Rozmowy o Janie Pawle II

Rozmowa VII
Kościół a demokracja

 

 

Jaki właściwie jest stosunek Jana Pawła II do demokracji? Z jednej strony Papież jest gorącym orędownikiem przemian demokratycznych w świecie: wielokrotnie piętnował rozmaite dyktatury, domagał się respektowania praw człowieka, w tym prawa narodów i społeczeństw do samostanowienia. W czasie wizyty w Stanach Zjednoczonych Jan Paweł II wygłosił płomienną pochwałę fundamentów amerykańskiego ustroju, który jest dziś demokratycznym wzorem dla wielu państw świata. Z drugiej strony ten sam Papież w słowach niezwykle ostrych potrafi krytykować demokrację i wyniki demokratycznych rozstrzygnięć, gdy są one niezgodne z nauczaniem Kościoła w sprawach takich jak aborcja czy rozwody. Skąd ta sprzeczność?

W największym skrócie powiedziałbym, że Jan Paweł II choć mocniej od wszystkich poprzedników, akceptuje i popiera demokrację, to zarazem jest jej wymagającym krytykiem.

 

 

"Centessimus annus"
"Autentyczna demokracja możliwa jest tylko w państwie prawnym i w oparciu o poprawną koncepcję osoby ludzkiej. Dziś zwykło się twierdzić, że filozofią i postawą odpowiadającą demokratycznym formom polityki są agnostycyzm i sceptyczny relatywizm, ci zaś, którzy żywią przekonanie, że znają prawdę i zdecydowanie za nią idą, nie są, z demokratycznego punktu widzenia godni zaufania, nie godzą się bowiem z tym, że o prawdzie decyduje większość, czy też, że prawda się zmienia w zależności od zmiennej równowagi politycznej.
W związku z tym należy zauważyć, że w sytuacji, w której nie istnieje żadna ostateczna prawda będąca przewodnikiem dla działalności politycznej i nadająca jej kierunek, łatwo o instrumentalizację idei i przekonań dla celów, jakie stawia sobie władza. Historia uczy, że demokracja bez wartości szybko przemienia się w jawny lub zakamuflowany totalitaryzm.

 

 

Mam wrażenie, że tak zdecydowane poparcie ze strony Papieża dla demokracji jest czymś zupełnie nowym. W przeszłości Kościół był zdecydowanym przeciwnikiem demokracji, potępiając ustami Papieży tendencje demokratyczne w świecie, czy wręcz - jak było w przypadku rodzącej się demokracji włoskiej - tocząc z jej przywódcami wojnę.

To było uwarunkowane historycznie. Rewolucja Francuska jest bardzo istotną cezurą. Bezwzględna walka Rewolucji z Kościołem naznaczy stanowisko Kościoła do nowożytnego państwa na półtora wieku, aż do II wojny, a i potem historyczne zranienia żywe będą w świadomości wielu ludzi Kościoła. Nie można jednak twierdzić, że Kościół jest strukturalnie przeciwnikiem demokracji. Sam, oczywiście demokratyczny nie jest, ale współczesna liberalna demokracja bazuje na dwóch doświadczeniach demokracji greckiej oraz chrześcijaństwie. I to chrześcijaństwo nadało demokracji nowe, współczesne znaczenia. Nie można bowiem przenosić w prosty sposób naszych dzisiejszych poglądów na demokrację grecką, w której jednostka - w zasadzie - była cząstką polis, a w procesie demokratycznym uczestniczyli jedynie SPR obywatele Aten, mężczyźni zdolni, do noszenia broni tzn. zaledwie parę procent mieszkańców Aten. To dopiero Kościół Jezusa Chrystusa wniósł w dzieje ludzkości ideę oddzielenia władzy sakralnej i świeckiej i to Kościół wniósł w owe dzieje ideę osoby, a więc godności każdego człowieka oraz równości wszystkich ludzi, a więc podstawowe zasady współczesnej liberalnej demokracji. Nie znaczy to, że wszyscy ludzie Kościoła zawsze byli tym zasadom wierni, ale że to uczniowie Chrystusa wnieśli owe idee w historię Europy. W "Słowniku Oksfordzkim" wyczytałem kiedyś, że "Reguła" św. Benedykta była pierwszą europejską konstytucją - to ona rozpowszechniła w Europie ideę, że wolni ludzie posiadają spisane prawa i dobrowolnie starają się ich przestrzegać.

Rozkwit Średniowiecza z jego bardzo rozbudowanym korporacjonizmem, wielkim rozwojem idei soborów (na 21 soborów powszechnych aż 7 odbywa się w ciągu dwóch stuleci 1170-1370) i zakonami mendykanckimi też promuje myślenie, które będzie sprzyjać rozwojowi demokracji. Zakon ultramontanów wymyśli ideę wyboru przez elektorów, a więc wybierania delegatów, którzy otrzymują od swych wspólnot wyborczy mandat, który wygasa po wyborze przełożonego. Słynny Innocenty III, dla post-oświeceniowej, ahistorycznej i ideologicznej historiografii symbol papieskiego autokratyzmu, w 1215 roku, w tym samym w którym opublikowano Wielką Kartę Wolności, wprowadza na IV Soborze Lateraneńskim zasadę "nie ma opodatkowania, bez współdecydowania". Było to przy okazji ustalania zasad opłacania szkół katedralnych i papież nie pozwolił soborowi "odgórnie" nakładać ciężarów, lecz kazał wezwać delegatów kapituł katedralnych do wspólnego rozwiązania problemu. Osobną średniowieczną instytucją jest Zakon Kaznodziejski czyli dominikanie. Od czasów św. Dominika jesteśmy na wskroś demokratyczni. Wybieramy przeorów i delegatów na kapituły, które później wybierają prowincjała i generała, wybieramy też radnych dla przeora, prowincjała i generała, wszystkie ważniejsze decyzje przełożonych muszą być przez owe rady zatwierdzone. Przełożeni pełnią funkcje przez maksimum 2 kadencje (w niezwykle wyjątkowych okolicznościach może być 3. kadencja, ale 4. nigdy). Demokratycznie też uchwalamy swoje konstytucje i statuty. Od blisko 800 już lat jęczymy w jarzmie demokracji, bo demokracja oznacza m. in. słabą władzę wykonawczą oraz stałe wybory, a stałe wybory oznaczają stałe kampanie wyborcze. Nieco żartobliwie mówimy, ale tylko nieco żartobliwie, że od blisko 800 lat jesteśmy w permanentnym kryzysie. Z drugiej strony, jesteśmy jedynym z wielkich średniowiecznych zakonów, który zachował jedność. Inne zakony, które, w mniejszym stopniu praktykują demokrację, benedyktyni, karmelici, franciszkanie, rozpadły się na części, dzieląc się niekiedy nawet parokrotnie.

 

No, ale to była demokracja wewnątrzkościelna, więc znacznie łatwiej było ją zaakceptować. Natomiast tam, gdzie demokracja pojawiała się na zewnątrz Kościoła, stając się jego konkurentem, Kościół się jej przeciwstawiał. Tendencje liberalne były w XIX wieku głównym, obok socjalizmu, przeciwnikiem papiestwa.

Ta wewnątrzkościelna demokracja przygotowywała demokrację "zewnątrzkościelną". W końcu społeczeństwo średniowieczne było chrześcijańskie więc też - w znacznej mierze można je nazwać - społeczeństwem "wewnątrzkościelnym". Również na początku powstawania nowożytności, Kościół - jako całość - nie przeciwstawiał się tendencjom liberalnym. Byli w nim zarówno wpływowi zwolennicy ancien regime'u jak i znamienici zwolennicy społecznego postępu. W sposób istotny zmieniło się to dopiero w trakcie Rewolucji Francuskiej. Przecież historyczne, rozpoczynające rewolucyjny proces, zebranie Stanów Generalnych, na którym zgromadziły się wspólnie trzy stany nie byłoby możliwe bez poparcia zdecydowanej większości duchowieństwa. Większość duchownych poparła też złamanie potęgi monarchii absolutnej i uległa wyzwoleńczej euforii. Część z nich być może ze strachu, ale bardzo wielu z pobudek ideowych zrzekło się swojego majątku. Dramat następuje później, wtedy, gdy od kapłanów zaczyna się wymagać przysięgi na wierność konstytucji i zerwania więzów ze Stolicą Apostolską. Od tego momentu zaczyna się rzeź duchowieństwa, niszczenie budowli sakralnych, pacyfikacja Wandei i kult Najwyższej Istoty.

 

Twierdzi Ojciec, że Kościół opowiedział się przeciwko demokracji, dlatego, że miała ona charakter absolutystyczny, wręcz totalitarny?

Bez wątpienia był to główny powód. Logika rewolucyjna wiodła do budowy świata idealnego, a to znaczy zniszczenia starego świata i na jego gruzach rozpoczęcia wszystkiego od początku. Dlatego wysadzono ok. 1500 romańskich i gotyckich opactw, skasowano niedziele i wprowadzono system dekadowy, wymyślono całkowicie nowy kalendarz i wydumany kult oświeceniowego bóstwa. Akceptacja Rewolucji domagała się zaparcia wiary. Innej możliwości nie było. Trudno by Kościół zaakceptował taką sytuację.

Zarazem jednak Kościół opowiadając się przeciw wolnościowej fali rozlewającej się po Europie wikłał się w popieranie bardzo nieciekawych reżimów jak np. carskiej Rosji (to przecież dlatego Słowacki pisze: Polsko! Twa zguba w Rzymie!) i przeciwstawianie się patriotycznym i niepodległościowym ruchom, jak to było np. we Włoszech. Z jednej strony, zaangażowanie się papieża w obronę integralności watykańskiego państwa było całkowicie zrozumiałe, bo - jak się wydawało - jest to jedyna gwarancja niezawisłości Kościoła. Z drugiej strony, kiedy wobec coraz silniejszych dążeń do zjednoczenia Italii trzeba było prosić o interwencję militarną obce mocarstwa Francję albo Austrię, to nietrudno zgadnąć, że przepaść pomiędzy Kościołem, a powstającą wówczas nowoczesną, liberalną Europą pogłębiała się szybko.

 

Ale czy Kościół nie jest tu niekonsekwentny? Z tego, co ojciec mówi widać wyraźnie, że nauczanie Kościoła na tematy społeczne, polityczne się zmienia. Z drugiej strony mówi się, że nauczanie Kościoła na temat wiary i moralności jest niezmienne. Dlaczego w pewnych sprawach to nauczanie może się zmieniać, a w innych nie?

Po pierwsze nauczanie dotyczące demokracji zmieniło się dlatego, że w sposób istotny zmieniła się sama demokracja. Po drugie, bo nauczanie Kościoła jest klarowne i nie podlega ewolucji - co nie wyklucza coraz lepszego odczytywania - kiedy dotyczy zasad wiary i moralności. Gdy chodzi o życie społeczne, o życie polityczne i ekonomiczne to ta klarowność jest mniejsza, a sądy mniej jednoznaczne i bardziej uwarunkowane historycznie. Zawsze winny być spełniane pewne fundamentalne pryncypia, ale zarazem poznawanie tej rzeczywistości przez Kościół może być obarczone pewnym błędem, a i okoliczności czasu oraz miejsca mają istotne znaczenie. Dlatego też nauczanie Kościoła samo podkreśla swoje ograniczenia w tej materii. Przypomina też o tym częstokroć Jan Paweł II.

 

Czy nauczanie Jana Pawła II można uznać za historyczną cezurę w stosunku Kościoła do demokracji?

Jest ono istotnym novum, ale podstawowa cezura to czas II wojny światowej. W latach trzydziestych i czterdziestych okazało się bowiem coś co dotychczas było po prostu poza horyzontem ludzkiego myślenia. Okazało się wówczas empirycznie, że państwo może sterroryzować, że potrafi wziąć w niewolę wszystkich obywateli i użyć ich - nie licząc się zupełnie ani z ludzką godnością, ani z kosztami - jako środek do realizacji ideologicznych celów. To - nawet pamiętając o terrorze Rewolucji Francuskiej - wydawało się wcześniej niemożliwe. Pius XI w czasie, gdy zarówno elity jak i szeroka opinia publiczna w wielkim stopniu zostały uwiedzione przez nowe ideologie, bardzo przenikliwie rozpozna i opisze niebezpieczeństwo totalitaryzmów, ale to Pius XII rozpocznie okres akceptacji ustroju demokratycznego. Jan Paweł II tę akceptację pogłębi bardzo jasno ukazując zalety demokracji Nie jest jednak wobec niej bezkrytyczny, ale jest to krytyka niejako od wewnątrz.

 

Co to znaczy?

To znaczy, że czyni swoje uwagi krytyczne stojąc na gruncie demokratycznego porządku. Przede wszystkim bowiem pokazuje w "Centesimus annus", iż demokracja posiada ważkie zalety, gdyż w stopniu większym niż inne ustroje polityczne włącza obywateli w uczestniczenie w mechanizmach politycznych, gdyż ułatwia kontrolowanie władzy, co jest ważne jako że władza łatwo deprawuje, oraz że pozwala w sposób bezkrwawy wymieniać elity polityczne, co też jest bardzo istotne, bo jak wiemy historia przejmowania władzy na tym świecie bardzo często bywała pisana przez świst kul, wbijanie sztyletów w serce czy dosypywanie trucizny do posiłku. Nauczanie społeczne Jana Pawła II uznaje zatem zalety demokracji i akceptuje jej założenia podkreślając zarazem, że demokracja sama w sobie nie jest celem, ale środkiem. Jest ona dobrym środkiem do celu wspólnoty politycznej jakim jest budowanie dobra wspólnego obywateli (którego - raz jeszcze podkreślmy - nie należy przeciwstawiać dobru indywidualnemu), ale dopiero to jak konkretna demokracja ów cel realizuje przesądza o jej ocenie. Tak więc Papież ocenia pozytywnie demokrację i nie zajmuje się konstruowaniem lepszego od niej, bardziej chrześcijańskiego systemu, a nawet powstrzymuje Kościół przed takimi próbami, co jest ważne i nowe, bo na przestrzeni wieków, co pewien czas takie marzenia o optymalnym chrześcijańskim ustroju powracały pomiędzy ludźmi Kościoła

 

Właśnie, Kościół szukał w historii innych niż istniejące systemów politycznych i gospodarczych, poszukiwano jakiejś trzeciej drogi w gospodarce, czy jakiegoś chrześcijańskiego porządku w dziedzinie polityki.

To wspomniane już tragiczne i krwawe zderzenie z powstającymi liberalnymi demokracjami ożywiło w Kościele wielki sentyment do starego, dobrego średniowiecza. W pismach Leona XIII u schyłku XIX wieku można znaleźć pełne nostalgii, ale też i pełne realistycznej rezygnacji wyznanie, że był kiedyś taki okres, że "ani przedtem lepszego okresu nie było, ani w przyszłości nie będzie". Tę nutę można jeszcze słyszeć w okresie międzywojennym u Piusa XI. Taki sposób myślenia nie był zresztą rzadki w latach dwudziestych i trzydziestych.

 

Nie tylko zresztą u papieży, byli filozofowie, którzy mówili o "nowym średniowieczu", chociażby Bierdiajew...

O tym myślę. Taki był klimat tamtego czasu. Z jednej strony rozmnożyli się "ludzie postępu" pełni pogardy dla tamtego okresu ciemnoty i zniewolenia człowieka, którzy odmawiali średniowieczu jakiegokolwiek pozytywu, jakiejkolwiek zasługi. A po drugiej stronie pojawiły się środowiska, wielu pisarzy, filozofów, przedstawicieli Kościoła przeciwstawiających się takiej ocenia, ale też bardzo często idealizujących wieki średnie. Z czasem tę nostalgię zarzucono i zaczęto myśleć o systemie, który nie byłby tak labilny, a czasem także okrutny, jak rozchwiany kapitalizm lat dwudziestych, trzydziestych, a zarazem uniknął zgrozy i zniewolenia obywateli jakie przynosił realny socjalizm. I takie marzenie o ustroju pośrednim, który ocaliłby socjalistyczne ideały, a zarazem nie ubezwłasnowolnił obywateli pojawiało się w myśli społecznej Kościoła aż do lat siedemdziesiątych. Dopiero Jan Paweł II wyraźnie zastopuje takie wishful thinking i w paru encyklikach wyraźnie powie iż celem Katolickiej Nauki Społecznej nie jest obmyślanie III drogi, a systematyczna, kompetentna ocena życia społecznego przeprowadzana w świetle Prawdy Objawionej, by lepiej ukierunkować ludzkie działania w jego społecznym wymiarze. Kościół - powie Papież - jest świadom, że żaden ustrój nie jest doskonały i akceptuje różne formy ustrojów politycznych i ekonomicznych, byleby wspierały one rozwój wszystkich obywateli i szanowały ich osobową godność.

 

Czyli nauczanie Jana Pawła II - w przeciwieństwie do jego niektórych poprzedników - ma wyraźnie antyutopijny charakter?

Papież bardzo często przypomina, że Królestwa Bożego nie zrealizujemy na ziemi. Grzech pierworodny unicestwił takie aspiracje. Każda utopia ze swej istoty jest tylko marzeniem. "Ou-topos" znaczy przecież "nie-miejsce". Papież wyrastając z doświadczenia realnego faszyzmu i realnego marksizmu, a więc widząc w praktyce do czego prowadzi wcielanie w życie ideologii, które dążą do zbudowania idealnego ustroju, bardzo mocno ten antyutopijny i antyideologiczny wątek włącza w nauczaniu Kościoła.

 

Czy to oznacza potępienie dla wszelkich ideologii?

Ideologia zakłada, że zawiera najlepszą możliwą drogę do zbudowania najlepszego społeczeństwa i w ten sposób dokonuje absolutyzacji samej siebie. Natomiast Kościół uznaje tylko jeden Absolut - Pana Boga. Jest więc ze swojej istocie antyideologiczny.

 

 


"Kościół docenia demokrację jako system, który zapewnia udział obywateli w decyzjach politycznych i rządzonym gwarantuje możliwość wyboru oraz kontrolowania własnych rządów, a także kiedy należy to uczynić - zastępowania ich w sposób pokojowy innymi. Nie może zaś demokracja sprzyjać powstaniu wąskich grup kierowniczych, które dla własnych partykularnych korzyści albo dla celów ideologicznych przywłaszczają sobie władzę w Państwie.

 

 

Wracam do początkowego pytania: jeżeli Papież akceptuje demokrację, to dlaczego ją krytykuje? Dlaczego nie uznaje demokratycznych reguł w sposób bezwarunkowy? Nie tylko w Polsce słyszymy przecież słowa sprzeciwu ze strony Kościoła dla decyzji parlamentu czy innych demokratycznie wybranych władz.

Demokracja jest techniką życia politycznego i to jak powiedzieliśmy techniką dobrą, jest sensownym systemem politycznym. Może jednak poszerzać swój zakres mając nawet roszczenia teokratyczne, tzn. może aspirować do tego by być instancją najwyższą, która decyduje o dobru i złu. Wtedy staje się ideologią. Jeżeli jednak dochodzi do takiej sytuacji, że demokracja dostaje uprawnienia, by o fundamentalnych wartościach etycznych decydować przez głosowanie, to taki relatywizm spotyka się z krytyką Kościoła.

 

Przecież demokracja opiera się na uznaniu wielości poglądów, tego, że są one równoprawne. A to oznacza, że nie ma jednej absolutnej prawdy dla wszystkich. Wiara w jedną, absolutną prawdę i próba jej narzucenia myślącym odmiennie może bardzo łatwo prowadzić do jakiejś formy totalitaryzmu.

Trzeba dostrzec ograniczenia demokracji oraz - co ważne, by zrozumieć że ten problem nie ma akademickiego charakteru - dostrzec niebezpieczeństwa płynące z ignorowania owych ograniczeń. Pisze o nich już Platon w swoim "Państwie". Demokracja nie posiadając fundamentu - "arche", łatwo ulega rozkolebaniu czyli an-archii, a wtedy przychodzi demagog, który z poklaskiem tłumu obiecuje przywrócenie porządku i w ten sposób rodzi się tyrania. Dlatego Jan Paweł II pisze, że demokracja której filozofią polityczną jest relatywizm łatwo zamienia się w zakamuflowany bądź jawny totalitaryzm.

Demokracja jest piękną, ale delikatną i wiotką rośliną i jeżeli rośnie na ruchomych piaskach, to szybko marnieje. Ona ze swej natury potrzebuje stałego gruntu tzn. etycznego fundamentu.

 

Jak wyznaczyć te podstawy etyczne demokracji, o których ojciec mówi? Kto ma je ustanawiać? czy są one uniwersalne, czy też są tylko refleksem kultury i tradycji danego społeczeństwa, danej cywilizacji?

Oczywiście, że konkretne rozumienie demokracji określa kultura, ale istnieje też pewne ponadkulturowe minimum, które zawsze musi być spełnione, bez którego demokracja jest po prostu wewnętrznie sprzeczna, czyli niemożliwa. Na przykład demokracja opiera się na wierze, że wszyscy członkowie wspólnoty politycznej są równi. Jest to akt wiary, bo doświadczenie nas uczy, że wszyscy ludzie są różni. To właśnie chrześcijaństwo wiarę tę ugruntowało i rozprzestrzeniło, bo wcześniejsze społeczeństwa, a także i wiele nam współczesnych, spójrzmy choćby na niektóre kraje Afryki, na Bliski czy Daleki Wschód, nie dzieliły tej wiary. Dalej, demokracja musi się także opierać na wielkoduszności wobec mniejszości. Konsekwentne nieliczenie się z poglądami mniejszości, ponieważ wygraliśmy demokratyczne głosowanie, albo uruchamia efekt wahadła i rozchwiewa państwo, albo popycha mniejszość do terroryzmu, co też grozi demontażem demokracji. Kolejnym wewnętrznym założeniem ustroju demokratycznego jest to, że opiera się on na zaufaniu do możliwości intelektualnych i etycznych człowieka, że - przynajmniej w podstawowych sprawach - w dłuższym okresie czasu większość społeczeństwa potrafi się racjonalnie porozumieć co jest dla niego dobre, a co złe. Dziś ta wiara jest mocno kwestionowana. Jednak z tego że nie da się między sobą zbudować porozumienia, bo nie istnieje wspólnie rozpoznane obiektywne dobro, a istnieje tylko dobro-dla-mnie lub dla mojej grupy oraz zło-dla-mnie lub mojej grupy wynika, że demokracja przeistacza się w wolną grę sił coraz bardziej zatomizowanych grup, które sobie wzajemnie nie ufają. A to jest śmiertelnie niebezpieczne dla każdej wspólnoty politycznej

 

A kto ma to minimum ustanawiać? Kościół?

To jest minimum, które musi być uznawane przez wszystkich, a przynajmniej przez wyraźną większość, która uczestniczy w demokracji. Maritain nazywa to

"wiarą obywatelską", którą mogą dzielić wyznawcy nader różnych światopoglądów, czy religii. Bez wątpienia wiara ta jest "kompatybilna" z chrześcijaństwem i Kościół może być jednym z ważnych interpretatorów tego minimum.

 

No, ale znowu pytanie: kto ma ustalać, o których rzeczach można, a o których nie można dyskutować? Ojciec mówi, że Kościół jest jednym z ważnych interpretatorów minimum etycznego społeczeństwa. Ale czy krytykując demokratycznie wybrane instytucje, krytykując wynik demokratycznych rozstrzygnięć takich jak referendum czy głosowanie w parlamencie Kościół nie stawia się ponad innymi uczestnikami demokratycznej debaty?

Kościół szanuje demokrację, ale nie jest wspólnotą polityczną i nie jest uczestnikiem gry politycznej. Natomiast w świetle prawdy objawionej może i powinien oceniać, że coś jest dobra, a coś złe.

 

Czy nie jest to współczesne wersja sporu o wyższość papiestwa nad cesarstwem, sporu, rozstrzygniętego przez historię na niekorzyść Kościoła?

Jak już mówiłem, to właśnie Kościół wnosi w dzieje Europy rozróżnienie między władzą duchowną i świecką i choć niekiedy papiestwo zgłaszało swoje aspiracje do dominacji, to powracającym ponadhistorycznym ideałem była niezależność obu władz. To współczesne napięcie między Kościołem demokracją jest jednak całkowicie odmienne od tamtego sporu. Łatwiej można to dostrzec gdy odwrócimy problem: czy Kościół w krajach demokratycznych nie powinien mieć prawa do wyrażenia swojej opinii, że coś jest dobre lub złe?

 

Kościół ma oczywiście do tego prawo. Czy jednak w przypadku Polski, gdzie Kościół ma tak dominującą pozycję w społeczeństwie, nie rodzi to słusznych obaw różnych mniejszości o narzucanie norm wewnątrzkościelnych świeckiemu społeczeństwu?

Kościół nie narzuca, tylko mówi jasno pewne rzeczy. Uznaje demokrację, ale demokracja może być dobra lub zła. Demokracja potrafi zabić Sokratesa. Ostatnie w Europie spalenie na stosie zostało dokonane w demokratycznej Genewie. Demokracja, jak wszelkie ludzkie przedsięwzięcia, domaga się debaty o etyce wymaga też elementarnego etycznego consensusu.

 

A jeżeli tej zgodności nie ma?

To wtedy nie ma społeczeństwa. Jest tylko gromada ludzi, którzy nie poczuwają się do wspólnoty ze sobą.

 

Ale przecież w takich sprawach jak aborcja czy antykoncepcja nie ma takiej zgody. I kiedy demokratycznie wybrany parlament legalizuje aborcję, Kościół podważa tę decyzję, argumentując, że jest ona niezgodna z prawem naturalnym, a więc bezprawna. W ten sposób Kościół czyni siebie jedynym uprawnionym interpretatorem prawa naturalnego, które jest nadrzędne wobec prawa stanowionego. Czy nie jest to dowód na próbę ustawiania się Kościoła w roli superarbitra, supersuwerena ponad instytucjami państwa? Czy taka postawa nie grozi to wywróceniem całego porządku prawnego w państwie? I wreszcie: czy nie jest źródłem uzasadnionych obaw po stronie liberalno-laickiej?

Jeśli demokracja wyrzuca poza swój nawias najsłabszych, to jest to demokracja schorzała. I Kościół będzie o tym głośno mówił. Kościół nie jest superarbitrem, nie chce demokracji rozbijać, ale będzie dążył do jej naprawiania. I zawsze - bo to jest zapisane w Ewangelii - będzie twierdził, że bardzo istotnym kryterium politycznych ustrojów jest ich stosunek do najsłabszych.

Naprawdę trzeba też zrozumieć, że to demokracja nie może być superarbitrem. Załóżmy, że ktoś rzuca ideę, by - przykładowo - jakąś grupę etniczną usunąć z Polski. Ja w takim głosowaniu na pewno nie wezmę udziału, bo choćby nawet 99 procent Polaków opowiedziało się, za pozostawieniem owej grupy w spokoju, to sam fakt głosowania na ten temat trzeba uznać za ohydny. Takie referendum jest ze swej natury niemoralne. "Ale - powie ktoś - niby dlaczego? Któż to uzurpuje sobie rolę superarbitra? Rozstrzygnijmy problem demokratycznie". I co mu Pan wtedy odpowie?

Zgodnie z punktem widzenia, który Pan tu przedstawia, a jest on bardzo powszechnie podzielany we współczesnych demokracjach, ponieważ istnieją różnice w ocenach etycznych, więc nie istnieje możliwość rozmowy o minimum etycznym, tym bardziej, że ta rozmowa do niczego nie może doprowadzić, bo każdy kto formułuje jakąś ocenę moralną przyznaje sobie zarazem rolę suprearbitra. Moje kontrargumenty są takie: primo, takie minimum etyczne już istnieje, bo pewna ilość założeń etycznych zawiera się implicite w samym koncepcie demokracji i jeżeli dopuści się do erozji tego minimum to demokracja upadnie; secundo, istnieją - podałem przykład - takie sytuacje, które należy wyłączyć z procedury demokratycznej; tertio, jak najszerszy i jak najgłębszy consensus etyczny zwiększa przestrzeń racjonalnej komunikacji między ludźmi oraz ułatwia międzyludzkie zaufanie, natomiast "parcelacja" moralności zabija racjonalny dyskurs i owocuje wzajemną podejrzliwością, ergo rozbija wspólnotę polityczną. Wniosek, który wysnuwam z powyższych punktów brzmi następując

dyskurs o limitach oraz o etyce w demokracji jest bardzo trudny, ale absolutnie konieczny, a jego brak niszczy demokrację. Natomiast stanowisko relatywistyczne jest intelektualnie niespójne, a w praktyce niebezpieczne.

Mówię to nie tylko jako katolik, ale jako homo sapiens. By się podeprzeć autorytetami ludzi spoza Kościoła przytoczę opinie dwóch myślicieli, z których jeden Bertrand Russell był agresywnie antychrześcijański, a drugi, Karl Popper, nie miał nic z tradycją chrześcijańską wspólnego. Natomiast obaj chcieli stworzyć etykę racjonalną (bardziej sir Bertrand) i społeczeństwo otwarte, wolne od wpływów religii i ideologii (bardziej sir Karl). Otóż pod koniec życia Russell w autobiografii wyznawał, że jeżeli nie istnieje żaden - jak to nazywał -"aksjomat etyczny", czyli element absolutny w etyce, to racjonalną konsekwencją tego jest, że o wszelkich problemach etycznych rozstrzyga polityka lub wojna, a Popper pisał, że odrzucenie prawdy absolutnej zastępuje prawo prawdy prawem pięści. Zgadzam się z poglądem obu tych panów. Demokratyczna wolność nie może być absolutyzowana, musi posiadać fundament, czyli być odnoszona do prawdy transcendentnej.

 

 

Papież w siedzibie ONZ 1995 r.
"Wolność nie jest po prostu brakiem tyrańskiej władzy i ucisku, nie oznacza też swobody bgcolor="#FFFFFF" czynienia wszystkiego na co się ma ochotę. Wolność ma swoją wewnętrzną "logikę", która ją określa i uszlachetnia: jest podporządkowana prawdzie i urzeczywistnia się w poszukiwaniu i czynieniu prawdy. Oderwana od prawdy o człowieku, wolność wyradza się w życiu indywidualnym w samowolę, a w życiu politycznym w przemoc silniejszego i w arogancję władzy. Dlatego odniesienie do prawdy o człowieku - prawdy powszechnie poznawalnej przez prawo moralne, wpisane w serce każdego z nas - nie jest bynajmniej ograniczeniem wolności ani zagrożeniem dla niej, ale w rzeczywistości gwarantuje przyszłość wolności

 

 

Czyli demokracja nie jest wartością absolutną i wymaga solidarności z tymi najsłabszymi?

Myślę, że to jest synteza tego, co o czym dotąd mówiliśmy. Demokracja jest bardzo dobra, ale nie jest rozwiązaniem absolutnym, to znaczy w sposób idealny, a nawet nie najlepszy z możliwych, rozwiązująca wszelkie ludzkie problemy.

 

Demokracja demokracji nierówna. Państwem demokratycznym są Stany Zjednoczone, demokratyczna jest również Rosja. Czy Jan Paweł II przedstawia jakieś kryteria oceny demokracji? Czy przedstawia zasady, według których demokratyczne państwo powinno być zorganizowane?

To bardzo obszerny temat. Odpowiadam zatem w największym skrócie. Primo, przede wszystkim demokracja musi szanować prawa człowieka: od jego prawa do narodzin i do życia, poprzez prawo do rozwoju, aż po prawo dążenia do celu ostatecznego, mieści się więc w tym przyjazna współpraca państwa i Kościoła z poszanowaniem ich wzajemnej niezależności oraz autonomii. Secundo, musi ona być państwem prawa, a więc państwem sprawiedliwym, równoprawnie traktując swych obywateli. Tertio, winna ona umacniać podmiotowość społeczeństwa, a więc jego jak najszersze i najbardziej różnorodne formy samoorganizowania. Z tego względu Papież, nie przekreślając samej zasady interwencji państwa, krytykuje wyraźnie "państwo opiekuńcze", które osłabia inicjatywę i odpowiedzialność ludzi, a rozbudowuje swoje agendy i poszerza swoje kompetencje, co gorsze, marnotrawiąc zarazem wypracowane przez obywateli środki oraz wprowadzając logikę biurokracji i depersonalizując międzyludzkie relacje.

 

Czy jeśli państwo dokonuje działań niezgodnych z sumieniem chrześcijanina, jeśli wykorzystuje do tego celu pieniądze uzyskane z jego podatków, to czy chrześcijanin ma prawo wypowiedzieć posłuszeństwo państwu? W jaki sposób i pod jakimi warunkami?

Każdy może, a nawet powinien wypowiedzieć posłuszeństwo państwu jeśli zmusza go ona do postępowania wbrew sumieniu. Dotyczy to także legalnie wybranej władzy, jeśli postępuje ona niemoralnie. Trzeba jednak zawsze pamiętać, że pokój społeczny jest wielką wartością, a anarchizacja życia niesie tak dla pojedynczych ludzi, jak i społeczeństwa jako całości niszczycielskie skutki, także w dziedzinie etyki. Podatki na przykład idą na bardzo wiele różnych celów: edukację, służbę zdrowia, renty i emerytury, utrzymanie obronności państwa i decyzja o ich niepłaceniu jest decyzją dosyć drastyczną. Inaczej antyklerykałowie odmówią płacenia podatków, bo państwo wspiera konserwację kościołów, przeciwnicy nowoczesnego malarstwa, zaprotestują w ten sposób przeciw państwowej subwencji do wystawy surrealistów, radykalne feministki odmówią płacenia podatków, bo korzystają z nich prześladujący ich od stuleci przedstawiciel płci brzydkiej itd. Dlatego chrześcijanie winni dążyć raczej do reformowania władzy, roztropnie dostrzegać złożoność problemów społecznych oraz unikać postaw wichrzycielskich, fundamentalistycznych i demagogicznych. Są jednak sytuacje - o czym już wcześniej mówiliśmy - gdy sprzeciw także jest formą budowania dobra wspólnego. Są też takie sytuacje, gdy władza łamie prawa sumienia i wtedy - jak to zapisano w Dziejach Apostolskich - "bardziej trzeba słuchać Boga niźli ludzi". Należy jednak roztropnie stopniować poziomy sprzeciwu. Przede wszystkim trzeba zatem wykorzystywać wszelkie legalne środki w których nie występuje element przymusu np. odwołanie władzy poprzez wybory, kampanie informacyjne, pisanie protestów etc. Następnie można się odwołać do środków bardziej radykalnych: demonstracji, pikiet, czy też strajków. Jeżeli jednak wyczerpaliśmy wszystkie środki pokojowe to klasyczna nauka wypracowana jeszcze w Średniowieczu i podtrzymana w Katechizmie Kościoła Katolickiego, dopuszcza nawet zbrojny sprzeciw, ale jeśli spełnione są cztery warunki: primo, nastąpiło poważne i długotrwałe naruszenie podstawowych praw, secundo, pozostałe środki zostały już wyczerpane i nie widać żadnych innych rozwiązań, tertio, jeśli są poważne gwarancje, że nie spowoduje to większych szkód, quarto, istnieją spore szanse na odniesienie sukcesu.

Są to sytuacje skrajne i oby w ludzkiej historii były jak najrzadsze. Znacznie lepsze, bardziej twórcze i ciekawsze jest budowanie demokracji. Ale takiej demokracji, która nie zgłasza teokratycznych roszczeń i zarazem nie jest ślepa na wartości.

 

 


 
© 1997 Mateusz