Czytelnia

KRZYSZTOF WOŁODŹKO SJ

Chrystus, błoto i Taize

...dla Norberta i Magdy

 

Opowieść pełna będzie błota i Jezusa Chrystusa. Błoto — oblepiało buty, skraj sukni zakonnej, a gdy siadałem w namiotach modlitwy, zamieniało się w nieprzyjemną wilgoć wsiąkającą w spodnie. Jezus Chrystus — stał się moim domem na tych kilka dni trwania Europejskiego Spotkania Młodych w Warszawie.

Nie spodziewałem się, że przyjdzie mi uczestniczyć w tym wydarzeniu. Propozycja przyszła nagle, na kilka tygodni wcześniej, ze strony współbrata odpowiedzialnego za krakowską Wspólnotę Akademicką Jezuitów. I przyjąłem ją natychmiast, jakby poruszony natchnieniem, zewem, obietnicą czegoś wspaniałego.

Foto Norbert Kacprzak
Integracja na każdym poziomie...

Coś wspaniałego? Podróże po zimnej Warszawie, tramwajem z Woli do hal nieopodal Torwaru; wyczekiwanie wśród mnóstwa ludzi wielu narodów na wejście do hal;  na posiłki w wielkim tłumie pod szarym i szybko ciemniejącym niebem; kilkugodzinny sen na karimacie, po całym dniu jazdy zatłoczonymi niekiedy do granic możliwości autobusami i tramwajami, po całym dniu spotkań, rozmów i modlitw. Ile w tym było piękna, danego od Niego, nic na co bym sobie zasłużył.

Na Dworcu Centralnym w Warszawie, w dzień przyjazdu, mnóstwo ludzi;  przez megafony podawane są komunikaty dla grup przybywających na Spotkanie. Trochę się obawiam, że będzie niezły galimatias; tym bardziej że do punktu zakwaterowania polskich grup wiedzie długa kolejka. Ludzie by uatrakcyjnić sobie czekanie urządzają wojnę na śnieżki. Gdy już docieramy na miejsce — trzeba załatwić ostatnie formalności, łącznie z zapłaceniem stu złotych, pokrywającym koszty wyżywienia i przejazdów komunikacją miejską. Dostajemy kilka ulotek, mapę Warszawy (z błędem, jak uprzejmie nas informują). Na jednej z kartek informacja: „Przyjechaliśmy do Warszawy jako pielgrzymi. Jesteśmy zaproszeni, aby iść do źródeł Ewangelii przez modlitwę, ciszę i wspólne poszukiwanie...” I list brata Roger’a: „Zadziwienie radością”. Jego pierwsze słowa: „Gdziekolwiek jesteś na ziemi, ty, który chciałbyś dostrzec tajemnicę serca, twego serca, czy wyczuwasz piękno w głębi duszy ludzkiej?”

Na razie: wyczuwam tylko wspólne wszystkim zmęczenie i czekam na „przydzielenie parafii”, w której mam być animatorem tak zwanej „małej grupy”, w której przedpołudniem będzie odbywać się wspólne dzielenie. Grupa ma być wielojęzyczna. Jeszcze przed przyjazdem do Warszawy ubezpieczyłem się na tę okoliczność — Magda, od jedenastu lat mieszkająca w Londynie (tylko na Święta i na wakacje przyjeżdża do Rodziców, do Warszawy) przyjęła rolę tłumacza.

Foto Norbert Kacprzak
Nosferatu kontemplujący łyżkę?...

Stolica jest przyjazna, nad zwyczaj wyrozumiała. W tramwajach, na ulicach, na przystankach autobusowych — jej mieszkańcy mają dla nas uśmiech. Śmieją się razem z nami, rozmawiają, słuchają. I patrzą z ciekawością w oczach, czasem — z wielkim zdziwieniem, gdy południowi Europejczycy zaczynają ni z tego, ni z owego robić zgiełk. Trudno prześcignąć południowców w rozśpiewaniu, a wywijać staropolskich hołubców w tramwaju się nie da. Pozostaje dać odpór kay’owo — bregoviczowym „Prawym do lewego”...a capella, jednym średnio fałszującym chórem.... Albo, bardziej patriotycznie, „Snem o Warszawie”, Niemena, albo „Warszawą” T. Love... Lubię stolicę, szczególnie tak bardzo internacjonalną...

Jedziemy do Parafii świętego Józefa, Oblubieńca NMP, na Woli. Naszą krakowską grupę pognało na cztery wiatry w różne części Stolicy. Zostało nas niewielu, Magda na szczęście zna kierunek — dziwnym trafem to niedaleko od niej! Jedzie ze mną jeszcze Norbert, mój współbrat.

Na miejscu wita nas ksiądz Darek — w salach parafialnych tłok, aromat gorącej herbaty (jak mi zimno!), pełno kanapek i ciasta, zrzucamy plecaki, ostatnie zapisy; na noclegi, do małych grup... Ksiądz Darek pyta patrząc na Norberta i na mnie:

— Widzę, że mnisi?

— Jezuici.

— Chcecie nocleg w jakiejś rodzinie? (wszyscy uczestnicy Spotkania Młodych mieszkają u rodzin) A może gdzieś u sióstr zakonnych?

— Wszystko jedno... ale lepiej gdzieś bliżej kościoła, jesteśmy animatorami.

— Dobra, będziecie mieszkać z klerykiem z Belgii.

Foto Norbert Kacprzak
Ile pokoju, ile radości...

Kleryk z Belgii? Bardzo nam miło. Uśmiechnięty chłopak, dwudziestodwuletni (czyli w moim wieku!). Pierwsze pytania z obu stron; skierowane do nas: kim jesteśmy? Do niego: czy to Twoja pierwsza wizyta w Polsce? Nie, był już na Łagiewnikach, w Sanktuarium Miłosierdzia Bożego, uczy się polskiego, bo obiecał siostrom, że odprawi kiedyś u nich Mszę w języku siostry Faustyny.

Jeszcze w pierwszy wieczór jedziemy na Torwar. Ale tam dostać się nie sposób. Bramkarze już nie wpuszczają — hala jest pełna, a przed wejściami stoi masa ludzi. Co zrobić? Po chwili bezskutecznego czekania idziemy gdzieś indziej, do namiotu C. U wejścia witają nas porządkowi, pokazując drogę do odpowiednich sektorów. Selekcja językowa: hrvatski, j. polski... Siadamy z tyłu, zbyt daleko — za dużo hałasu, kroki  i nawoływania się przechodzących, bynajmniej nie stonowane okrzyki. Zmieniamy miejsce, wszystko zostaje za nami. On podchodzi bliżej. Śpiew: In manus tuas Pater commendo spiritum meum... w ręce Twe oddaję mego ducha.  

Później — na wyludnionym Torwarze trwa adoracja krzyża, spotykam paru dawno nie widzianych kumpli, jeszcze ze szkoły średniej. Kolejny urok Spotkania Młodych — znajomi wyrastają jak z podziemi, a może raczej — spadają wprost z nieba. Współbracia, ludzie z pielgrzymki, jakieś dziewczęta, towarzysze odległych już w czasie imprez niekoniecznie kulturalnych — nie widziani od miesięcy, czasem od lat. A każdy — jak przypomnienie, jak świadectwo. I na adoracji krzyża — raz jeszcze wracają do serca, do pamięci — On żyje w człowieku.

Foto Norbert Kacprzak
Trójkąt uczyniony z ludzkich dłoni...

Ludzie zostawiają po sobie odpadki, resztki jedzenia. Bogu oddali co boskie, coś musi zostać dla śmieciarza. Puste puszki, folie, skórki od owoców — obserwuję przestrzeń przed sobą — leżą puszki, folie. I kawałek chleba. Niby się modlę — widząc. Ten niemały, dobry kawałek chleba, oddzielony niezauważeniem od modlących się, nie chciany, porzucony. Zaledwie o krok, dwa — ludzie klęczą przed krzyżem, zbliżają się do niego w cichej, spokojnej procesji, a ja sam już nie wiem, wrosłem w ziemię, patrzę się na ten pozostawiony chleb. Coś jest nie tak.

Ruch — Magda zrywa się, kilkanaście kroków, podnosi chleb, jest w jej ręku, chowa go. Schylam głowę. Ona wybrała najlepszą cząstkę.

Świat jakby na opak, ale bliski Ewangelii — na dobrą sprawę tak jak trzeba. Zgoda na niewygodę, zgoda na człowieka obok, modlącego się w skupieniu, zgoda na napierające na mnie niekiedy niecierpliwe i głodne masy, przepuszczane przez „żywieniowe bramki”; zgoda na przekaz białego płótna, trzymanego w namiotach modlitwy przez porządkowych: cisza, ticho, tišina, silencio, silence. Cisza w prawie wszystkich językach Europy. I pokój w sercu: gdy wpatruję się wespół z innymi w taize’ański krzyż — On przychodzi.

Jestem przyzwyczajony do nieco innych warunków modlitwy, nasze krakowskie Kolegium oferuje mi kaplicę i oratoria, czasem puste, czasem przepełnione klimatem odprawianej przez kogoś ignacjańskiej medytacji. Tutaj, na Spotkaniu Młodych, siadam na skrzyżowanych nogach, uderza we mnie fala bardzo ciepłego powietrza i czyjeś szepty, cichsze lub głośniejsze niepotrzebne rozmowy poczynają tańczyć w moim sercu; nim o nich zapomnę — zapadam w letarg ze zmęczenia, a gdy się ocknę — śpiew innych otwiera mi usta i zachrypniętym głosem melodeklamuję kanony, czyste jak litanie, jak słowa: „Jezu Chryste, Synu Boga Żywego, zmiłuj się nade mną, grzesznikiem”. I nic więcej nie potrzeba. I niczym się nie martwię. Bóg sam wystarczy. Bóg sam wystarczy. To dziwne, takie dziwne i śmieszne, że na co dzień nie umiem w to uwierzyć.

Foto Norbert Kacprzak
Wydobyć człowieka z tłumu...

Ile jasności na ludzkich twarzach. Cała przestrzeń skonstruowana z tej jasności sprzężonej z półcieniami wieczoru, sprzężonej z zamyśleniem, ze słowami Ewangelii recytowanymi w wielu językach. Są tu protestanci metodyści, luteranie; są tu katolicy, prawosławni Bułgarzy, grekokatolicy — wszystkim w nich wszystkich staje się Chrystus, niespodziewanie, jakby niezauważalnie — w namiocie o metalowej konstrukcji, o drewnianej, twardej podłodze; w namiocie, który Słowo rozbiło między nami.  

Grupa, którą animuję w parafii na Woli teoretycznie składa się z Ukraińców, Polaków, Bułgarów. Tych pierwszych — nie było na żadnym ze spotkań. Bułgarzy, chłopak (studiuje agroturystykę, chce wyemigrować na stałe do Anglii) i dziewczyna (studiuje informatykę), pojawili się ostatniego dnia. I bardzo serdecznie spędziliśmy wspólnie ze dwie godziny na opowieściach o Bułgarii, międzyludzkich niesnaskach i próbach ich rozwiązania, planach życiowych...

Przedpołudniowe dzielenie się w grupach było wzbogacone o tak zwane „spotkanie ze znakiem nadziei”. Alkoholikiem, który przestał pić; członkiem Związku Sybiraków Polskich...

...pojechaliśmy na Żoliborz, do Poradni Diagnostyczno — Rehabilitacyjnej dla dzieci z porażeniem mózgowym. Przywitała nas kobieta w średnim wieku, pełna serdeczności. Siedliśmy na dywanie w wielkiej sali pełnej dziecięcych sprzętów, zabawek i ozdób i usłyszeliśmy historię Matki, która urodziła czwórkę zdrowych dzieci, piąte dziecko (Agnieszka) — na skutek błędu lekarza — przyszło na świat z porażeniem mózgowym. I z każdym wysłuchanym słowem jawił się nam świat pełnej pasji walki o życie, o jak najpełniejszy rozwój dziewczynki.... zmaganie się z własnym zmęczeniem, z kryzysem... a później próba pomocy coraz to innym dzieciakom, aż po założenie poradni „Aga”. Znak nadziei.

Foto Norbert Kacprzak
Ciągły ruch, jakiś pośpiech...

Mężczyzna w tramwaju jadącym z Woli w stronę Centrum, widząc moją suknie zakonną, podchodzi i pokazuje wyniki lekarskich badań ze szpitala psychiatrycznego. Depresja, brak motywacji życiowych, ucieczka w alkohol; opowiada o swej żonie, o tym, że zakochał się w innej kobiecie, o tym, że w turnieju ping–ponga zorganizowanym przez ośrodek opieki społecznej zajął drugie miejsce. „Chcę się powiesić” — mówi, trzymając w dłoniach dyplom z turnieju zrobiony na jaskrawym papierze. Daje mi jakieś pieniądze, to jedyna szansa, żeby ich nie przepił, odmawiam, to nie jest żadne wyjście.

To Spotkanie nie jest żadnym sterylnym przebywaniem w światku oderwanym od codzienności. Rzeczywistość zawsze wychodzi na przeciw. Trzeba być tego świadomym, by nie upaść w rozczarowanie.

Nie można opisać wszystkiego. Każdej modlitwy, wszelkich odcieni radości, (nie)przypadkowych spotkań. Niech z tego, co zostało przedstawione, wyłoni się obraz tych kilku dni.  Gdy nadchodzi czas pożegnań — spoglądamy sobie głęboko w oczy. Marnix, kleryk z Belgii, jest pełen radości, zaczerpnął Ewangelii pełną piersią w tej wielkiej wspólnocie. Teraz może wrócić do swego seminarium, w którym na czterdzieści przygotowanych miejsc jest tylko siedmiu kleryków. Uśmiechamy się do siebie — w sylwestrową noc, po Mszy świętej z modlitwą o pokój, przegadaliśmy ładnych parę godzin...  

„Ewangelia niesie tak jasną nadzieję, tak mocne wezwanie do radości, że chcielibyśmy zdobyć się na dar z siebie samych, aby radość i nadzieję przekazywać bliskim i dalekim” (brat Roger). To nie są tylko papierowe słowa, one żyły i żyją — towarzyszyły nam na Spotkaniu w Warszawie. A myśmy szli po błocie do Chrystusa, prawie zawsze nieświadomi, że On idzie obok nas, głodnych, czasem smutnych, z mapkami w dłoni, ale i tak nie mogących się połapać gdzie tak na prawdę jesteśmy — w naszym życiu.

I pewnie gdzieś po drodze zgubiliśmy zbędne kilogramy, niepokojąco otłuszczające nam serca. Bo skąd ta coraz większa radość, odkrywanie sensu nawet bardziej niepozornych zdarzeń? Skąd to zrozumienie dla ludzi wokół nas, niby obcych — a jednak tak bliskich, gdy w modlitewnym śpiewie wspólnie próbowaliśmy dotknąć Miłości. 

Tekst: Krzysztof Wołodźko SJ
Foto: Norbert Kacprzak SJ

 

Krzysztof Wołodźko SJ o sobie: rocznik 1977, obecnie studiuję filozofię w Wyższej Szkole Filozoficzno — Pedagogicznej „Ignatianum” w Krakowie, mym „powołaniem w powołaniu” jest praca z ludźmi niepełnosprawnymi; szukając Chrystusa przebiegam wiele ścieżek, fascynuje mnie zarówno Mistrz Eckhart, jak i Friedrich Nietzsche; cenię twórczość Umberto Eco (nie tylko jako powieściopisarza, lecz również semiologa), ciekawi mnie fenomen Nowej Ery. W krakowskim radiu RAK prowadzę, wraz z kilkoma studentami, program Duszpasterstw Akademickich „Ryba w RAK’u”. Wierzę, że współczesny świat może być miejscem spotkania z Chrystusem. Moja strona www: www.zascianek.pl/users/wolodzko.

Norbert Kacprzak SJ o sobie: rocznik 1977, od ubiegłego roku jestem studentem „Ignatianum” w Krakowie. Swoje fotografie publikuję po raz pierwszy. Wierzę w język obrazu i jego siłę. idealne zdjęcie to dla mnie takie, które skłania oglądającego do myślenia.

 

 

 

na początek strony
© 1996–2000 Mateusz