Czytelnia
Maciej Zięba OP

Obłuda panseksualizmu

 

 

Pan Bóg, który zawsze hojniej niż się człowiek spodziewa, obdarowuje łaskami - sprawił, że wraz z grupą młodych przyjaciół mogłem spędzić tydzień w Wiecznym Mieście i gruntownie odnowić zapasy duchowej energii. Trudno jednak pisać w felietonie o sprawach na tyle głębokich, ważnych oraz pięknych, że wymykają się nazywaniu słowami. Dlatego zajmijmy się dzisiaj prozą życia.

Zastanówmy się wspólnie nad paroma smętnymi faktami, które zaobserwowałem w drodze do Italii. Już na samym początku samochodowej wyprawy do Rzymu musieliśmy zakupić apteczkę. Przyznam, że naprawdę się zdumiałem, gdy w spisie zawartości obejmującym zaledwie 12 pozycji pomiędzy plastrami, kompresami i środkami dezynfekującymi odkryłem, jako integralną część zestawu, medykament o nazwie "prezerwatywa". Potem - już w trakcie jazdy - smutne zdumienie budziły we mnie, po polskiej stronie granicy, szpalery pań stojących na poboczu szosy w lesie, z dala od zabudowań, żałośnie się wdzięczących do przejeżdżających kierowców. Po stronie niemieckiej okazało się z kolei, że znacznie popularniejsze od automatów z "Coca-colą" są urządzenia o dźwięcznej nazwie "kondomaty". Było ich po parę na każdej stacji benzynowej. Przypomniało mi to, o czym donosiła niedawno prasa, że na jakimś festiwalu (bodajże filmów reklamowych) w naszej ojczyźnie przy wejściu na salę każdy widz otrzymywał gwizdek, balonik i prezerwatywę, a pewne przedsiębiorstwo wprowadziło na rynek wakacyjny zestaw "Robinson", w skład którego wchodziły: mielonka mięsna, żółty ser, zupy w proszku, zapałki, paliwo turystyczne, nóż i prezerwatywa. Można by było bez końca wykpiwać tego rodzaju symptomy "postępowości" i "oświeconej europejskości" (na co taki dziwny zestaw Robinsonowi Crusoe? Lepiej już wprowadzić do handlu zestaw "Janosik", na który składałyby się ciupaga, oscypek oraz ów podstawowy symbol postępu i przynależności do wolnego świata), gdyby zjawisko takie nie było tyleż żałosne, co i niebezpieczne. Dobrze wiem, że w sporej części światowych oraz polskich mediów traktowany jestem - będąc księdzem - jako ktoś, kto wypowiadając się w tej materii automatycznie jest anachroniczny i znajduje się - delikatnie mówiąc - poza granicami społecznej normy. Jeżeli jednak przytoczone powyżej przykłady mają być symptomami nowoczesności oraz zdrowia współczesnej kultury, to zupełnie się nie wstydzę, iż jestem chory i wręcz cieszę się ze swego wstecznictwa.

Jest to bowiem kultura przesiąknięta głęboko hipokryzją. Z jednej strony, cechuje ją bowiem propaganda hedonistycznej i egoistycznej wizji erotyki. Zarazem owa erotyka jest promowana w otoczce ciepłego humanizmu i haseł o wyzwoleniu człowieka, jej przyjęcie staje się warunkiem tolerancji i postawy antytotalitarnej, a krytykowanie owego prymitywnego panseksualizmu jest nie tylko ośmieszane, ale i traktowane jako zamach na wolne społeczeństwo, dążenie do zniewolenia i zastraszenia jednostki oraz wprowadzenia cenzury i inkwizycji. Zjawisku temu towarzyszy lament mediów nad rozwojem sekseksportu i seksturystyki (język reaguje na powszechność nowych zjawisk tworzeniem neologizmów), zwoływanie międzynarodowych konferencji przeciw wykorzystywaniu nieletnich oraz przerażenie i gniew opinii publicznej po ujawnieniu kolejnych zbrodni oraz okropieństw popełnionych na (z samej swojej natury) przestępczych obrzeżach pornobiznesu. Tak oto wolność oraz postęp w kulturze współczesnej coraz częściej przywdziewają obecnie maski obłudników.

Czy nie jest bowiem przejawem hipokryzji pisanie pełnego troski raportu na temat destrukcji moralnej i emocjonalnej wśród młodzieży, która coraz częściej traktuje seks albo w nieangażujący "sportowy" sposób, albo też jako źródło szybkiego zarobku, a równocześnie w tym samym piśmie publikowanie peanu ku czci pornografii jako "pornoterapii" i "elementu świadomego kreowania życia seksualnego"? Czy nie jest przejawem hipokryzji uczenie w czasie lekcji 9-10 letnich dzieci (jak to jest w wielu szkołach USA oraz Francji) nakładania kondomów, a potem biadanie nad faktem, że film "Dzieciaki" ukazuje realistyczny obraz życia erotycznego wielu nastolatków, którego celem staje się szybkie "zaliczanie" kolejnych partnerów? Czy nie jest przykładem hipokryzji tępienie pornografii z udziałem młodzieży, gdy w chwilę po ukończeniu 18 lat jedynym problemem, związanym z takimi samymi lub nawet znacznie bardziej obscenicznymi zachowaniami, jest zapłacenie od nich podatku? Czy nie jest hipokryzją uznawanie za pozytywne - przez sporą cześć polityków, dziennikarzy, opinii publicznej - istnienia ogromnego pornorynku pornousług i zarazem biadanie nad szybkim rozwojem handlu "żywym towarem": kobietami i dziećmi, który jest oczywistą konsekwencją błyskawicznie narastającego popytu? Czy nie jest również objawem hipokryzji martwienie się, że -jak wynika z opublikowanej ostatnio ankiety - polska młodzież czerpie swą wiedzę o seksie głównie z czasopism pornograficznych, przy równoczesnym przyzwoleniu na powszechną, większą niż w krajach Zachodu, dostępność tego rodzaju czasopism oraz szydzeniu z ludzi, którzy dążą do ograniczenia tego zjawiska?

Jak łatwo było przewidzieć grupa inicjatorów bojkotu pornografii spotkała się ze zmasowanym atakiem ze strony wielu mediów. Mam przed sobą. bogatą kolekcję wycinków z "Wprost", "Życia Warszawy", "Gazety Wyborczej" i "Polityki" (do "Nie" oraz "Trybuny" nie zaglądam z zasady). W różny sposób, ale zawsze jednostronnie prezentują one organizatorów akcji, a także jej przebieg. Inicjatorzy okazują się "obsesjonatami", "tropicielami golizny", "osobami perwersyjnymi dającymi upust swojej seksualności w pośredni i zakamuflowany sposób" przez organizowanie "krucjaty przeciw pornografii", "świętoszkowatej i głupiej akcji", do której posyłają "trójki cnoty", "komitety moralności" oraz ;,bojówki parafialno-osiedlowe", składające się głównie ze starszych pań oraz skrajnie nacjonalistycznej młodzieży, które częstokroć, posługując się zastraszeniem, dążą do "podporządkowania społeczeństwa ekstremalnej etyce katolickiej'.

Szczerze mówiąc, nie rozumiem tak wielkiej irytacji rozmaitych naukowców i publicystów, skoro-jak bezustannie podkreślają - akcja ta jest przede wszystkim bezskuteczna i - jak twierdzą - w jej wyniku popyt na pisma pornograficzne wzrósł w sierpniu bardzo wyraźnie. Z jakiego zatem powodu aż tyle miejsca i energii poświęca się tej śmiesznie nieskutecznej akcji? Toż to mówienie i pisanie jest tylko reklamowaniem działań zwykłych nieudaczników. Całkowicie irracjonalne jest takie działanie. Mą podejrzliwość budzi też konstatacja, że wszyscy bezkrytycznie powtarzając tezę o raptownym wzroście sprzedaży w sierpniu o 15 procent, podają tę informację jako obiektywny fakt i bezpośredni rezultat bojkotu. Liczbę tę podano jednak w błyskawicznym tempie, gdy cała akcja dopiero się rozpoczynała, i to podali ją ludzie głęboko zaangażowani w niepowodzenie bojkotu: producenci pornografii i jej dystrybutorzy. Co dziwi jeszcze bardziej, że ów "wzrost" nastąpił w chwili, gdy przynajmniej 1300 kiosków zrezygnowało całkowicie z kolportażu czasopism pornograficznych oraz, gdy - odłożone na zaplecze - zniknęły one z wielu tysięcy witryn w całej Polsce (nawet moje skromne "badania" w Poznaniu, Krakowie, Warszawie i Wrocławiu potwierdzają radykalną odmianę wyglądu witryn naszych kiosków).

Czy nie jest więc z owym "wzrostem sprzedaży" podobnie jak z działalnością pewnego rzecznika prasowego rządu PRL, który na wieść o tym, że Episkopat ogłasza sierpień "miesiącem solidarności" i wzywa do abstynencji, już w końcu lipca był w posiadaniu danych dowodzących, że spożycie alkoholu w Polsce w sierpniu wyraźnie wzrosło. Ale nawet gdyby owa liczba 15 procent była prawdziwa, to pragnę organizatorów bojkotu pocieszyć. Owe 15 procent nowych amatorów pornografii to wyjątkowe gamonie. Są to bowiem ludzie; którzy przez całe lata nadziewając się w każdym kiosku na dziesiątki "roznegliżowanych" okładek, nie dostrzegli, że istnieje prasa pornograficzna. Zatem nawet jeżeli dowiedzieli się o niej w wyniku waszej akcji i nawet jeżeli kupili jakieś czasopismo, to i tak nie zrozumieją tego, co oglądają.

Tak jak można było przewidzieć (vide felieton sprzed dwóch miesięcy dedykowany "Ludziom bez wyobraźni i wrażliwości społecznej"), atak przeciwko grupie białostoczczan polega na szkalowaniu osób i ich metod działania (na szczęście reportaż Wojciecha Bergiera z "TP" nr 39 pokazuje, jacy to ludzie oraz jak pracują). W sferze koncepcyjnej natomiast wysuwa się argumenty, iż nikt naukowo nie udowodnił szkodliwego wpływu pornografii, a ponieważ w dodatku nie istnieje jej jednoznaczna definicja jest więc ona sprawą prywatnych przekonań. Zgadzając się z przesłankami, nie podzielam jednak tego wnioskowania. Pozwalam tu sobie powtórzyć przynajmniej część argumentów odwołujących się do ogólnoludzkiego (a nie tylko wyłącznie katolickiego) punktu widzenia, dlaczego jestem przeciwnikiem pornografii:

1) Pornografia bazuje na ludzkim instynkcie, autonomizuje go i umacnia. Wzmacnia zmysłowo-popędliwą część ludzkiej natury (tzn. tę część, która-przynajmniej częściowo - jest w stanie generować irracjonalne i agresywne zachowania człowieka).

2) Pornografia instrumentalnie traktuje swoje ,;obiekty" ("modeli , "modelki", prostytutki obojga płci), tzn. żywych ludzi sprzedających siebie jako towar za cenę swojej godności i intymności (powoli dostrzegają to stowarzyszenia feministek, do niedawna gremialnie orędujące za pełnym wyzwoleniem erotycznym).

3) Biznes pornograficzny w znacznej mierze wykorzystuje osoby, które będąc w trudnej sytuacji materialnej decydują się "sprzedać", takoż osoby uzależnione od narkotyków oraz osoby niedojrzałe emocjonalnie (tyczy to zwłaszcza dzieci). Jest więc - najłagodniej mówiąc - w sporym stopniu oparty na wyzysku człowieka i przymusie (pomijając nawet jego inne integralne związki ze światem przestępczym).

4) Pornografia promuje wizję szybkich, handlowych, płytkich i opartych wyłącznie na doznaniu fizycznej przyjemności związków między ludźmi - ma więc ze swojej natury antyrodzinny (a pewnie i szerzej: antyspołeczny) charakter.

Zgódźmy się zatem, że pornografia jest zjawiskiem, które - choćby w nieznacznej mierze - może wspierać irracjonalne i agresywne zachowania (teza 1), które opiera się na poniżającym traktowaniu człowieka (teza 2). NB. argument, że wiele osób "sprzedaje się" dobrowolnie nie jest żadnym argumentem. Wiele kobiet w krajach afrykańskich czy arabskich dobrowolnie zgadza się, by traktowano je jak niewolnice, a jednak takie ich traktowanie słusznie uważamy za coś bardzo złego. Dalej, pornografia w znacznej mierze opiera się na przymusie i wyzyskiwaniu słabszych (teza 3). Promuje też prymitywną i egoistyczną wizję erotyki oraz szybkich, łatwych, merkantylnych kontaktów międzyludzkich (teza 4). Czy zatem da się utrzymać pogląd, że jest to wyłącznie problem prywatny?

Hipokrytami - staram się bronić tej tezy - są zatem, wbrew opinii większości mediów, nie przeciwnicy pornografii (pamiętajmy jednak, by odrzucić postawy agresywne wobec jej zwolenników, a takoż przejawy postawy represyjnej wobec ludzkiej seksualności), ale jej zwolennicy. To oni w imię "wolności", "wyzwolenia" i "tolerancji" sankcjonują zjawisko ze swej istoty oparte na poniżeniu człowieka oraz na ludzkiej krzywdzie i przymykają oczy na coraz lepiej widoczne szkodliwe efekty prymitywnego panseksualizmu naszych czasów. Natomiast każdy, kto demokratycznymi metodami (!) broni społeczeństwa przed zalewem pornografii, nie tylko nie jest "obsesjonatem" czy "osobą perwersyjną", ale występuje po właściwej stronie, stronie uciskanych i poniżanych, pomaga też ograniczać zasięg wielu społecznych patologii i wspiera budowanie społeczeństwa obywatelskiego w III Rzeczypospolitej. Mamy przecież nie tylko prawo, ale i obowiązek, by sensownie urządzać nasze wspólne życie. Dlatego, Panie i Panowie, ze spokojem i konsekwencją róbmy swoje.

o. Maciej Zięba OP

 

Tygodnik Powszechny nr 41 (13.10.96)

 


początek strony
© 1996-1998 Mateusz