Rozmowy o Janie Pawle II

Rozmowa X
Bracia (o ekumenizmie)

 

 

Budowanie jedności chrześcijan utraconej w czasie historycznego rozwoju Kościoła to jedno z wielkich zadań, jakie Jan Paweł II wyznaczył przed swoim pontyfikatem. Papież zrobił w tej dziedzinie wiele. Stara się on zresztą budować pomosty zrozumienia i jedności między wszystkimi wielkimi religiami świata.
Krytycy Jana Pawła II twierdza jednak, że konserwatyzm teologiczny Papieża spowodował zahamowanie dialogu ekumenicznego. Ich zdaniem Jan Paweł II lubi wykonywać wielkie gesty, ale tym gestom nie towarzyszą realne działania.

Po pierwsze, naprawdę nie lekceważyłbym gestów. To są konkretne, realne i ważne działania. Pewna płytko technokratyczna mentalność, która za rzeczywiste uznaje jedynie to, co mierzalne, potrafi je deprecjonować, gorzej, gdy pośród teologów nie rozumie się wagi symbolicznych działań. Czy Pan Jezus obmywając nogi uczniom nie posłużył się "gestem"? Czy zgoda na to by Apostoł Tomasz obejrzał rany Chrystusa nie była "gestem"? Zresztą, to po drugie, każde konkretne poczynanie jeśli chce się je zdeprecjonować można nazwać "gestem", a nawet jeśli jest to konsekwentny ciąg poczynań, to zawsze można określić go jako jedynie "szereg gestów".

Symboliczne gesty tworzą pewien kod porozumienia, kreują zbiorową wyobraźnię, ukazują wolę czyniącego ów gest, ujawniają jego dążenia, mogą zmieniać recepcję przeszłości oraz uzmysławiać wizję przyszłości, do której zmierzamy. Zgodnie z klasyczną już maksymą Riceura - symbol daje do myślenia. Całe nasze życie utkane jest przez symboliczne znaczenia.

Czy jeśli Jan Paweł II i Helmut Kohl przechodzą razem przez Bramę Brandenburską to jest to gest? Tak. To wielki gest symboliczny. I - wystarczy posiadać minimum wyobraźni i elementarną wiedzę historyczną - by dostrzec jak wiele mówi on zarówno o przeszłości jak i przyszłości! Ile pokoleń, przez całe stulecia, będzie mogło się na ów gest powoływać!

Od samego momentu wyboru Jana Pawła II ekumenizm jest jednym z priorytetów jego pontyfikatu. Już w dzień po zakończeniu konklawe, 17. X. 1978 w swoim pierwszym orędziu "Urbi et orbi" Papież mówił: "Nie godzi się nam na tym miejscu zapominać o braciach należących do innych Kościołów i wspólnot chrześcijańskich. Sprawa ekumenizmu jest tak ważna i wymaga tak wielkiej roztropności, że w tej chwili nie wolno nam o niej milczeć... Toteż chcemy iść dalej przetartą już na szczęście drogą, i popierać to, co sprzyja usuwaniu przeszkód, pragnąc by wspólnym wysiłkiem udało się wreszcie doprowadzić do doskonałej jedności".

Także w pierwszej encyklice "Redemptor hominis" Papież poświęca obszerne passusy wielkiej wadze działań ekumenicznych dodając: "nigdy nie przestanę tego podkreślać i będę popierał każdy wysiłek podejmowany w tym kierunku na wszystkich płaszczyznach, w których spotkamy naszych braci chrześcijan".

W programowym przemówieniu w 1985 do Kardynałów i Kurii Rzymskiej powie Jan Paweł II, że ekumenizm jest jednym z priorytetów jego pontyfikatu. W dziesięć lat później napisze ekumeniczny list "Orientale lumen" i pierwszą w historii encyklikę poświęconą ekumenizmowi - "Ut unum sint", a w naszkicowanym przez Papieża programie przygotowań Kościoła do Jubileuszu Roku 2000 ekumenizm jest jedną z podstawowych spraw, z niewielkim ryzykiem błędu, można powiedzieć że najważniejszą. "Pośród najbardziej żarliwych błagań w tej nadzwyczajnej godzinie dziejów, kiedy zbliża się nowe tysiąclecie, Kościół prosi Pana, aby wzrastała jedność między wszystkimi chrześcijanami rozmaitych wyznań, aż do osiągnięcia pełnej komunii. Wyrażam gorące życzenie, aby Jubileusz stał się okazją do owocnej współpracy w celu odkrycia tego, co nas łączy, a co z pewnością jest większe od tego co nas jeszcze dzieli".

Jeżeli dołączymy do tego osobiste wyznania Autora mówiące o roli i sensie ekumenizmu w "Przekroczyć próg nadziei", to otrzymamy świadectwo głębokiego zaangażowania, a nawet - rzekłbym nieporadnie - udręczenia ekumenicznego Jana Pawła II, to znaczy wręcz wyczuwalnego bólu, którego źródłem jest podział w łonie chrześcijaństwa.

Mam nadzieję że zwolna dostrzegają to nawet zwolennicy - jak to nazywam - "hurra-ekumenizmu", tzn. sentymentalnego zapomnienia o różnicach, by jednoczyć się na poziomie towarzyskich spotkań i społecznych zaangażowań oraz "exchange-ekumenizmu", gotowi do budowania jedności poprzez irenizm, którzy długo ignorowali dziesiątki faktów i dosyć często i agresywnie atakowali Jana Pawła II za brak ekumenicznych zaangażowań, a nawet - jak to Pan powiedział - podkreślając jego "teologiczny konserwatyzm" oraz polskie pochodzenie oskarżając go o antyekumenizm.

Myślę, że często podstawą tych nieporozumień była pewna gorliwość, chęć osiągnięcia szybkich i widzialnych rezultatów. Jej odwrotną stroną było jednak niedostrzeganie ogromnej, i to na wielu płaszczyznach, złożoności tego procesu.

Papieża natomiast cechuje cierpliwość i konsekwencja. Dlatego przypomniałem parę jego wystąpień od pierwszych dni pontyfikatu, aż po dzień dzisiejszy, a mógłbym ich podać znacznie więcej. Jan Paweł II w pełni angażuje się w ekumenizm, ale ma świadomość, że procesu ekumenicznego nie wolno sztucznie przyśpieszać, że ostatecznym dawcą jedności jest Duch Święty.

 

Trudno zgodzić się z tezą, że działając na rzecz zjednoczenia chrześcijan Jan Paweł II się nie spieszy. Przecież wciąż podkreśla, że w trzecie tysiąclecie chrześcijanie nie powinni wkraczać podzieleni, że jest to "skandalem". Nawet jeśli Papież nie wierzy, że jest to możliwe, to przecież bardzo chciałby dokonać zjednoczenia, np. z Kościołem prawosławnym, przed końcem tego millennium.

Ja bym to ujął troszkę inaczej. Sądzę, że Papież poświęca wszelkie siły i używa wszelkich dostępnych sposobów, aby prowadzić dzieło zjednoczenia chrześcijan. Ma jednak jasną świadomość, że dialog między chrześcijanami musi być budowany na prawdzie i nie można go przyśpieszyć za cenę jej zdeformowania oraz, że nie jest to proces wyłącznie teologiczny, ale wielowymiarowy - uwikłany w historię i kulturę, mający swój wymiar społeczny, psychologiczny i polityczny. Taki proces ma swoją logikę, której nie można zignorować. Czas zjednoczenia musi nabrzmieć, napęcznieć i dojrzeć. Do nas należy zrobić wszystko, aby ten czas nastał i to nastał jak najszybciej.

 

Wracając do dialogu ekumenicznego za pontyfikatu Jana Pawła II: koronnym argumentem krytyków obecnego Papieża są stosunki z anglikanami. Po podjęciu przez Synod Kościoła Anglii decyzji o wyświęcaniu kobiet na kapłanów i oświadczeniach Watykanu w tej sprawie, perspektywa zjednoczenia obu Kościołów, stała się zupełnie nierealna, choć wydawała się już całkiem bliska. Krytycy Jana Pawła II, zwłaszcza w krajach o silnej tradycji protestanckiej, takich jak Niemcy, argumentują w związku z tym, że właśnie w imię ekumenizmu Papież powinien zrezygnować z części swoich konserwatywnych przekonań.

To nie do końca tak wygląda. Po pierwsze, trzeba dostrzec, że ewentualne zbliżanie się w tego typu progresywnych poczynaniach Kościoła katolickiego np. do anglikanizmu, automatycznie niejako zaczyna go oddalać od prawosławia. Jak sądzę, już ten jeden argument dezawuuje tego rodzaju jednostronną krytykę, która przez ekumenizm rozumie zjednoczenie się części chrześcijan przez wykopanie przepaści z inną częścią.

Po drugie, mówiliśmy o tym, że kapłaństwo mężczyzn jest podyktowane czymś więcej niż normą kulturową, dlatego - nawet z najważniejszych względów - Kościół nie jest władny manipulować powierzonym mu depozytem wiary.

Po trzecie, Kościół anglikański wiedział jakie poglądy posiadają w tej materii dwa największe Kościoły chrześcijańskie i że taka decyzja bardzo utrudni proces jednoczenia chrześcijan. Jednakże - po rozważeniu wielu względów - podjął tę decyzję, która - o czym dobrze wiedziano - ma wyraźnie antyekumeniczny charakter. Podzieliła ona zresztą bardzo boleśnie samych anglikanów - sprawiła, że wielu wiernych, wielu księży, także biskupów przeszło na katolicyzm, a - o ile wiem - część również na prawosławie.

Po czwarte wreszcie, nie oznacza to zerwania ekumenicznego dialogu, ale znaczne jego utrudnienie. Już po tej decyzji anglikańskiego synodu Jan Paweł II zaprosił arcybiskupa Canterbury George'a Careya, aby wspólnie modlić się o jedność chrześcijan. Wydali też oni 5. XII 1996, pierwszą od rozłamu w XVI wieku, wspólną deklarację w której można zauważyć ton pewnej bezradności wobec zaistniałej przeszkody, ale też słychać silną wolę nieustawania w dążeniu do zjednoczenia chrześcijan. Autorzy piszą w niej m. in. "Uwidacznia się też coraz bardziej, jaką przeszkodą w pojednaniu spowodowało wyświęcanie kobiet na księży i biskupów w niektórych prowincjach Kościoła anglikańskiego. Stworzyło to nową sytuację. W tym świetle korzystne będzie na tym etapie naszej wędrówki nadal dyskutować nad tym, jak powinny się rozwijać wzajemne związki pomiędzy Kościołem anglikańskim a Kościołem katolickim. Jednocześnie zachęcamy Międzynarodową Komisję Anglikańsko-Rzymskokatolicką (która od blisko 30 lat prowadzi dialog między Kościołami -MZ) do kontynuowania i pogłębiania naszego dialogu teologicznego nie tylko co do kwestii związanych z trudnościami bieżącymi, ale także co do wszystkich kwestii, gdzie pełnej zgodności trzeba jeszcze poszukiwać".

Kończąc swoją wizytę w Watykanie abp Carey podkreślił "niezwykłe zasługi Jana Pawła II dla ekumenizmu" i powiedział, że "papieska encyklika 'Ut unum sint' stanowi odważny krok na drodze do poszukiwania pełnej widzialnej jedności".

Naprawdę oskarżanie Ojca Świętego o zbyt małe zaangażowanie ekumeniczne nie wytrzymuje próby faktów.

Rzecz w tym, że Jan Paweł traktuje ekumenizm jako znacznie bardziej złożony i wielowątkowy proces niż przywykła do tego opinia publiczna, także wielu członków Kościoła, także wielu ekumenicznych działaczy.

 

Jak zatem pojęcie ekumenizmu rozumie Jan Paweł II?

To wymaga trochę dłuższego wywodu. Ale od chwili ogłoszenia "Ut unum sint", encykliki stanowiącej swego rodzaju "summę ekumenizmu" Jana Pawła II mamy oficjalną wykładnię papieskiego sposobu budowania jedności Kościoła Chrystusa. Sądzę, też że również i inne niezliczone działania Jana Pawła II na tym polu: podróże ekumeniczne, zaproszenia do Rzymu chrześcijan z innych wspólnot i Kościołów, wspólna modlitwa, czy powołanie szeregu -intensywnie pracujących komisji budujących dialog, wypływają z ogólnej wizji ekumenizmu Jana Pawła II, którą można spróbować zrekapitulować w paru podstawowych punktach. Po pierwsze, Papież jest przekonany, że tylko Kościół świadomy swej tożsamości, odczuwający odpowiedzialność za powierzoną mu prawdę i silnie zjednoczony sakramentalną więzią może podjąć dialog z innymi odłamami chrześcijaństwa. Po drugie, dialog ten ma ogromne znaczenie, należy do samej istoty Kościoła i trzeba go prowadzić z ewangeliczną odwagą i rozmachem. Po trzecie, w dialogu z chrześcijanami innych wyznań nie należy ukrywać i pomijać różnic dzielących strony, bowiem bez zrozumienia wzajemnych stanowisk i rzetelnego rozwiązania istniejących trudności jego efektem będzie nie przekroczenie różnic, lecz płytki, kruchy i mający "polityczny" charakter kompromis. Po czwarte wreszcie, zjednoczenie chrześcijan, mające przecież na celu coś znacznie większego niż formalne porozumienie teologów, bo przezwyciężenie podziałów istniejących między uczniami Chrystusa i odtworzenie między nimi pełnej sakramentalnej jedności, musi być budowane cierpliwie i na wielu płaszczyznach. Ta, właśnie ta posiadająca historyczną perspektywę, cierpliwość Jana Pawła II oraz polifoniczność używanych przezeń środków bardzo często utrudniała obserwatorom dostrzeżenie jak bardzo fundamentalnym zadaniem w nauczaniu i działalności Papieża jest dążenie do zjednoczenia chrześcijan. Ale publikacja "Ut unum sint" w sposób wyrazisty i autorytatywny przybliża nam sposób myślenia oraz działania Jana Pawła II. Ojciec Święty przypomina, że przyjąwszy ekumenizm za jeden z priorytetów swojego pontyfikatu jest zarazem świadom niebezpieczeństw grożących spłyceniem ekumenizmu. Dlatego stale należy pamiętać - podkreśla Papież - że celem ruchu ekumenicznego nie jest zwykłe sfederowanie chrześcijańskich wspólnot, które stworzą w ten sposób jeden Kościół. Z tego też względu dążenie do zjednoczenia chrześcijan nie powinno prowadzić do "pojednania osiągniętego kosztem prawdy" oraz "łatwych uzgodnień", a także do jakiegoś "redukcjonizmu", czy też "fałszywego irenizmu". Aby uniknąć tych niebezpieczeństw Jan Paweł II proponuje na kartach "Ut unum sint" zupełnie inną perspektywę spojrzenia na proces budowania jedności chrześcijan. Jego początkiem winien być swoisty "ekumenizm pragnienia" ("wierzyć w Chrystusa znaczy pragnąć jedności"): z tego bowiem podstawowego powodu, że to sam Chrystus pragnie jedności swojego Kościoła i nie chce podziału wśród uczniów, ekumenizm winien być żywotnym problemem każdego ochrzczonego człowieka. Z takiego chrześcijańskiego pragnienia odbudowania jedności winien płynąć "ekumenizm nawrócenia" ("nie ma prawdziwego ekumenizmu bez wewnętrznej przemiany" - cytuje Papież soborowy dekret "Unitatis redintegratio"), a więc głębsze przylgnięcie do Ewangelii. Im bliżej bowiem będziemy Chrystusa, tym bliżej będziemy także między sobą. Ten "ekumenizm nawrócenia" jest istotą, lecz zarazem i dopiero początkiem "duchowego ekumenizmu", który owocuje coraz gorliwszą modlitwą o zjednoczenie oraz wspólną modlitwą chrześcijan. Z kolei budowanie jedności duchowej może i winno przejść w "ekumenizm zaangażowania": wspólnych działań chrześcijan, konkretnych form współpracy, których liczne przykłady podaje Papież w encyklice. Wytężony dialog między wyznaniami, uczciwy rachunek sumienia i dążenie do przekroczenia "zastarzałych nieporozumień", "fałszywych interpretacji i uprzedzeń" oraz przezwyciężanie "bezwładu, obojętności i niedostatecznego wzajemnego poznania", dopełniają ten papieski obraz ekumenicznego zaangażowania. Zapewne nie jest to droga do szybkich i spektakularnych osiągnięć, ale wizję zjednoczenia chrześcijan zarysowaną przez Jana Pawła II cechuje realizm oraz dążenie do tego, by głęboko i solidnie położyć fundamenty pod jedność całego Kościoła. Zarazem ten długotrwały i trudny proces budowania jedności umacniany jest przez włączenie go w "ekumenizm eschatologiczny", w zrealizowany już w pełni "ekumenizm świętych". Albowiem jak pisze Jan Paweł II: "niepełna jeszcze komunia naszych Wspólnot jest już w rzeczywistości - choć w sposób niewidzialny - włączona na trwałe w pełną komunię świętych, to znaczy tych, którzy zakończywszy życie wierne łasce, znajdują się dziś w komunii Chrystusa uwielbionego... Dzięki światłości jaka promieniuje z 'dziedzictwa świętych', należących do wszystkich Wspólnot, 'dialog nawrócenia' ku jedności pełnej i widzialnej zostaje rozjaśniony blaskiem nadziei. Ta powszechna obecność świętych jest bowiem dowodem transcendentnego działania mocy Ducha. Jest znakiem i dowodem zwycięstwa Boga nad mocami zła, które wprowadzają podziały między ludźmi".

Widać więc, że dla Papieża ekumenizm to bardzo złożona i wielopoziomowa konstrukcja w której "ekumenizm fachowców" jest jedynie wierzchołkiem góry lodowej.

 

No, ale w odbiorze świata dialog ekumeniczny tak właśnie przede wszystkim wygląda: spotykają się specjaliści, eksperci, teologowie protestanccy, katoliccy i prawosławni, dyskutują, przygotowują jakieś dokumenty. A to wszystko i tak nie bardzo interesuje zwykłych wiernych, dla których ekumenizm to słowo obce.

Właśnie dlatego Papież pojmuje go i buduje tak wielopłaszczyznowo. Znów trzeba nam pamiętać o personalizmie papieskiego myślenia i działania. Jan Paweł II dąży do tego aby do wspólnej Eucharystii zjednoczonego Kościoła zasiedli żywi, konkretni ludzie pojednani między sobą, poczuwający się ze sobą do głębokiej jedności - do komunii w Jezusie Chrystusie, a nie by "wewnątrzkościelne instrukcje" dopuściły możliwość interkomunii.

Nie mówię tego, uchowaj Boże, by dezawuować pracę komisji teologicznych. Takie dialogi teologiczne to bezcenne spotkania. Czytając trochę na te tematy jestem zafascynowany jak inspirujące dla różnych odłamów teologii chrześcijańskiej jest spotkanie z innymi, jak - poprzez dialog - pomagają oświetlić tę samą prawdę z wielu stron, a dzięki temu dostrzec też nowe bogactwo owej prawdy.

 

Czy mógłby ojciec podać przykłady?

Właściwie każdy taki wspólny tekst jest tego wielkim przykładem. Weźmy choćby dokument "Chrzest, Eucharystia, Posługiwanie duchowne" opracowany w Limie w 1982 podczas obrad Komisji "Wiara i Ustrój" w której pracach uczestniczyli teologowie anglikańscy, katoliccy, prawosławni i protestanccy. Dokument ten zyskał potem oficjalną aprobatę Stolicy Apostolskiej, a Jan Paweł II parokrotnie cytuje go na kartach "Ut unum sint". Największą zbieżność poglądów osiągnięto w części dotyczącej sakramentu chrztu. Wyakcentowano w niej to co łączy chrześcijan, a więc perspektywę trynitarną oraz teologię Bożego daru, któremu towarzyszy ludzka odpowiedź przez wiarę. Jeszcze bardziej istotne jest jednak to, że osiągnięto również głębokie porozumienie w kwestiach, które przez wieki wyraźnie dzieliły chrześcijan. Teologiczne debaty pozwoliły na przezwyciężenie wąskiego pojmowania usprawiedliwienia mere forensis (czysto zewnętrznego) oraz doprowadziły do bardzo podobnego rozumienia skutków przyjęcia sakramentu chrztu (n. b. była to kontynuacja prac ekumenistów, które zostały podsumowane w "Raporcie z Malty" z 1971 roku oraz katolicko-luterańskim dokumencie "Wszyscy pod jednym Chrystusem" z 1980 r. ). Podkreślenie związku chrztu z wiarą Kościoła pomogło natomiast chrześcijanom uznającym tylko chrzest dorosłych lepiej zrozumieć tradycję chrztu niemowląt. Z kolei badania biblijne pomogły osłabić kontrowersję dotyczącą ustanowienia sakramentów. Dla Lutra oraz jego uczniów wymogiem do uznania ważności sakramentu były konkretne słowa historycznego Jezusa (dlatego mówią oni o 2 ewentualnie 3 sakramentach). Katolicy natomiast uznając powielkanocny rozwój życia sakramentalnego w wyniku działania Ducha Świętego w Kościele, uznają 7 sakramentów. Współczesna egzegeza ustalając, iż słowa Chrystusa "Idźcie i nauczajcie wszystkie narody udzielając im chrztu... " (Mt 28, 19) są słowami Zmartwychwstałego, zmusiła do rozszerzenia myślenia historycyzującego i wsparła perspektywę pneumatyczno-historiozbawczą. Pogłębiło się także wzajemne zrozumienie między protestantami i katolikami sakramentalnego "charakteru", duchowego znamienia udzielanego przez Boga w sakramentach, co znalazło swój wyraz raporcie Wspólnej Komisji Ekumenicznej powołanej w 1980 roku przez Jana Pawła II i przewodniczącego Rady Kościoła Ewangelickiego w Niemczech bpa Edwarda Lohse. W raporcie tym można znaleźć ważkie stwierdzenie o tym, że sakramenty implikują "trwałą łaskę" oraz "trwałe zobowiązanie". Na szczególne jednak znaczenie - patrząc na chrzest w perspektywie jedności chrześcijan - zasługuje znaczące podkreślenie w "Dokumencie z Limy" eklezjalnego wymiaru chrztu. Czytamy w nim m. in. iż chrzest udzielany jest w Kościele i przez Kościół i jest on znakiem wiary Kościoła.

W ten sposób kontrowersje teologiczne, stawiając wiele nowych pytań i zmuszając do rozbijania stereotypów oraz precyzyjnego cieniowania odpowiedzi doprowadziły zarówno do głębszego rozumienia sakramentu chrztu jak też i z nową mocą ukazały fundamentalną jedność wszystkich chrześcijan, która płynie z wspólnego uczestnictwa w śmierci i Zmartwychwstaniu Chrystusa. Pięknie mówi o tym "Dokument z Limy: "Chrzest sprawowany w posłuszeństwie naszemu Panu jest znakiem i przypieczętowaniem naszego wspólnego uczniostwa. Przez chrzest chrześcijanie jednoczą się z Chrystusem, wzajemnie ze sobą oraz z Kościołem każdego czasu i każdego miejsca. Nasz wspólny chrzest jednoczący nas z Chrystusem w wierze, jest zatem fundamentalną więzią jedności".

 

Ale czy nie pozostajemy wciąż w wąskim kręgu specjalistów? Czy to ma realny wpływa na życie większych społeczności?

Przed dwustu laty (ale sto lat temu, a nawet 60-70 sytuacja była niewiele lepsza) 1/3 z wykładów teologii na Harvardzie poświęcona była na "wykryciu udowodnieniu, zdemaskowaniu Idolatrii rzymskiego Kościoła, jego Tyranii, Uzurpacji, potępieńczych Herezji, śmiertelnych Błędów, wstrętnych Zabobonów i innych skandalicznych Nikczemności popełnianych na jego wysokich Urzędach i Ostatecznie o tym, że Kościół z Rzymu jest tym mitycznym Babilonem, tym Człowiekiem Grzechu, tym Kościołem Apostatów, o którym mówi Nowy Testament". Na uniwersytetach katolickich, czy w prawosławnych akademiach panowała nielepsza atmosfera.

Niech Pan teraz porówna oba cytowane przeze mnie teksty - ten z Limy i ten z Harvardu.

Po pierwsze zatem, potrzebna jest cierpliwość połączona z - świętym - uporem. Po drugie, te akademickie z pozoru rozważania realnie żłobią życie Kościołów i narodów, wpływają na kształt edukacji, treść artykułów i kazań - budują pomosty między ludźmi lub wykopują między nimi przepaści.

Jakaż to zmiana, gdy u jednego z najwybitniejszych amerykańskich protestantów Charlesa Colsona można przeczytać wyznanie, że od katolików możemy się uczyć systematycznej teologii moralnej, filozofii metafizycznej, teorii prawa naturalnego, czy sakramentalnego wymiaru Kościoła, a z kolei my, katolicy, możemy na przykład lepiej dostrzec dzięki protestantom znaczenie i wartość osobistej więzi z Jezusem czy też bardziej docenić skarb ofiarowany każdemu członkowi Kościoła jakim jest Biblia.

Ekumenizm, który unika pokusy zamiany w "exchange-ekumenizm" jest procesem powolnym, ale trwałym. Jego wielką zaletą jest, że szanuje on tożsamość uczestników dialogu, nie minimalizuje problemów, nie niweluje różnic.

 

Dosyć powszechne jest jednak przekonanie, że ciągłe podkreślanie własnej tożsamości pogłębia różnice. Doświadczenie uczy, że tak właśnie się dzieje. Czy zjednoczenie chrześcijan nie powinno się więc dokonywać na podobnej zasadzie?

Wielekroć już o tym mówiłem, że w dzisiejszym świecie, niekiedy także między ludźmi Kościoła, dominuje "strusia polityka" lękania się odrębności i ignorowania różnic.

Owszem, jeżeli różnice podkreśla się wyłącznie w celu ukazania swej odrębności od innych grup, to może to być niebezpieczne, ale jeżeli nie ukrywając różnic szczerze dąży się do jak najgłębszego spotkania, to te różnice nie pogłębiają podziałów. Natomiast każdy, nawet minimalny postęp w dialogu ma solidny fundament.

Papież bardzo wyraźnie podkreślając tożsamość Kościoła zarazem bezustannie wykonuje ekumeniczne działania. Obecnie Kościół katolicki prowadzi, na szczeblu centralnym, największą liczbę dwustronnych - te są najważniejsze - dialogów ekumenicznych ze wszystkich wyznań chrześcijańskich. Działania Jana Pawła II mają niekiedy bardziej symboliczny charakter jak choćby zaproszenie do przygotowania rozważań papieskiej Drogi Krzyżowej w Colosseum patriarchy prawosławnego lub luterańskiej diakonissy, ale są też dokonania dające bardzo konkretne efekty, jak choćby uwieńczone sukcesem rozmowy z Asyryjskim Kościołem Wschodu, który oddzielił się od Kościoła katolickiego po Soborze Chalcedońskim w 451 r. i po z górą 1500 latach (!) powrócił ostatnio do jedności katolickiej wiary.

To jest jedna z znamiennych cech w poczynaniach Papieża. On nie uznaje działań na skróty, nigdy nie wolno działać kosztem prawdy. W naszym bardzo pragmatycznym i nastawionym na szybki sukces świecie, taka postawa bywa często po prostu niezrozumiała, uznawana bywa za zbyt idealistyczną lub ideologiczną, ale czas pokazuje - a jestem pewien, że jeszcze bardziej okaże się to w przyszłości - że papieska droga jest znacznie bardziej realistyczna niż realizm pragmatycznego świata.

Przypomnijmy sobie wizytę w Republice Czeskiej podczas której Jan Paweł II kanonizował Jana Sarkandra. Ponieważ był to męczennik zamordowany przez protestantów, wielu z nich było niechętnych przypominaniu przeszłości, twierdząc, że takie podkreślanie ery prześladowań jest przeciwne ekumenizmowi. Papież jednak, nie zgadzając się na przemilczanie i zapominanie, przyjeżdża i kanonizuje Jana Sarkandra, ale przy tej okazji wygłasza wielkie kazanie w którym prosi protestantów o przebaczenie zła, które uczynili im katolicy, mówi o pojednaniu i współpracy pomiędzy katolikami i protestantami.

Powraca więc tutaj papieski motyw nadawania nowego sensu historycznym zdarzeniom, o którym mówiliśmy wspominając homilie w Oświęcimiu i na Westerplatte. Papież zwraca uwagę nie na oprawców, okrucieństwo i krzywdę, ale na wierność, heroizm i przebijanie się świadectwa chrześcijańskiego nawet w tych bolesnych czasach. To nie koniec. Żeby nadać tym rozważaniom nowy wymiar jedzie następnie modlić się u grobu protestantów zabitych przez katolików. Oddaje im hołd jako świętym, którzy też dla Chrystusa, za wierność ewangelicznym ideałom, wierność prawdzie oddali swoje życie.

 

Mówił Ojciec wcześniej o znaczeniu symboli, gestów w życiu społeczeństw. Czy właśnie takie gesty jak kanonizacja Jana Sarkandra, która od samego początku budzą wiele kontrowersji, nie odnawiają i nie wzmacniają historycznych urazów? Czy taki symbol nie stanie się w przyszłości - wbrew intencjom Papieża - zarzewiem religijnych konfliktów?

Proszę Pana przypomnienie postaci Sarkandra jest zarazem przypomnieniem o rzeczach złych, niekiedy strasznych do jakich dochodziło między chrześcijanami. Lepiej jest o tym pamiętać, niż udawać że tego nie było. Lepiej jest dziś się zastanowić jak do tego doszło, że najczęściej ideowi i uczciwi ludzie potrafili być dla siebie okrutni. To jest memento dla nas wszystkich. Jeżeli powiemy sobie, że to było dawno, że kiedyś ludzie byli barbarzyńscy, ale nas taki problem nie dotyczy, to jest to niebezpieczna naiwność i megalomania. Zło jest realnie obecne w świecie i dobrze jest stale być czujnym. Nasz wiek XX był z pewnością nie mniej okrutny niż wiek XVII, a technicznie znacznie sprawniejszy. Szacuje się że zginęło w nim z powodów ideologicznych blisko 200 milionów ludzi. Dziesięć lat temu wszyscy zazdrościliśmy Jugosłowianom. Dla narodów pod dominacją sowiecką to byli Europejczycy: mieli paszporty, wolność podróżowania, dostęp do tzw. walut wymienialnych i niezależność od ZSRR. Dziś po paru wojnach, faszyzmie i komunizmie, w centrum Europy, znów odgrzebujemy świeże masowe groby, bezradnie próbujemy ścigać oskarżonych o zbrodnie ludobójstwa, odkrywamy pokłady niezwykłego okropieństwa i niezwykłego okrucieństwa u zwykłych ludzi, którzy do niedawna zgodnie żyli: mieszkali w jednej klatce schodowej i współpracowali w miejscu pracy. To po pierwsze.

Po drugie, ma Pan rację, ten gest nie został wtedy doceniony, górę bowiem brały emocje i podsycany przez nie lęk przed samym faktem kanonizacji. Opinii publicznej w Czechach i na świecie powszechnie powtarzano, że Papież kanonizując Sarkandra wykonał gest antyekumeniczny. Ale w ciągu 2 lat, które minęły od następnej pielgrzymki do świadomości wszystkich chrześcijan dotarła wymowa tego symbolu, dostrzeżono odwagę i rozmach papieskiej wizji i ci sami ludzie, którzy nie chcieli się z nim spotkać w 1995 roku, w dwa lata później podczas spotkania na Hradczanach dziękowali za wielkie ekumeniczne zaangażowanie Jana Pawła II.

Po trzecie, istotą tego co zrobił Jan Paweł II jest - co staram się pokazywać - wykonanie dwóch pozornie przeciwstawnych ruchów, a my najczęściej lubimy jednoznaczne czarno-białe schematy. Symbol który ukazał Papież wszystkim chrześcijanom składa się z dwóch integralnie powiązanych z sobą części, które razem czynią nową jakość. Dotąd bowiem bywali papieże, którzy kanonizowali umęczonych przez heretyków katolików, byli również protestanci, którzy pielęgnowali pamięć o okrucieństwie katolików. Papież nie pominął tego faktu, ale go przekroczył. Nie patrzył na konflikty wyznaniowe, nie rozważał, którzy są swoi, a którzy obcy. Stanął po stronie ofiar. Przebaczał i prosił o przebaczenie. Czy ten symbol może stać się zarzewiem konfliktów, czy raczej zasiewem pojednania?

To pojednanie historyczne często też bywa ostatnio wzmacniane wiele wspólnych problemów, które przynosi teraźniejszość, przez - co poniekąd paradoksalne - sekularyzację. Wspomniany przeze mnie niedawno Charles Colson pisał niedawno "wygląda to dziwnie, iż wiara w wartość ludzkiego życia, czystość, świętość rodziny, prawa moralnego staje się dzisiaj czymś kontrowersyjnym. Kilka dziesięcioleci temu nikt nie kwestionowałby tych podstawowych zasad naszej cywilizacji. Chrześcijanie odrębnych tradycji - katolicy, protestanci, kalwiniści, arminianie - mogli spierać się o teologię, lecz mieli solidnie ugruntowaną wspólną wizję świata. Nawet ci, którzy odrzucili chrześcijaństwo, implicite przyjmowali filozoficzne osiągnięcia tradycji judeo-chrześcijańskiej. Lecz dziś chrześcijańskie consensus obejmujący naturę egzystencji i moralną strukturę życia ludzkiego nie jest już kulturową dominantą.

Podczas, gdy znaczenie chrześcijaństwa - katolickiego, protestanckiego, czy prawosławnego - było tak wielkie we wszystkich zachodnich społeczeństwach i wielu społecznościach Wschodu, dzisiaj wpływ chrześcijaństwa zostaje na wielu płaszczyznach wyciszany, a nawet jest wyrywany z korzeniami". Paradoksalne więc, że obecna we współczesnej kulturze agresywna forma sekularyzmu unaocznia uczniom Chrystusa jak wiele - pomimo podziałów - mają ze sobą wspólnego.

 

W Polsce jest inaczej: stanowisko Kościołów protestanckich czy Kościoła prawosławnego w sprawach takich jak aborcja czy antykoncepcja jest odmienne niż stanowisko Kościoła Katolickiego.

To jest dosyć złożone również w ramach tych wspólnot, ale rzeczywiście są istotne różnice. Choć na przykład przeciwko kolportażowi filmowego plakatu profanującego Ukrzyżowanego solidarnie zaprotestowało wiele Kościołów i wspólnot. Mam jednak wrażenie, że była to jedna z pierwszych tego typu akcji. W USA obrona chrześcijańskich pryncypiów cywilizacji staje się polem coraz szerszej i bardziej intensywnej współpracy między Kościołami. I myślę, że jest to doświadczenie, z którego - przy całej odmienności kultur - można się wiele nauczyć.

 

Jedności chrześcijan, której pragnie Papież, przeciwstawia się nie tylko przeszłość, przeciwstawia się również dzień dzisiejszy. To co dzieje się na przykład w Irlandii Północnej czy na tereni dawnej Jugosławii.

No, to nie całkiem tak. Najczęściej we wszystkich konfliktach chodzi o problemy polityczne: uwolnienie więźniów, przejęcie władzy, walkę o niepodległość, takoż o problemy społeczne, etniczne i kulturowe, które wtórnie są dopiero naznaczone religią, a do tego trzeba dodać indywidualne motywy: władzę i pieniądze.

Odczytywanie konfliktów na terenie byłej Jugosławii przez pryzmat wojen religijnych jest sporym i niebezpiecznym - bo petryfikującym przepaści -uproszczeniem. Religii najczęściej się tam nadużywa. Po wizycie Papieża w Sarajewie, który jak zwykle zjawił się w pełnym napięć i podziałów zakątku ziemi z orędziem pojednania i przebaczenia - i na tym polega niestrudzenie pełniona za tego pontyfikatu misja Kościoła - ten sam zarzut postawiono kard. Pujiciowi, arcybiskupowi Sarajewa. Odpowiedział: "To nie są waśnie religijne. Politycy wykorzystują uczucia religijne do manipulowania ludźmi. Niestety, uprawiają to też media"

 

Ale przecież ten sztandar religijny np. w Irlandii Północnej jest ciągle podnoszony, konflikt ma charakter wyraźnie wyznaniowy: katolicy-protestanci, choć oczywiście nakładają się na to inne podziały - ekonomiczne, narodowościowe itp. wydaje się jednak, że ten religijny jest jakby pierwszy.

Kościół katolicki w Irlandii jednoznacznie i od dawna potępia terrorystyczną działalność. Podobnie czynią Kościoły protestanckie. Zawsze jednak znajdą się w każdej grupie społecznej ekstremiści, dla których obwieszczenie, że są katolikami bitymi przez protestantów, lub odwrotnie, będzie bardzo wygodne, bo powiększa pole konfrontacji. Jaką religijną motywację i jakie religijne cele ma IRA, którą Papież na kolanach błagał by zaprzestała terroru i która działa wbrew swoim biskupom? Jakie religijne cele i motywacje mają ekstremiści protestanccy?

Jeżeli już o tym mówimy, to trzeba ewentualnie postawić inny problem. Czy chrześcijanie wszystkich tych wspólnot czynią wystarczająco dużo - bo sporo czynią - aby ten konflikt narodowościowy i polityczny rozwiązać. Ale to naprawdę nie jest konflikt wyznaniowy.

 

Inny rodzaj wyzwań dla ekumenizmu stwarzają misje. Tam gdzie mamy do czynienia z krajami o ustabilizowanej strukturze religijnej ekumenizm jest jakby łatwiejszy: ludzie różnych wyznań żyją obok siebie od lat, co czasem prowadzi do konfliktów, ale z reguły sprzyja tolerancji dla wierzących inaczej. Jak jednak pogodzić misyjny zapał, przekonanie o prawdzie Ewangelii przeżytej w duchu określonej tradycji z wielością propozycji różnych chrześcijańskich Kościołów? Czy działanie misyjne nie prowadzi w sposób nieuchronny do rywalizacji i konfliktów? Działalność ewangelizacyjna Kościoła Katolickiego spotyka się przecież często ze sprzeciwem innych Kościołów chrześcijańskich, tam gdzie wkracza na obszar ich historycznego oddziaływania. Tak dzieje się choćby na terenach byłego Związku Radzieckiego, zwłaszcza w Rosji i na Białorusi, gdzie działalność księży katolickich, często księży z Polski, spotyka się z oporem czy wręcz sprzeciwem Cerkwi Prawosławnej. Czy odbieranie wiernych innemu Kościołowi chrześcijańskiemu nie jest sprzeczne z samą istotą ekumenizmu? Czy nie jest to przykład triumfalistycznej postawy Kościoła Katolickiego?

To jest o tyle złożony problem, że znów problemy kulturowe, narodowościowe, polityczne, psychologiczne i historyczne nakładają się na problemy religijne. Jeżeli jednak spojrzymy na ten problem z czysto religijnego punktu widzenia, to jest to dosyć dziwne stawianie sprawy.

Kościół katolicki wcale nie prowadzi misji wśród prawosławia. Zarzuca mu się coś innego, że tworzy swoją strukturę na tradycyjnie prawosławnych terenach i żąda się by tam Kościoła nie było w ogóle. Primo, jest to cofanie zegara historii o paręset lat, ku bezbożnej zasadzie cuius regio eius religio. Secundo, Kościół jest tam już obecny, bo są tam obecni wierni. Nigdy nie było ich dużo, głównie tam gdzie były skupiska przesiedleńców z Polski, albo Niemców, a prześladowania komunistyczne przetrwała zaledwie garstka, ale tym bardziej ma ona prawo do duszpasterskiej opieki. Tertio, europejskie tereny b. ZSRR zamieszkują dziś w wielkiej mierze nie tylko prawosławni, ale - jak się sami deklarują - niewierzący, nie jest dla mnie do końca jasne dlaczego katolikom miałoby nie być wolno rozmawiać z nimi o Jezusie?

Quarto, niech Pan spróbuje przetransponować tę sytuację do Polski: jest to bowiem tradycyjnie katolicki kraj i wobec tego inne Kościoły nie powinny działać na obszarze jego historycznego wpływu, a już z pewnością innowiercy powinni mieć zakaz rozmawiania z katolikami na tematy religijne. Czy to ma sens? Czy wtedy będzie ekumenicznie?

Rozumiem, że można, a nawet trzeba piętnować wszelkie formy nawracania pod przymusem. Rozumiem, że można, a nawet trzeba piętnować wszelki ton agresji i pogardy w stosunku do innych wyznań. Ale nie rozumiem jak można w imię ekumenizmu wysuwać roszczenia do tworzenia w Europie stref monopolistycznych wpływów religijnych.

 

W jaki sposób Jan Paweł II rozwiązuje sprzeczność czy też napięcie, jakie istnieje między dążeniem do jedności z Cerkwią Prawosławną w Rosji, a jednocześnie prowadzeniem misji na Wschodzie rozwiązuje? Czy fakt, że jest Polakiem pomaga mu w tym zadaniu, czy też je utrudnia? Czy odwoływanie się do słowiańskich korzeni jest również elementem "ekumenicznej strategii" Jana Pawła II?

Jedną rzecz można powiedzieć z całkowitą pewnością: Papieżowi niezmiernie zależy na budowaniu tej jedności. Jego słowiańskie korzenie sprawiają, że płynie to dlań nie tylko z przesłanek teologicznych, ale że dąży do budowania jedności z ludźmi, narodami, kulturami, które dobrze zna osobiście. Zna też dobrze ogromnie skomplikowaną i aż nabrzmiałą od bolesnych problemów wielowiekową przeszłość Europy Wschodniej. Jako Polakowi jest mu z pewnością i łatwiej i trudniej. Łatwiej, bo bez porównania lepiej od ludzi z Zachodu zna i rozumie problemy, gorzej: bo jako Polak bywa postrzegany jako strona. Pomimo niewielkich i stosunkowo łatwych do wyjaśnienia teologicznych różnic Jan Paweł II wie też, że problemów tych nie da się szybko rozwiązać. Co więcej, prawosławie jest w fazie dynamicznych przemian: samo się dziś na terenach b. ZSRR odnawia, zarazem szuka tożsamości w nowych warunkach, są też wewnątrz niego istotne spory o prawowitość sukcesji, czy jurysdykcję. I to, niestety, musi potrwać. Pozostaje, modlitwa, cierpliwość i gesty dobrej woli.

Bardzo też ważne byśmy my, katolicy, my, Polacy, przez jakiekolwiek agresywne, czy ideologiczne zachowania nie dawali pożywki przeciwnikom dialogu. Możemy Papieżowi w dziele budowania pojednania między narodami i jedności chrześcijan dopomóc, ale możemy też skutecznie szkodzić.

 

Czy za pontyfikatu Jana Pawła II polityka wschodnia Watykanu uległa zmianie?

Wyznam, że nie jestem ekspertem w tej materii. Z pewnością stała się znacznie bardziej aktywna. Papież odczytując swoje słowiańskie pochodzenie jako swoiste zadanie do wypełnienia, wie, że ma historyczną szansę i zadanie wsparcia działań przekraczania podziałów w tym tyglu narodów, religii, polityki, kultury. Przede wszystkim jako Następca Piotra, brata Świętego Andrzeja, ale też i jako Polak.

 

Mówiąc o relacjach Kościoła Katolickiego z Cerkwią dotykamy również problemu kultury. Podział miedzy chrześcijaństwem wschodnim a zachodnim miał - przynajmniej tak było w naszej części Europy - charakter kulturowy, cywilizacyjny. Który z tych podziałów jest ojca zdaniem pierwotny, głębszy? I w związku z tym czy, zdaniem ojca, kultura jest raczej źródłem podziału, czy też może być narzędziem budowania jedności i porozumienia?

Sądzę, że od grzechu pierworodnego naturalną tendencją między ludźmi jest tendencja do dzielenia się, inaczej mówiąc: jeżeli nie staramy się budować jedności, to siłą inercji dryfuje my w inne strony, oddalamy się od siebie. A gdy już jesteśmy oddaleni, to wtedy bardzo łatwo ma do nas przystęp "Mistrz podejrzeń". I wtedy bardzo łatwo dochodzi wśród ludzi do erupcji szaleństwa. Na szczęście, sytuacja nie jest beznadziejna. Pod spodem jest w każdym nas pragnienie jedności, pokoju, zaufania, bo stworzeni jesteśmy do miłości. Trzeba jednak się naprawdę starać, trzeba sporej pracy ducha, by to pragnienie mogło w nas się przebijać przez warstwę egoizmu.

Otóż spójrzmy z tego punktu widzenia na historię chrześcijaństwa. Gorliwość pierwszych uczniów Chrystusa przekroczyła wiele podziałów: dysproporcję sytuacji kobiet i mężczyzn, stratyfikacje społeczne, także podziały narodowościowe i kulturowe. Doprowadziła do - choćby i powierzchownego, ale to i tak niesłychane osiągnięcie - zjednoczenia dwóch wielkich, bardzo odmiennych i tradycyjnie współzawodniczących kultur Zachodu i Wschodu. Ale potem następuje słabnięcie papiestwa, które - ze swej natury - jest głównym zwornikiem jedności. Gdy słabnie papiestwo słabną też owe pozytywne energie jednoczące kultury i narody. Przychodzi "ciemne stulecie", w którym papieże i pretendenci do papieskiego tronu więżą się i mordują nawzajem, mszcząc się nawet na zwłokach swoich poprzedników. Wszystko to sprawia, że bardzo osłabły więzy jednoczące Kościół Powszechny. W efekcie różnice cywilizacyjne i kulturowe wzięły nad nimi górę. Nastąpiło tąpnięcie i w XI wieku dwie wielkie cywilizacje Wschodu i Zachodu - jak dziś wiemy - pod nader błahymi pretekstami, w atmosferze narastającej wrogości, jęły się od siebie oddalać. Następuje reforma Cluny, odbudowanie religijnej gorliwości, wzmocnienie pozycji papiestwa i oto mamy nową wizję: universitas christiana - rodzi się i rozwija zjednoczona przez chrześcijaństwo Europa. Parę stuleci później: niewola awiniońska, wielka schizma zachodnia, nepotyzm i rozwiązłość kolejnych papieży roztrwoniły autorytet papiestwa, który zdobyło ono u szczytu średniowiecza. Efekt: universitas christiana zaczęła trzeszczeć w szwach. W rezultacie, z drugorzędnych religijnie przyczyn, reforma Kościoła zamieniła się w Reformację i dwie wielkie i bardzo różne od siebie kultury romańska oraz germańska, jednoczone dotąd przez chrześcijaństwo zaczęły się odsuwać od siebie.

 

Twierdzi Ojciec, że słabnięcie jak gdyby siły wewnętrznej Kościoła, jego tożsamości, powoduje nacisk sił kulturowych, które doprowadzają do podziałów?

Powiedziałbym, że jeżeli nie ma ustawicznej pracy nad budowaniem jedności, nad wzajemną komunikacją, umacnianiem zaufania, to te więzy słabną, ludzie stają się sobie obcy, często wrodzy. A im byli bliżej siebie w przeszłości tym bardziej są niekiedy poranieni. Niech Pan spojrzy z tej perspektywy na tzw. obóz post-solidarnościowy, na którym ta prawda sprawdza się w całej okazałości. Na dobre i na złe zna te duchowe prawdy również każde małżeństwo, każdy związek przyjaciół. Jeśli nie ma stałej pracy nad umacnianiem jedności to ludzie się dzielą i rozchodzą.

Wierzyć w Chrystusa, to znaczy nie ustawać w pracy budowania jedności.

 

W "Przekroczyć próg nadziei" Jan Paweł II formułuje jednak zaskakującą myśl: być może - mówi Papież - podział chrześcijaństwa był nie tylko wynikiem ludzkiej słabości, niezrozumienia i kulturowych różnic, ale również elementem Boskiej strategii; był niejako konieczny ponieważ inaczej nie ujawniłoby się w pełni bogactwo chrześcijaństwa. Trudno taką hipotezę pogodzić z przekonaniem, że Kościół Katolicki, na czele którego stoi Papież, jest tym jedynym prawdziwym Kościołem Jezusa Chrystusa.

Już Sobór wyraźnie odpowiedział na ten problem mówiąc, że jest jeden Kościół Chrystusa i różne stopnie doń przynależności. Kościół katolicki posiada pełnię zbawczej prawdy, ale to nie znaczy, że inne Kościoły wcale jej nie posiadają. To nie jest ekskluzywizm. Wręcz przeciwnie inne Kościoły i wspólnoty też posiadają Chrystusową prawdę, niektóre w bardzo wysokim stopniu.

Rzeczywiście Jan Paweł II przełamuje schemat myślenia w ramach alternatywy albo Reformacja była wynikiem zła albo zrodziła zło, i płynących z tego dywagacji: kto jest winien rozdarcia Kościoła: czy był to rezultat nadużyć popełnianych przez eminentnych ludzi Kościoła tamtego czasu, czy też pycha odrywających się od katolickiej jedności protestantów. Papież - znów mamy teologiczne odczytywanie historii - wielekroć nawiązuje do myśli, że może również poprzez naszą skończoność i małość, które doprowadziły do Reformacji Opatrzność Boża wprowadziła również pewien element dobra, wielobarwności wzbogacającej życie całego Kościoła. Nie jest to więc katolicki triumfalizm. Podobnie odnosi się Jan Paweł II do prawosławia. "z perspektywy dnia dzisiejszego - napisze w "Orientale lumen" - widzimy, że prawdziwe zjednoczenie jest możliwe pod warunkiem pełnego poszanowania godności drugiego oraz odrzucenia tezy, jakoby całość zwyczajów i praktyk Kościoła łacińskiego była bardziej kompletna lub lepiej ukazywała pełnię poprawnej doktryny; widzimy ponadto, że zjednoczenie to winna poprzedzać świadomość komunii, która ma przenikać cały Kościół, a nie ograniczać się tylko do porozumienia zawartego na szczycie".

Zgódźmy się, że nie jest to postawa triumfalistyczna.

Nie ma też nuty triumfalizmu w pełnionej przez Papieża misji Głowy Kościoła. Pisząc w "Ut unum sint" o budowaniu jedności Jan Paweł II dodaje: "Jest to właśnie zadanie Biskupa Rzymu jako następcy apostoła Piotra. Wypełniam je z głębokim przekonaniem, że dochowuję posłuszeństwa Panu, oraz z pełną świadomością mojej ludzkiej słabości Chociaż bowiem sam Chrystus powierzył Piotrowi tę specjalną misję w Kościele i polecił mu umacniać braci, ukazał mu zarazem jego ludzką słabość i szczególną potrzebę nawrócenia: "Ty nawróciwszy się, utwierdzaj swych braci" (por. Łk. 22, 32)".

Dodam, że te same słowa Chrystusa skomentuje Jan Paweł II w "Orientale lumen" frazą, którą też chciałbym przytoczyć: "Możesz innych umacniać o tyle, o ile masz świadomość własnej słabości".

Wróćmy jednak do "Ut unum sint": "Właśnie ludzka słabość Piotra ukazuje w pełni, że w spełnianiu tej szczególnej posługi w Kościele Papież zdany jest całkowicie na łaskę i modlitwę Pana (... )

Biskup Rzymu osobiście powinien włączyć się w modlitwę Chrystusa o nawrócenie, które jest niezbędnie potrzebne "Piotrowi", aby mógł on służyć braciom. Serdecznie proszę, aby tę modlitwę podjęli wierni Kościoła katolickiego i wszyscy chrześcijanie. Niech wszyscy modlą się wraz ze mną o to nawrócenie".

I jeszcze ostatni cytat z "Ut unum sint". Papież pisze o budowaniu jedności i szczególnej posłudze Biskupa Rzymu: "Jest to ogromne zadanie, od którego się nie możemy uchylić i którego nie mogę wykonać samodzielnie. Czy zatem realna, choć niedoskonała komunia, istniejąca między nami, nie mogłaby nakłonić kościelnych zwierzchnikowi i ich teologów do nawiązania ze mną braterskiego i cierpliwego dialogu na ten temat, w którym moglibyśmy wzajemnie wysłuchać swoich racji, wystrzegając się jałowych polemik i mając na uwadze jedynie wolę Chrystusa wobec Jego Kościoła, przejęci do głębi Jego wołaniem "aby i oni stanowili w Nas jedno, aby świat uwierzył, żeś Ty Mnie posłał" (J 17, 21)

Biskup Rzymu prosi przedstawicieli innych Kościołów i wspólnot aby mu dopomogły w określeniu sposobów pełnienia jego misji i - o ile wiem - reakcja na tę prośbę była bardzo wątła.

 

Czy zdaniem Ojca wysiłki zjednoczeniowe Papieża doprowadzą do przybliżenia się Kościołów chrześcijańskich? Jaką perspektywę wyznacza swoim dążeniom ekumenicznym Jan Paweł II?

To, są ogromne problemy, wiele wieków pięknieć i agresji, często pogardy i nienawiści, to splot wielu wątków teologii i kultury, ekonomii i polityki. Ten proces odbudowywania wielowiekowych zniszczeń zaczął nabierać znaczenia zaledwie 50-60 lat temu, po Soborze uległ przyśpieszeniu, a Jan Paweł II bez wątpienia jeszcze dodał mu wagi i go przyśpieszył. Zarazem mamy przed sobą długą drogę. Po ludzku, bez pomocy Ducha Świętego wydaje się ona niekiedy prawie nieskończenie długa. Na szczęście, Duch Święty nam towarzyszy.

Zarazem patrząc wstecz widzimy, że dokonało się już niezmiernie wiele. Tego co zdołano osiągnąć nie przewidziałby nikt przed stuleciem. Podam choćby może nie oczywisty, ale prosty fakt, a można by ich wiele przytaczać. Stany Zjednoczone Ameryki Północnej powstawały w klimacie wrogości do katolicyzmu i - to eufemizm - skrajnej wrogości do papiestwa. Do niedawna prawie nikomu w USA by do głowy nie przyszło, aby nawiązywać stosunki dyplomatyczne z Watykanem. Rzeczywiście, ten 44. hektarowy kraj z garstką Szwajcarów jako armią, raczej nie jest mocarstwem. A jednak zmiana klimatu i wzrost duchowej rangi Stolicy Apostolskiej sprawiły, że nie można jej dziś ignorować. Za pontyfikatu Jana Pawła II USA wysłały swego ambasadora do Watykanu. Z pozoru wygląda to na fakt ściśle polityczny, ale - patrząc szerzej - ma on również wielkie ekumeniczne znaczenie. Burzy mury, rozbija stereotypy, ułatwia porozumienie. Z historycznego punktu widzenia dzieje się wiele. Trzeba jednak robić wszystko, by działo się jeszcze więcej.

 

 


 
© 1997 Mateusz