Czytelnia

KRZYSZTOF MĄDEL SJ

Czy ekumenizm jest możliwy?

WOKÓŁ DEKLARACJI DOMINUS IESUS

 

„Przeczytałem właśnie Deklarację Dominus Iesus i wydaje mi się, że wy, katolicy, stajecie się coraz bardziej zadufani w sobie. Dokument bezkrytycznie afirmuje wyższość chrześcijaństwa nad innymi religiami. Czy z taką postawą można w ogóle polemizować? Przecież to jest czysta demonstracja siły”.

Takie mniej więcej słowa usłyszałem niedawno od jednego z moich niewierzących znajomych. Jego rozżalenie skłoniło mnie do uważnej lektury tekstu. Ale nie tylko to. Pod koniec września Elio Toaff, naczelny rabin Rzymu, ten sam, który roku 1996 gościł Jana Pawła II w rzymskiej synagodze, niespodziewanie odmówił udziału w sympozjum nt. dialogu chrześcijaństwa z judaizmem. Spotkanie miało odbyć się 3 października br. na Papieskim Uniwersytecie Laterańskim w Rzymie z udziałem m.in. kilku kardynałów. Rabin Toaff zrezygnował także z uczestnictwa w innym międzywyznaniowym spotkaniu, jakie pod koniec września zorganizowała w Lizbonie rzymska wspólnota San Egidio. Z udziału w tym mityngu wycofał się również swami Amarananda, reprezentant weddyjskiego zakonu Ramakrishna. Powód zawsze ten sam: zakłopotanie wywołanie watykańską Deklaracją. Tulia Zevi z Europejskiego Kongresu Żydów twierdzi, że decyzja rabina Toaffa bynajmniej „nie jest emocjonalna, ale dobrze rozważona” i poparta stanowiskiem Żydów włoskich, którym obecnie „trudno pogodzić się ze sprzecznościami, jakie widzą w sercu Kościoła między postawą dialogu a nawrotem tryumfalizmu”.

Co zawiera Deklaracja Dominus Iesus i czy rzeczywiście stanowi jakiś punkt zwrotny? Przedstawiciele niektórych Kościołów protestanckich uznali ją za „przeszkodę w dialogu ekumenicznym”. Kenneth  Todd, prezydent irlandzkich metodystów, twierdzi, że Dominus Iesus nie oddaje faktycznego stanu dialogu ekumenicznego, a raczej koresponduje ze sposobem myślenia „prawicowego, konserwatywnego skrzydła w Kościele katolickim”. Nawet kardynał König, emerytowany biskup Wiednia, ongiś w bliskich kontaktach z  krakowskim kardynałem Wojtyłą, nazywał Deklarację „prowokacyjną” i sprawiającą wrażenie, jakby „inne religie należało traktować w  duchu dziewiętnastowiecznego kolonializmu” 1. Niewielki, liczący zaledwie 23 paragrafy dokument Kongregacji Nauki Wiary budzi więc sporo emocji.

Jego treść nawiązuje do starożytnego wyznania wiary, sformułowanego już na pierwszych soborach powszechnych w Nicei i w Konstantynopolu (325, 381), a dzisiaj powtarzanego w czasie każdej niedzielnej liturgii mszalnej (Credo). Deklaracja nie zajmuje się jednak całym Credo, a jedynie kwestią „jedyności i powszechności zbawczej Jezusa Chrystusa i Kościoła” — jak czytamy w podtytule. Już sama tematyka nadaje dokumentowi wysoką rangę. Próżno by jednak szukać w nim nowatorskich rozwiązań czy choćby nowatorskich sformułowań. Deklaracja nie jest listem pasterskim ani encykliką, ale traktatem teologicznym, zbudowanym ze sporej ilości cytatów i opatrzonym przypisami.

Główną tezę dokumentu doprawdy trudno uznać za kontrowersyjną. Wydaje mi się, że każdy mógłby ją z łatwością uznać za swoją. Sformułowałbym ją tak: jeśli zbawienie człowieka jest możliwe, to nigdy nie dokonuje się ono niezależnie od innych, ale zawsze z jakimś udziałem wszystkich. To oczywiście parafraza. Dokument nie posługuje się zdaniami hipotetycznymi. Stwierdza wprost, że „Jezus Chrystus jest jedyną drogą zbawienia”, zaś Kościół „jest do zbawienia konieczny”. Dokument mówi również, że Chrystus znajduje się w centrum historii powszechnej, co wszakże „nie wyklucza, lecz wzbudza u stworzeń rozmaite współdziałania, będące wynikiem uczestniczenia w jednym źródle” (pkt. 14). Mówiąc inaczej, chrześcijański uniwersalizm zbawczy posiada charakter inkluzywny: wszystkie elementy innych tradycji religijnych i etycznych, posiadające jakąkolwiek wartość zbawczą, traktuje jako integralny składnik misterium Chrystusa.

A co z różnicami? Przecież różnice między religiami często wydają się bardziej oczywiste niż podobieństwa. Czy nie byłoby lepiej po prostu uznać te różnice za fakt podstawowy, zamiast niwelować je za pomocą takich ryzykownych określeń, jak „konieczność zbawienia w Chrystusie i jego Kościele”?

Zdecydowanie nie. Jestem przekonany, że właśnie tu leży sedno nieporozumień. Postronni czytelnicy dokumentu, a nawet sami katolicy nie zawsze mają poprawne wyobrażenia o tym, na czym polega inkluzywność chrześcijaństwa (krytyczne komentarze nt. Deklaracji o tym świadczą), toteż czasem rzeczywiście patrzą na innych z godnym ubolewania poczuciem wyższości. Czy jednak niewielki dokument jest w stanie wyjaśnić wszystko? Na dobrą sprawę, Deklaracja prawie wcale nie zajmuje się problemem inkluzywności, nie używa nawet tego pojęcia, ale mówi  o jej eklezjologicznych i trynitarnych konsekwencjach, bo to właśnie one nastręczają pewnych trudności współczesnym teologom. Dla autorów Deklaracji zasadniczym problemem nie jest to, czy Chrystusowe zbawienie obejmuje wszystkich, ale to, jak w związku z tym mówić poprawnie o Kościele oraz o współdziałaniu Ojca, Syna i Ducha. Jeśli jednak Deklaracja czegoś nie mówi, to spróbujmy wyjaśnić to tutaj.

Co to znaczy, że chrześcijaństwo jest inkluzywne? To znaczy, że uznaje za swoje wszystkie te elementy innych tradycji religijnych, które nie pozostają w sprzeczności z nim samym. Na podobnej zasadzie inkluzywny jest także katolicyzm, który uznaje autentyczność innych wspólnot chrześcijańskich w takiej mierze, w jakiej te wspólnoty zachowują cechy jedynego Kościoła Chrystusowego. Zwróćmy uwagę, że wszędzie jest tu mowa o „uczestnictwie” oraz o „uznawaniu za swoje”, a to oznacza, że posługujemy się językiem ontologicznym. W tym języku każde stwierdzenie posiada wysoką rangę, bo jest orzekaniem o naturze, a nie tyko o podobieństwach czy pełnionych funkcjach. Ponieważ katolicka teologia chce właśnie taką, możliwie najwyższą rangę nadać pokrewieństwom łączącym ludzi i ich przekonania religijne, dlatego nie może zrezygnować ontologii. Nacechowana ontologicznie teologia stwierdza, że dane zjawisko „jest” częścią misterium Chrystusa, nie zaś, że to misterium jedynie „przypomina”. Mówienie o podobieństwach, różnicach i paralelizmach byłoby być może łatwiejsze z punktu widzenia propagandowego, nigdy jednak nie pozwoliłoby na wyrażenie tego, co gwarantuje ontologia. Posłużmy się prostym przykładem. Ilekroć chcemy powiedzieć, że kogoś bardzo kochamy, mówimy po prostu, że „jest częścią nas samych”. Tak właśnie postępuje biblijny Adam, gdy na widok towarzyszki swego życia woła: „Ta dopiero jest kością z mych kości, ciałem z mego ciała” (Rdz 2,23). Bliska osoba nie tylko angażuje nasze emocje i wyobraźnię, ale po prostu konstytuuje nas samych. Ilekroć ktoś taki odchodzi, odnosimy wrażenie, że i my razem z nim umieramy. My, którzyśmy go kochali, tracimy równie wiele jak on. W ten sposób język potoczny ujawnia swoje „ontologiczne” możliwości, z których, co prawda, nie zawsze chcą  korzystać współcześni filozofowie, jednak teologia świadoma rangi zadań, jakie przed nią stoją, nie może bez nich się obyć.

Aby nie pozostawić wrażenia, że chrześcijański inkluzywizm jest kwestią czysto językową, wskażmy na jedną z ważniejszych jego konsekwencji. Wiemy, że naturalną cechą dojrzałego człowieczeństwa i dojrzałej religijności jest życzliwy stosunek do bliźnich. Otóż jeśli chrześcijanie kochają bliźnich, to nie tylko dlatego, że miłowanie bliźnich i nieprzyjaciół jest ich moralnym obowiązkiem, ale również dlatego, że w każdym człowieku odnajdują głębokie pokrewieństwo, którego sprawcą jest Bóg. To wzajemne pokrewieństwo ludzi jest uprzednie i bardziej podstawowe niż wszelkie podziały i różnice. To właśnie ono zobowiązuje chrześcijan do miłowania bliźnich, zaś Chrystusowemu przykazaniu miłości nadaje charakter absolutny. Łatwo wykazać, że chrześcijański uniwersalizm nie deprecjonuje niczyjej tożsamości, ale afirmacje ją w stopniu najwyższym. W każdym człowieku odnajduje bowiem wielkość i tajemnicę, której początek dał sam Bóg.

Bardzo możliwe, że widoczne dzisiaj pewne przesilenie w dialogu międzyreligijnym jest skutkiem wiązania z nim nazbyt powierzchownych nadziei. Odświętny, okazjonalny ekumenizm, rodzaj interreligijnej dyplomacji na wysokim szczeblu jest na pewno bardzo potrzebny zwaśnionym wspólnotom i narodom. Tam też może okazać się najbardziej skuteczny. Jeśli jednak oczekujemy prawdziwego pojednania między ludźmi, a zarazem prawdziwego pogłębienia naszej własnej tożsamości religijnej, to jest nam potrzebny taki ekumenizm, który potrafi szczerze i z przekonaniem mówić o tym, co stanowi rzeczywistą oikomene człowieka z Bogiem na co dzień.

O. Krzysztof Mądel SJ

1 Wszystkie cytaty za „The Tablet” z 23 i 30 września 2000.

Deklarację „Dominus Iesus” można znaleźć pod adresem: http://www.opoka.org.pl/biblioteka/W/WR/kongregacje/kdwiary/dominus_iesus.html

 

 

na początek strony
© 1996–2000 Mateusz