Papież: wyzwanie i tajemnica

Ojcze Święty, pierwsze pytanie chce dotknąć samych korzeni. Jest więc rzeczą zrozumiałą, iż będzie nieco dłuższe od pozostałych pytań.
Oto znajduję się przed człowiekiem ubranym na biało, zgodnie z dawnym zwyczajem, i noszącym na piersi krzyż. Muszę stwierdzić, że ten człowiek, którego nazywamy Papieżem (po grecku: ojciec), niezależnie od tego, jakie nosi imię, sam w sobie jest jakąś tajemnicą i znakiem sprzeciwu, lub wręcz prowokacją w świetle tego, czym dla wielu naszych współczesnych są kryteria racjonalności czy zwykłego zdrowego rozsądku.
Istotnie, wobec Papieża trzeba wybierać. Wiara określa Głowę Kościoła katolickiego jako Namiestnika Jezusa Chrystusa (i jako taki przyjmowany jest On przez wierzących). Papież uważany jest więc za człowieka reprezentującego na ziemi Syna Bożego, za człowieka "występującego w imieniu" Drugiej Osoby Trójcy Świętej.
Tak mówi o sobie każdy Papież, oczywiście z wymaganą pokorą, ale nie mniejszą pewnością. Tak wierzą katolicy, którzy nieprzypadkowo nazywają Go Ojcem Świętym, Świątobliwością.
Jednak wielu innych ludzi twierdzi, że to roszczenie jest absurdalne i bezsensowne. Dla nich Papież nie jest przedstawicielem Boga, lecz jakimś przeżytkiem dawnych mitów i legend, których człowiek "dojrzały" dzisiaj nie może akceptować.
Otóż, w obliczu Waszej Świątobliwości - podobnie jak w obliczu każdego Jego poprzednika i następcy - trzeba zrobić "zakład", jak powiedziałby Pascal: Ojciec Święty albo jest tajemniczym znakiem Boga Żywego, albo też jest wyrazem iluzji trwającej od dwóch tysięcy lat.
Jeśli więc można zapytać: czy Wasza Świątobliwość nigdy się nie wahał i nie waha w pewności co do swego szczególnego związku z Jezusem Chrystusem, a więc z Bogiem? Czy nie miał nigdy - oczywiście nie wątpliwości - ale przynajmniej pytań i problemów (co jest rzeczą ludzką) co do prawdziwości tego Credo, które powtarza podczas Mszy Św. - Credo głoszącego przecież wiarę niesłychaną, a której Wasza Świątobliwość jest najwyższym gwarantem?

Myślę, że musimy zacząć od wyjaśniania słów i pojęć. Pańskie pytanie przeniknięte jest z jednej strony żywą wiarą, a z drugiej strony pewnym niepokojem. To muszę zaraz na początku stwierdzić, a stwierdzając to, muszę odwołać się do wyrażenia, które stało u początku mojego posługiwania na Stolicy św. Piotra: "Nie lękajcie się"!

Chrystus wielokrotnie skierował to wezwanie do ludzi, których spotykał. Tak mówił Anioł do Maryi: "Nie lękaj się" (por. Łk 1,30). Tak samo mówił do Józefa: "Nie lękaj się" (por. Mt 1,20). Tak mówił Chrystus do Apostołów, do Piotra, w różnych okolicznościach, a zwłaszcza po swoim zmartwychwstaniu. Mówił: "Nie lękajcie się"! Czuł bowiem, że się lękają. Nie byli pewni, czy Ten, kogo widzą, jest tym samym Chrystusem, którego znali. Lękali się przy Jego pojmaniu, lękali się jeszcze bardziej po Jego zmartwychwstaniu.

Słowa, które wypowiedział Chrystus, powtarza Kościół. A wraz z Kościołem powtarza je Papież, a czyni to od pierwszej homilii na Placu św. Piotra: "Nie lękajcie się". Są wypowiedziane "na kredyt". Jak widać są one głęboko zakorzenione w Ewangelii. Są to po prostu słowa samego Chrystusa.

Czego nie mamy się lękać? Nie mamy się lękać prawdy o nas samych. Tę prawdę zobaczył naocznie Piotr pewnego dnia i powiedział do Jezusa: "Odejdź ode mnie, Panie, bo jestem człowiek grzeszny" (Łk 5,8).

Myślę, że nie sam Piotr tę prawdę dostrzegł. Dostrzega ją każdy człowiek. Dostrzega ją każdy Następca Piotra. Dostrzega ją w sposób specjalnie wyrazisty ten, który z Panem rozmawia. Każdy z nas jest wdzięczny Piotrowi za to, co powiedział owego dnia: "Odejdź ode mnie, Panie, bo jestem człowiek grzeszny". Chrystus odpowiedział mu: "Nie bój się, odtąd ludzi będziesz łowił" (Łk 5,10). Nie lękaj się ludzi! Człowiek jest zawsze taki, jaki jest. Systemy, które człowiek tworzy są zawsze niedoskonałe, a tym bardziej są niedoskonałe, im człowiek jest bardziej zadufany w sobie. Skąd się to bierze? To bierze się z ludzkiego serca. Nasze serce jest niespokojne. Jego niepokój zna najlepiej sam Chrystus. "On wie, co jest w człowieku" (por. J 2,25).

Tak więc wobec Pańskiego pierwszego pytania pragnę odwołać się do słów Chrystusa, a zarazem do moich pierwszych słów z Placu św. Piotra. A więc: "Nie lękaj się!", gdy cię ludzie nazywają Namiestnikiem Chrystusa, gdy mówią do ciebie: Ojcze Święty, albo też Wasza Świątobliwość, lub używając tym podobnych zwrotów, które zdają się być nawet przeciwne Ewangelii. Przecież Chrystus sam powiedział: "Nikogo [...] nie nazywajcie waszym ojcem; jeden bowiem jest Ojciec wasz, Ten w niebie. Nie chciejcie również, żeby was nazywano mistrzami, bo jeden jest tylko wasz Mistrz, Chrystus" (Mt 23,9-10). Jednakże zwroty te wyrosły na podłożu długiej tradycji. Stały się pewnego rodzaju przyzwyczajeniem językowym i również tych zwrotów nie trzeba się lękać.

Ile razy Chrystus wzywa: "Nie lękajcie się", ma na myśli zawsze i Boga, i człowieka. Chce powiedzieć: Nie lękajcie się Boga, który, według filozofów, jest transcendentnym Absolutem. Nie lękajcie się Boga, owszem, mówcie do Niego wraz ze mną: "Ojcze nasz" (Mt 6,9). Nie lękajcie się mówić: Ojcze! Pragnijcie nawet być doskonałymi, tak jak On i dlatego, że On jest doskonały. Owszem - "Bądźcie więc wy doskonali, jak doskonały jest Ojciec wasz niebieski" (Mt 5,48).

Chrystus jest sakramentem niewidzialnego Boga. Sakrament oznacza obecność. Bóg jest z nami. Bóg nieskończenie doskonały, nie tylko jest z człowiekiem, ale sam stał się człowiekiem w Jezusie Chrystusie. Nie lękajcie się Boga, który stał się człowiekiem! To właśnie wypowiedział Piotr w pobliżu Cezarei Filipowej: "Ty jesteś Mesjasz, Syn Boga żywego" (Mt 16,16). Pośrednio mówił: Ty jesteś Syn Boży, który stał się człowiekiem. Piotr nie lękał się tego powiedzieć, chociaż słowa te nie pochodziły od niego. Słowa te pochodziły od Ojca. "Tylko Ojciec zna Syna i tylko Syn zna Ojca" (por. Mt 11, 27).
"Błogosławiony jesteś, Szymonie, synu Jony. Albowiem nie objawiły ci tego ciało i krew, lecz Ojciec mój, który jest w niebie" (Mt 16,17). Słowa, które wypowiedział Piotr, wypowiedział je w mocy Ducha Świętego. Kościół także te słowa stale w mocy Ducha Świętego wypowiada.

Tak więc Piotr nie lękał się Boga, który stał się człowiekiem. Natomiast lękał się o Syna Bożego, jako człowieka. Nie mógł bowiem przyjąć, iż będzie on biczowany i cierniem ukoronowany, i w końcu ukrzyżowany. Tego Piotr nie mógł przyjąć. Tego się lękał. I Chrystus za to Piotra surowo skarcił. Ale go nie odrzucił.

Nie odrzucił tego człowieka, który miał dobrą wolę i gorące serce. Tego człowieka, który w Ogrójcu jeszcze dobył miecza, aby bronić swego Mistrza. Jezus powiedział mu tylko: "Szatan pożądał was - a więc i ciebie - aby przesiać was jak pszenicę, ale Ja prosiłem za tobą [...]. Ty nawróciwszy się, utwierdzaj swoich braci w wierze" (por. Łk 22,31-32). A więc Chrystus nie odrzucił Piotra, docenił jego wyznanie w okolicach Cezarei Filipowej i mocą Ducha Świętego przeprowadził go przez swoją własną mękę oraz jego własne zaparcie.

Piotr jako człowiek dowiódł, że nie jest zdolny pójść za Chrystusem wszędzie, a zwłaszcza na śmierć. Po zmartwychwstaniu jednak on był pierwszym spośród Apostołów, który przybiegł do grobu wraz z Janem, by stwierdzić, że nie ma Ciała Chrystusowego.

Po zmartwychwstaniu też Chrystus potwierdził Piotrowi jego misję. Powiedział mu w sposób bardzo wymowny: "Paś baranki moje! [...] Paś owce moje!" (J 21,15.16). A przedtem pytał Piotra, czy Go miłuje. Piotr, który zaparł się Chrystusa, nie przestał Go jednak miłować i mógł odpowiedzieć: "Ty wiesz, że Cię kocham" (J 21,15). Ale nie powtórzył już: "Choćby mi przyszło umrzeć z Tobą, nie wyprę się Ciebie" (Mt 26,35). To już nie była sprawa samego Piotra i jego zwykłych ludzkich sił; to pozostało sprawą Ducha Świętego, obiecanego przez Chrystusa temu, który miał Go zastępować na ziemi.

Istotnie, w dzień Pięćdziesiątnicy Piotr pierwszy przemówił do zgromadzonych Żydów i przybyszów z różnych stron, mówił o winie, jaką popełnili ci, którzy Chrystusa przybili do krzyża oraz potwierdzał prawdę Jego zmartwychwstania. Wzywał też do nawrócenia i do chrztu. A więc dzięki działaniu Ducha Świętego Chrystus mógł zawierzyć Piotrowi, mógł oprzeć się na nim - na nim i na wszystkich innych Apostołach - wraz z Pawłem, który jeszcze wtedy był prześladowcą chrześcijan i nienawidził imienia Jezusa.

Na tym tle, a jest to tło historyczne, wszystkie takie wyrażenia jak: "Zastępca Chrystusa", "Wasza Świątobliwość", "Ojciec Święty" - są mało ważne. Ważne jest to, co wynika ze śmierci i zmartwychwstania Chrystusa. Ważne jest to, co pochodzi z mocy Ducha Świętego. W tej dziedzinie Piotr, a wraz z nim inni Apostołowie, z kolei zaś Paweł po swoim nawróceniu, stali się autentycznymi świadkami Chrystusa, aż do przelania krwi.

Ostatecznie więc Piotr jest tym, który nie tylko nie zaparł się już więcej Chrystusa, nie powtórzył swego nieszczęsnego: "Nie znam tego Człowieka" (Mt 26,72), ale do końca wytrwał w wierze. "Ty jesteś Mesjasz, Syn Boga żywego" (Mt 16,16). W ten sposób stał się "skałą", chociaż jako człowiek był może lotnym piaskiem. Skałą jest Chrystus sam, a Chrystus buduje swój Kościół na Piotrze. Na Piotrze, Pawle i Apostołach. Kościół jest apostolski w mocy Chrystusa.

Ten Kościół wyznaje: "Ty jesteś Chrystus, Syn Boga żywego". Kościół wyznaje tak poprzez wieki i stulecia wraz ze wszystkimi, którzy dzielą jego wiarę. Wraz ze wszystkimi, którym Ojciec objawił w Duchu Świętym Syna, tak jak Syn w Duchu Świętym objawił im Ojca (por. Mt 11,25-27).

To objawienie jest definitywne, można je tylko przyjąć lub odrzucić. Można przyjąć je, wyznając Boga Ojca Wszechmogącego, Stworzyciela nieba i ziemi, i Jezusa Chrystusa, Syna współistotnego Ojcu oraz Ducha Świętego, Pana i Ożywiciela - albo można też odrzucić to wszystko, wypisać wielkimi literami: "Bóg nie ma Syna", "Jezus Chrystus nie jest Synem Bożym, jest tylko jednym z proroków i to nie ostatnim, jest tylko człowiekiem". Czy można się dziwić temu stanowisku, gdy wiemy, że i Piotr sam miał tutaj trudności? Wierzył w Syna Bożego, ale nie mógł przyjąć, że ten Syn Boży, jako człowiek, będzie ubiczowany, cierniem ukoronowany i umrze na krzyżu.

Czy można się dziwić, że nawet wyznawcom jedynego Boga, którego Abraham był świadkiem, trudno jest przyjąć wiarę w Boga ukrzyżowanego? Uważają, że Bóg może być tylko potężny i wspaniały, absolutnie transcendentny i piękny w swojej mocy, święty i nieosiągalny dla człowieka. Bóg może być tylko taki! Nie może On być Ojcem i Synem, i Duchem Świętym. Nie może być Miłością, która siebie daje, która siebie pozwala widzieć, słyszeć i naśladować jako człowiek, która siebie pozwala krępować, bić po twarzy i krzyżować. To nie może być Bóg...! Tak więc w samym środku wielkiej monoteistycznej tradycji jest obecne takie głębokie rozdarcie.

W Kościele - zbudowanym na Opoce, którą jest Chrystus - Piotr, Apostołowie i ich następcy są świadkami Boga ukrzyżowanego i zmartwychwstałego w Chrystusie. Są w ten sposób świadkami Życia, które jest potężniejsze od śmierci. Są świadkami Boga, który daje życie, ponieważ jest Miłością (por. 1 J 4,8). Są świadkami, ponieważ widzieli, słyszeli i dotykali - rękami, oczyma i uszami Piotra, Jana i tylu innych. Ale Chrystus powiedział do Tomasza: "Błogosławieni, którzy nie widzieli, a uwierzyli" (J 20,29).

Tak więc Pan słusznie mówi, że Papież jest tajemnicą. Słusznie mówi Pan także, że jest on znakiem sprzeciwu, że jest on prowokacją. O samym Chrystusie powiedział starzec Symeon, że będzie "znakiem, któremu sprzeciwiać się będą" (por. Łk 2,34).

Twierdzi Pan również, że wobec tej prawdy - więc wobec Papieża - trzeba wybierać, a wybór dla wielu nie jest łatwy. Czy ten wybór był łatwy dla Piotra samego? Czy jest łatwy dla każdego z jego następców? Czy jest łatwy dla obecnego Papieża? Wybór, to znaczy inicjatywa człowieka. Chrystus jednak mówi: "nie objawiły ci tego ciało i krew, lecz Ojciec mój" (Mt 16,17). Wybór jest więc nie tylko inicjatywą człowieka, jest również działaniem Boga, który działa w człowieku, który objawia. I w mocy tego Bożego działania człowiek może powtarzać: "Ty jesteś Mesjasz, Syn Boga żywego" (Mt 16,16) i może potem wypowiadać całe Credo, które jest wewnętrznie spojone dogłębną logiką Objawienia. Może także przypominać sobie i innym te wymagania, które płyną z tejże samej logiki wiary i są przeniknięte tym samym blaskiem prawdy. Może to wszystko czynić, chociaż wie, że stanie się przez to "znakiem sprzeciwu".

Cóż takiemu człowiekowi zostaje? Zostają mu tylko słowa samego Jezusa skierowane do Apostołów: "Jeżeli Mnie prześladowali, to i was będą prześladować. Jeżeli moje słowo zachowali, to i wasze będą zachowywać" (J 15,20). A więc: "Nie lękajcie się!" Nie lękajcie się tajemnicy Boga, nie lękajcie się Jego miłości i nie lękajcie się słabości człowieka, ani też jego wielkości! Człowiek nie przestaje być wielkim nawet w swojej słabości. Nie lękajcie się być świadkami godności każdej ludzkiej osoby - od chwili poczęcia aż do śmierci.

Jeszcze jeżeli chodzi o określenia: Papież zwany jest również Namiestnikiem Chrystusa. Trzeba to określenie wypowiadać w pełnym kontekście Ewangelii. Przed wniebowstąpieniem Jezus powiedział Apostołom: "Ja jestem z wami przez wszystkie dni, aż do skończenia świata" (Mt 28,20). Chociaż niewidzialny, jest więc On obecny osobiście w swym Kościele. Jest także obecny w każdym chrześcijaninie w mocy chrztu i pozostałych sakramentów. Dlatego już Ojcowie Kościoła zwykli mawiać: "Christianus alter Christus" (chrześcijanin jest drugim Chrystusem), pragnąc przez to podkreślić godność ochrzczonego i jego powołanie w Chrystusie do świętości.

Ponadto, Chrystus urzeczywistnia szczególną obecność w każdym kapłanie, który sprawując Eucharystię lub będąc szafarzem sakramentów, czyni to in persona Christi.

W tej perspektywie określenie "Namiestnik Chrystusa" nabiera prawdziwego sensu. Wskazuje nie tyle na godność, co na służbę: pragnie podkreślić zadania Papieża w Kościele, jego posługę Piotrową, mającą na celu dobro Kościoła i wiernych. Pojął to doskonale św. Grzegorz Wielki, który pośród wszystkich tytułów związanych z funkcją Biskupa Rzymu wyróżniał tytuł Servus servorum Dei (Sługa sług Bożych). Nie tylko zresztą Papież bywa obdarzany tym tytułem. Każdy Biskup jest Vicarius Christi w stosunku do powierzonego mu Kościoła. Papież jest nim w stosunku do Kościoła rzymskiego, a poprzez niego w stosunku do wszystkich Kościołów, które mają z nim wspólnotę - wspólnotę wiary i wspólnotę instytucjonalną, kanoniczną. Tytuł ten określa godność Biskupa Rzymu, ale godności tej nie można brać w oderwaniu. Jest ona związana najściślej z godnością całego Kolegium Biskupiego, jak również z godnością każdego Biskupa, każdego kapłana i każdego ochrzczonego.

A jakąż szczególną godność mają osoby konsekrowane, kobiety i mężczyźni, którzy jako swe powołanie wybierają urzeczywistnianie oblubieńczego wymiaru Kościoła, oblubienicy Chrystusa! Chrystus, Odkupiciel świata i człowieka, jest Oblubieńcem Kościoła i wszystkich w Kościele - "jest z wami oblubieniec" (por. Mt 9,15). Szczególnym zadaniem Papieża jest wyznawać tę prawdę, a także uobecniać ją w pewien sposób wobec Kościoła, który jest w Rzymie i wobec całego Kościoła, ludzkości i świata.

Tak więc, aby w pewnej mierze rozproszyć Pańskie obawy podyktowane zresztą głęboką wiarą, radziłbym lekturę św. Augustyna. Ileż razy zwykł on powtarzać: "Vobis sum episcopus, vobiscum christianus" (Dla was jestem biskupem, z wami jestem chrześcijaninem; por. np. Sermo 340,1: PL 38,1483)! Zastanawiając się dobrze, o ileż więcej znaczy to christianus niż episcopus - nawet gdyby chodziło o Biskupa Rzymu.


Modlić się: jak i dlaczego

Niech mi więc będzie wolno poprosić Waszą Świątobliwość, by zechciał odsłonić nam przynajmniej część tajemnicy swego serca. Wobec przekonania, że w Jego osobie - podobnie jak w przypadku każdego Papieża - obecna jest tajemnica, którą przyjmujemy dzięki wierze, rodzi się spontanicznie pytanie: jak Wasza Świątobliwość dźwiga tego rodzaju ciężar, po ludzku biorąc nie do udźwignięcia? Żaden człowiek na ziemi, nawet najwyżsi przedstawiciele poszczególnych religii nie mają tego rodzaju odpowiedzialności: nikt bowiem nie wchodzi w tak ścisłą relację z Bogiem.
Jeśli można zapytać: jak Wasza Świątobliwość zwraca się do Chrystusa? W jaki sposób prowadzi na modlitwie dialog z tym Chrystusem, który powierzył Piotrowi (aby dotarły aż do Waszej Świątobliwości, dzięki sukcesji apostolskiej) "klucze Królestwa niebieskiego", udzielając mu władzy "wiązania i rozwiązywania"?

Pyta Pan o modlitwę, pyta Pan Papieża o to, jak się modli. Bardzo dziękuję za to pytanie. Może zaczniemy od tego, co św. Paweł pisze w Liście do Rzymian. Myślę, że Apostoł trafia in medias res, kiedy mówi: "Duch przychodzi z pomocą naszej słabości. Gdy bowiem nie umiemy się modlić tak, jak trzeba, sam Duch przyczynia się za nami w błaganiach, których nie można wyrazić słowami" (8,26).

Co to jest modlitwa? Najpowszechniej się mniema, że to jest rozmowa. W rozmowie zawsze jest: "ja" i "ty", w tym wypadku "Ty" pisane przez duże T. Początkowo doświadczenie modlitwy uczy, że "ja" wydaje się tu wiodące. Potem przekonujemy się, że naprawdę jest inaczej. Wiodące jest " Ty", w którym bierze początek nasza modlitwa. Tego właśnie uczy św. Paweł w Liście do Rzymian. Dla Pawła modlitwa jest odzwierciedleniem całej stworzonej rzeczywistości, jest poniekąd funkcją kosmiczną.

Człowiek jest kapłanem całego stworzenia, przemawia w jego imieniu, ale przemawia o tyle, o ile prowadzi go Duch. Cały ten fragment Listu do Rzymian należałoby rozważyć, aby wejść w głębię tego, czym jest modlitwa. Czytamy: "stworzenie z upragnieniem oczekuje objawienia się synów Bożych. Stworzenie bowiem zostało poddane marności - nie z własnej chęci, ale ze względu na Tego, który je poddał - w nadziei, że również i ono zostanie wyzwolone z niewoli zepsucia, by uczestniczyć w wolności i chwale dzieci Bożych. Wiemy przecież, że całe stworzenie aż dotąd jęczy i wzdycha w bólach rodzenia. Lecz nie tylko ono, ale i my sami, którzy już posiadamy pierwsze dary Ducha, i my również całą istotą swoją wzdychamy, oczekując (przybrania za synów) - odkupienia naszego ciała. W nadziei bowiem już jesteśmy zbawieni" (8,19-24). I tu spotykamy się z poprzednio już zacytowanymi słowami, gdzie Apostoł stwierdza: "Duch przychodzi z pomocą naszej słabości. Gdy bowiem nie umiemy się modlić tak, jak trzeba, sam Duch przyczynia się za nami w błaganiach, których nie można wyrazić słowami" (8,26).

Tak więc w modlitwie najważniejszy jest Bóg. Najważniejszy jest Chrystus, który stale wyzwala stworzenie z niewoli zepsucia i prowadzi ku wolności, ku chwale dzieci Bożych. Najważniejszy jest Duch Święty, który "przychodzi z pomocą naszej słabości". Modlitwę zawsze zaczynamy z myślą, że to jest nasza inicjatywa. Tymczasem jest to zawsze Boża inicjatywa w nas. Dokładnie tak, jak pisze św. Paweł. Ta inicjatywa przywraca nam nasze własne człowieczeństwo, przywraca nam naszą szczególną godność. Owszem, wprowadza nas w wyższą godność dzieci Bożych, synów Bożych, którzy są oczekiwaniem całego stworzenia.

Modlić się można i trzeba na różne sposoby, tak jak obficie pouczyła nas o tym Biblia. Księga Psalmów jest wciąż niezastąpiona. Trzeba się modlić "błaganiem niewymownym", ażeby wejść w rytm błagań samego Ducha. Trzeba błagać o przebaczenie, włączając się w to wielkie wołanie Chrystusa Odkupiciela (por. Hbr 5,7). Poprzez to wszystko trzeba głosić chwałę. Modlitwa jest zawsze opus gloriae (dziełem chwały). Człowiek jest kapłanem stworzenia. Chrystus potwierdził mu tę godność i to powołanie. Stworzenie spełnia swoje opus gloriae przez to, że jest, czym jest i czym się staje.

Nauka i technika też w pewien sposób służą temu samemu celowi. Jednakże o ile są dziełem rąk ludzkich, mogą od tego celu odwodzić. Zachodzi obawa, że współcześnie nasila się to w naszej cywilizacji, dlatego tej cywilizacji tak trudno być cywilizacją życia i miłości. Brakuje w niej właśnie tego opus gloriae, podstawowego przeznaczenia wszystkich stworzeń, a zwłaszcza człowieka, który został stworzony, aby w Chrystusie stawać się dla tych stworzeń kapłanem, prorokiem i królem.

O modlitwie napisano bardzo dużo. Jeszcze więcej niż napisano, doświadczono modlitwy w dziejach rodzaju ludzkiego, a zwłaszcza w dziejach Izraela, a także w dziejach chrześcijaństwa. Pełnię modlitwy osiąga człowiek nie wtedy, kiedy najbardziej wyraża siebie, ale wtedy, gdy w niej najpełniej staje się obecny sam Bóg. Świadczą o tym dzieje modlitwy mistycznej na Wschodzie i na Zachodzie: św. Franciszek, św. Teresa z Avila, św. Jan od Krzyża, św. Ignacy Loyola, a na Wschodzie na przykład św. Serafin z Sarowa i wielu innych.



Książki papieża                    Jan Paweł II                    © Mateusz 1997