Czytelnia


Wiara Ojca w Syna

Z o. Józefem Augustynem SJ rozmawia Anna Karoń-Ostrowska

 

 

We współczesnej kulturze obserwuje się wzrastające zainteresowanie różnymi formami duchowości. Zwłaszcza młodzi ludzie szukają tego, co inne, fascynujące swoją odmiennością. Wiążą się z różnymi grupami, szukają form na realizację swoich duchowych potrzeb, czy też emocjonalnych fascynacji. Czy, zdaniem Ojca, ta ogarniająca współczesną kulturę pogoń za różnymi spirytualizmami jest pragnieniem duchowości, czy też jest to raczej zaspokajanie pewnych emocji, potrzeba wyżycia się podobna do tej, jaką przynosi np. muzyka rap?

Dusza ludzka jest tajemnicą, ponieważ jest odbiciem tajemnicy Boga. Relacje człowieka z Bogiem są również tajemnicą. Zdarza się często, iż posługujemy się nieadekwatnymi pojęciami chcąc wyrazić rzeczywistości, do których nie mamy empirycznego dostępu. Sądzę, że kiedy ludzie mówią o spirytualizmie, nieudolnie opisują swoje duchowe pragnienia; może nawet sami nie wiedząc czego naprawdę chcą i do czego dążą. Człowiek bywa nieraz nieświadomy tego, co robi. Pogoń za różnymi spirytualizmami, o których pani mówi, jest nierzadko mało świadomym poszukiwanie obrazu Boga poprzez różne formy duchowości. Formy te bywają bardzo ekscentryczne, ale jest to jednak zawsze "jakieś" poszukiwanie Ducha, Ducha Bożego.

Czy uważa Ojciec zatem, że każde duchowe poszukiwanie, jakiekolwiek otwarcie na wymiar transcendencji jest początkiem religijności, szukaniem Ducha Świętego?

Sądzę, że tak. Niektórzy ojcowie Kościoła uważali "pobożnych pogan" szukający szczerze Boga za nieświadomych siebie samych chrześcijan. Św. Paweł znalazłszy w Atenach ołtarz z napisem: "Nieznanemu Bogu" mówi Koryntianom: Ja wam głoszę to, co czcicie, nie znając (Dz 17,23); "oddajecie chwałę Bogu, którego nie umiecie nazwać".

Zdarza się jednak, że poszukiwania Boga z "własnej jedynie" inicjatywy i na "własną rękę" bywa niebezpieczne i prowadzi nastolatków np. w stronę różnych sekt. W takich sytuacjach "prawomyślni" chrześcijanie mogą być kuszeni, aby zakwestionować autentyczność pragnień duchowych ludzi młodych oraz ich prób szukania Boga. Duch Święty nie jest ograniczony naszym ciasnym rozumieniem Kościoła. Sobór Watykański II poszerzył pojęcie Kościoła. W kręgach "oddziaływania" Kościoła znajdują się także Ci, którzy poszukują jedynego Boga oraz ludzie szukający prawdy. Doświadczenie wieków pokazuje nam, że ludzkie szukający Boga "po omacku", odkrywają nierzadko także Kościół jako miejsce pełnego objawienia się Stwórcy. Współczesne poszukiwania duchowe wymagają jednak bardzo mądrych, głębokich rozeznań, żeby móc odróżnić to, co jest autentycznym pragnieniem duchowym od tego, co jest jedynie uwikłaniem w dwuznaczne, nieczyste ludzkie namiętności i dążenia.

W którym momencie może pojawić się zagrożenie, niebezpieczeństwo? Wiemy przecież dobrze, że w części ruchów określających się jako religijne występują elementy satanizmu.

Każdy przypadek jest inny i należałoby go indywidualnie rozpatrywać. Próbując jednak dokonać pewnego uogólnienia, sądzę, iż zasadniczym kryterium dla odróżnienia fałszywych ruchów religijnych od autentycznych, jest duch prawdy i duch wolności. Aby poszukiwania duchowe i religijne mogły być autentyczne muszą być po prostu uczciwe i naznaczone wewnętrzną wolnością; wolnością wobec siebie samego, wobec drugiego człowieka i wobec Boga. Czy można mówić o uczciwości, kiedy fanatyczni działacze czy "guru" manipulują ludźmi i ich wolnością grając na ich zranieniach czy też mało świadomych potrzebach psychicznych? Ma to miejsce zarówno w sektach, jak też w niedojrzałych, fanatycznych formach życia religijnego. Tam gdzie nie ma odwołania się do wolności człowieka oraz najgłębszych jego ludzkich pragnień, które daje przecież człowiekowi Duch Święty, nie ma autentycznej religii, autentycznej duchowości. Łatwo można dzisiaj wykorzystać zagubienie młodych ludzi, aby ich "zagarnąć" dla siebie -- dla "swojej" religii, dla "swojego" ruchu, dla "swojej" sekty. Duch prawdy i duch wolności -- to fundament każdego autentycznego doświadczenia duchowego i religijnego.

Trzeba nam dziś mocno wierzyć w Ducha Świętego -- Ducha Prawdy. Jezus zapewnienia nas, że prośba o Ducha Świętego będzie zawsze wysłuchana: Jeśli więc wy, choć źli jesteście, umiecie dawać dobre dary swoim dzieciom, o ileż bardziej Ojciec z nieba da Ducha Świętego tym, którzy Go proszą (Łk 11,13). W zamęcie religijnym końca dwudziestego wieku może częściej trzeba by się nam modlić o Ducha Prawdy dla nas i dla wszystkich poszukujących Boga. Wzór daje nam Kościół, kiedy w Wielki Piątek modli się nie tylko za chrześcijan, ale za całą ludzkość: za wyznawców jedynego Boga, za szukających prawdy, a także za błądzących. Krzywych ludzkich ścieżek religijnych nie wyprostujemy jedynie poprzez apologetykę. Bardziej od apologetyki konieczne jest świadectwo własnej autentyczności religijnej. Jeżeli człowiek nosi w sobie autentyczne pragnienie prawdy, może zaufać samemu sobie, swojej ludzkiej naturze, która -- choć zraniona grzechem -- nie przestaje być przecież odbiciem, ikoną samego Boga. Trzeba wierzyć, że Duch Prawdy odwołując się do obrazu Boga w człowieku prowadzi go do pełnej Prawdy -- do Ojca.

Nauczeni jesteśmy dużej nieufności, podejrzliwości do samych siebie i do innych. Wiele złego zrobiły w tym względzie te nurty psychologii, które nie tylko, iż odcięły się od religijności i duchowości człowieka, ale -- bezradne wobec fenomenu religijności -- zaczęły interpretować duchowość i religijność w kategoriach sublimacji "ciemnych" ludzkich instynktów Według niektórych psychologów, którzy dali podwaliny pod współczesną myśl psychologiczną, człowiek jest jedynie zbiorem powikłanych potrzeb, pożądań, emocji i pragnień, na które ma niewielki wpływ, a z którymi musi się przecież jakoś ułożyć. "Mistrzowie podejrzeń" każą nam bacznie obserwować wszystkie nasze uczucia i nie ufać sobie.

Kiedy mówi Ojciec o psychologii, zastanawiam się na ile ten tak głośny "boom" duchowości jest naprawdę duchowy. Czy nie zatrzymuje się właśnie na poziomie realizacji pewnych potrzeb psychologicznych, doświadczenia pewnych przeżyć, zaspokojenia ciekawości, rozładowania emocji. Nie chcę być "mistrzem podejrzeń", ale czy często nie dzieje się tak, że te potrzeby duchowe zatrzymują się na poziomie psychiki i nie dotykają ducha, nie mówiąc już o Duchu Świętym?

Prawdziwe życie duchowe wymaga uporządkowania. To, o czym Pani mówi, wskazuje na wymieszanie różnych elementów ludzkiego doświadczenie. W próbach odczytywania i nazwania tego, co człowiek przeżywa, można łatwo pomieszać doświadczenia z różnych płaszczyzn, np. odczucia w sferze fizjologii czy psychiki można pomylić z przeżyciami religijnymi i duchowymi. Pogańskie obrządy, którymi w Starym Testamencie Żydzi tak bardzo się brzydzili, polegały właśnie na pomieszaniu ludzkich potrzeb w sferze fizycznej i psychicznej, np. potrzeb seksualnych, z potrzebami duchowymi. "Pogańskie" doświadczenia religijne (tak w sensie starożytnym jak i współczesnym) są pozbawione hierarchii wartości. New Age jest powrotem do pogaństwa, w którym wszystko jest wymieszane: przeżycia -- odczucia fizyczne, psychiczne i duchowe. Autentyczna religijność i duchowość domaga się pewnego porządku. Nie jest to jednak porządek ustalony przez człowieka, ale przez Boga. Nie będziesz miał bogów cudzych przede mną -- jest to podstawowa zasada dla porządkowania ludzkich doświadczeń.

Duchowość chrześcijańska "przekracza" sferę fizyczną i psychiczną ludzkiej osoby. Duchowość chrześcijańska nie jest jednak przeciwna ciału i psychiczności człowieka. Wręcz przeciwnie. Duchowość chrześcijańska "pomaga" dobrze funkcjonować także fizycznej i psychicznej sferze ludzkie osobowości. W pewnym znaczeniu duchowość "służy" fizyczności i psychice, podobnie jak Bóg "służy" człowiekowi, co nie znaczy oczywiście, że jest poddany człowiekowi, jak duch nie jest poddany ciału.

Podstawowym założeniem duchowości chrześcijańskiej jest to, że człowiek szuka Ducha Bożego, idzie za Nim. Człowiek jest jednak wezwany, by szukał Ducha całym sobą: "całym swoim sercem, całą swoją duszą, całym swoim umysłem i całą swoją mocą (Mk 12,30).

Szukamy jednak Ducha Bożego po grzechu pierworodnym. Ikona Boga w człowieku została "u zarania ludzkich dziejów" zniekształcona przez grzech. Nie uległa jednak całkowitemu zniszczeniu. Prawda o pierwotnym zranieniu grzechem leży u fundamentów duchowości judeochrześcijańskiej Jeżeli zagubi się tę prawdę, duchowość chrześcijańska ulega natychmiast zniekształceniu. Każdy człowiek musi liczyć się w swoim subiektywnym przeżyciu duchowym z możliwością błędu. Uzasadnione przeświadczenie, że jesteśmy w stanie łaski, (...) nie może być pewnikiem wiary - mówi Jan Paweł II przypominając nauczanie Soboru Trydenckiego.

Fanatyzm czy też sekciarskie myślenie o religii wyraża się w tym, iż niedojrzałe subiektywne przeżycia duchowe -- bez żadnego rozeznania -- zostają uznane za "pewniki wiary" tak dla siebie, jak i dla innych. Fanatycy w swojej świadomości nigdy się nie mylą i właśnie dlatego w tak bezlitosny sposób wytykają błędy innym. Kiedy człowiek zapomina o swojej grzeszności i potrzebie miłosierdzia Bożego zatraca podstawową prawdę: człowiek nie jest twórcą religii. Religia, szczególnie zaś religia objawiona, jest darem, który jest człowiekowi ofiarowany: odkrywa ją dzięki Duchowi Bożemu. Człowiek nie tworzy religii, tak jak nie daje sobie życia. Zagubienie współczesnego człowieka wynika między innymi z faktu, iż nie chce on zgodzić się na swoją grzeszność i ziemską skończoność. Choć nauka i technika rozwinęły się bardzo, mimo to nie dostrzega się perspektywy, aby mogły one zapewnić człowiekowi nieśmiertelność na ziemi. Trwa dziś dyskusja o tym, co jest, a co nie jest zgodne z "naturą". Tego problemu nie da się jednak ustalić tkwiąc w naturze i z punktu widzenia natury. To, co jest zgodne z naturą lub niezgodne z nią można ustalić z punktu widzenia Ducha Bożego. Posłużmy się pewną analogią: grzesznik nie wie tak naprawdę, czym jest grzech, bo w nim żyje. Czym jest grzech dowiaduje się dopiero święty, który pokonał w sobie grzech. Potrzebny jest dystans, spojrzenie z wysoka. Brak perspektywy uniemożliwia prawdziwy ogląd rzeczywistości duchowej.

Są zatem pewne głody duchowe, które wcale duchowe nie są?

Aż tak mocno bym nie powiedział. W człowieku jest jakiś ból, jakaś tęsknota za Duchem Bożym. W jednej ze swoich książek Clive Staples Lewis mówi, że nawet pijak w rowie poszukuje Boga. To bardzo prawdziwe słowa. Nasz wewnętrzny ból, tęsknotę za Duchem Bożym można źle odczytać, źle zrozumieć i źle wprowadzić w życie. To się często zdarza. Ostatnio jeden z moich znajomych miał dość poważny atak serca. Odczuwał -- jak sądził z początku -- jakieś bóle żołądka. Uważał, że jest to ciężkie zatrucie. Tak przedstawił sprawę lekarzowi i ten zaczął leczyć go na żołądek. Okazało się z czasem, iż to zawał -- choroba serca. Uratowano go dosłownie w ostatniej chwili. Także w problemach psychicznych postawienie diagnozy jest nieraz bardzo trudne. Jeżeli więc w świecie fizjologii i psychiki ludzkiej tak trudno jest odczytać pewne symptomy, to co dopiero w świecie ducha, który jest "nienamacalny". Na ludzkiej duszy i na życiu duchowym nie można przeprowadzać "doświadczeń eksperymentalnych". Bywa, iż człowiek przeżywa jakiś wewnętrzny niesmak, brak sensu, brak celu, coś mu leży "na duszy". Nieraz trudno jest odróżnić wizje mistyczne od wizji ludzi psychicznie chorych. Takie doświadczenia jest trudno interpretować, dawać diagnozę, wskazywać na źródła.

Wprowadzenie w dojrzałe życie duchowe domaga się dzisiaj mistrza. W przeszłości byliśmy wprowadzani w życie religijne przede wszystkim poprzez zakorzenienie w tradycji. Nie tylko Kościół Powszechny zbudowany jest na Tradycji, ale także Kościół lokalny: wspólnota diecezjalna, parafialna, rodzinna. Wielowiekowe tradycje religijne -- narodowe, środowiskowe, rodzinne umierają dziś na naszych oczach. Współczesna cywilizacja tworzy swoje doraźne zwyczaje, które wypierają "stare" dobre tradycje. Życie człowieka przestaje wyznaczać tradycja. Człowiek przestaje się z nią identyfikować. W świat wiary wprowadzała dawniej młodego człowieka tradycja. Dziś wielu młodych odkrywa świat religii poza domem rodzinnym. Nierzadko zdarza się, że to dzieci "prowadzą" dziś swoich rodziców "do kościoła", a nie rodzice dzieci. Tradycji nie da się jednak odbudować z dnia na dzień. Potrzeba na to wielu lat, często wielu dziesiątek lat. Kiedy brakuje "świadectwa" wiary całej społeczności (taki jest sens tradycji religijnych) konieczne jest świadectwo pojedynczych osób -- świadectwo mistrzów.

Mówi Ojciec o potrzebie mistrza, ale właśnie dziś, zwłaszcza w Kościele tak trudno go znaleźć. Ludzie szukają kierowników duchowych, spowiedników i często prosząc otrzymują odmowną odpowiedź. Słyszą: "nie mogę sobie na to pozwolić, czuję się nie przygotowany do tej roli", albo po prostu: "nie mam czasu, bo buduję kościół, jeżdżę z pielgrzymkami, jestem zajęty w radio, czy telewizji". Dawniej, właśnie tradycyjnie ksiądz kojarzył się z autorytetem moralnym, przewodnikiem, dziś już tak nie jest, księża jakby czasem sami rezygnowali z takiej roli. Dlaczego?

Myślę, że przed Soborem Watykańskim II ksiądz był przede wszystkim przedstawicielem Kościoła. Jego autorytet płynął z faktu, iż reprezentuje Kościół. Mniej był chyba postrzegany jako mistrz. Rolę mistrzów pełnili częściej zakonnicy. Jest to oczywiście pewne uogólnienie, które -- jak każde uogólnienie -- nie będzie odpowiadać wszystkim sytuacjom. Kryzysu mistrzów szukałbym przede wszystkim w kryzysie rodziny. Mistrzów brakuje dzisiaj nie tylko w sferze religii. Ogromny brak mistrzów dostrzega się także w szkołach, na uniwersytetach. Jest wielu dobrych nauczycieli, naukowców, ale nie każdy nauczyciel czy naukowiec potrafi być mistrzem. Dawniej w naturalny sposób mistrzem dla syna był przede wszystkim ojciec. Ale kiedy małżeństwo i rodzina zostały zakwestionowane, wówczas -- wraz z nimi umarła "szkoła mistrzów": rodzina.

W "Kazaniu na koniec wieków" Leszek Kołakowski zauważa: Oświecenie, wynosząc człowieka do godności potencjalnie wszechmocnego stwórcy, zdegradowało go w rzeczywistości do poziomu zwierzęcego; odróżnienie dobra i zła zastąpiły kryteria utylitarne. Fundamentalne więzi, co podtrzymywały ludzką wspólnotę -- rodzina i religia -- zostały wyszydzone lub gwałtem rozerwane. To ostry osąd. Nie można jednak Kołakowskiego podejrzewać o fundamentalistyczne oceny. Fundamentalne więzi, co podtrzymywały ludzką wspólnotę zostały wyszydzone i gwałtem zerwane. Najpierw został wyszydzony ideał Boga -- wspólnota z Bogiem, a potem skompromitowano małżeństwo i rodzinę. Tu jest źródło kryzysu nie tylko mistrza, ale także kryzysu rodziny, ojcostwa i macierzyństwa czy też współczesnej cywilizacji.

Istnieje na pewno głęboki kryzys ojcostwa i macierzyństwa, kryzys małżeństwa, na naszych oczach rozpada się hierarchia wartości, nie mamy już gotowych, wypróbowanych wzorców, które możemy wskazać młodemu, wchodzącemu w życie pokoleniu. Wszystko to prawda, ale nie wolno przecież pozostawiać w pustce, nie możemy sobie pozwolić na bezradność i czy na pewno jedynym winowajcą jest kryzys rodziny? Jest przecież taki moment w życiu każdego młodego człowieka, kiedy neguje się autorytet rodziców i szuka się na własną rękę mistrza, przewodnika. Może nim być ksiądz, nauczyciel, czasami nawet ulubiony aktor, czy piosenkarz. I tu pojawia się nowy dramat -- ktoś kto nie znalazł oparcia w środowisku rodzinnym, nie znajduje go także na zewnątrz. I znów pragnienia duchowe nie są zaspokojone, ból trwa. I właśnie wtedy może pojawić się ktoś, jakiś fałszywy prorok, który to niespełnienie zapełni i w tę pustkę wleje nowe fascynujące treści. Co z tego, że bałamutne, skoro wreszcie ktoś go zrozumie, ktoś się nim zajmie. Wydaje mi się, że ten schemat coraz częściej się powtarza.

Jakby na przedłużeniu pani refleksji chciałbym w tym miejscu zacytować piękną wypowiedź Jean Vanier o młodych: Młodzi ludzie, wpadający w prawdziwy szał radości na widok Papieża, należą jednak do pokolenia o bardzo delikatnej i wrażliwej strukturze psychicznej. Dlatego tak trudno im się obronię przed niebezpieczeństwami, na które wystawia ich życie. W pewnym sensie jest to pokolenie bezbronne. Bezbronne wobec różnego typu dewiacji. Tym bardziej bezbronne, że ich rodzice, którzy w przeważającej masie -- szczególnie na Zachodzie -- ulegli silnej ateizacji i kulturze permisywnej, stanowią nie stanowią dla nich dostatecznego oparcia. A często nie są nawet zdolni do przekazania im podstawowych wartości. Duchowa pustka, jakiej doświadcza to pokolenie, jest jego wielkim problemem. Wrażliwość ta może stać się szansą (Jean Vanier, Młodzież potrzebuje nie teorii, lecz świadków, "Trzecie Tysiąclecie", 1/1997, s.36).

Co do problemu nauczycieli, księży czy aktorów jako mistrzów dla nastolatków -- ma Pani wiele racji. Trzeba jednak pamiętać o tym, że księża, nauczyciele i aktorzy są tacy, jakie jest całe społeczeństwo, jakie są rodziny, z których oni wychodzą. Ponieważ lepiej znam środowisko młodych księża i alumnów, mogą powiedzieć, że doświadczają oni nierzadko kryzysu rodziny. Dziewiętnastoletni chłopak wstępujący do seminarium, który nie miał dobrych relacji z własnym ojcem, ma na ogół duże trudności w korzystaniu z pomocy wychowawców seminaryjnych, bywa zamknięty w sobie, nieufny, podejrzliwy. Nie umie być "synem", ponieważ nie było mu dane doświadczyć prawdziwego ojcostwa w domu. Mężczyzna, który nie umie być synem, nie może stać się dojrzałym ojcem w rodzinie czy też duchowym ojcem w kapłaństwie.

Zranione synostwo może jednak być leczone i tu jest cała nadzieja, szansa, o której mówi Jean Vanier. Poprzez wewnętrzne zmagania, pracę nad sobą, modlitwę, kandydat na księdza, na ojca rodziny -- musi dopiero odkryć w sobie zranione synostwo, leczyć je i otwierać się na ojcowską miłość: ludzi i Boga. Kiedy młody człowiek wchodzi na drogę uzdrowienia zranionego synostwa, wówczas -- paradoksalnie mówiąc -- zraniona miłość w relacji do ojca, która czyni człowieka wrażliwym na ojcostwo, staje się właśnie szansą, źródłem głębszego ojcostwa. Trzeba się nauczyć być synem, aby móc stać się ojcem. Synem można być jednak tylko przy ojcu, w relacji z ojcem. Zranione relacje z własnym ojcem domagają się ojca "zastępczego". Słusznie mówi więc pani, iż musi pojawić się dojrzały mężczyzna -- kobieta, któremu zraniony młody człowiek zaufa i powierzy swoje życie: poprosi o wsparcie, pomoc. Dojrzewanie duchowe i ludzkie polega na tym, iż uczymy się z pomocą ojca rodzonego lub zastępczego być synami, synami Boga.

Przecież to jest samo jądro chrześcijaństwa -- bycie synami zrodzonymi z Ducha Ojca i Syna.

Tak, być chrześcijaninem to być synem Ojcu niebieskiego, być uczniem Mistrza z Nazaretu. Wiek XIX i XX, który jest okresem rewolucji społecznych i socjalizmu, położył nacisk przede wszystkim na sprawy społeczne. Troska o indywidualnego człowieka została nieco zaniedbana. Również w duszpasterstwie, przynajmniej w wielu krajach na zachodzie, zbytnio przejęto się problemami społecznymi, zaniedbując indywidualną relację z człowiekiem wierzącym. Wielu wiernych poczuło się zaniedbanych przez swoich duszpasterzy i opuściło Kościół. W osobistych trudnościach, także duchowych, szukają częściej psychoanalityków niż księży. To powinno dawać dużo do myślenia księżom. Obok troski o sprawy społeczne, konieczna jest dziś troska o pojedynczego człowieka: indywidualne duszpasterstwo, indywidualna rozmowa, bardziej osobowe przygotowanie do sakramentów św., kierownictwo duchowe, spowiedź, różnego rodzaju poradnictwo. Takie duszpasterstwo wymaga jednak ogromnego zaangażowania i czasu księdza. Duszpasterstwo "wspólnotowe" i indywidualne musi iść razem, wzajemnie się dopełniać.

W indywidualnym dialogu z duszpasterzem można łatwiej dotknąć konkretów, które są ważne: różnych życiowych zranień, słabości, problemów osobistego powołania, wewnętrznych natchnień i pragnień. W szczerej rozmowie łatwiej przyznać się do swoich błędów i grzechów. Rozeznanie i uznanie swojej grzeszności staje się fundamentem poznawania Jezusa, naśladowania Go, rozeznania swojego powołania życiowego. Prawdziwym mistrzem rozeznania duchowego jest św. Ignacy Loyola. Jego "Ćwiczenia duchowe" są niezwykłą szkołą rozeznawania duchowego.

Rozeznanie wewnętrzne jest pierwszym ważnym krokiem do uporządkowania swojego życia. Miłość, służba, oddanie wymaga wewnętrznego porządku. Kiedy człowiek żyje w wielkim nieuporządkowaniu, wówczas łatwo przerzuca swoje własne ciężary na innych i wikła ich w swoje własne słabości. Wikłanie innych we własne nieuporządkowania staje się źródłem ranienia innych.

Mamy przecież wielkich mistyków, takich jak właśnie wspomniany już św. Ignacy, Teresa z Avila, św. Katarzyna Sieneńska, którzy opisują duchowe drogi, otwierania się na Ducha św. Dlaczego nikt nie uczy tych dróg, dlaczego się nimi ludzi poszukujących nie prowadzi? Dlaczego tak niewielu znalazłoby się mistrzów drogi proponowanej przez wielkich świętych chrześcijaństwa? A z drugiej strony tak wielu guru uczących bardzo sprawnie np. medytacji transcendentalnej?

Poszczególne zakony dzielą się dziś swoim doświadczeniem duchowym, choć ich praca jest z pewnością kroplą w morzu ludzkich duchowych pragnień. Świadczą o tym np. tysiące ludzi, którzy co roku odprawiają różne ćwiczenia duchowe w domach rekolekcyjnych organizowanych przez jezuitów czy karmelitów. Także praca wakacyjna z młodzieżą wielu księży diecezjalnych i zakonnych, np. salezjanów czy dominikanów, jest również pewną formą wprowadzenia w życie duchowe tych młodych. Jest to na ogół cicha praca, która nie jest nagłaśniana przez media. Wprowadzenie w medytację transcendentalną to pewna nowość, sensacja i o tym mówi się więcej i głośniej. W moim odczuciu, problem winien być postawiony może nieco inaczej: Co robić, aby nasze parafie stały się nie tylko miejscem kultu czy też miejscem nauczania katechizmowego, ale także miejscami wprowadzenia w głębokie życie duchowe, w medytację chrześcijańską. Temat ten jest jednak zbyt szeroki, aby mógł być tutaj szerzej omówiony.

Powróćmy jeszcze do rodziny. Czy kryzys rodziny, kryzys relacji międzyludzkich, to że tak mało dajemy sobie wzajemnie miłości można by nazwać grzechem przeciwko Duchowi Świętemu, który jest przecież miłością Ojca i Syna?

Bałbym się użyć w tym kontekście pojęcia: "grzech przeciwko Duchowi Świętemu" w znaczeniu, jaki używa Jezus. Taki grzech jest wyrazem ludzkiej przewrotności, zamknięcia na Boga i na ludzi. Natomiast kryzys rodziny wynika bardziej z ludzkiej biedy, zagubienia, zranień wyniesionych z domu. Wszystkie te trudne doświadczenia utrwalają się i pomnażają w życiu młodego człowieka, kiedy nie chce on brać pełnej odpowiedzialności za swoje życie. Rozbita rodzina rodzi wówczas kolejne rozbite rodziny. Jest to grzech "przeciwko" miłości, wszystko zaś, co jest "przeciwko miłości" jest zawsze "przeciwko Duchowi Świętemu". Duch Święty jest bowiem Duchem miłości Ojca i Syna.

Do sekt trafiają na ogół ludzie z rodzin niepełnych, z rodzin o zaburzonych wzajemnych relacjach. Bardzo trudno jest mówić o miłości ludziom, którzy miłości nie doświadczyli. Tylko miłość ma moc uzdrawiania. Dlatego też Duch Święty nazwany jest Uzdrowicielem, bo przynosi poprzez miłość uzdrowienie wewnętrzne. Nie można Go jednak traktować jako jakąś siłę magiczną. Duch Święty posługuje się naszą ludzką miłością, aby objawić miłość Ojca do Syna.

A co, zdaniem Ojca, Duch Uzdrowiciel powinien dziś w nas uzdrowić, co uleczyć?

Nasze chore relacje do samych siebie, naszą nieufność do bliskich i do Boga. Chciałbym zwrócić szczególną uwagę na potrzebę uzdrowienia naszych relacji do własnych rodziców: do ojca i matki. Biblia mówi, iż "mężczyzna opuszcza ojca swego i matkę swoją i łączy się ze swą żoną tak ściśle, że stają się jednym ciałem" (Rdz 2,24). Jeżeli człowiek pragnie stać się samodzielnym, dorosłym mężczyzną, kobietą, musi odejść z własnego domu. Ale winien odejść w jedności i pokoju z rodzicami -- jako kochający syn, córka. Wielu młodych ludzi porzuca dom, ponieważ doświadczyli w nim zbyt dużo cierpienia. Odchodzą jako poranione, rozżalone dzieci. Jest to bardziej ucieczka od rodziców niż synowskie odejście. Odejście z domu wymaga nieraz przebaczenia i pojednania z obu stron.

Jeżeli nie uzdrowi się relacji z własnymi rodzicami, wówczas konflikty domu rodzinnego wnosi się w swoją nową rodzinę. Poranione związki z ojcem czy matką niesiemy nieraz ze sobą przez całe życie. Niedojrzałe rozstania z rodzicami rodzi chore układy międzyludzkie. Czasem zastępczą matką może być np. sekta. Bywa też że poraniony związek z ojcem zostaje przeniesiony na "guru" czy "mistrza". Konfliktowe relacje z rodzicami mogą wpływać na niedojrzałe przeżywanie religijności. Wyrazem dojrzałej duchowości jest umiejętność kierowania własnym życiem, umiejętność współżycia z innymi, odpowiedzialność za siebie i bliźnich, dźwiganie ciężarów życia. Tylko wówczas można dzielić naprawdę swoje życie z mężem, z żoną, z własnymi dziećmi.

Umiejętność kierowania własnym życiem to przede wszystkim umiejętność rozeznawania swojej sytuacji wewnętrznej i zewnętrznej. Jest to umiejętność, ale i jeden z darów Ducha św.

Umiejętność kierowania swoim życiem rodzi się we współpracy człowieka z Bogiem - z Jego Duchem. Kiedy człowiek otwiera się na działanie Ducha natychmiast otrzymuje Jego dary: dar mądrości, roztropności, męstwa, dar rozeznawania. Mądre i dobre ludzkie życie wymaga darów Ducha. Sztuki rozeznania uczymy się przez otwarcia na bycie prowadzonym. Aby kierować własnym życiem, trzeba najpierw dać się prowadzić. Stopniowo rodzi się w nas jakaś wewnętrzna jasność. Przeczuwamy, co mamy robić, jak mamy żyć, co mamy wybierać. Początkiem rozeznawania duchowego jest jednak "oddzielanie" Ducha Świętego od ducha tego świata. Trzeba wyrzec się ducha świata, aby być prowadzonym przez Ducha Bożego. Nie można mieć udziału w życiu Ducha Świętego, jeżeli jest się głęboko zanurzonym w duchu tego świata.

Czy nie jest tak, że właśnie głębokie zanurzenie w ducha tego czasem wielkie pragnienie poznania innego ducha, Ducha Świętego?

Z ducha tego świat z pewnością nie zrodzi się pragnienie życia duchowego. Życie w duchu tego świata czyni jednak życie człowieka jałowym, pustym, nieznośnym, pełnym bólu. Pod wpływem tego cierpienia i bólu człowiek może zatęsknić za innym życiem. Wielu młodych obserwując zblazowane życie dorosłych, nieraz także swoich rodziców, tęskni za innym życiem. Pięknie o tej tęsknocie młodych mówi Jan Paweł II: Młodzi noszą w sobie ideały życia; są spragnieni szczęścia. Swoim postępowaniem i entuzjazmem młodzi przypominają nam, że życie nie może polegać po prostu na dążeniu do bogactwa, dobrobytu czy zaszczytów. Odsłaniają oni przed nami najgłębsze dążenia, które nosi w sobie każdy człowiek, pragnienie życia wewnętrznego i spotkania się z Panem, który puka do drzwi naszego serca, by nam dać swoje życie i swoją miłość. Jedynie Bóg może zaspokoić pragnienie człowieka. Jedynie w Nim biorą swe źródło i swój ostateczny sens (Wywiad Jana Pawła II, "La Croix", 20 VIII 1997). My dorośli winniśmy uwierzyć w tych młodych ludzi, w ich głębokie pragnienia i pomóc im wprowadzić je w życie. Papież daje nam tutaj najlepszy przykład Trzeba nam otworzyć się na młodych ludzi, szczególnie na tych, którzy są zagubieni. Społeczeństwo czuje się dziś zastraszone, wręcz sterroryzowane przez młodocianych przestępców. Jest to pewien wąski margines młodych. Ale wielu dorosłych patrzy na wszystkich młodych ludzi przez pryzmat tego marginesu. Pod wpływem lęku niektórzy politycy postulują obniżenie wieku karania młodych przestępców aż do 13 (!) roku życia. Takie propozycje muszą budzić sprzeciw rozsądnych ludzi. Społeczeństwo, które zamierza jedynie karać młodych, aby bronić się przed ich agresją, jest bardzo niesprawiedliwe i krótkowzroczne. Aby zapobiec rosnącej przestępczości społeczeństwo winno pytać się, z jakich rodzin wychodzą ci młodzi pełni lęku i gniewu, którzy biją kijami beisbolowymi na ulicach. Młodzi nastoletni, którzy czują się bezpieczni i kochani we własnych rodzinach, nie biją kijami beisbolowymi. Rodzi się pytanie, gdzie ci młodzi ludzie nazbierali tyle agresji i gniewu i jak pomóc im uleczyć ich rany. Aby społeczeństwo czuło się bezpieczne potrzebuje nie tylko dobrych prokuratorów i sędziów, ale dobrych rodziców, wychowawców, nauczycieli, duszpasterzy. O tym trzeba mówi często i wyraźnie, częściej niż o karaniu nastolatków.

Młodym zagubionym ludziom trzeba dać oparcie ludzkie i duchowe. Wiara w młodego człowieka utrwala w nim jego dobre pragnienia, jego chęci zbudowania dojrzałego i odpowiedzialnego życia. Młodzi ludzie nie są zatraceńcami. Chcieliby zbudować dobre i mądre życie, ale nie wiedzą, jak to zrobić. Dla bardzo wielu z nich jedno jest pewne: nie chcą żyć jak ich rodzice, choć bezradnie naśladują ich destruktywne postawy i zachowania wobec życia. Młody człowiek sam nie nauczy się żyć. Stąd potrzeba otwartości na młodych. To doświadczenie otwarcia na młodych można by nazwać wiarą ojca w syna. Syn, któremu ojciec zaufa, nie zawiedzie go. Wiara ojca w syna jest czymś więcej niż doraźnym zaufaniem. Wiara wyprzedza zaufanie i jest fundamencie zaufania. Wiara ojca w syna jest wiarą w Boga, który stworzył każdego z nas na swój wzór i podobieństwa. Wiara ojca w syna w relacji rodzinnej i wychowawczej jest bladym odblaskiem "zaufania" Ojca niebieskiego do swojego Syna Jezusa. Taka wiara jest dziś szczególnie potrzebna społeczeństwu i Kościołowi. W takiej wierze powinno wzrastać młode pokolenie.

Bardzo dziękuję za rozmowę.

 

 

 

na początek strony
© 1996-1999 Mateusz