Czytelnia
Michał Zioło OP

O psie, który mieszkał w klasztorze

 

U człowieka i psa najważniejsze są oczy. One są światłem duszy. A Blake to oczy na czterech łapach. Kto zna Blake'a wie, że przez dłuższą część dnia zasnute są delikatną mgiełką psiej drzemki, ale wystarczy wypowiedzieć dwa tajemne słowa: "ciasteczko" lub "spacer", by zaiskrzyły się oczekiwaniem posuniętym do granic psiej wytrzymałości. Potrafi doskonale gniewnymi błyskami swoich ślepi manifestować wyrzut, gdy te dwa słowa ktoś wypowiedział dla żartu. Miodowa barwa jego tęczówek ciemnieje z powodu nudy, która od czasu do czasu przybrana w duchowe szaty pije herbatę z jego panem. Ale zdarza się, że miód oczu Blake'a jest lipcowy -- tak się dzieje, kiedy pakuję plecak i wyjeżdżam nad rzekę. W kajaku czeka na nas zawsze nasz wspólny przyjaciel ojciec Maciej dominikanin, który ma 50% udziałów w Blake'u. Nie ustaliliśmy do dnia dzisiejszego, za którą połowę psa jest odpowiedzialny -- czy za tę ciągnącą się od głowy przez mocny kark z gęstym czarnym włosem i opierającą się na szerokich wilczych prawie łapach -- czy tę od ogona fikuśnie zawiniętego do góry, ubraną w portki z siwiejącego włosa i próbującą nadążyć na zajęczych łapach za uciekającym przodkiem? A może nie jest to takie ważne, skoro do serca naszego psa mamy jeden klucz? Klucz, który nazywa się szacunek. Blake nie jest znajdą, bo to on znalazł naszą grupę pielgrzymującą do Różanegostoku, a nie my jego. W lesie za Szczytnem podszedł do nas wypoczywających na polanie i został. Szedł ze studentami z Gdańska prawie dwieście kilometrów do Matki Boskiej Różanostockiej. Potem kupiłem mu bilet i wróciłem z nim do klasztoru na Świętojańskiej. Ojciec przeor nic nie powiedział, ponieważ śpieszył się do chorych, a ojciec bibliotekarz z uznaniem popatrzył na psią skórę, która po pewnej adaptacji nadawałaby się do zbierania kurzu z regałów. Blake na pielgrzymce pił tylko wodę. Pił i szedł -- nie chcial brać jedzenia od nas. Schowany w sobie, mrukliwy, czasami marzycielski, przyzwyczajał nas powoli do swojej natury. A kiedy już został zaklasyfikowany w naszych myślowych, urzędniczych szufladach i lekko zdyskwalifikowany, ukazał się niespodziewanie innym, nieznanym nam jeszcze. Raz poszedł nagle w głębokie trawy, rozpędził się do szybkości pocisku i biegł, galopował, unosząc się prawie nad kwitnącą łąką. Zataczał kręgi, wytyczał nowe trajektorie, nie przestawał. My patrzyliśmy z góry na tę ukwieconą dolinkę i czarną smugę Blake'a przeciągającą po trawach. Tak wygrał z naszą wyobraźnią, ludzką pychą wszechwiedzy i przyzwyczajenia. Był jak człowiek, który nagle wstaje od stołu w sennym morskim miasteczku i zaciąga się w ostatnich chwili na żaglowiec. Chociaż nikt się nie spodziewał.

Razu pewnego na wiślanym wale porwał z gniazda małą kuropatwę, kiedy indziej bawił się całymi godzinami z królikiem, wylizując jego futerko od uszu do ogonka. Ale był i dzień, w którym walczył z większym od siebie wilczurem na śmierć i życie. Wygrał i przez kilka tygodni nad prawym okiem nosił chwalebną ranę. Jesienią nad Motławą rejterował przed kotem, szargając psi honor na oczach gapiów. I trzeba było to uznać. Trzeba uszanować jego inność, chociaż aż prosi się, by projektować na niego cechy ludzkie. W swojej sierści przynosi zapach słonego morskiego wiatru, brudnymi łapami stawia pieczątki na klasztornych schodach, zajmuje najlepsze miejsce w moim (naszym) pokoju, przygotowując się do popołudniowej sjesty. Jakiś mądrala powiedział mi kiedyś, że pies traktuje swojego właściciela jak dużego psa, który nad nim panuje. Blake wie, że nie jestem psem.

Przekrzywia czasami głowę w postawie bezbrzeżnego zdziwienia. Na przykład wtedy, kiedy bezskutecznie próbuje złapać kanarki, które wypuściłem z więzienia czyszcząc klatkę. On, wielki łowca, przekrzywia głowę i dziwi się, że tak można kaleczyć rzemiosło. Wie, że nie jestem psem, kiedy coś przerzucam w papierach, wertuję, piszę, głośno czytam i wyrywam sobie włosy z głowy, kiedy poprawiam to, co napisałem. On w tym czasie śpi pod piecem wiedząc, co jest najważniejsze. A co do pieca... Kiedy drzwiczki są otwarte, a ogień obejmuje szczapy drewna, Blake z bezpiecznej odległości śledzi niepokój żywiołu, lekko strosząc uszy na dźwięk trzaskających sęków. Płomień i brązowe kafle odbijają się w jego oczach. I są to najpiękniejsze wieczory naszego życia. Tworzy się wtedy nasze ocalenie i pamięć. Kto to wie... Może kiedyś los będzie musiał nas rozdzielić? Ale miłości nie wolno obserwować, miłością trzeba żyć -- dlatego jeden drugiemu zbytnio się nie przypatruje. To nie jest męskie ani psie.

Kiedy w życiu człowieka pojawia się pies, trzeba ten fakt czytać symbolicznie. To znaczy odkryć ukryty pod zasłoną zjawisk sens. Matce św. Dominika przyśnił się kiedyś pies z płonącą żagwią w pysku. Urodziła Dominika, który podpalił świat mocą głoszonego Słowa Bożego. Czasami nas dominikanów zwą Domini canes, czyli Pańskimi psami. Mamy być wierni Kościołowi, czujni, przygotowani na każde ludzkie i Boże wezwanie, zaciekli w teologicznych dysputach i... nieprzewidywalni w działaniu, bez schematów -- czyli z rasą. Często bez rodowodu i medali, ale ze skrzącą się jak u kundli inteligencją i podniesionym jak ogon sztandarem veritas. Nie gniewajcie się, dominikanina nie można wziąć na łańcuch. Markotnieje wtedy, matowieje mu oko i opadają uszy. Nie nadaje się na psa łańcuchowego z ciasnym horyzontem podwórka.

Tak, myślę, gdy patrzę na drzemiącego Blake'a. Chciałbym podjąć ślad, wpaść na trop Tego, który niewidzialnymi stopami znaczy miejsca swego pobytu. Podobno pies upodabnia się do właściciela, a właściciel do psa. I w tym jest jakaś pociecha...

Michał Zioło OP

 

 

Elegia na rozstanie

 

Na skrzydle samolotu sierżanta Mertona
siedzi Chrystus i płacze

Tomasz teraz w klasztorze przygryza wargi
nie można z jutrzni uciec do wychodka
i płakać

Brat zabity. Źli Niemcy czy dobrzy nieważne
kto strzelał kiedy to on Tomasz pierwszy kamieniami
wzbraniał mu dostępu do zabawy
byli dziećmi.

Kto wie ile w kontemplacji znaczy wyobraźnia
niech zrozumie Tomasza

Jaki to Chrystus płacze w szatach czy w pilotce
ważne że nie rozumie tej przedwczesnej śmierci
i kurczy się na krzyżu bo słyszy że
motor zgasł znów gdzieś blisko Opactwa

Ale nie
to zwykły kombajn do lucerny

 

Michał Zioło OP

 

 


początek strony
© 1996-1998 Mateusz