„Chcemy ujrzeć Jezusa”

KS. DARIUSZ LARUS

 

VII. Najdalej tam, gdzie najbliżej

 

O wiele łatwiej jest kochać tych, którzy są daleko niż tych, którzy są blisko. Moimi bliźnimi są nie tylko ci, którzy cierpią głód w różnych częściach świata, którzy żyjąc w skrajnej nędzy, oczekują pomocy od zaraz, jeśli mają dożyć jutra, ale i ci, z którymi żyję pod jednym dachem, z którymi spotykam się w miejscu pracy, którym w sposób mniej lub bardziej serdeczny mówię codzienne dzień dobry.

Łatwo jest się rozczulać nad szeroko rozumianą biedą ludzi fizycznie bardzo odległych, żyjących w innych krajach, na innych kontynentach. Można naprawdę zgrabnie i z przejęciem przy lampce dobrego wina rozprawiać o sprawiedliwym podziale dóbr, zwłaszcza, gdy chodzi o kraje trzeciego świata, o prawie do szczęścia, miłości, wolności i prawdy. Zdecydowanie trudniej jest jednak o to samo zabiegać dla ludzi, których spotykam na mojej ulicy i to już nie tylko będąc „mocnym w gębie”, ale mocnym w czynie. „Jeśliby ktoś posiadał majętność tego świata i widział, że brat jego cierpi niedostatek, a zamknął przed nim swe serce, jak może trwać w nim miłość Boga? Nie miłujmy słowem i językiem, ale czynem i prawdą!” (por. 1J 3,17-18).

Miłość przekłada się na codzienność, na życie. Przekłada się na fizyczne, psychiczne i duchowe zaangażowanie. Jeśli kocham, to czynię to tak, jak sam chciałbym być kochany. „Jeśli na przykład brat lub siostra nie mają odzienia lub brak im codziennego chleba, a ktoś z was powie im: Idźcie w pokoju, ogrzejcie się i najedzcie do syta! – a nie dacie im tego, czego koniecznie potrzebują dla ciała – to na co się to przyda? Tak też i wiara, jeśli nie byłaby połączona z uczynkami, martwa jest sama w sobie” (Jk 2,15-17).

Wierzyć, to dobrze widzieć. Aby dobrze widzieć potrzeba światła, a nie ciemności. A dobrze widząc, nie mogę udawać, że nie ma czegoś, co jest i co widzę, że jest – tym „czymś” jest człowiek, mój bliźni, którego nie mogę pomijać i nie mogę z roli osoby, podmiotu, którym jest, sprowadzać go do „czegoś” czym nie jest – a napewno nie jest przedmiotem do instrumentalnego wykorzystywania, ani kimś, wobec kogo można przechodzić obojętnie.

Nie wystarczy tylko wierzyć. Zresztą, „złe duchy także wierzą, że jest jeden Bóg i drżą” (por. Jk 2,19). Martwa wiara rodzi lęk. Aktywna miłość Boga wyrażająca się w przestrzeganiu Jego przykazań, objawia się także w miłowaniu bliźnich i odwrotnie, czynna miłość bliźniego jest i powinna być dowodem miłowania Boga. „Jeśliby ktoś mówił: Miłuję Boga, a brata swego nienawidził jest kłamcą, albowiem kto nie miłuje brata swego, którego widzi, nie może miłować Boga, którego nie widzi. Takie mamy od Niego przykazanie, aby ten, kto miłuje Boga, miłował też i brata swego” (1J 4,20-21).

Myślę, że w/w słowa powinny stanowić trzon rachunku sumienia wszystkich ochrzczonych, zarówno świeckich, jak i duchownych, gdyż potrzebna jest nam troska nie tylko o siebie i o własne dobro, ale też o innych i o dobro wspólne.

Jeśli Zachariasz, ojciec Jana Chrzciciela, owładnięty duchem prorockim wołał, „iż z mocy nieprzyjaciół wyrwani bez lęku służyć Mu będziemy (i nie inaczej, jak tylko) w pobożnościsprawiedliwości przed Nim po wszystkie dni nasze” (Łk 1,74-75), to istotnie niech się tak stanie.

„W miłości nie ma lęku, doskonała miłość usuwa lęk, ponieważ lęk kojarzy się z karą. Ten zaś, kto się lęka, nie wydoskonalił się w miłości” (por. 1J 4,18). Miłość synowska i bojaźń niewolnicza nie są w stanie żyć ze sobą „za pan brat”, gdyż wzajemnie się wykluczają. Trzeba jednak w swojej świadomości i doświadczeniu posiadać obraz Ojca, o którym wiadomo, że faktycznie kocha i u boku którego, jako przyjaciel Jego Syna, niczego bać się nie muszę.

Odwołując się do treści wcześniejszego (piątego) rozważania zatytułowanego służyć w miłości, czyli jak być przyjacielem, można wspomnieć, że owszem, towarzysząc bliźnim i przeżywając z nimi codzienność, przez wzgląd na miłość do nich, można i powinno się im służyć, lecz nie jako niewolnik, ale jako wolny. Zachariasz wspominając o służeniu Bogu bez lęku, nie może mieć na uwadze relacji na zasadzie poddaństwa – niewolnictwa, bo ona nie jest przyjaźnią. Przyjaciel pociąga w górę, ku wolności, a nie w dół, ku zniewoleniu.

Pobożność i sprawiedliwość to to, czego potrzeba. Pobożności a nie dewocji, sprawiedliwości a nie złośliwego i agresywnego wyrównywania rachunków. Potrzeba pobożności i sprawiedliwości jako składowych elementów odpowiedzialności, która jak żadna inna rzeczywistość, dodaje uroku i blasku najbardziej znudzonemu i zdeprawowanemu, który zakasuje rękawy, by wreszcie solidnie wziąć się za siebie. Pobożność ugruntowuje wierność, a sprawiedliwość – uczciwość.

Jezus jako odwieczny Syn Ojca (Emmanuel) jest Tym, który się zaangażował, który przez fakt wcielenia stał się Człowiekiem. Nigdy nie był, nie jest i nie będzie obojętny. Nie byłby sobą, gdyby było inaczej. „On istniejąc w postaci Bożej, nie skorzystał ze sposobności, aby na równi być z Bogiem, lecz ogołocił samego siebie, przyjąwszy postać sługi i stawszy się podobnym do ludzi” (Flp 2,6-7).

Człowiek nosi w sobie dwojaką tendencję: 1) do tego, by w aspekcie społecznym trzymać z tzw. górą, tzn. z ludźmi, w szerokim tego słowa znaczeniu, dobrze ustawionymi, dającymi prestiż, powszechny szacunek, uznanie, możliwość zabłyśnięcia i pokazania się wobec innych z jak najlepszej strony (a wszystko po to, by być ponad innymi), oraz 2) przez wzgląd na własne dobre samopoczucie trzymać z tzw. dołem, gdy chodzi o wymagania moralne i ich życiowe przełożenie w codzienność, które niejednokrotnie jest żadne.

Wpatrując się w Jezusa i w przykład Jego życia można odkryć, niestety, zależność odwrotną: 1) w aspekcie społecznym trzymanie z dołem (bo właśnie na tym polega fakt nieskorzystania ze sposobności, aby na równi być z Bogiem, ogołocenie i posłuszeństwo aż do śmierci), oraz 2) trzymanie z tzw. górą (z Bogiem jako Ojcem) w kwestii wymagań moralnych, by pokazać i udowodnić, że można inaczej.

Niech Uroczystość Narodzenia Pańskiego będzie dla każdego z nas odkryciem bliskości Boga, który dla nas stał się Człowiekiem. „Szukajmy Pana, gdy się pozwala znaleźć, wzywajmy Go, dopóki jest blisko! Niech bezbożny porzuci swą drogę i człowiek nieprawy swoje knowania. Niech się nawróci do Pana, a Ten się nad nim zmiłuje i do Boga naszego, gdyż hojny jest w przebaczaniu” (Iz 55,6-7).

Odkryjmy w Bogu źródło szczęścia, szczęścia w przyjaźni; źródło prawdy, która wyzwala; źródło miłości, która na nikogo nie jest obojętna, nikogo nie depcze i nikomu życia nie odbiera.

Niech Nowonarodzony Jezus narodzi się w nas, byśmy mieli Jego Ducha w sobie: ducha mądrości i rozumu, ducha rady i męstwa, ducha wiedzy i bojaźni Pańskiej.

Daj Boże byśmy nie sądzili z pozorów i nie wyrokowali według pogłosek. Niech sprawiedliwość będzie nam pasem na biodrach a wierność przepasaniem naszych lędźwi (por. Iz 11,2nn). Amen.

Ks. Dariusz Larus

 

 

© 1996–2002 www.mateusz.pl