Rozmowy o Janie Pawle II

Rozmowa III
 

 

 

Często oskarża się Papieża o to , że ingeruje w sferę polityki, że mówiąc nieładnym językiem miesza się do polityki. Równocześnie jednak docenia się zaangażowanie Jana Pawła II po stronie osób ubogich, po stronie ludzi i społeczeństw skrzywdzonych. Skąd taka rozbieżność ocen?

To bardzo dobry przykład pewnej sprzeczności, która sprawia, że bez względu na to, co robi Kościół zawsze go można oskarżyć. Jeśli Kościół jest zaangażowany w sprawy społeczne mówi się, że zdradza swoją misję religijną, że koncentruje się na sprawach doczesnych, polityce, walce o wpływy. Jeżeli natomiast Kościół zachowuje pewien dystans wobec problemów społecznych zarzuca mu się, że jest nieczuły na ludzką biedę i ucieka w zaświaty od konkretnych problemów człowieka.

 

Ale jak oddzielić od siebie obie te sfery? Przecież cała działalność Kościoła nawet taki akt jak wybór Papieża, jego pielgrzymki, miały i mają znaczenie polityczne.

Oczywiście, że mają takie znaczenie i nie da się od tego uciec. Ale też trzeba dostrzec niezmiernie charakterystyczną i naprawdę wyjątkową cechę osobowości Jana Pawła II. On politykę pojmuje i uprawia stricte teologicznie. Jest ona dla niego pochodną teologii, jest jej konsekwencją.

 

Co to znaczy?

Najlepiej to chyba zilustrować przykładem. Przypomnijmy sobie okoliczności towarzyszącej pierwszej pielgrzymce Ojca Świętego do Polski. Europa jak wszyscy są przekonani przedzielona jest murem berlińskim na co najmniej wiele dziesięcioleci, a raczej na całe stulecia. Tak Wschód jak i Zachód uznają nieuchronność tego podziału. Nikt nie jest realnie zainteresowany zmianą, ani Helmut Schmidt, ani Giscard D'Estaigne, ani Jimmy Carter, ani Harold Wilson, tym bardziej Breżniew, Husak, Gierek, Ceaucescau, czy Honecker. Jałta jest niekwestionowanym aksjomatem całej światowej polityki. Realia tamtego czasu to wzajemny szantaż nuklearny, silny lęk i narastający pacyfizm Zachodu, a po naszej stronie "żelaznej kurtyny" wszechobecna cenzura i wszechwładna Partia, której zbrojnym ramieniem jest inwigilująca wszystkie środowiska policja polityczna. Tak wyglądał tzw. obóz socjalistyczny. Fakt, PRL była - jak mawiał Kisiel - najweselszym barakiem w tym obozie, ale był to jednak i barak i obóz. Zresztą także i w tym baraku co parę lat robiło się straszno. Natomiast w Czechosłowacji, Bułgarii, NRD, Albanii, Rumunii i "Ojczyźnie postępowej ludzkości" - ZSRR było już wyłącznie straszno. Każdy człowiek wiedział, że jest sam na sam z systemem, że nie ma żadnych szans, że historia się skończyła, a przynajmniej została na okres dłuższy niż ludzkie życie zamrożona przez Stalina w lodówce. W szkole uczyłem się od Majakowskiego, że "partia to ręka milionopalca" i "jednostka zerem, jednostka bzdurą", a rzeczywistość codziennie potwierdzała ową diagnozę tragicznego barda komunizmu. I do takiego kraju przyjeżdża w czerwcu 1979 Ojciec Święty i mówi o europejskiej jedności.

 

 

homilia ze Mszy Św. przed katedrą w Gnieźnie, 3 VI 1979 r.
"Czyż Chrystus tego nie chce, czy Duch Święty tego nie rozrządza, ażeby papież - Polak, papież - Słowianin, właśnie teraz odsłonił duchową jedność chrześcijańskiej Europy, na którą składają się dwie wielkie tradycje: Zachodu i Wschodu. (... )? Tak. Chrystus tego chce. Duch Święty tak rozrządza, ażeby to zostało powiedziane teraz, tutaj, w Gnieźnie, na ziemi piastowskiej, w Polsce, przy relikwiach św. Wojciecha i św. Stanisława, wobec wizerunku Bogarodzicy-Dziewicy, Pani Jasnogórskiej i Matki Kościoła". (... ) Przychodzi więc Wasz rodak, papież, aby wobec całego Kościoła, Europy i świata mówić o tych często zapomnianych Narodach i Ludach. Przychodzi wołać wołaniem wielkim.

 

Te słowa o jedności, o duchowej jedności brzmiały wówczas oczywiście niesłychanie mocno. Pamiętam te niekończące się oklaski po wypowiedzi Papieża. Ale przecież nie od tych słów upadł mur berliński?

Te słowa uruchomiły historyczny proces. Kluczową rolę pontyfikatu Jana Pawła II w obaleniu berlińskiego muru potwierdzają tak Michaił Gorbaczow, jak Ronald Reagan. O jedności Europy nie tylko nikt wtedy głośno nie mówił, ale nawet nie myślał. Ona była całkowicie poza horyzontem uprawianej ówcześnie Realpolitik. Także w watykańskiej polityce wschodniej była to zmiana epokowa, bo dotąd obowiązywała zasada salvare il salvibile, tajnych dyplomatycznych negocjacji z komunistycznymi rządami, by próbować "ocalić to, co się da ocalić".

Pamiętam, jak parę lat później znany publicysta Kenneth Woodward komentując w "Newsweeku" pontyfikat Jana Pawła II pisał, iż "prawdziwym klejnotem w papieskich planach międzynarodowych jest położenie kresu podziałowi Europy na Wschodnią i Zachodnią oraz utopijna wizja Europy rozciągającej się od Oceanu Atlantyckiego po górskie szczyty Uralu. Tylko papież-Polak mógł sobie wyśnić takie marzenie" - konkludował Woodward. Dla świata - nawet dla ludzi obserwujących pontyfikat z niejaką sympatią - to był sen, to było mesjanistyczne rojenie, to była naiwna bajka. Kto by tam sobie zresztą zaprzątał głowę jakimiś Słowakami, Litwinami, czy Łotyszami.

 

Pamiętały o nich także Stany Zjednoczone, one nigdy nie uznały aneksji republik nadbałtyckich przez Związek Radziecki.

Ale po pierwsze, ten temat od dziesiątków już lat był tematem tabu w amerykańskiej dyplomacji, a po drugie, co najmniej 99 procent Amerykanów w ogóle nie wiedziało, że istnieje Litwa czy Estonia. O ich istnieniu pamiętało może trochę więcej, lecz z pewnością niewiele więcej, Francuzów czy Niemców, ale również w ich świadomości temat jedności Europy po prostu nie istniał. Ten problem został definitywnie zamknięty. A Papież łamie tę zmowę milczenia. Z całą mocą łamie powszechnie przyjętą konwencję. Co jest najistotniejsze, to fakt, że taka decyzja Jana Pawła II płynie nie z tego, że watykański Sekretariat Stanu dysponuje lepszymi danymi niż analitycy wywiadu z USA, czy Francji lub że Papież jako człowiek, który osobiście doświadczył realnego socjalizmu lepiej od innych dostrzega, że kolos ma gliniane nogi i powoli zaczyna upadać. Nie. Tym co pozwala Papieżowi przebić się przez zasłonę Realpolitik jest teologia. Dla Jana Pawła II znacznie ważniejsza jest obecność Papieża-Słowianina u grobu św. Wojciecha niż informacja o dyslokacji wszystkich wyrzutni SS-20, istotniejsza jest postać św. Stanisława symbolizująca prymat prawdy moralnej nad koniunkturą polityczną od milionów żołnierzy Armii Czerwonej stacjonujących w Europie Wschodniej. Dane teologiczne są dlań ważniejsze od socjologicznych, wojskowych, czy politycznych analiz.

 

Czy na tym polega owe teologiczne odczytywanie polityki?

Tak. Ono jest częścią szerszego procesu - niezwykle wyostrzonej wrażliwości i wyobraźni Karola Wojtyły na "teologię dziejów". Hans Urs von Balthasar, który temu problemowi poświęcił książkę pisał, iż "'zburzenie rozdzielającego muru' jest zniesieniem różnicy między szczególną (historyczną) historią zbawienia a powszechną historią świecką: od chwili przyjścia Chrystusa cała historia jest z gruntu "sakralna", ale jest taka w niemałej mierze dzięki poświadczającej obecności Kościoła Chrystusowego w jednych, całościowych dziejach świata. " Takie teologiczne rozumienie dziejów konkretyzuje się i intensyfikuje zarazem u Jana Pawła II przez odczytywanie w jej świetle historii Polski komentowanej przez wielką romantyczną tradycję. Dodałbym przy tym, iż teologia pełni w wizji Jana Pawła II również rolę oczyszczającą, usuwając z niej wszelkie naleciałości nacjonalizmu, czy mesjanizmu. Papież odczytuje całe dzieje ludzkości w świetle tego podstawowego faktu, jakim jest przyjście Chrystusa. Dzięki Niemu historia nabiera głębszego sensu.

 

O tym sensie mówili również marksiści. Czy to jest tak, że ideologii marksistowskiej, wizji historii opartej na walce do dochodzenia do najlepszego ustroju Papież przeciwstawił inną wizję ideologię kościelną.

Mówiliśmy już o tym, że wiara nie jest ideologią, że różni się od niej w samej swojej strukturze. I że zwłaszcza Jan Paweł II wyraziście ukazał tę dystynkcję.

 

A czy nie jest to przeciwstawienie spirytualizmu materializmowi?

Chrześcijaństwo nie jest materializmem, ale nie jest też spirytualizmem. Cała nauka o Stworzeniu, Wcieleniu, Odkupieniu i Zmartwychwstaniu jest zarazem jedną wielką polemiką ze spirytualizmem. Bóg stworzył cały świat w obu jego wymiarach: duchowym i materialnym. To On zalecił człowiekowi czynić sobie ziemię poddaną. Aby go zbawić przybrał później ludzką naturę i pokazał, że człowiek jest tak ważny dla Boga, że dał się za niego ukrzyżować, by otworzyć mu drogę do zmartwychwstania. Papież nie proponuje spirytualizmu, ale pokazuje nam jak można pod powierzchnią zjawisk oraz faktów odczytać głębszy, duchowy wymiar rzeczywistości. Bardzo dobrą ilustracją takiego odczytywania rzeczywistości może być katecheza Jana Pawła II w Oświęcimiu.

 

Oświęcim, 7 VI 1978 r.
"W tym miejscu straszliwej kaźni, która przyniosła śmierć czterem milionom ludzi z różnych narodów, o. Maksymilian Kolbe odniósł duchowe zwycięstwo samego Chrystusa, oddając się dobrowolnie na śmierć w bunkrze głodu - za brata. Ten brat żyje do dzisiaj na polskiej ziemi i jest wśród nas.
Czy tylko On jeden - Maksymilian Kolbe - odniósł zwycięstwo, które odczuli natychmiast współwięźniowie i do dzisiaj odczuwa je Kościół i świat? Zapewne wiele zostało tu odniesionych podobnych zwycięstw (... ). Odnosili je ludzie różnych wyznań, różnych ideologii, zapewne nie tylko wierzący. Pragniemy ogarnąć uczuciem najgłębszej czci każde z tych zwycięstw, każdy przejaw człowieczeństwa, które było zaprzeczeniem systemu systematycznego zaprzeczenia człowieczeństwa. Na miejscu tak straszliwego podeptania człowieczeństwa, godności ludzkiej - zwycięstwo człowieka!"
("Chrześcijanin w... , s. 167- 168)

 

To przemówienie Papieża w Oświęcimiu było niezwykle ważne, bo Oświęcim był miejscem niesłychanie ideologicznym, pełnił szczególną rolę w systemie ideologicznym PRL-u uzasadniał z jednej strony antyniemieckość przypominając ciągle wojnę, a odpowiedzią na tę antyniemieckość miało być uzasadnienie przyjaźni polsko-radzieckiej czy polsko-rosyjskiej. Władzom zależało na tym, żeby Papież przyjechał do Oświęcimia. Papież jednak nadał tej wizycie inny sens. Czy ojciec zgadza się z tym?

Papież wręcz odwraca znaczenie tego miejsca. Dotąd było to wyłącznie miejsce kaźni niewinnych ofiar i miejsce podkreślenia potęgi nienawiści dzielącej narody. A Jan Paweł II ukazuje Oświęcim jako symbol zwycięstwa oraz wezwanie do przebaczenia, pojednania między ludźmi i narodami.

To właśnie ta teologiczna interpretacja dziejów umożliwia mu taką interpretację. Zauważmy przy tym, że na poziomie faktów i wydarzeń Papież ulega uwarunkowaniom swego czasu i powtarza oficjalnie lansowaną liczbę 4 milionów ofiar. Dziś wiemy, że komunistyczna propaganda zawyżyła tę liczbę ponad dwukrotnie, aby umacniać nienawiść do Niemców. To kolejny przykład pokazujący jak bardzo był to koszmarny system. Kłamstwo oblepiało wszystko. Nawet prawda o tak straszliwym miejscu jak Auschwitz była traktowana instrumentalnie, ideologicznie.

 

Ale Papież złamał tutaj pewną zmowę milczenia, dlatego, że wspomniał choć tylko aluzyjnie o tym, że nie tylko Niemcy byli oprawcami, że byli również ci inni. Papież mówi: " Pozwólcie, że nie wymienię ich po imieniu. "

To było niesłychane przemówienie. Papież był trochę przeziębiony i zmęczony intensywnością tej pielgrzymki (było to bodaj jego 35 oficjalne przemówienie w ciągu 6 dni) i przemawiając dramatycznym ochrypłym głosem, niekiedy wręcz szeptem ukazywał nam Oświęcim z innej perspektywy. Podkreślił zwycięski wymiar męczeństwa o. Maksymiliana, a potem pochylił się nad tablicami upamiętniającymi martyrologię różnych narodowości na tej "Golgocie naszych czasów" - jak powiedział. Szczególne miejsce wśród niejako litanijnego wyliczania kolejnych nacji, których członkowie zostali zamordowani w obozie, zajęły 3 tablice: w języku hebrajskim, rosyjskim i polskim. I dopiero w tym kontekście można zrozumieć ową aluzję do mocarstwa ograniczającego polską suwerenność. Z paru bowiem względów, zwłaszcza z powodu skupienia się na własnym bólu oraz poczucia historycznej krzywdy po II wojnie, brakowało często wśród Polaków wrażliwości w ogrom cierpienia jakie poniósł w czasie wojny naród rosyjski i szerzej narody Związku Radzieckiego. Papież zdaje się więc mówić do Rosjan, tak w imieniu Kościoła jak i polskiego narodu: pamiętamy o waszej ofierze i tym bardziej jesteśmy gotowi do pojednania. Ale to pojednanie nie może dokonać się w atmosferze wszechobecnego fałszu tak typowej dla ustroju socjalistycznego. Ono musi się dokonać w prawdzie. Nie chcemy jednak zarazem, by często trudna prawda o naszych wzajemnych relacjach prowadziła do antagonizmów, tym bardziej do nienawiści.

Dlatego też Jan Paweł II jedynie aluzyjnie wspomina "tych drugich" od których nasz naród doznał udręki również w ostatnich czasach. I zaraz potem dodaje: "Pozwólcie jednak, że nie wymienię tych drugich po imieniu - pozwólcie, że nie wymienię... Stoimy na miejscu, w którym o każdym narodzie i o każdym człowieku pragniemy myśleć jak o bracie".

Głęboko chrześcijańska i w piękny sposób artykułująca polską rację stanu, niesłychanie subtelna konstrukcja. Dziś wiemy, że w Związku Radzieckim (czytaj: Rosji) niesłychanie uważnie śledzono wszystkie tego rodzaju wypowiedzi Papieża. Traktowano je jako głos suwerennego narodu. Nikt wtedy poza Papieżem i kard. Wyszyńskim nie artykułował polskiej racji stanu. Opozycja była za słaba, "Solidarności" nie było, a partyjni oficjele unisono wygłaszali namaszczone dyrdymały o "wieczystym sojuszu ze Związkiem Radzieckim". O tej wielkie roli Ojca Świętego jako największego polskiego męża stanu po części dziś zapomniano, po części ludzie w ogóle o niej nie wiedzą i nie rozumieją tego, co się wówczas dokonywało. Stale mam jednak nadzieję, że choć dziś syn mija pismo, to przyjdzie później pokolenie wnuków, które odda sprawiedliwość tamtym czasom.

 

Czy tę postawę Papieża można uznać w jakimś stopniu za kontynuację tego, co zapoczątkowali wcześniej biskupi polscy w liście do biskupów niemieckich: przebaczamy i prosimy o przebaczenie.

Bez wątpienia. To kolejny przykład tego ci nazywam teologicznym odczytywaniem historii. Przecież żadne zestawienie krzywd zadanych Polakom przez Niemców oraz Niemcom przez Polaków nie wytrzymuje porównania, tak ogromna jest dysproporcja. Ale ewangeliczna optyka zaleca uczniom Chrystusa, aby w takich sprawach arytmetykę odłożyć na bok. Przebaczać trzeba nie 7 razy, ale 77, co w kulturze hebrajskiej oznacza: nieskończenie wiele. I zawsze istnieje jakaś część winy, która obciąża nasze sumienia. Jeżeli mówimy, iż nie mamy grzechu to samych siebie oszukujemy.

Biskupi polscy napisali zatem ów wielki, ewangeliczny list i spotkali się z ohydną, agresywną nagonką ze strony komunistów: partyjnych liderów, prasy, radia, telewizji. W zakładach pracy w całej Polsce urządzano "masówki" potępiające biskupów jako "zdrajców narodu", "uzurpatorów" "bezczeszczących pamięć ofiar". Co gorsze, bezustannie podsycany przez propagandę resentyment wobec Niemców był na tyle silny, że znaczna część społeczeństwa podzielała wówczas opinię, że list był błędem Episkopatu. Dziś, z perspektywy czasu, widzimy, że nie tylko był to piękny przykład ewangelicznej postawy, ale i najważniejszy dokument polskiej polityki zagranicznej z okresu PRL - torujący drogę traktatowi polsko-niemieckiemu oraz pojednaniu pomiędzy naszymi narodami.

 

W Oświęcimiu Papież mówi o zwycięstwie człowieka?

To kolejny przejaw teologicznego odczytywania historii, tym razem w perspektywie personalistycznej - osobowej. Czyż bowiem nie było tak przed paru dziesięciu laty, że Maksymilian Maria Kolbe był jednostką z anonimowego tłumu oznakowanego numerami, a każdy esesman czuł się i był rzeczywiście wszechwładnym panem życia i śmierci owej masy podludzi. I nagle w tym miejscu fizycznego niszczenia i duchowego upodlania człowieka widzimy wzlot ludzkiego ducha, wzlot który pokazuje wszystkim zgromadzonym na placu apelowym, tak ofiarom jak katom, że logika nienawiści i pogardy na której zbudowano ów obóz nie jest - o czym powinno się zapomnieć żyjąc za drutami - absolutna. Że miłość bliźniego może być silniejsza od psów, zastrzyków fenolu i pieców. I to jest wielkie ponadczasowe zwycięstwo o. Kolbego. Ale jest też i jego historyczne zwycięstwo. Kto dziś pamięta nazwiska ówczesnych półbogów-oprawców, nawet nazwisko komendanta Auschwitz Rudolfa Hoessa pamiętają jedynie nieliczni, a o franciszkaninie z Niepokalanowa wiedzą miliony ludzi rozsiane po całym świecie.

 

Ale to jest jeden przykład. Papież powołuje się również na Edytę Stein. To są dwa przykłady, ale przecież były tam miliony ludzi.

Przecież Papież również o nich mówi. Wspomina, że takie zwycięstwa odnosili ludzie różnych wyznań, różnych ideologii, wśród nich niewierzący. Duchowe zwycięstwa człowieka przekraczają ludzkie podziały. Nie są ideologiczne.

 

Na czym one polegają?

Takie zwycięstwo to - powie Papież w Oświęcimiu - "każdy przejaw człowieczeństwa, które było zaprzeczeniem systemu systematycznego zaprzeczania człowieczeństwa". Każdy ofiarowany kawałek chleba, każda pomocna dłoń, każda chwila głębszej rozmowy, modlitwy, wspólnej nauki, nawet żartu w tej otchłani zła, była takim zwycięstwem. Pokazanie, w takim miejscu i czasie, że istnieje nie tylko siła i nienawiść, ale i miłość do rodziny, przyjaciół, Ojczyzny, miłość Boga i Kościoła były takimi zwycięstwami. I te zwycięstwa pozostają w ludzkiej historii.

 

To bardzo pięknie brzmi. Ojciec mówi " to zostaje w historii ludzkiej", ale czyż nie jest tak, że w historii została właśnie zbrodnia, że ci ludzie, w planie doczesnym przynajmniej, przegrali?

W perspektywie czysto doczesnej: tak. I dlatego mówimy o Oświęcimiu jako jednym z najstraszliwszych miejsc w historii człowieka, o - używając papieskiego porównania - "Golgocie naszych czasów". Ale patrzymy też na ofiarę więźniów Auschwitz również w perspektywie teologicznej, czyli szerszej i dalszej, zarówno w wymiarze ogólnoludzkim jak i indywidualnym. Golgota jest przecież miejscem zamordowania Zbawiciela ludzkości, ale widzimy ją dzisiaj z perspektywy Wielkiejnocy i Zmartwychwstania. I tej samej perspektywy patrzymy na ofiarę wszystkich ludzi zamordowanych w oświęcimskim obozie. Ale nawet i w bardziej historycznej perspektywie dostrzec trzeba, że ta ofiara nie była całkowicie daremna. Napoleon kiedyś powiedział, że dwie siły kształtują bieg historii: siła miecza i siła ducha, ale na dłuższą metę ta druga zawsze zwycięża. Napoleon nie był naiwnym idealistą, nie był też teologiem. Był genialnym strategiem i cynicznym imperatorem, ale również on dostrzegał, że to duch kształtuje w wielkiej mierze ludzkie dzieje.

 

Czy ta siła ducha zmienia bieg historii?

W myśli Papieża, jak już wspominałem, w bardzo niezwykły sposób jednostkowe przenika się z ogólnym. Zawsze pierwszym punktem odniesienia jest pojedynczy człowiek, osoba, ale jest ona bardzo silnie zakorzeniona we wspólnocie, a raczej we wspólnotach: rodziny, Kościoła, narodu i - w sposób bardzo konkretny - całej rodziny ludzkiej. Dla Papieża więzy narodowe, a nawet ogólnoludzkie nie są abstrakcją. Dzieje rodziny ludzkiej (to lepsze sformułowanie niż ogólnikowa "ludzkość") mają wpływ na konkretnego człowieka, ale i odwrotnie. On na nie również wpływa. Sama postać Papieża może służyć za dobrą egzemplifikację tej tezy. Ofiara ludzi zamordowanych w Oświęcimiu i - szerzej - we wszelkich miejscach kaźni oraz bitew II wojny światowej, jak sam wyznaje, głęboko wyżłobiła kapłaństwo Karola Wojtyły. A zarazem Jan Paweł II - teologicznie odczytując swoje życie - nadaje, pomimo całego okropieństwa i bezsensu popełnionych zbrodni, poprzez swoją posługę Kościołowi i światu, głębszy sens śmierci ofiar całej II wojny. Pisze o tym Jan Paweł II w niesłychanie ważnym fragmencie "Daru i Tajemnicy": "Moje kapłaństwo właśnie w tym pierwszym etapie wpisywało się w jakąś olbrzymią ofiarę ludzi mojego pokolenia, mężczyzn i kobiet. Mnie te najcięższe doświadczenia zostały przez Opatrzność oszczędzone, ale dlatego mam tym większe poczucie długu w stosunku do tylu znanych mi ludzi, a także jeszcze liczniejszych owych bezimiennych, bez różnicy narodowości i języka, którzy swoją ofiarą na wielkim ołtarzu dziejów przyczynili się w jakiś sposób do mojego powołania kapłańskiego. W pewnym sensie wprowadzili mnie oni na tę drogę, w świetle ofiary ukazali mi prawdę - najgłębszą i najistotniejszą prawdę kapłaństwa Chrystusowego". A w innym miejscu tej samej książki dodaje: "w takim oto klimacie duchowym rozwijało się moje życie kapłańskie i biskupie. Owe dwa systemy totalitarne, a wiec z jednej strony groza wojny, obozów koncentracyjnych nazizmu, z drugiej zaś ucisk i terror komunistyczny, które tak bardzo zaciążył nad naszym stuleciem, dane mi było poznać niejako od wewnątrz. Łatwo więc zrozumieć moją wrażliwość na kwestię poszanowania każdej osoby ludzkiej i jej praw, zwłaszcza prawa do życia. "

Ów gęsty splot tego co osobiste z narodowym i ogólnoludzkim jest bardzo charakterystyczną cechą myśli i działań Karola Wojtyły. Dzięki temu Papież nawet wykonując działanie o charakterze politycznym wymyka się takiemu rozumieniu polityki do jakiego przywykliśmy. Działa w szerszej perspektywie. Również czasowej. Intensywna świadomość historyczna, ogromna waga przykładana do ukształtowanej przez historię kultury w której bytuje człowiek, naród, Kościół, nadaje jemu myśleniu rozmach i przenosi je w inny wymiar. Dlatego Polska, a przynajmniej zdecydowana większość narodu, przeżyła podczas tej pierwszej pielgrzymki prawdziwy szok. Od dziesięcioleci już żyliśmy na powierzchni codziennych zjawisk, zmęczeni szarzyzną komunizmu i przytłoczeni całkowitym brakiem perspektyw. A tu przyjeżdża Papież, nawiasem mówiąc raczej dotąd nieznany poza Krakowem, bo niechęć, by nie rzec wrogość władz mających do dyspozycji cenzurę nie pozwoliła mu zaistnieć szerzej w całej Polsce, i ukazuje nam zupełnie nowy wymiar naszej indywidualnej i narodowej egzystencji.

Zwieńczeniem pielgrzymki jest Msza Święta na Błoniach, w której uczestniczy 2 mln ludzi (ta liczba o czymś mówi, bo w mszy inauguracyjnej w Warszawie uczestniczyło 250 tys. ludzi. To również pewna miara tego jak zmieniła się, "rozgrzała" się Polska w ciągu 9 dni tej pielgrzymki). Jan Paweł II we wstrząsającej homilii podejmuje wówczas polemikę z całym marksistowskim systemem, z całą ideologią PRL. A przecież żadną miarą nie jest to homilia polityczna! Wizja papieska jest dużo głębsza i dużo mocniejsza.

 

Kraków - Błonia, 10 VI 1979 r.
"Czy można odrzucić Chrystusa i wszystko to, co On wniósł w dzieje człowieka? Oczywiście, że można. Człowiek jest wolny. Człowiek może powiedzieć Bogu - nie. Ale - pytanie zasadnicze: czy wolno? I: w imię czego "wolno"? Jaki argument rozumu, jaką wartość woli i serca można przedłożyć sobie samemu i bliźnim i rodakom i narodowi, ażeby odrzucić, ażeby powiedzieć "nie" temu, czym wszyscy żyliśmy przez tysiąc lat?! Temu, co stworzyło podstawę naszej tożsamości i zawsze ją stanowiło. ""(... ) Pozwólcie przeto, że tak jak zawsze przy bierzmowaniu biskup, i ja dzisiaj dokonam owego apostolskiego włożenia rąk na wszystkich tu zgromadzonych, na wszystkich moich Rodaków. (... )
Więc mówię za Chrystusem samym: Weźmijcie Ducha Świętego! (J 20, 22)
I mówię za Apostołem:
Ducha nie gaście! (1 Tes 5, 19)
I mówię za Apostołem:
Ducha Świętego nie zasmucajcie! (por. Ef 4, 30)
Musicie być mocni, drodzy Bracia i Siostry! Musicie być mocni tą mocą, którą daje wiara! Musicie być mocni mocą wiary! Musicie być wierni! Dziś tej mocy Wam bardziej potrzeba, niż w jakiejkolwiek epoce dziejów."

 

To przemówienie Papieża na Błoniach, gest rozłożenia rąk i udzielenie ducha narodowi polskiemu był jakimś niesamowitym gestem Jak ojciec rozumie ten gest, ten akt bierzmowania dziejów?.

To wielki gest symboliczny, wielka historyczna metafora. Bierzmowanie jest przecież sakramentem chrześcijańskiej dojrzałości i sakramentem umocnienia. Ma dopomóc w złożeniu chrześcijańskiego świadectwa.

Papież mówi, że my, również jako wspólnota, jako naród, przyjąwszy Chrystusa powinniśmy umacniani przez wiarę, nadzieję i miłość, których On jest źródłem, wziąć odpowiedzialność za przekształcenie naszej rzeczywistości w duchu Ewangelii.

 

Komunizm miał to do siebie, że jak gdyby uruchamiał historię. To bardzo często pojawiało się i w opisach poetyckich i także w analizach filozoficznych, że komunizm to jak gdyby koniec historii, epoka lodowcowa. Tymczasem Papież dokonuje bierzmowania dziejów. Czy Ojciec Św. przewidywał jakieś gwałtowne przyspieszenie w historii?

Tego nie wie nikt poza samym Janem Pawłem II. Ale z pewnością mogę powiedzieć, bo istnieje na to wiele dowodów, ta wyjątkową historyczną intuicję Papieża co najmniej podpowiadała mu, że możliwe jest przyśpieszenie historii. Nam żyjącym w "obozie" wydawało się, że ta rzeczywistość będzie trwać bez końca. Pamiętam dobrze to dojmujące poczucie beznadziei i wszechogarniającej szarości towarzyszące mi, towarzyszące nam, 24 godziny na dobę. Bo barwą realnego socjalizmu była szarość. Szare były ulice, sklepy, urzędy, ubrania, ludzie. Jak to opisywał Barańczak: "Każdy z nas ma schronienie w betonie \ oprócz tego po jednym balkonie \ na nim skrzynkę, gdzie sadzi begonie \\ odbywamy śmierci i porody \ oglądamy prognozę pogody \ aby żyć mamy ważne powody \... z okna widać w porze szarówki \ stuwatowe w innych oknach żarówki \ a pod blokiem kredens z ciężarówki" - i nagle my, "mieszkańcy jam w betonie", dla których urozmaiceniem codzienności był prognoza pogody słyszymy: " wyrwijcie się z marazmu", zaufajcie Panu historii. To było niepojęte, niezwykłe.

Na trwałe zapadła mi w pamięci taka scena z owej pielgrzymki. Na jedno ze spotkań z Papieżem studenci przynieśli ogromny transparent, taki na całą szerokość ulicy, jakie widywało się wtedy na 1-majowych pochodach, czy manifestacjach z okazji 22 lipca. I widniał na nim napis: "35 lat PRL - 1000 lat chrześcijaństwa w Polsce."

Papież nagle przywrócił nam proporcje. Przywrócił nam przeszłość, a dzięki temu otworzył też przyszłość.

 

 


 
© 1997 Mateusz