Czytelnia

ANDRÉS VÁZQUEZ DE PRADA

Założyciel Opus Dei. Życie Josemaríi Escrivy
Tom I: Panie żebym przejrzał!

Fragment książku wydanej nakładem Wydawnictwa "M" i Wydawnictwa św. Jacka, Kraków 2002 – do nabycia m.in. w Księgrani Mateusza

 

Zapiski wewnętrzne

1. Dlaczego „Dzieło Boże”?

Zaledwie dwa lata mieszkali Escrivowie w mieszkaniu przy ulicy Fernando el Católico, kiedy we wrześniu 1929 roku donia Dolores musiała przeprowadzić się wraz ze swoimi dziećmi na ulicę José Marañón. Nowe mieszkanie stanowiło aneks do Patronatu Chorych, z niezależnym wejściem od ulicy. Zmiana miejsca zamieszkania nie była spowodowana pragnieniem polepszenia warunków życia, ale wynikała z faktu, że mieszkanie należało się kapelanowi. Było bardzo wygodne dla jednej osoby, lecz z ledwością starczało dla całej rodziny, ale miało tę zaletę, że istniało przejście do zasadniczej części budynku. W ten sposób kapelan mógł udawać się do kościoła bez konieczności wychodzenia na ulicę 1.

Możliwe, że donia Dolores teraz częściej mogła widywać syna, jednak jest to zbyt odważne stwierdzenie, jeśli weźmie się pod uwagę coraz większą ilość obowiązków księdza. Poza stałymi obowiązkami związanymi z kapelanią, poza wysiłkami dobroczynnej opieki nad mieszkańcami ubogich dzielnic, wizytami u chorych i potrzebujących, na jego barkach spoczęły nowe zadania. Poza obowiązkiem godnego utrzymania swej matki i rodzeństwa, czego domagały się względy sprawiedliwości, musiał kończyć studia doktoranckie na prawie, które były przecież przyczyną jego przeprowadzki do Madrytu. Inna osoba, obdarzona mniejszą dozą zapału i optymizmu niż ksiądz Josemaría, straciłaby ducha, czując się uwikłaną w tak gęstą sieć powinności.

Do wynagrodzenia z tytułu pełnienia funkcji kapelana, niewystarczającego, aby zaspokoić potrzeby rodziny, dodać trzeba pensję z Akademii Cicuéndez oraz udzielanych indywidualnie korepetycji 2. Wszystko to razem nie było jednak w stanie wydobyć Escrivów z biedy, jaką z godnością znosili od czasów Logrono. Utrzymanie domu, zawsze kłopotliwe, pobudzało jego wyobraźnię do poszukiwania coraz to nowych środków dla zaspokojenia potrzeb najbliższych 3. Niejeden projekt zawodowy przemknął mu przez głowę, ale szybko się rozwiewał, przesłonięty przez wymagającą i nieuniknioną misję tworzenia Dzieła.

Pod naciskiem Bożym i wobec niestabilnych okoliczności rodzinnych najtrudniejsze zadanie stanowiły studia prawnicze. W tej sytuacji don Josemaría robił, co mógł, a że nie mógł zbyt wiele, nie była to jego wina. 15 grudnia 1929 roku wniósł podanie do dziekana Wydziału Prawa, aby złożyć egzaminy z historii literatury prawniczej oraz polityki społecznej w sesji styczniowej w 1930 roku 4. Jak zawsze jego zamiary przerastały możliwości. Był w stanie złożyć zaledwie egzamin z historii literatury prawniczej i zyskał ocenę bardzo dobrą. Jeśli chodzi o pracę doktorską, która stanowiła podstawę dla uzyskania tytułu doktorskiego, niezwłocznie zajął się poszukiwaniem odpowiedniego tematu badawczego, za radą swego dawnego profesora, Pou de Foxy, do którego pisał do Saragossy 7 III 1930 roku:

Zapewne otrzymał już Ksiądz przed kilkoma dniami jeden długi list. Dziś piszę do Księdza, aby wysłać fiszki, na które przepisałem tytuły dzieł dotyczących prawa kanonicznego, znajdujące się w posiadaniu Sekcji Rękopisów Biblioteki Narodowej, aby Ksiądz zobaczył, w jaki sposób mógłbym wykorzystać niektóre z tych rękopisów w mojej pracy doktorskiej. Mógłbym napisać np. komentarz lub krytykę tych dokumentów ze wstępem i bibliografią. Jeśli uważa Ksiądz, że nie da się wykorzystać niczego, to, nadużywając jak zawsze Księdza sympatii i hojności, będę wdzięczny za wskazanie konkretnego tematu i źródeł 5 .

Skonkretyzował temat pracy doktorskiej. Wybrał zagadnienie z historii prawa kanonicznego dotyczące wyświęcania Metysów w hiszpańskiej Ameryce w epoce kolonialnej 6. W dwa lata później zebrał już wystarczająco dużo materiału, by jeszcze raz poinformować Pou de Foxę:

Myślałem wysłać Księdzu całą górę fiszek, ale okazuje się, że nie byłem w stanie napisać więcej.

Porozmawiamy, jeśli w końcu będę musiał pojechać do miasta nad Ebro [chodzi o Saragossę – przyp. tłum]. [...] Jeśli się nie zobaczymy w czerwcu, wyślę Księdzu kilogram kartek, trzeba się będzie uzbroić w cierpliwość, by to przeczytać 7 .

Jak można zauważyć, nie brakowało mu uporu i dobrej woli. Ale za to brakowało innych elementów, nie mniej koniecznych, aby zakończyć cały wysiłek:

Nie mam pieniędzy – pisał w swoich Zapiskach...Gdy muszę pracować – czasami ponad siły – aby utrzymać dom, brakuje mi i czasu i humoru, abym zabrał się do prac przy doktoracie 8 .

W jednym tak krótkim twierdzeniu, tak delikatnie wypowiedzianym, wyrażone zostały wszystkie ciężary, które spadły na barki don Josemaríi. Pozbawiony środków materialnych musiał utrzymać rodzinę dzięki nadgodzinom w akademii, nie zapominając o swoich stałych obowiązkach jako kapelana. Jak tu zajmować się badaniami naukowymi i studiami doktoranckimi, jeśli nie wspomnieliśmy jeszcze o najbardziej radosnym i najcięższym z obowiązków?

Popychanie Dzieła do przodu było bardzo poważnym zadaniem. Bez względu na to, ile godzin ksiądz Josemaría by na nie poświęcił, zawsze było to zbyt mało, gdyż stało się jasne, że fundacja wymagała wielu modlitw, wielu umartwień i wiele apostolstwa. Don Josemaría starał się wszelkimi sposobami poszerzyć pole swojego apostolstwa. Prosił Damy i kobiety współpracujące z patronatem o nazwiska i adresy młodych krewnych lub znajomych. Prosił usilnie, aby modliły się w jego intencjach duchowych. W ten sposób w ciągłym ruchu, w trakcie swojej intensywnej działalności apostolskiej kapelan głosił, jeśli nie głośno, to poprzez swoje czyny, nowość Dzieła. Zawsze pozostawała w nim wątpliwość, czy Damy pośród bieganiny kapelana domyślały się istnienia jakiegoś nieznanego im celu.

Ale czy nie zdawałyście sobie sprawy – pytał je po wielu latach ksiądz Josemaría – kiedy byłem w Patronacie, kiedy spotykałem się z tymi młodymi chłopcami, że coś było na rzeczy...? 9

Z całą prostotą, zdezorientowana w zamęcie czasu, Josefina Santos wyznawała: „O niczym nie miałam pojęcia”.

Apostolstwo, jakie zaczął prowadzić don Josemaría w Akademii, w rezydencji przy ulicy Larra oraz w Patronacie, pośród młodzieży i księży, już wkrótce mogło się rozwinąć. W 1930 roku rozpoczął wśród rzemieślników pracę podobną do tej, którą już prowadził wśród studentów. Tym razem ta działalność miała swoje początki w misji przeznaczonej dla ludzi różnych zawodów, organizowanej przez Patronat, w trakcie której kapelan zajmował się głoszeniem pogadanki, a następnego dnia udzielaniem spowiedzi. Wówczas po raz pierwszy głosił słowo Boże w Madrycie przed publicznością złożoną z robotników. Miało to miejsce w kaplicy biskupiej, przy kościele świętego Andrzeja. Don Josemaría był bardzo poruszony i zwrócił się do wiernych w sposób prosty, tak jak czuł w głębi duszy, w sposób pozbawiony wszelkich retorycznych upiększeń i napuszonej gestykulacji, charakterystycznej dla tradycyjnej homiletyki. Aby zająć czymś ręce, a przy tym, by nie zwisały one bezwładnie, chwycił się mocno barierki prezbiterium; twarzą w twarz z publicznością, mówił do nich z prawdziwym zapałem. Był to 13 czerwca 1930 roku.

Widziałem, jak w kaplicy biskupiej – opowiadał o sobie samym – pewien młody prawnik mówi o religii do kilkuset robotników. Wypadło bardzo dobrze. Miałem z tego wiele radości. Wyniknie z tego – chociaż nie w świętym miejscu – coś więcej 10 ...

Poświęcał czas na osobistą formację tych ludzi. Chodził spowiadać ich do ośrodków, w których się spotykali. Rozmawiał z nimi tam, gdzie można było ich spotkać 11. W ten sposób znienacka znalazł grupę robotników, którzy stali się jego zwolennikami: – Do dziś w Dziele znajdują się także niektórzy drobni rzemieślnicy i robotnicy, napisze w grudniu 1930 12. Powszechne powołanie do świętości przeznaczone było dla ludzi wszelkich możliwych zawodów: – Przedstawiciele rzemiosła i środowisk robotniczych – tłumaczył dalej w tej zapisce – muszą zrozumieć całe piękno, jakie w obliczu Boga kryje się w ich profesji. A kiedy później do ich grupy przyłączył się pewien malarz, zauważył: Ma powołanie do modlitwy i sztuki 13 .

* * *

Dzieło rozpoczynało historycznie kiełkować i w swych pierwszych miesiącach prowadziło życie zalążkowe, bytu nienarodzonego, ale bardzo aktywne 14 . Z rumieńcem matki spodziewającej się pierwszego dziecka, założyciel Opus Dei pisał: Dzieło rozrastało się wewnętrznie, jeszcze nienarodzone, w trakcie powstawania: było jedynie apostolstwo osobiste 15 . Bez przykładów, które mógłby naśladować, pozbawiony systemów, które mógłby kopiować, zorientował się stopniowo, że z jego osobistych doświadczeń wyrastają zarysy kreślące nową duchowość. Z pomocą Boskiego natchnienia pomysły i schematy dotyczące wewnętrznej organizacji Dzieła przekładały się na coraz więcej zapisków, które następnie założyciel Opus Dei włączał do swoich Zapisek. Kiedy w czerwcu 1930 r. powtórnie przeczytał to, co miał już napisane, był oszołomiony wielkością zamierzenia:

I ciągle zastanawiam się nad tym, co już mam napisane, aby przekonać się nagle, że potrzeba tutaj wyobraźni szalonego powieściopisarza albo czterdziestostopniowej gorączki, aby z pomocą ludzkiego rozumu wymyślić takie Dzieło, które gdyby nie pochodziło od Boga, byłoby zmierzeniem osoby chorej z pychy 16 .

Jednak Dzieło nie zostało jeszcze prawnie określone. Na razie w oczach założyciela, niewiele znaczyło nawet to, że jego działalność nie miała nawet własnej nazwy. Była znana jako „Dzieło” , równie dobrze mogło się nazywać „pracą” albo „misją”. Miało to oznaczać pewien cel, pewne zajęcie, projekt pracy apostolskiej, coś, co wyrażałoby ideę, że ziemia wznosi się do Boga, aby wywyższyć Jego imię. Istotne dla don Josemaríi było to, że wcielał w życie zasadnicze przesłanie Dzieła, że do niego przychodzili ludzie wszelkiego stanu i wszelkich zawodów, albo raczej on im wychodził naprzeciw, aby stopniowo głosić im dobrą nowinę. Nie miało znaczenia, że chodzi o kilka dusz, ponieważ z tej maleńkiej grupy miało z czasem wyrosnąć powszechne i żywotne przedsięwzięcie. W tym nasionku drzemało przyszłe drzewo.

Nie można dziwić się milczeniu don Josemaríi, znając jego niechęć do wszystkiego, co oznaczałoby ostentację, zgodnie z jego zasadą, by ukryć się i zniknąć. On sam nam to tłumaczy:

Ja sam nie nadałem Dziełu żadnej nazwy. Pragnąłem, jeśli to możliwe, a okazało się, że nie jest, żeby nie miało nazwy ani osobowości prawnej [...]. Na razie nazywaliśmy nasze przedsięwzięcie po prostu „Dziełem” 17 .

Ta ogólna nazwa odpowiadała założycielowi, który oczekiwał, że Bóg w odpowiednim czasie nada właściwe imię. W każdym razie jego pomysł na nazwę musiał odpowiadać dwu warunkom. Po pierwsze, w żaden sposób nie powinno odwoływać się do jego osoby ani wiązać się z jego nazwiskiem: „Escrivá”. Nie powinno także nadawać swoim członkom jakichś różnicujących przydomków, ponieważ powinni oni zawsze być po prostu zwykłymi wiernymi chrześcijanami. Wyjściem byłoby nadanie nazwy abstrakcyjnej 18. Dzieło pozostawało przez długi czas nienazwane.

Chociaż don Josemaría spowiadał się u kilku spowiedników, jednak w tym okresie nie miał kierownika duchowego 19. Nie miałem więc – jak nam mówi – przed kim otworzyć duszy i wyrazić w zakresie wewnętrznym tego, o co Jezus mnie prosił 20 . W ten sposób miały się rzeczy, gdy usłyszał w Patronacie, że ojciec Sánchez bardzo dobrze zajmuje się osobami, które się u niego spowiadają. Pewnego ranka, na początku lipca 1930 roku, udał się do rezydencji przy ulicy Flor, aby prosić jezuitę, żeby ten zajął się jego kierownictwem duchowym.

Wtedy powoli opowiedziałem mu o Dziele oraz o mojej duszy. Obaj ujrzeliśmy w tym rękę Boską. Uzgodniliśmy, że będę przynosił karteczki – był to pakiecik fiszek – na których będę notował szczegóły na temat całego przedsięwzięcia. Przyniosłem je. Ojciec Sánchez na kilka tygodni udał się do Chamartín. Po powrocie powiedział mi, że Dzieło pochodzi od Boga i że nie ma nic przeciwko temu, by być moim spowiednikiem. Ten pakiecik fiszek spaliłem przed kilkoma laty i żałuję 21 .

Od tej chwili, to znaczy od końca lipca 1930, don Josemaría stale spotykał się ze swoim nowym kierownikiem duchowym, aby rozmawiać nie tyle na tematy związane z założeniem Opus Dei, ile konkretnie z jego duszą:

Jednak wróćmy do nazwy naszego Dzieła – wspomina założyciel – Pewnego dnia poszedłem na rozmowę z o. Sánchezem, w rozmównicy jego rezydencji przy ulicy Flor. Opowiedziałem mu o moich sprawach osobistych (o Dziele rozmawialiśmy tylko, jeśli miało to związek z moją duszą) i dobry ojciec Sánchez na koniec zapytał mnie: „A jak idzie to Dzieło Boże?”. Już na ulicy zacząłem się zastanawiać: „Dzieło Boże. Opus Dei! Opus, operatio... Praca Boża. To jest nazwa, której szukałem!” I od tej pory na zawsze zostało nazwane Opus Dei 22 .

Ta nazwa znakomicie pasowała do Dzieła, którego jedną z zasadniczych cech jest uświęcanie pracy. Ta nazwa streszczała teologię uświęcania pracy, ze wszystkimi jej konsekwencjami: godnością powołania chrześcijanina, który żyje i pracuje w świecie, możliwością spotkania Chrystusa w naszych codziennych zajęciach, ujęciem pracy jako narzędzia apostolstwa i współodkupienia, możliwością przemieniania pracy ludzkiej w modlitwę i umartwienie, które ludzkość ofiaruje Stwórcy: Deo omnis gloria, a w końcu przebóstwieniem pracy, która przemienia synów Bożych w dusze kontemplacyjne.

Nadał tę konkretną nazwę i zdał sobie sprawę, że ma ona jedną zaletę, gdyż w ramach swego znaczenia jest nazwą wystarczająco abstrakcyjną, by nie możliwe było utworzenie jakiejś nazwy wyróżniającej, wspólnej dla wszystkich członków Dzieła 23 . Nie nazwał tak całego przedsięwzięcia wcześniej, chociaż używał tej nazwy przedtem przecież po wielokroć. Czyż ojciec Sánchez nie użył sformułowania, które wyczytał na dostarczonych mu przez don Josemaríę fiszkach?

Tak w istocie było, gdyż w jednej z notatek sporządzonych na temat założenia Opus Dei (prawdopodobnie pod koniec marca, a z całą pewnością przed czerwcem 1930) można przeczytać: nie chodzi o moje dzieło, ale o Dzieło Boże 24 .

Relacja na temat pytania jego spowiednika została zapisana w 1948 roku, kiedy don Josemaría starał się odtworzyć zaginione źródła historyczne (zaginione, gdyż sam wrzucił je w ogień). Jest jasne, że przy tej okazji nie zaglądał do ocalałych Zapisek, to znaczy do tych sporządzonych po marcu 1930. Gdyby to uczynił, znalazłby własną notatkę datowaną na 9 grudnia 1930 roku, w której możemy przeczytać:

Dzieło Boże: dziś sam siebie zapytałem, dlaczego tak je nazywamy? I postanowiłem sam sobie odpowiedzieć na piśmie [...]. A ojciec Sánchez w swojej wypowiedzi odnoszącej się do nienarodzonej rodziny Dzieła, nazwał ją „Dziełem Bożym”.

Wtedy, właśnie wtedy, zdałem sobie sprawę, że w tamtych karteczkach nazwałem je w ten sposób. I właśnie tej nazwy (Dzieło Boże!), która wydaje się zuchwałością, bezczelnością, niemal niestosownością, życzył sobie Bóg, bowiem zapisałem ją po raz pierwszy nie zdając sobie nawet sprawy z tego, co czynię. Zechciał Pan włożyć ją w usta tego dobrego ojca Sáncheza, aby nie powstał cień wątpliwości, że On nakazuje, by Jego Dzieło nazywało się w ten właśnie sposób: Dzieło Boże 25 .

Nazwa przyszła do niego nie od spowiednika, ale od Boga, poprzez spowiednika. Rzeczywiście, jak jasno stwierdza w tej notatce, sformułował tę nazwę już wcześniej, zanim po raz pierwszy pokazał swe zapiski ojcu Sánchezowi. Założyciel Opus Dei napisał jego nazwę na papierze, nie zdając sobie sprawy ze znaczenia tego, co pisze.

Jasne jest, że, chociaż kilkakrotnie używał tej nazwy dla opisania swojego przedsięwzięcia apostolskiego, to jednak w rzeczywistości nazwa Dzieła Bożego – Opus Dei, nie była jeszcze sprecyzowana. W swym najgłębszym znaczeniu była to nazwa śmiała i ambitna, gdyż podkreślała, że instytucja ta nie była tworem ludzkim. Don Josemaría, w zgodzie ze swoim zamiarem, by schować się i zniknąć, poprzednio nie używał wyrażenia, które w jego ustach mogłoby brzmieć chełpliwie. Wówczas oczekiwał być może sygnału z zewnątrz, który nadszedł, gdy Pan wysłał go za pośrednictwem ojca Sáncheza. Była to jeszcze jedna wskazówka, która uzmysłowiła mu, że Dzieło jest sprawą Bożą, a nie jego prywatnym wymysłem. Założyciel Dzieła postrzegał siebie jako narzędzie, które Bóg od czasu do czasu upokarzał, aby nie zapominał, że jego pomysły zostały zainspirowane z wysoka i nie były jego wyłączną zasługą 26.

Nazwa Opus Dei łączyła z zasadniczą treścią Dzieła – uświęceniem pracy – informację o pochodzeniu tej instytucji od Boga.

* * *

Musiało to być pod koniec 1930 roku, kiedy Don Josemaría poczuł, że Bóg prosił go o większe poświęcenie zadaniom założycielskim. Stało się dlań konieczne, by wygospodarować czas wolny w ciągu dnia w całości wypełnionego pracą. Obowiązki kapelana, wraz z odwiedzinami chorych Patronatu, były zajęciem, które pochłaniało najwięcej czasu. Jeśli rzuciłby Patronat Chorych, zyskałby wiele wolnego czasu, ale pozostałyby nierozwiązane inne problemy. Byłby wtedy zmuszony do opuszczenia mieszkania w Patronacie oraz do zwiększenia swych dochodów. Ale nie to było najgorsze, lecz trudności, jakie stwarzały obecnie obowiązujące przepisy wobec kapłanów spoza diecezji oraz rygory, pod którymi udzielano im zezwoleń na sprawowanie posługi kapłańskiej. Zgodnie z normami ustanowionymi przez władze kościelne, praktycznie niemożliwe stało się mieszkanie w Madrycie dla tych księży, którzy nie posiadali wystarczającego uzasadnienia kościelnego. Don Josemaría pamiętał historię Antonia Pensado, kolegi z rezydencji przy ulicy Larra, który był zmuszony do opuszczenia Madrytu.

W święta Bożego Narodzenia 1930 był więc w trakcie poszukiwań sposobu zyskania funkcji duszpasterskiej, która byłaby do pogodzenia z jego misją powierzoną mu przez Boga. Za pośrednictwem jednej z Dam Dworu, która współpracowała z Patronatem, został przedstawiony kilku funkcjonariuszom dworskim 27. Ci przygotowali jego spotkanie z sekretarzem patriarchy Indii, don Pedro Povedą 28.

Był 4 lutego 1931, kiedy kapelan odwiedził don Pedro, człowieka już w podeszłym wieku, bardzo łagodnego w zachowaniu. Don Josemaría pokrótce wyjaśnił mu swoje życzenia. Rozmówca przyrzekł wesprzeć go w staraniach o uzyskanie tytułu honorowego kapelana Jego Wysokości:

Co to za funkcja? – zapytał petent.

Don Pedro wyjaśnił mu, że chodzi o tytuł honorowy, pozbawiony wszelkich zadań duszpasterskich, związany z pewnymi przywilejami, jeśli chodzi o strój i...

Ale czy przez tę nominację – przerwał kapelan – będę mógł rozwiązać problem mojej inkardynacji w Madrycie?

Nie. Była to nominacja czysto honorowa, bez prawa do inkardynowania w stolicy, co nie rozwiązywało problemu i nie wybawiało go z kłopotu.

– W takim razie zupełnie mnie to nie interesuje 29 – odparł don Josemaría.

Don Pedro nie posiadał się ze zdziwienia, gdy zobaczył, że ten młody ksiądz odrzuca tak prestiżowe stanowisko, upragnione przez wielu duchownych, z tego prostego powodu, że chciał uzyskać inkardynację w Madrycie, aby służyć duszom. Dla tej posługi duchowej – myślał ksiądz Josemaría – nie potrzebował ani przywilejów, ani tytułów, ani nawet pieniędzy. Jeżeli Bóg zajął się wyraźnie tym, by pozbawić go środków materialnych, czy nie zajmie się tym, by pokryć wydatki związane z apostolstwem?

Po tym, jak odrzucił ofertę patriarchy Indii, don Josemaría podjął w ciągu kilku tygodni inne oficjalne starania. Kilka pań, które także współpracowały w Patronacie Chorych, przedstawiło go podsekretarzowi w Ministerstwie Sprawiedliwości, od którego departamentu zależały sprawy kościelne 30. Ów dygnitarz, pan Martínez de Velasco, miał do dyspozycji funkcję, która pasowałaby jak ulał. W pełni odpowiadała pragnieniom kapelana. Obiecał znaleźć chwilę, by porozmawiać z don Josemaríą. Był wówczas 10 kwietnia 1931 roku. Nie znaleźli czasu, by wyznaczyć termin spotkania, ponieważ w cztery dni później ogłoszono w Hiszpanii powstanie republiki.

Po tej nieudanej próbie pozostała zapiska: Bóg tego nie chciał. Ja jestem i tak szczęśliwy. Niech będzie błogosławiony 31 .

2. Katarzynki

Wspomniane Zapiski wewnętrzne są zastrzeżonymi pismami, założyciel Opus Dei, otwarcie wyrażając to zastrzeżenie, nie chciał, by były czytane przed jego śmiercią 32. Ich zawartość cofała się bardzo w przeszłość, zawierały one m.in. luźne notatki, które don Josemaría zabrał ze sobą, by je czytać i medytować nad nimi podczas rekolekcji w październiku 1928 roku. Jednak, jak już powiedzieliśmy, ani pierwszy zeszyt, ani pierwotne notatki nie zachowały się, ponieważ zostały zniszczone przez autora. Zachowały się dopiero Zapiski od drugiego zeszytu z marca 1930 roku.

Notatki te zwykle są krótkie, dotyczą określonego tematu i były sporządzane przez autora dla potrzeb duchowego wzrostu i do rozważań w trakcie modlitwy. Nazywał je „Katarzynkami”, ponieważ były, podobnie jak w swoim czasie pisma Świętej ze Sieny, środkiem do podtrzymywania i pobudzania niepokojów ducha, które uprzednio obudziły w jego duszy nadzwyczajne łaski, jakie otrzymywał od chwili swego powołania w Logroño 33. Jak sam nam mówi:

Są to proste notatki – nazwałem je Katarzynkami, z powodu nabożeństwa do Świętej ze Sieny – które spisywałem przez długi czas na kolanach i które służyły mi jako przypomnienie i duchowy budzik. Uważam, że zwykle, gdy pisałem z całą chłopięcą prostotą, modliłem się 34 .

Zapiski, wszystkie sporządzone własnoręcznie, zapełniają osiem zeszytów, nie licząc 14 dodatków na luźnych kartkach. Nie są zintegrowane i niejeden raz uległy niemal całkowitemu zatarciu. Spaliłem przed laty – wyznaje ich autor – jeden z zeszytów z moimi osobistymi zapiskami i spaliłbym je wszystkie, gdyby ktoś z autorytetem, a potem też moje własne sumienie mi tego nie zabroniły 35 .

Od chwili, gdy jego kierownikiem duchowym został ojciec Sánchez, ksiądz Josemaría używał Zapisków także w celu przekazania mu w sposób jaśniejszy nastawienia swojej duszy. W zeszycie III napisanym pod koniec lutego 1931 roku:

Kiedy piszę te Katarzynki (zawsze tak nazywam te notatki), czynię to nie tylko w pragnieniu zachowania Boskich inspiracji – wierzę najmocniej, że są to Boże inspiracje – ale także spraw życiowych, które służyły i mogą nadal służyć do mojego wzrastania duchowego i aby mój spowiednik poznał mnie lepiej. Gdyby tak nie było, już z tysiąc razy spaliłbym te karteczki i zeszyty, z powodu miłości własnej (córki mojej pychy) 36 .

W tym okresie założyciel Opus Dei miał już nieliczną grupę zwolenników, wśród nich kilku studentów, którym przedstawił ducha Dzieła, komentując niektóre swoje notatki. Pedro Rocamora, student, który służył mu do mszy w Patronacie Chorych, pamięta, jak w niektóre niedziele, pod wieczór don Josemaría spotykał się z różnymi młodymi ludźmi i czytał im jakąś stroniczkę ze swojego zeszytu, obłożonego w ceratę, lub komentował im dwa czy trzy krótkie zapisy 37. W ten sposób, zapisując wśród tych notatek Boże inspiracje i przemyślenia na temat swojej duszy, uważał, że jest narażony na możliwą niedyskrecję ze strony tych, którzy przeczytaliby kilka stron tego zeszytu. To skłoniło go w końcu do oddzielenia tego, o czym miał rozmawiać ze swoim spowiednikiem, od spraw dotyczących Dzieła i jego apostolstwa, jak napisał 10 maja 1932 roku:

Tracę swobodę, aby zapisywać moje duchowe sprawy w tych Katarzynkach, gdyż dopóki nie oddzielę i nie przepiszę tego, co odnosi się do O. D. [Opus Dei], jeśli będę musiał wytłumaczyć, czym jest Dz. [Dzieło], dowiedzą się wszystkiego innego. Dlatego z Bożą pomocą chcę tego lata wykonać ten wysiłek i oddzielić to, co jest moją osobistą sprawą, a co notuję dla mojego kierownika duchowego i dla siebie 38 .

Nieraz myślał poważnie, by spalić swe Zapiski wewnętrzne, czego zabronił mu spowiednik. Sam zdawał sobie sprawę, że prowadzenie tych notatek jest formą życia pokorą i prostotą, chociaż wiele go to kosztowało, jak dobrze wiedział Bóg.

Często się zdarza – mówi do siebie – że męczy mnie to, że pisałem i nadal piszę Katarzynki. Spaliłbym je, gdyby mi tego nie zabroniono. Muszę wytrzymać: jest to droga prostoty. Staram się odpersonalizować wszystko, co tylko się da 39 .

Postępując tą drogą szczerości, uważał, że jest zobowiązany przez okoliczności, aby przedstawić na piśmie samemu zainteresowanemu – ojcu Sánchezowi – nieuprzejmości, które od czasu do czasu doznawał od swojego spowiednika:

Zapisałem to z detalami – pisze w jednej ze swoich Katarzynek na temat jakiegoś lekceważenia ze strony spowiednika – ponieważ z całą pewnością o. Sánchez to przeczyta i zobaczy wszystkie drobiazgi – które powtarzają się dość często – i mnie gryzą: dlatego myślę, że wyjdzie mi to na dobre 40 .

Ale jeśli przemilcza interesujące informacje dotyczące swego życia wewnętrznego, to z jakim skutkiem? – Katarzynki już nie zachowują intymności. Nie zapisuję już tylu rzeczy! – będzie się skarżył przy innej okazji 41.

Patrząc na to obiektywnie, bez zbędnych lamentów nad utraconymi zapiskami, trzeba być wdzięcznym, że pomimo wszystko jego notatki były nadzwyczaj szczodre i spontaniczne. Spontaniczne nawet w chwilach, kiedy ich autor czyni zastrzeżenia, jak to ma miejsce np. w Katarzynce z 3 XII 1931 roku, w której pisze:

Tego ranka zawróciłem, niczym mały chłopiec, by pokłonić się Najświętszej Panience w jej wizerunku na ulicy Atocha, umieszczonym wysoko na budynku Zgromadzenia Świętego Filipa. Zapomniałem ją przywitać: które z dzieci traci okazję, aby powiedzieć swojej matce, że ją kocha? O, Pani, obym nigdy nie był Twoim byłym dzieckiem!

Już nie będę opowiadał takich szczegółów, aby nie stało się tak, że poprzez ich wystawienie na widok publiczny stracę te łaski 42 .

Właśnie kiedy przychodzi czas na opis prawdopodobnych stanów kontemplacji mistycznej albo innych zdumiewających wydarzeń nadprzyrodzonych, autor Zapisek milknie, ucieka się do odpersonalizowania, lub przerywa opowieść w samym środku: – Znowu postawiłem sobie za cel, by nie notować niczego na temat modlitwy – mówi nam w jednej z Katarzynek – jeśli mnie do tego nie zmuszą, albo sam nie poczuję, że jestem do tego zobowiązany. Jeśli coś zanotuję, dlatego że może mi się to przydać albo z jakiegoś powodu być korzystne, musi być to oczyszczone ze wszystkiego, co osobiste 43 .

Ostateczny skutek jest taki, że przy tego rodzaju zastrzeżeniach zostawia czytelnika w półmroku, jeśli chodzi o zjawiska i doświadczenia nadprzyrodzone. Za przykład może służyć Katarzynka z następnego dnia, po tym, jak założył sobie, że nie będzie zapisywał szczegółów swojej modlitwy: 12 XII 1931: Dziś Jezus otworzył, jak rzadko, moje zmysły podczas odmawiania brewiarza. Chwilami był to stan upojenia 44 . I na tym zostawia całą sprawę.

Ucieczka w odpersonalizowanie, którą upodobał sobie w swoich Katarzynkach, przejawia się w przedstawianiu suchych i nagich faktów, bez jakichkolwiek komentarzy albo w postaci niejasnych słów i opisów, lub też wyrażonych w trzeciej osobie z odpowiednim dystansem. Tak więc 10 kwietnia 1932 notuje: Wczoraj, w miejscu, gdzie mnóstwo było gwaru i muzyki, obdarzony zostałem modlitwą z niewytłumaczalnym pocieszeniem. Opowiada potem, że przygotowuje do Pierwszej Komunii Świętej dziewczynki z Kolegium Świętej Izabeli, kończąc zapisek bez jakichkolwiek wyjaśnień następującymi słowami: I zaraz po upojeniu Miłością – moje zwykłe głupoty! 45

Na pewno czytelnik zapyta, na czym polegało upojenie Miłością albo czym były te jego zwykłe głupoty. Ale autor Katarzynek nie daje żadnych dodatkowych wyjaśnień.

Bywa także, że wyjątkowo uchylona zostaje zasłona „odpersonalizowania”, aby wyrazić, co autor czuje, tak, jak wtedy, gdy pisze:

Nie chcę zostawić tego nie notując, chociaż już odpersonalizowałem Katarzynki jakiś czas temu: wielekroć, nieco zmęczony walką (niech On mi wybaczy), zazdroszczę owrzodzonemu choremu, opuszczonemu przez wszystkich w szpitalu – jestem pewien, że tak zdobywa się niebo w najwygodniejszy sposób 46 .

Czy czytelnik może być usatysfakcjonowany takim urwanym w połowie opisem? Zanim udzielimy odpowiedzi na to pytanie, należy przypomnieć to, co zostało powiedziane na początku: że dla ich autora celem Zapisek wewnętrznych było ukazanie sumienia i zapisanie otrzymanych łask i wydarzeń po to, by stały się one przedmiotem medytacji. Przy takich założeniach my, czytelnicy, jesteśmy intruzami, którzy wdzierają się, by oglądać sekrety jego duszy. Nie powinno nas więc dziwić, że chroni się on za zasłoną niedomówień i przemilczeń. Jakkolwiek, wypada to stwierdzić, przy innych okazjach autor nie stara się odpersonalizować wydarzeń. Zdarza się po prostu, że jego pióro podąża inną drogą niż ciekawość czy chęć zrozumienia kogoś, kto czyta Katarzynki. Tak np. pod koniec lutego 1932 roku zapisał:

W ostatnią sobotę poszedłem do parku Retiro, gdzie byłem miedzy wpół do pierwszej a wpół do drugiej (był to pierwszy raz, odkąd mieszkam w Madrycie, że pozwoliłem sobie na ten luksus) i spróbowałem przeczytać gazetę. Modlitwa jednak nadeszła z taką siłą, że wbrew mojej woli musiałem przerwać lekturę. A wtedy ileż aktów miłości i oddania włożył Jezus do mojego serca i w moje usta! 47

Czy czytelnik ma przez to rozumieć, że ksiądz Josemaría nie pozwalał sobie na luksus spacerów po parku publicznym? Stara się może kapłan opowiedzieć o tym, jak porywała go modlitwa? Konkretnie w tym przypadku chodziło o coś znacznie prostszego: o fakt, że próbował czytać gazetę i nie mógł tego zrobić. Wystarczy sprawdzić, że w ostatniej linijce poprzedniej Katarzynki zostają wspomniane przypływy modlitwy, które go wprost zalewają podczas lektury prasy: Chcę zanotować, bo jest to coś dziwnego, że Jezus zwykle sprowadza na mnie modlitwę, kiedy czytam gazetę 48 .

(Można także zauważyć, że starając się przekazać anegdotę na temat lektury gazet, zapomina o założeniu, poprzednio wspomnianym, że nie będzie sporządzał zapisek, a tym bardziej szczegółowych zapisów, na temat zdarzeń modlitewnych).

W zasadzie wszystkie Katarzynki, które prawdopodobnie dotyczą zdarzeń nadprzyrodzonych, dla ich dobrego zrozumienia wymagają podobnego nastawienia ze strony czytelnika. Wymagają one takiego duchowego uniesienia, które podobnie jak korekta przy strzale z broni palnej, w pewien sposób zostaje wyrównane przez to „odpersonalizowanie”, które kontynuuje autor. Tak na przykład, gdy mówi o łzach, prawdopodobnie trzeba przez nie rozumieć dar łez, zaś w wielu wypadkach, gdy mówi o modlitwie, powinniśmy myśleć, zgodnie z tekstem, o wyższej modlitwie kontemplacyjnej. Jeśli bardzo często opowiada o sobie jako o człowieku pełnym grzechów i nędzy, to dzieje się tak, gdyż tak siebie postrzegał w świetle łask, których Bóg, z powodu swego miłosierdzia, udziela świętym. Poznanie samych siebie prowadzi ich do wniosku, że są wielkimi grzesznikami.

Nie brakuje także chwil, kiedy w przypływie szczerości stawia samego siebie w kłopotliwej sytuacji, tak jak wtedy, gdy oświadcza: Któregoś dnia spróbuję napisać Katarzynki ze wspomnieniami z mego życia, w którym nie brak prawdziwych cudów 49 (oczywiście nigdy nie zdarzyło się, by dotrzymał tej nieprzemyślanej obietnicy).

* * *

Celami tych Katarzynek – podsumowuje założyciel Opus Dei w jednej z nich – są Dzieło i moja dusza 50 . Do Dzieła odnoszą się wizje założycielskie na temat jego zasadniczej istoty nadprzyrodzonej, na temat jego ducha, zasad zarządzania i organizacji. Inspiracje otrzymane przez założyciela na temat całości Dzieła były jakby macierzystymi ideami, z których wyprowadzał on sposoby, środki i rozwiązania praktyczne. Ogólny charakter ma np. Katarzynka z 7 X 1931, zapisana dokładnie w miesiąc po tym, jak Pan z pomocą pewnego głosu wewnętrznego potwierdził powszechność i ponadczasowość Dzieła:

Rozumiem, że cechami O. D. [Opus Dei] będą: jedność, powszechność, porządek i organizacja 51 .

Od tych stwierdzeń ogólnych założyciel przechodził następnie do praktyki, do szczegółu, do konkretnej realizacji. Te wskazówki czy inicjatywy apostolskie kilka razy zostały wcielone w życie bez zmian w odpowiednim momencie, inne zostały uzupełnione czy poprawione, według tego, jak życzył sobie założyciel. Tak na przykład w jednej z Katarzynek z 1931 roku powiada on:

[...] stosowne będzie, by każdy z członków codziennie czytał, prywatnie, jeden rozdział Nowego Testamentu (każdy z nich ten sam codziennie) 52 .

(Jako codzienna norma pobożności pozostała lektura Nowego Testamentu, ale nie obejmuje ona jednorodności ani długości czytanych tekstów).

Bardzo wyjątkowo sam Bóg osobiście wskazywał na te szczegóły, jak przekazuje nam Katarzynka z grudnia 1931:

Kiedy się spotykamy, aby mówić ex profeso o Dziele, zanim rozpoczniemy pogadankę, będziemy mówić: In nomine Patris et Filii et Spiritus Sancti. Amen. – Sancta Maria, sedes sapientiae. – Ora pro nobis. (W imię Ojca, i Syna, i Ducha Świętego. Amen. Święta Maryjo, stolico mądrości. Módl się za nami (łac.) – przyp. tłum.) – O to poprosił mnie Jezus tego ranka w bazylice na Atocha 53 .

Jeśli nawet nie nazwiemy ich ściśle założycielskimi, znajdziemy w Zapiskach wewnętrznych wielką liczbę sugestii wszelkiego rodzaju, odnoszących się do pobożności, stroju, aktów liturgicznych i apostolstwa 54.

Wewnętrzna nowość, którą niosło ze sobą Dzieło, jeśli chodzi o teologię ascetyczną i pastoralną, znajduje także odzwierciedlenie w słownictwie używanym przez założyciela. Poszukiwanie odpowiedniej terminologii było ciągłym zmaganiem się w poszukiwaniu właściwych nazw dla tego, co chciało się wyrazić, i stanowiło dlań wielkie wyzwanie. Działo się tak, ponieważ autor Katarzynek starał się przekazać coś o zasadniczym znaczeniu dla natury otrzymanego przesłania (uświęcania pośród świata), natomiast wyrażenia z zazwyczaj używanego języka ascetyki nie pasowały do tego przesłania i zniekształcały przez swoje tradycyjne znaczenie to, co założyciel chciał nimi ująć. Ten stały wysiłek, który można dostrzec w Zapiskach, aby zyskać większą jasność wyrażeń, dotyczy wielokrotnie organizacji Dzieła i jego członków. Autor mówi na przykład o funkcjach i o członkach, aby odróżnić świecki charakter Dzieła od właściwego zakonnikom. Albo porównuje Dzieło do zakonu rycerskiego pośród świata, nazywając początkowo jego członków Białymi Kawalerami i Białymi Damami, które to nazwy szybko porzucił.

Niekiedy ten wysiłek, by używać odpowiedniego słownictwa był skazany na niepowodzenie po prostu dlatego, że nie istniały w codziennym języku słowa, które wyraziłyby radykalne oddanie się chrześcijanina na służbę Panu, bez zmiany pozycji społecznej, rodzinnej i zawodowej. Chciałbym znaleźć hiszpańskie słowo, inne niż „powołanie (vocación)”, które jednak oddawałoby podobny sens. Może powinno się mówić wezwanie (llamamiento)? – pyta w jednej z Katarzynek 55.

W tej sferze szczegółów terminologicznych, podobnie jak w wielu innych aspektach historycznego założenia, istnieje jasny rozdział między tym, co należy do samej istoty Dzieła, a co założyciel otrzymał w trakcie zesłanej przez Boga wizji z 2 października 1928 r., a późniejszymi ludzkimi próbami zastosowania tego w praktyce. Autor Zapisek wewnętrznych już z góry rozpoznaje, jeszcze w marcu 1930 roku, to znaczy na pierwszych stronach Katarzynek, że wszystkie notatki zawarte na tych stronach są nasieniem, które w końcu będzie podobne do bytu całego, jak jajo do dumnego kurczaka, który wyskoczy z jego skorupki 56 .

* * *

Pozostałe notatki dotyczą duszy założyciela i traktują o jego życiu wewnętrznym, stanach sumienia i zewnętrznych okolicznościach, w jakich rozwija się jego apostolstwo i posługa kapłańska.

Swoisty aksjomat stanowi pokora założyciela Opus Dei, oparta na poznaniu samego siebie:

To czysta matematyka: José María = parszywy osiołek 57 .

Definicja ta często pojawia się pośród Katarzynek jako skrót „b.s.” (borrico sarnoso – hiszp. parszywy osiołek – przyp. tłum.) w notatkach dla jego kierownika duchowego. W Katarzynce z 9 października 1931 opisuje nam modlitwę z tego dnia, która dotyczyła tej sprawy:

Dziś podczas modlitwy utwierdziłem się w dążeniu do celu, by zostać świętym. Wiem, że to osiągnę: nie dlatego, że jestem pewien siebie, ale dlatego, Jezu, że jestem pewien... Ciebie. Potem dostrzegłem, że jestem parszywym osiołkiem. I prosiłem – nadal proszę – aby Pan uleczył wrzody moich nędz delikatną maścią swej Miłości: żeby Miłość ta była jak rozpalone żelaza, które wypali wszystkie strupy i wyczyści wszystkie krosty na mojej duszy, abym zwymiotował wszystkie te śmiecie, które znajdują się wewnątrz mnie. Potem postanowiłem pozostać osiołkiem, ale już nie parszywym. Jestem Twoim osiołkiem, Jezu, osiołkiem, który już nie ma wrzodów. Mówię tak, żebyś mnie oczyścił, ponieważ nie pozwolisz mi skłamać... A ze swoim osiołkiem, o Boże Dzieciątko, zrób, co chcesz: jak psotne dzieci na ziemi, ciągnij mnie za uszy, chłoszcz mocno to oślisko, poganiaj je do biegu, jak Ci się podoba... Chcę być Twoim osłem cierpliwym, pracowitym, wiernym... Oby Twój osiołek zwyciężył swoją oślą zmysłowość, oby nie odpowiadał wierzganiem na ostrogi, oby z radością nosił ciężary, oby jego myśli, jego ryk i jego praca były przesycone Twoją Miłością, wszystko dzięki tej Miłości! 58

Z taką samą swobodą, z jaką znajdował ulgę dla swojej duszy, odsłania przed nami co jakiś czas tę zasłonę uśpionych uczuć, które tak wiele nam mówią o jego osobie. Kiedy na przykład pisze: śmierć, ta łysa dama, będzie dla Ciebie jak dobra przyjaciółka 59 , nie robi sobie ponurego żartu w złym guście. Przeciwnie, nadaje formę żartobliwą potrzebie oswojenia się z myślą o końcu życia. W kontraście do tego filozoficznego przypływu dobrego humoru, jawi się przed nami dramatyczny rytm jego życia wewnętrznego, intensywnego i pełnego pasji:

Panie! Obdarz mnie cnotą porządku (Wierzę, że jest to zasadnicza cnota, dlatego o nią proszę).

Panie!! Pozwól mi być do tego stopnia Twoim, żeby do mojej duszy nie miały wstępu nawet najświętsze uczucia, jeśli nie stanie się to za pośrednictwem Twego zranionego serca.

Panie!!! Panie! Pozwól mi nauczyć się milczeć (ponieważ z powodu milczenia nigdy nie musiałem żałować, z powodu gadatliwości wiele razy).

Panie!! Pozwól, żebym świadomie nigdy Cię nie obraził, nawet poprzez grzech powszedni.

Panie! Obdarzaj mnie każdego dnia większą miłością do świętej czystości, każdego dnia większym pragnieniem dusz, każdego dnia większą zgodą z Twoją Najświętszą Wolą 60 .

Do Zapisek docierają także echa odgłosów codziennego życia w tym okresie, wraz ze sprawami rodzinnymi domowego ogniska donii Dolores. Katarzynki są jak gęsta sieć. Przez ich stronice przewijają się zmieszane ze sobą potężne erupcje Bożej miłości i niewinne wyznania, jak to ma miejsce w notatce z marca 1934:

Najświeższa wiadomość: obciąłem włosy na zero. Jak bardzo upokarza mnie bycie tak grubym! 61

Wyrażone szczerze i naturalnie wspomnienie jego wizyty u fryzjera niewiele nam mówi. Jednak ujawnia wielkie upokorzenie, które niosły ze sobą początki otyłości, pomimo jego surowych postów i umartwień cielesnych.

Właściwie Zapiski wewnętrzne nie tworzą dziennika, ani jeśli chodzi o zawartość swoich stronnic, ani ze względu na ciągłość zapisów, które stanowią notatki przede wszystkim z okresu między 1930 a 1940 rokiem. Mimo tego zastrzeżenia stanowią nieocenione źródło o charakterze autobiograficznym. W całości są zapisem głębokiej duchowości i odnotowują otrzymywane ze wszystkich stron Boże łaski. W nich autor obnaża się, staje się przezroczysty, czasami z naiwnością dziecka, nieco ukryty za rezerwą, z jaką sporządza niektóre notatki. Niekiedy ściszonym głosem, jakby się tłumacząc, opowiada nam drobne, lecz smakowite szczegóły, które z łatwością mogłyby pozostać niezauważone, ale które ujawniają całe wspaniałe zaplecze cnót i wielkość ducha. Innym razem wyrywają mu się skargi, okrzyki radości bólu lub entuzjazmu. To dusza założyciela znajduje ulgę w tych zapiskach:

Myślę – wyznaje nam ich autor – że te Katarzynki to w istocie... groch z kapustą: są tu cudowne rzeczy, które pochodzą od Boga, ale i dziecinady, i alleluja prostej mniszki albo głupiutkiego braciszka, które są wyrazem mojej biednej małej duszy 62 .

Ta różnorodność zawartości powoduje sama przez się, że lektura staje się emocjonująca i bardzo ciekawa. Przede wszystkim istnieje pewne spoiwo autobiograficzne. Styl autora nadaje Katarzynkom życie i wdzięk, jakiegokolwiek tematu by dotyczyły, natychmiast dostarczając nam dowodów jego gorącego i rozkochanego serca. Popatrzmy na przykład na jego gniew z powodu niedbałości liturgicznych oraz z powodu zaniedbania przedmiotów i miejsc świętych:

Aż żal patrzeć, w jaki sposób przygotowują ołtarze i prezbiteria do obchodów świąt. Dziś w pewnym bogatym kolegium nastawa ołtarzowa ozdobiona była niedorzecznymi kwiatuszkami, umieszczonymi na stopniach w na wpół pomalowanych skrzynkach. Tabernakulum jest zwykle przygotowane w ten sposób, żeby ksiądz, który nie wiem jak słusznej byłby postury, musiał się wspinać na ławeczkę, żeby je otworzyć, zamknąć i wyjąć stamtąd Pana Jezusa. Tabliczki z modlitwami w niepewnej równowadze i kapłani strający się zachować równowagę w sposób równie niepewny, ponieważ muszą robić prawdziwe piruety jak w charlestonie, aby nie uderzyć głową w mosiężną lampę, pozłacaną i niemożliwie paskudną, która wisi tuż nad prezbiterium, albo by nie paść twarzą na podłogę, potknąwszy się o fałdy dywanu, położonego na stopniach ołtarza, prawdopodobnie tylko dlatego, że został usunięty ze starości z jakiegoś salonu którejś z tych świętoszek, wymalowanych bardziej niż papugi, które już od rana przychodzą, aby w grobie swego ciała – pobielonym i upstrzonym karminowymi plamami – przyjąć Pana prostoty, Jezusa. A te śpiewy! Brzmią tak, że można powiedzieć, że się uczestniczyło nie tyle we mszy śpiewanej, co tańczonej!

I pół biedy, jeśli za ołtarzem, poza niepomalowanymi schodkami ze zbutwiałego drewna, którędy to codziennie przechodzi w rękach kapłana Chrystus, by zostać wystawionym, pół biedy, powiadam, jeśli tam nie ma góry zakurzonych rupieci, które czynią ze świętego miejsca graciarnię z madryckiego targu. Wszystko już tam znajdowałem 63 .

Styl ten ma wiele wspólnego z dziełami świętej Teresy z Avila z powodu swej bezpośredniości, spontanicznej szczerości i prostoty wyrażeń. Natomiast pomiędzy Księgą życia tej świętej a Zapiskami wewnętrznymi zachodzi pewna widoczna różnica. Pomimo stylistycznej dezynwoltury Katarzynek, gdy nadchodzi moment, by napisać o osobistych doświadczeniach mistycznych, ksiądz Josemaría uchyla się od tego. To zachowanie wynika z wierności zasadzie, by ukryć się i zniknąć, jest osobistym piętnem założyciela Opus Dei. Zgodnie z wolą Bożą pozostawił tę zasadę Dziełu jako znak wybraństwa:

– Inne instytucje mają – mówi jedna z Katarzynek – jako błogosławioną próbę wybraństwa Bożego pogardę, prześladowania etc. Dzieło Boże będzie miało to: pozostać w ukryciu 64 .

 

PRZYPISY

1 Por. Santiago Escrivá de Balaguer y Albás, Sum. 7325 ; Álvaro del Portillo, Sum. 249; Joaquín Alonso, PR, s. 1738.
2 Por. Apuntes, nr 620 i 656. Udzielać korepetycji nie można było w sposób stały, gdyż nie pozwalał na to sam charakter tego typu zajęć: były okresy, kiedy bardzo trudno było znaleźć uczniów, zainteresowanych zajęciami u danego nauczyciela. Z tego powodu zdarzały się okresy, kiedy potrzeba było pieniędzy, aby zapłacić pilne należności, a don Josemaría nie miał uczniów. W jednej z takich chwil posuchy, kiedy nie widział wyjścia, zaproponowano mu jedne korepetycje. Przyjął je, a następnie zapisał: To pozwoli mi zapłacić za mieszkanie (w tym miesiącu już nie byłem w stanie tego zrobić) oraz za wpisowe Guitína [jego brata Santiago] w Instytucie. Bogu niech będą dzięki (ibidem, nr 620).
Indywidualne korepetycje wymagały czasem prowadzenia notatek, załatwiania formalności akademickich, a nawet towarzyszenia uczniom w podróżach na egzaminy do innych miast. W liście skierowanym do Pou de Foxy, z 8 IV 1932 r., don Josemaría wspomina właśnie o jednej z takich podróży.
3 Por. list Isidoro Zorzano, 9 XII 1928 (AGP, IZL, D–1213, nr 3).
4 Por. akademickie akta osobowe... oraz apendyks XII.
5 C7, 7 III 1930. Z powodu nagromadzenia prac i aktywności, zajmowanie się pracą doktorską stawało się coraz trudniejsze
6 Por. Álvaro del Portillo, Sum. 485
7 C 28, 8 IV 1932
8 Apuntes, nr 1676
9 Josefina Santos, AGP, RHF, T–052555, s. 2
Tak zwana kaplica biskupia w Madrycie została ufundowana w 1520 roku przez Francisco Vargasa y Carvajala, sekretarza i doradcę Królów Katolickich, a następnie Karola V oraz przez jego syna don Gutierre, biskupa Placencii.
10 Apuntes, nr 39; por. ibidem, przypis 52.
11 Por. Apuntes, nr 163. Taki był przypadek jednego sprzedawcy, którego wspomina w swych notatkach (por. ibidem, nr 444).
12 Ibidem, nr 137
13 Ibidem, nr 200.
14 . Ibidem, nr 179, przypis 193
15 Ibidem, nr 164. Notatka ta nosi datę 27 czerwca 1932. Założyciel mówił przy innych okazjach o tajemnicy kształtowania się (por. ibidem, nr 205, przypis 225) oraz o Dziele nienarodzonym (por. ibidem, nr 89).
16 Ibidem, nr 67.
17 Ibidem, nr 1867.
18 Por. ibidem, nr 1310 oraz Álvaro del Portillo, Sum. 542.
19 Wśród kapłanów, z którymi dawniej się konsultował, znajdowali się: don Norberto, drugi kapelan Patronatu, pewien kanonik z Tarazony, który następnie przeniósł się do Toledo, czyli prawdopodobnie don Ángel del Barrio, który był kanonikiem w Tarazonie (por. E. Subirana, op. cit., 1928, s. 453), a następnie kapelanem kaplicy królewskiej (istnieje list od don Ángela datowany w Toledo 18 sierpnia 1944, skierowany do don Josemaríi, w którym przypomina o ich wzajemnych stosunkach oraz o “niepokoju”, który go przepełniał w roku 1928; por. oryginał w AGP, RHF, D–12807); don Josemaría wspomina także o księdzu walencjaninie oraz o młodym zakonniku ze Zgromadzenia Świętej Rodziny. Por. Apuntes, nr 1864 oraz Álvaro del Portillo, Sum. 327.
20 Apuntes, nr 1864.
21 Ibidem, nr 1866. Zostało to napisane w 1948 roku, bez zaglądania do punktu 73 Zapisek, sporządzonego przed 26 lipca 1930, który mówi dosłownie: W niedzielę 6 lipca wręczyłem ojcu Sánchezowi fiszki w Patronacie, kiedy przyszedł tam na egzaminy z Zachowania Wiary. W poniedziałek 21 tego miesiąca, w Chamartín, ojciec zwrócił mi te notatki i zgodził się być moim kierownikiem duchowym. Laus Deo! [Chwała Bogu – przyp. tłum.].
22 Ibidem, nr 1868.
23 Ibidem, nr 1867.
24 Por. ibidem, nr 21, a także: ibidem, nr 73. Wcześniej niż 6 lipca 1930 mówi w różnych miejscach o Dziele Bożym (por. ibidem, nr. 32 oraz 38) albo o Dziele Boga (por. ibidem, nr. 4 i 72).
25 Ibidem, nr 26. Jak komentował ten punkt ksiądz prałat Álvaro del Portillo: “Przy innej okazji Ojciec wyjaśnił nam, że kiedy usłyszał ojca Sáncheza mówiącego o Dziele Bożym, połączył tę nazwę z zasadniczym przesłaniem Dzieła, aby uświęcać pracę, przemieniając je w modlitwę. W tym nowym rozumieniu nazwa Dzieło Boże nie wydało mu się już czymś próżnym, ale w doskonały sposób logicznym. Uznał ponadto, że tak jak o tym napisał, jest to zgodne z rozkazem Bożym, by właśnie tak się ono nazywało: Dzieło Boże, Opus Dei” (ibidem, przypis 146).
26 Por. ibidem, nr 66.
27 Damą, o której mowa, była donia Karolina Carvajal, siostra hrabiego de Aguilar de Inestrillas. Co do działań na dworze, znajdujemy odniesienia w liście skierowanym doń przez jednego z naśladowców założyciela Opus Dei. W liście Isidoro Zorzano do don Josemaríi (Malaga, 26 I 1931) czytamy: “powiedz mi, jak idą sprawy na dworze” (por. AGP, IZL, D–1213, nr 13).
28 Don Pedro Poveda Castroverde był założycielem zgromadzenia Sióstr Świętej Teresy (Teresianas). Urodził się w Linares (Andaluzja) w 1874. Zyskał święcenia kapłańskie w 1897 roku. Został profesorem seminarium w Guadix (prow. Granada). W 1906 roku został przeniesiony do Asturii, gdzie rozwinął intensywną działalność pedagogiczną i założył w 1911 roku dwie szkoły wyższe w Gijón i Oviedo. W 1921 został członkiem Kaplicy Królewskiej w Madrycie. W 1931 roku został nominowany Sekretarzem Jurysdykcji Pałacowej (Secretario de la Jurisdicción Palatina). Został zamordowany jako ofiara prześladowań ludzi wierzących [przez Republikanów w początkach wojny domowej – przyp. tłum.] 28 lipca 1936 roku. Jego proces kanonizacyjny rozpoczął się w 1955 roku. Faza diecezjalna została zakończona w 1958 roku, a w 1980 Kongregacja do spraw Świętych wydała dekret wszczynający postępowanie. Por. A. Serrano, La estela de un Apóstol, Madrid 1942; S. de Santa Teresa OCD, Vida de d. Pedro Poveda Castroverde, Madrid 1942; Flavia Paz Velázquez, “Cuadernos Biográficos”, wyd. Narcea, 1986, 1987 etc. Beatyfikacja Pedro Povedy przez Jego Świątobliwość Jana Pawła II miała miejsce 10 października 1993 roku.
29 Por. Álvaro del Portillo, Sum. 240 oraz Javier Echevarría, Sum. 3250. “Stanowisko to było celem, o który ubiegało się wiele osób” – tłumaczy prałat Echevarría i dodaje: – “Pod wpływem tej rozmowy między oboma duchownymi narodziła się głęboka przyjaźń, pomimo różnicy wieku, która między nimi istniała. D. Pedro Poveda dzwonił wielokrotnie do d. Josemaríi, aby zwierzyć mu się po bratersku, aby prosić go o radę i pomoc w posłudze kapłańskiej”.
30 W swoich Zapiskach pod numerem 192 opowiada, że po odrzuceniu stanowiska honorowego kapelana dworu markiza de los Álamos, María Luisa Guzmán, María Machimbarrena oraz jej siostrzenica Maruja (córka tej pierwszej) we cztery towarzyszyły mi do Ministerstwa Sprawiedliwości, aby przedstawić mnie Podskeretarzowi d. José Martínezowi de Velasco. A w ciągu czterech dni nastała republika... W zeszły piątek [17 IV 1931] w domu Aguilarów de Inestrillas przedstawiono mnie pani Martínezowej de Velasco, która powiedziała mi nawet – a widać było, że mówi prawdę – że jej mąż żałował, że nie starczyło mu czasu, aby ulokować jakiegoś swego krewnego i mnie.
31 Apuntes, nr 192.
32 Paczka zawierająca Zapiski wewnętrzne pojawiła się w archiwum Prałatury wraz z innymi, opatrzona osobną kopertą, w której znajdowało się pismo założyciela następującej treści: W każdym przypadku, po mojej śmierci te papiery – podobnie, jak zeszyty zawierające moje Zapiski wewnętrzne – powinny trafić w ręce don Álvaro, zanim przeczyta je ktokolwiek inny, aby mógł on sporządzić konieczne przypisy, ponieważ ten mój syn jest jedynym, z którym już rozmawiałem na temat tych pism po wielokroć i jest w stanie szczegółowo skomentować wszystko i wyjaśnić wszystko to, co takich komentarzy i wyjaśnień wymaga. Mariano. Rzym, 2 września 1968 roku
33 Święci – napisał w 1932 roku – muszą być osobami niewygodnymi, mężczyznami czy kobietami – jak moja święta Katarzyna ze Sieny – którzy swoim przykładem i słowem stają się ciągłym powodem niepokoju dla sumień związanych z grzechem (List z 9 I 1932, nr 73).
34 Apuntes, nr 1862 (Rzym, 14 VI 1948).
35 Ibidem. Spaliłem zeszyt numer 1 – napisał na pierwszej karcie zeszytu nr 2. Powodem tego była obawa, że po przeczytaniu opisów nadprzyrodzonych wydarzeń tam zawartych, czytelnik wziąłby go za świętego, a był silnie przekonany, że nie jest nikim więcej niż zwykłym grzesznikiem (por. Apuntes, przypis wstępny).
36 Apuntes, nr 167.
37 Pedro Rocamora, AGP, RHF, T–05829, s. 2.
38 Apuntes, nr 713. W Katarzynce z 24 V 1932 czytamy: Postanowienie: jeśli nie ma naprawdę takiej konieczności, nigdy nie będę mówił o swoich osobistych sprawach (ibidem, nr 735). Prawdopodobnie spalił pierwszy zeszyt później niż latem, ponieważ napisał w innym miejscu – jak poprzednio postanowił – notatki z rekolekcji z 1932, które odbył w październiku tego roku (Po powrocie do Madrytu, po tym jak odbył rekolekcje w Segowii, napisze w Apuntes: 14 października 1932. Osobno zachowuję zapiski z moich rekolekcji; por. Apuntes, nr. 839 oraz 1701). Ostatni raz, gdy pojawia się w Zapiskach odniesienie do istniejącego ich pierwszego zeszytu, jest notatka z 11 grudnia 1931 roku, w której mówi, że właśnie czyta notatki z pierwszego zeszytu don Linowi, innemu księdzu, aby pozwolić mu dokładniej poznać Dzieło (Apuntes, nr 470). Dzień wcześniej wspomina, że czytając powtórnie pewien zapisek z pierwszego zeszytu Katarzynek, zrozumiał nieznany aspekt swego życia duchowego (por. ibidem, nr 474).
39 Ibidem, nr 996.
40 Ibidem, nr 379
41 Ibidem, nr 1040.
42 Ibidem, nr 446.
43 Ibidem, nr 472 oraz 477.
44 Ibidem, nr 475.
45 Ibidem, nr 691.
46 Ibidem, nr 1115. Także wyjątkowe jest to, co pisze np. 26 XI 1931: Dziś, po Mszy Świętej, podczas dziękczynienia i potem w kościele kapucynów z Medinaceli, Pan zesłał na mnie deszcz łask. Spełniło się to, co napisano w Psalmie “inebriabuntur ab ubertate domus tuae: et torrente voluptatis tuae potabis eos[Sycą się tłuszczem Twojego domu, poisz ich potokiem Twoich rozkoszy – Ps 36<35>, 9 – przyp. tłum..]. Pełen radości z Woli Bożej, czuję, że odpowiadam mu wraz ze świętym Piotrem: ecce reliqui omnia et secutus sum te [Oto opuściłem wszystko i poszedłem za Tobą – Mt 19,27 – przyp. tłum.]. A moje serce zdało sobie sprawę z “centuplum recipies...” [stokroć otrzymasz, – Mt 19,29 – przyp. tłum.]. Rzeczywiście przeżyłem Ewangelię z tego dnia (ibidem, nr 415).
47 Ibidem, nr 619. Jest bardzo prawdopodobne, że wiele razy musiał skracać sobie drogę, przechodząc przez park Retiro, ale nie chodził tam na spacery (por. ibidem, nr 473).
48 Ibidem, nr 618.
49 Ibidem, nr 349. Na szczęście – komentował w wiele lat potem, kiedy powtórnie przeczytał tę notatkę – pomimo dziecięctwa duchowego, jakie wtedy przeżywałem, nie sporządziłem tych zapisek. A przynajmniej nie pamiętam, żebym to spisał (por. ibidem, przypis 334).
50 Ibidem, nr 263.
51 Ibidem, nr 311.
52 Ibidem, nr 343.
53 Ibidem, nr 471.
54 Ibidem, nr 342.
55 Ibidem, nr 13.
56 Ibidem, nr 14.
57 Ibidem, nr 116.
58 Ibidem, nr 313.
59 Ibidem, nr 875.
60 Ibidem, nr 15.
61 Ibidem, nr 423.
62 Ibidem, nr 423.
63 Ibidem, nr. 458–459. Powodem napisania tej Katarzynki był nie tylko wybuch świętego oburzenia, ale raczej zalecenia dla kaplic, które w przyszłości będzie tworzyć Dzieło, w których – jak kończy się ta notatka – uciekniemy od popadnięcia w podobne uchybienia wobec naszego Chrystusa-Króla.
64 Ibidem, nr 581; por. List z 24 III 1930, nr 21.

 

 

 

na początek strony
© 1996–2002 Mateusz