Czytelnia

W poszukiwaniu mistrza

Jan Andrzej Kłoczowski OP

 

Spróbuję najpierw opisać, jak wyobrażam sobie "prawdziwego mistrza", czuję bowiem nieprzepartą potrzebę, aby samemu sobie uświadomić -- kim jest dla mnie mistrz?

Sięgnę po najważniejsze źródła, zaczynając oczywiście od Biblii. Archetyp mistrza jest w niej zarysowany od początku na bardzo wysokim poziomie:

Wielki jest Bóg w swojej wszechmocy
któż takim mistrzem jak On (Hiob 36,22)

Takiego poziomu nie można już przewyższyć.

Może z Nim być tylko Mądrość:

Ja byłam przy Nim mistrzynią,
rozkoszą Jego dzień po dniu,
cały czas igrając przed Nim
(Prz 8,30)

*

Nowy Testament zawiera ciekawe poszerzenie tej problematyki:

Gdy uczniowie na słowo Pana wypłynęli na głębię i zarzucili sieci zgarniając mnóstwo ryb Piotr powiedział: Mistrz, całą noc pracowaliśmy i niceśmy nie ułowili. Lecz na Twoje słowo zarzucę sieci (Łk 4,5)

Powiadają mądre komentarze, że tytułem "rabbi" obdarzano nauczycieli Prawa, pod których kierownictwem młodzi zostali wtajemniczani w znajomość prawa i tradycji Izraela. Tacy uczeni w Piśmie" byli bardzo poważani i szanowani. W pierwszym wieku po Chr. tytuł "rabbi" stał się tytułem jakby naukowym, przysługującym mężom dojrzałym, którzy ukończyli przewidziane prawe studia. Oznaczał on jakby samodzielnego pracownika naukowego -- natomiast "rabban" (pan, władca" był przyznawany naprawdę znakomitym i wybitnym znawcom Prawa.

*

Inne -- choć nie sprzeczne z poprzednim -- rozumienie tego terminu wzięte jest ze starej tradycji europejskiego rzemiosła: mistrzem stawał się ten, kto opanował dobrze sztukę robienia butów, pozłacania ołtarzy czy ciosania kamienia. Długo trzeba było czekać, wiele trzeba było się nauczyć, być najpierw uczniem, czeladnikiem, oby wreszcie dostąpić tej godności.

Średniowieczne uniwersytety powróciły jakby do starej tradycji -- także profesorów nazywano mistrzami (magister). Posiadali rozległą wiedzę, potrafili się nią posługiwać na wykładach, przyjmowali także wyzwanie w debatach de quodlibet, w czasie których każdy mógł zadawać dowolny pytanie a biada mistrzowi, który nie potrafiłby mądrze i rezolutnie odpowiadać.

Byli także (i są jeszcze, na szczęście) mistrzowie życia zakonnego, wtajemniczający nowicjuszy i młodszych braci profesów w arkana wyłącznego życia miłością Boga.

*

Do czego potrzebujemy mistrzów? Potrzebujemy ich do pomocy w opanowaniu sztuki życia -- życie jest sztuką i nie można jej opanować drogą tylko intelektualnego zdobywania wiedzy. Potrzebujemy ludzi, którzy pokażą w praktyce, jak należy podchodzić do spraw życiowych, jak postępować, jak oceniać siebie i innych -- a przede wszystkim jak połączyć niezmienne zasady jakie wyznajemy ze zmiennymi warunkami, w jakich owe zasady przychodzi nam urzeczywistniać. Innymi słowy mistrz to postać posiadająca wybitną sprawność działania w sferze wartości, potrafiąca innym tę sprawność przekazać i właśnie dlatego otwierająca drogę do samodzielnego poruszania się na drogach życia.

W najbardziej dokładnym sensie o mistrzu powinno się mówić głównie w sferze wartości, a ściśle w sferze przysposabiania do urzeczywistniania wartości. Dotyczy to zresztą bardzo różnych wartości, od fizycznych przez intelektualne i artystyczne aż po sakralne.

W sferze wartości obowiązuje bardzo specyficzna zasada poznania, którą -- najkrócej -- można wysłowić tak oto: warunkiem poznania i rozumienia wartości jest uczestniczenie w nich oraz ich realizacja. Wartości bowiem nie odkrywamy na drodze intelektualnego poznania, lecz poprzez doświadczenie i to doświadczenie uczestniczące -- ono to ma moc otwierania nas -- niejako wewnętrznie -- na dziedzinę wartości, inaczej niedostępnych. Inaczej mówiąc wtajemniczenie w wartości to nic innego jak inicjacja, zapomniana już dzisiaj forma wprowadzania w świat rzeczy poważnych czyli naprawdę dorosłych.

Dlatego tak ważną rolę odgrywa odkryty osobiście autorytet człowieka, który przekroczył próg przeciętności, przez co zdolny jest odsłonić przed uczniami (a może należałoby powiedzieć: adeptami) nowy horyzont. Ten autorytet staje się mistrzem poprzez to właśnie, że prowadzi, że staje się przewodnikiem na drogach urzeczywistniania wartości, dlatego, że sam już owe wartości w swoim życiu urzeczywistnił, to znaczy sprawił, iż one w jego życiu żyją, nie są jedynie martwą tablicą akademickich wskazań.

Ale musimy posunąć się dalej w naszych rozważaniach, aby poszukać bardziej precyzyjnych kryteriów pozwalających odnaleźć mistrza; zapytajmy -- jakie cechy czynią człowieka mistrzem? W jakiej dziedzinie ludzkiego działania i myślenia mamy prawo oczekiwać możliwości spotkania z mistrzem?

Zaryzykuję i spróbuję podać prostą zasadę pozwalającą wyróżnić prawdziwego mistrza -- mistrz ma uczniów, mistrz nie ma "fanów". Prawdziwy mistrz nie zatrzymuje na sobie, nie wymaga żadnego kultu, a nawet gdy jest nim otoczony to o nim nic nie wie, po prostu go to nie interesuje. Dlatego ci, których otworzył na wielkie wartości szybko stają się samodzielni, nie tworzą sekty wielbicieli. Pseudo-mistrz poszukuje poklasku dla swoich poglądów, a może bardziej dla swoich poglądów czy zachowań, dlatego jego zachowanie i język, którym się posługuje zmierzają do zdobycia bardziej czy mniej łatwej popularności. Czasami tacy ludzie są bardzo znakomici i bardzo oddani sprawie, której oddają swoje siły, bywa, że najlepszej.

Ale mistrzem jest kimś innym -- mistrz nie poszukuje poklasku, mistrz raczej najpierw odstrasza od siebie, To bardzo interesujący zresztą temat -- różne opowieści o tym, jak mistrzowie, ci wielcy, starzy mistrzowie życia duchowego odstraszają od siebie, na przykład w ten sposób, że stawiają wymaganie, którym adept w żaden sposób nie może sprostać.

Właśnie wymaganie -- a nie pragnienie podobania się sprawia -- podejrzewam -- że ktoś uznaje kogoś za mistrza na zasadzie pierwszej fascynacji. Choć oczywiście drogi są różne, jest ich tyle, ilu jest mistrzów.

Są bowiem mistrzowie, którzy otwierają przed adeptem nowe horyzonty, nowe dziedziny świata i wartości, a tych należy odróżnić od mistrzowie którzy prowadzą, pozwalają spokojnie dojrzewać. Są wreszcie mistrzowie, których mistrzostwo polega na umiejętności bardzo trudnej -- pozwalają osiągnąć dojrzałość, inaczej mówiąc, są to mistrzowie, którzy zwieńczają. W rozmaitych wyznaniach spotykamy wypowiadane słowa, iż mistrzem może być ktoś, kto po prostu otworzył drogę przed "adeptem", niewiele mu potem pomagając, po prostu otworzył pewną perspektywę. Są tacy, którzy uporczywie uczą rzemiosła, młodemu człowiekowi otwierając drogę trudnego zmagania się ze sztuką, niezależnie od tego, czy jest to rzemiosło w dosłownym sensie tego słowa, czy też w przenośnym, jak to odnosimy do pracy czysto intelektualnej.

Spośród wielkich mistrzów należy wymienić tych, których powołaniem -- i dopełnieniem, to ważne w wypadku mistrza -- jest otwieranie nowych dróg, oraz tych, których powołaniem jest doprowadzanie do pełni. Dotyczy to dziedziny myśli, sztuki, religii...

Mistrz otwierający: nie przychodzi mi na myśl nikt inny niż św. Franciszek; wystarczy przeczytać jego życiorys napisany przez Chesteretona aby uświadomić sobie wielkość powołania tego człowieka, który cały Kościół wprowadził na nowe drogi, otwierając nieznane przedtem możliwości i horyzonty, zachowując przy tym absolutną wierność wartościom podstawowym chrześcijaństwa, wręcz przeciwnie, odnawiając w nim to, co było w nich najbardziej świeże w samym początku.

Natomiast mistrz zwieńczający to ten, który prowadzi adepta do jego dojrzałości, nie tylko otwierając przed nim nowe perspektywy, nowe horyzonty, ale pokazując drogi do osiągnięcia pełni w ramach otwartej co dopiero dojrzałości. Takim dla mnie mistrzem jest św. Dominik, który nie tylko pozostawił doświadczanie zupełnie nowego podejścia do wielu palących problemów w Kościele ( ubóstwo, pokora świadectwa wiary, głęboka kultura religijna), ale zostawił bardzo konkretne wskazówki, pozwalające na to, iż instytucja przezeń (Zakon Braci Kaznodziejów) powołana pozostała wierna poprzez wieki swojemu powołaniu i chroniącej to powołanie strukturze.

Gdyby mi przyszło scharakteryzować samego mistrza to zwróciłbym uwagę na następujące sprawy: najpierw na to, że mistrz jest dojrzały. Mistrzostwo to stan dojrzałego opanowania "warsztatu", pewności w posługiwaniu się nim. Nie znaczy to bynajmniej, że mistrz wie, że jest mistrzem, myślę, że ci najwięksi nie zwracają na to uwagi, po prostu są i wykonują to co do nich należy, to znaczy wypełniają swoje powołania. Ale w takim razie oznacza to także dojrzałość osobową, bowiem bycie mistrzem różni się od bycia ekspertem. Ekspert zna się na swojej dziedzinie, może być doradcą, można go wynajmować jako specjalistę, ale dotyczy to tylko jednej określonej sfery. Przypomnijmy już wypowiedzianą myśl: mistrz jest mistrzem życia, to znaczy istnieje pewna grupa "uczniów", którzy w swoich wyborach powołują się na autorytet mistrza, uzasadniając swoje decyzje życiowe, często bardzo dla innych kontrowersyjne -- po prostu: on tak by zrobił.

To oznacza bardzo ważne konsekwencje: mistrzem jest ten, kto jest pewny tego, co osiągnął, nie należy do rodziny "nieudaczników", nieustannie ganiących swoje własne postępowanie, drzemiących (czy też czuwających!) nad swoimi własnymi niefortunnymi decyzjami. Mistrz, jeżeli ma otwierać drogi musi być pewien, że droga ta prowadzi do czegoś (do Kogoś). Mistrz, który prowadzi wie, jakie stawiać wymagania, których urzeczywistnienie pozwoli uczniowi osiągnąć jego własną dojrzałość a w konsekwencji także i mistrzostwo.

Jeżeli sprawy tak się mają to trzeba powiedzieć, iż mistrzem jest ten, kto panuje nad swoim "warsztatem" pracy czy myślenia, nad swoim warsztatem działania. Dlatego mistrz daje poczucie bezpieczeństwa, które nie zniewala lecz otwiera na nowe perspektywy, pozwala uczniowi doświadczyć swoistego wyzwolenia. To co mistrz myśli, jak postępuje, stwarza perspektywę działania, myślenia czy mówienia dla tych, którzy dla tych, co za nim pójdą.

*

Dlaczego jednak zatytułowałem mój szkic tak bardzo pesymistycznie, jako Czas marnych mistrzów? Tytuł ten płynie ze smutku, karmiącego się podejrzeniem że, niestety, większość mistrzów umarła. Długoletnia obserwacja bardzo liczne kontakty z młodymi ludźmi przekonały mnie, że nie mamy na naszych uniwersytetach, w naszych warsztatach, a może także i w naszych zakonach mistrzów, którzy by wprowadzali pewną ręką wciąż nowe pokolenia adeptów w dziedzinę trudną -- dziedzinę wartości.

Wiele się mówi o kryzysie nauki, o kryzysie naszych uniwersytetów. Mówi się o trudnościach finansowych, organizacyjnych i wszystko to jest prawda. Ale kryzys jest głębszy -- gdzie są wielcy wykładowcy, otwierający przed słuchaczami nowe horyzonty myślowe, gdzie są wielcy profesorowie, prowadzący mistrzowskie seminaria? Czy w szkołach artystycznych, plastycznych czy teatralnych są jeszcze wielcy pedagogowie, którzy potrafią przekazywać sztukę i rzemiosło w posługiwaniu się pędzlem czy słowem? A w medycynie, która -- o ile rozumiem -- także jest w ostatecznym rozrachunku sztuką?

A w dziedzinie wartości sakralnych, dziedzinie, która jest dla mnie szczególnie ważna, czy mamy "mistrzów życia"?. Mamy wielu "działaczy religijnych", leaderów różnych, nawet bardzo chrześcijańskich partii, mamy niezłomnych obrońców życia -- ale nie mamy mistrzów, czyli tych, którzy wprowadzają w świat wartości, którzy posiedli trudną sztukę inicjacji czyli wtajemniczania.

Nazwą, którą obdarzamy mistrzów w dziedzinie religijnej brzmi często "ojciec duchowy". Pamiętam zarzut postawiony mi przez młodą osobę -- wy (księża) boicie się być ojcami, boicie się brać odpowiedzialność za dojrzewanie do pełni życia duchowego. Wolicie zajmować się wieloma sprawami organizacyjnymi, budowlanymi czy politycznymi a uciekacie od tego, co jest przecież najważniejszym wymiarem waszego powołania, od ojcostwa duchowego. Boicie się być mistrzami.

Wiem, że przesadzam, wiem, że wielu się ze mną nie zgodzi, jak i ja sam nie zgadzam się ze sobą formułując takie twierdzenia. Mamy mistrzów, mamy Ojca świętego. To prawda, ale mistrzem jednak nazwę tego, kto potrafi poprowadzić rękę, kto pokaże jak urzeczywistnić na codzień wielkie ideały. Mistrzem jest ten, kto potrafi przełamać niewiarę w to, że jest możliwe życie inne, niż tylko przeciętne. Mistrzem jest ten, kto potrafi obudzić -- przynajmniej aspirację do życia bardziej twórczego i wykraczającego poza przyjęte standardy.

 

Jan Andrzej Kłoczowski OP

 


początek strony
(c) 1996-1998 Mateusz