Czytelnia
Jan Pałyga SAC

Jak Ewangelizować?

 

Czy da się utrzymać masowy charakter polskiego Kościoła, bez pogłębienia religijnych postaw? - pytają autorzy ankiety. Odpowiedź jest jednoznaczna. Nie da się. Nacisk laickiego modelu życia jest tak silny, że wielu ludzi średniego i młodego pokolenia łatwo mu ulega. W tej chwili obserwujemy, zwłaszcza w większych miastach, "starzenie" się ludzi uczęszczających na niedzielną Mszę św. i do sakramentów św., a także stale zmniejszającą się liczbę "domnicantes". Dla młodych żyjących w świecie ruchu, dynamiki i ciągłych zmian, życie religijne w naszych parafiach jest mało atrakcyjne, co przy słabej wiedzy i świadomości religijnej spowoduje nieuchronny ich odpływ od Kościoła. Co zatem należy zrobić, by ludzie od niego nie odchodzili? Co powinno się zachować, a co zmienić? - pytają dalej autorzy ankiety.

Na pewno należy zachować w życiu religijno-parafialnym wszystko to, co odpowiada religijności pewnej kategorii osób, zwłaszcza starszych. Wymaga to znacznego zróżnicowania tak nabożeństw, jak i sposobu funkcjonowania parafii. Trzeba dążyć do tego, by w każdej parafii, oprócz tradycyjnych bractw, kółek różańcowych itp., były grupy, czy wspólnoty podejmujące inne formy modlitwy i różnego rodzaju aktywności, zarówno w zakresie ewangelizacyjnym jak i społecznym. Koniecznym wdaje się także ustanowienie przy parafiach wielkomiejskich poradnictwa religijno - moralnego.

Gdy chodzi o kierunek zmian, to otwiera się przed nami nie zwykle szeroki wachlarz problemów. Wiadomo, że o jakości życia religijnego w parafii, poza łaską Bożą, decydują dwa czynniki: duchowni i świeccy. Przy czym w polskiej strukturze religijnej wiodącą i decydującą rolę spełniają i długo jeszcze będą spełniali duchowni. Dlatego konieczna jest zmiana wizji, czy modelu księdza.

W cywilizacji szybkich mian, czy zbliżającej się trzeciej fali, o której piszą A.i H.Tofflerowie w książce "Budowa nowej cywilizacji", nie może to być "funkcjonariusz" religijny; lepszy lub gorszy "urzędnik"parafialny. Musi to być człowiek, który rozumie zachodzące zmiany w świecie i myśleniu ludzi, także i te na niekorzyść wiary. One nie będą wywoływały u niego, ani zdziwienia, ani niechęci, czy agresji. Będą raczej wezwaniem do nowych przemyśleń i poczynań duszpasterskich. Powinien to być człowiek głęboko religijny, który nie "odmawia" brewiarza, ale w oparciu o zawarte w nim teksty modli się. Msza św. dla niego to najgłębsze spotkanie z Chrystusem. Jego podstawową lekturą będzie Pismo św. i teksty Soboru Watykańskiego II, a mistrzem, w życiu osobistym i duszpasterskim, stanie się Jezus Chrystus. Wtedy nie będzie dzielił ludzi na przyjaznych i wrogich Kościołowi. Będzie wiedział, że on - ksiądz, jest bratem wszystkich ludzi, a zwłaszcza grzesznych i myślących inaczej. Z jego ust nigdy nie padną słowa: to komuch, to mason, to żyd, pijak, czy kryminalista. Innymi słowy, chodzi nam o księdza typu ewangelicznego, który nic nie będzie miał w sobie z owego "homo sovieticus", który musi stale z kimś walczyć, a jeżeli już, to tylko z grzechem i własnymi słabościami. Modelową sprawą w jego duszpasterstwie będzie Jezus Chrystus, który szukał zagubionej owcy, a gdy ją znalazł nie ciągnął jej na sznurku, nie szarpał, ale niósł ją na ramionach.

Jako ksiądz będzie absolutnie apolityczny. Chrystusa także usiłowano wmanewrować w politykę, a nawet ogłosić królem, ale On wiedział, że Jego misja dotyczy innych spraw. Na pytanie Piłata, czy ty jesteś królem? Chrystus odpowiedział: "Tak ja jestem królem" - natychmiast jednak dodał - "ale królestwo moje nie jest z tego świata". Księdzu nigdy nie wolno zapominać, że sprawa jakiej służy nie jest z tego świata, choć życie i jego działalność będzie odbywać się na tym świecie i wśród ludzi, nieraz wspaniałych, ale także bardzo grzesznych. I od tych drugich nie wolno mu stronić, nawet jeżeli arcypobożni wierni będą mu zarzucać, że się brata z "wrogami" Kościoła. Na Chrystusa także się oburzano, że "z grzesznikami jada".

Drugi kierunek zmian wiąże się z koniecznością przesunięcia akcentów w nauczaniu kościelnym. Dotychczas kładliśmy nacisk na sakramentalizację, czyli spowiedź i Komunię św. Nie zaniedbując jej, obecnie trzeba zwrócić uwagę na ewangelizację. Chodziłoby w niej najpierw o odkrycie osoby Jezusa Chrystusa. Człowiek bowiem dzisiejszy jest uczulony na fakty i życie; chce widzieć Boga żywego jak Abraham. Pragnie usłyszeć Jego głos, zapoznać się ze sposobem jego rozumowania i odniesień do ludzi, czyli wprowadzić ich w ducha Jego nauki. Ponadto ludzie "trzeciego przyspieszenia" są uczuleni na prawa człowieka. Chcą dostrzec w nauce Jezusa Chrystusa poszanowanie ich wolności i możliwość dokonywania wyborów. Ewangelizacja winna wprowadzić człowieka w tę rzeczywistość, co zresztą nie jest trudne. Chrystus bowiem zawsze mówił: "Jeżeli chcesz..."

Ale tu pojawia się pytanie - kto i jak ma to robić? Na pytanie: kto? Odpowiedź w zasadzie jest prosta. Duchowni i świeccy. Rzecz się komplikuje, gdy postawimy pytanie drugie: jak to zrobić?

Nie zapomnę rozmowy, jaką miałem z arcybiskupem Tokio, który z wielką troską mówił: "My wiemy co mamy głosić, ale nie wiemy jak to robić. Nasi ludzie, siedząc przy komputerach i rajzbretach, nie rozumieją nawet pytań, jakie im stawiamy." Ostatnio będąc na Syberii, w Omsku, zapytałem księdza Świdnickiego, który 25 lat pracuje za Uralem czy dzieci i młodzież, chodzą na katechezę i do kościoła? - Niestety, nie - odpowiedział z żalem. To, co dzieje się w kościele jest dla nich za mało atrakcyjne, a tym samym nie konkurencyjne w stosunku do telewizji. Jeden zaś z warszawskich katechetów - żartując - powiedział, że w szkole odkrył nową prawdę wiary: "Wierzę w jeden powszechny telewizor". Mówił, że dla jego uczniów z technikum wiarygodne było to, co mówili dziennikarze w telewizji, a nie on czy ksiądz w kościele, a nawet Ojciec święty. Zaznaczam, że jest to bardzo inteligentny ksiądz, który ma dobry kontakt z młodzieżą. I tutaj dotykamy najtrudniejszego momentu, gdy chodzi o ewangelizację. Jak mówić do dzisiejszego człowieka?

Otóż nie zawsze zdajemy sobie sprawę z tego, że radio i telewizja wytworzyły u ludzi, zwłaszcza młodych i średniego pokolenia, nowy system odbioru, polegający na przyjęciu informacji dopiero wtedy, gdy ona przejdzie przez czynnik emocjonalny. Innymi słowy, mamy do czynienia z jakościowo nowym słuchaczem. Dlatego jest rzeczą konieczną, by to co się mówi na ambonie i w sali szkolnej, wywoływało w duszy słuchaczy rezonans, wibrację, emocje i przechodząc przez uczuciowy składnik osoby dochodziło do umysłu człowieka. Tymczasem, my na kazaniach, czy katechezie atakujemy bezpośrednio umysł i skutki bywają takie, że po dwóch minutach ludzie zaczynają mówić w duchu: "Boże, żeby on jak najszybciej skończył."

Ponadto, człowieka dzisiaj interesują przede wszystkim sprawy aktualne; wiadomości, wydarzenia, i konkretne osoby z imieniem i nazwiskiem. Tymczasem duchowni mają tendencje do wypowiadania ogólnych prawd i mądrych cytatów, w których brak owego miąższu życia. To co mówimy na kazaniach, nie wibruje, nie emocjonuje i nie wprowadza do umysłu treści, które winny inspirować i kształtować człowieka.

Brak również w nauczaniu księży personalizacji. Polega ona na tym, że obok informacji przedstawiamy bohaterów danej sprawy. Jestem przekonany, że dla wdrożenia miłości w stosunki międzyludzkie więcej zrobili tacy ludzie jak siostra Teresa z Kalkuty czy Albert Schweitzer. Konkretny człowiek czyniący dobro znaczy o wiele więcej, niż nawoływanie do miłości, albo rozprawki i broszurki na temat teologii solidarności czy braterstwa. W dzisiejszym nauczaniu punktem wyjścia musi być człowiek, a nie doktryna. Ludzie chętnie angażują się tylko wtedy, gdy coś ich dotyczy i łączy się z życiem. Niezwykle jasno ukazał nam to Chrystus w swoim nauczaniu.

Ewangelizacja, czyli przekaz prawd wiary winien przechodzić przez umysł i serce kaznodziei, czy katechety; być wyznaniem tego, co zaszło między nim a Bogiem. Ludzie oczekują od księży, by im powiedzieli, jak oni się modlą, jak są z Bogiem. Jednym słowem chodzi o dzielenie się swoim doświadczeniem religijnym. W żadnym wypadku nie może to być wykład prawd pozostających gdzieś obok kaznodziei. To muszą być jego prawdy, które poznał i pokochał, które teraz chce przekazać ludziom. Kiedyś hinduista do jednego z księży powiedział: "Ty nie mów mi o waszych wielkich mistykach, ale mów mi o swoim "doświadczeniu Boga. W dzisiejszej ewangelizacji ten wątek osobisty jest absolutnie konieczny, by mógł wywołać rezonans w duszy słuchaczy. Muszą też o nim pamiętać świeccy angażujący się w ewangelizację.

Kolejny problem, który trzeba rozwiązać dotyczy pytania kogo mamy ewangelizować? Tych, którzy chodzą do kościoła, czyli utrzymać status quo, czy też pójść dalej i docierać do tych, których już nie widzimy w kościele. Oczywiście, ewangelizować trzeba jednych i drugich. Tych w kościele przez skierowane do nich słowo, wspólne wchodzenie w ducha Ewangelii, pogłębione życie sakramentalne i wspólnotowe, a także ich angażowanie się w służbę drugiemu człowiekowi. Trzeba pamiętać, że pełniejsze wejście w chrześcijaństwo odbywa się także na drodze oddania się drugiemu człowiekowi. Pozostaje natomiast sprawa tych, którzy już nie pojawiają się w kościele.

Około 60 % ochrzczonych nie ma poczucia więzi z Kościołem i wynikających z chrztu obowiązków wobec Boga i ludzi. Ale, co gorsze, nikt się nimi nie zajmuje. My księża zapomnieliśmy o nich i ograniczyliśmy nasze duszpasterstwo do ludzi, którzy chodzą do kościoła. Nie szukamy "zagubionych", jak to robił Chrystus. Nawoływanie, by wzięli udział w misjach czy rekolekcjach, to właściwie strata czasu. Najpierw te wołania do nich nie dochodzą, a jeżeli nawet, to ich żale i pretensje do Kościoła, a zwłaszcza księży są tak wielkie, że ten rodzaj wezwań do niczego nie prowadzi. Tu potrzebne są osobiste kontakty, tak księży, jak i świeckich. Pojawia się więc problem ewangelizacji poza murami kościoła. Może w domach prywatnych lub innych miejscach, gdzie oni by przyszli. Być może, trzeba będzie w parafiach wielkomiejskich powołać zespoły ewangelizacyjne złożone z samych świeckich, albo mieszane - ksiądz lub siostra zakonna, plus osoby świeckie.

Nie ukrywam, że wielką rolę do odegrania w tym względzie, miałby "mas media", o ile posiadałyby dobrze przygotowany program. Niestety jak dotąd mało je wykorzystujemy do ewangelizacji tych, których nie ma w kościele. Nasze programy radiowe i telewizyjne są skierowane prawie wyłącznie do tych, którzy i tak chodzą do kościoła. Pomija się natomiast tych, z którymi już nie ma duszpasterskiego kontaktu. Gdy pytałem moich konwertytów o to, jak nawiązać kontakt z ludźmi, którzy nie mają już kontaktu z Kościołem, ci odpowiedzieli mi jednoznacznie:

Księża muszą wrócić do otwartości, jaka ich cechowała w okresie stanu wojennego. Stworzyć w kościele ową przestrzeń, w której mogą się znaleźć wszyscy: mniej i bardziej wierzący, zbuntowani i myślący inaczej. Nieufni i przekorni, krytyczni i nieustępliwi, a także nieraz bardzo a bardzo grzeszni, a także ci, którzy nie lubią, by ich prowadzono za rękę. Kościół przecież - mówili - jest matką wszystkich. Zresztą Chrystus nie kazał natchmiast wyrywać kąkolu z pszenicy. "Pozwólcie obojgu rość do żniwa" - mówił.

Jeden z moich znajomych, mający głęboką świadomość uczestnictwa w powszechnym kapłaństwie wiernych i wynikającego stąd obowiązku apostolstwa powiedział, że sprawa ewangelizacji to za wielki problem, by go zostawić tylko w rękach księży . W to muszą wejść świeccy katolicy - mówił, wejść samodzielnie, tworząc "szkoły", wspólnoty ewangelizacyjnego myślenia i działania. Mogą one powstawać w pomieszczeniach przykościelnych lub innych miejscach. Można także prowadzić "domy otwarte", gdzie raz w tygodniu, czy raz na miesiąc spotykaliby się ludzie, by porozmawiać na temat modelu, czy zasad według, których chcieliby żyć i realizować swoje człowieczeństwo. Od tego bowiem tematu nigdy nie da się ludziom uciec. I to jest okoliczność, którą winniśmy wykorzystać dla celów ewangelizacyjnych - kończył, mój znajomy, swój wywód. Myślę, że miał rację. Czekamy więc na samodzielną aktywność świeckich katolików w zakresie ewangelizacji i nie tylko.

 

Jan Pałyga SAC

 


początek strony
© 1996-1998 Mateusz