Czytelnia
Wojciech Jędrzejewski OP

Masy czy elity?

 

 

W wielu kościelnych kręgach toczy się debata na temat stylu duszpasterstwa. Pojawia się w niej problem pod tytułem: duszpasterstwo masowe, czy praca z elitami? "Postanowiłem więc i ja zbadać dokładnie wszystko", co dotyczy owego sporu. Warto przyjrzeć się najpierw stawianym nawzajem zarzutom, a następnie racjom obu stron konfliktu.

Przeciwko jak rozumianemu duszpasterstwu masowemu, przeciwni są ci, którzy je krytykują?

 

"Diabeł idzie na Pabianice"

W naszym zakonie krąży opowieść o dwu braciach, którzy na zaproszenie proboszcza głosili rekolekcje w jego parafii. Na zakończenie duchowych ćwiczeń, przy wspólnej kolacji gospodarz pochwalił kaznodziejów, wspominając zarazem z rozrzewnieniem pamiętne rekolekcje sprzed lat. Stary duszpasterz opowiadał. "Misjonarz, pierwszego dnia wieczorem, kazał zgasić światło w Kościele i wydając przejmujące dźwięki poruszanym łańcuchem, krzyczał: "Jadąc do was widziałem szatana, który pomykał polami do tego miasta. Bracia -- diabeł idzie na Pabianice!". Najstarsi ludzie nie pamiętali takiego natarcia na konfesjonały, jakie nastąpiło po owej egzorcie -- zakończył swoją opowieść proboszcz".

Dominikanie, świadomi dużo skromniejszego "żniwa" głoszonego przez nich Słowa, zapytali z lekka onieśmieleni: "Księże, dlaczego więc ten kapłan nie został zaproszony ponownie?" Po chwili kłopotliwego milczenia padła odpowiedź: "W następnym roku się ożenił".

Opcja na rzecz elit, jest nastawiona sceptycznie wobec wielu duszpasterskich przedsięwzięć typu -- odpusty, misje parafialne, nawiedzenia figurek i obrazów, ponieważ dopatruje się w nich postawy pt. "Diabeł idzie na Pabianice". Wietrzy w tych wydarzeniach ściśle doraźny cel: wycisnąć łzy, "poruszyć do żywego", "wzbudzić grozę". Masy zebrane w kościele powinny zostać wstrząśnięte i zmotywowane do spowiedzi. Sceptycyzm jest w wielu wypadkach uzasadniony, ponieważ chwilowej grze emocji nie towarzyszy głębsza, trwała przemiana postaw i sposobu myślenia. Nie jest to również poważne podejście do wierzących ludzi, kiedy miast głosić im Objawioną Prawdę, sięga się po manipulację uczuciami.

Wielu dorosłych chrześcijan jest zdegustowanych "histerycznym" kaznodziejstwem, rojącym się od fantastycznych przykładów i opowieści. Biada zaś, kiedy wyczują, że sam głoszący odgrywa po prostu marną tragikomedię. Młody chłopak, który porzucił Kościół na rzecz grupy Baptystów, opowiadał mi podczas wspólnej podróży pociągiem o jednym z decydujących wydarzeń, które pomogły mu zrezygnować z katolicyzmu. Jego ojciec był kierowcą proboszcza. Pewnego dnia zawitali w pobliskiej parafii, na odpustowej Mszy i kolacji. Kierowca sączył herbatkę w kuchni i przez uchylone drzwi usłyszał jak jeden z księży zwrócił się do odpustowego kaznodziei: "Aleś Heniu rozrzewnił ten tłum..."

 

"Hurtowa dystrybucja Sakramentów"

Każdy, kto otarł się o posługiwanie w parafii zna uczucie bezsilności, kiedy nie mając co prawda "dowodów rzeczowych", ale zdecydowane przekonanie o niewierze stojących przed nim ludzi, zgadza się na udzielenie im sakramentu małżeństwa, bądź chrztu, o który proszą dla swoich dzieci. W tysięcznych przypadkach dopuszcza się do Bierzmowania osoby, które wykazują się jedynie wymaganą religijną wiedzą i obecnością na katechezie. Gdyby odważyć się na odmowę, ludzie ci znajdą zrozumienie w innym kościele, u bardziej "życiowego kapłana".

Krytycy masowego duszpasterstwa -- tak świeccy, jak i wielu księży -- traktują tę sytuację jako przejaw napędzania tłumów do Kościoła. Położenie nacisku na ilość, a nie na jakość. Częściej, niż rzadziej, trudno odmówić słuszności podnoszonemu sprzeciwowi na udzielanie tego, co święte, już nie tylko nieświętym (kto z nas jest bez grzechu?), ale niewierzącym. Mało przekonywująca jest argumentacja odwołująca się bądź to do "obiektywnej mocy sakramentów", bądź też do bardzo ludzkiej logiki: "Jeśli ich odtrącimy, więcej nie wrócą". Zgadzając się z powyższymi argumentami należałoby wykreślić z Ewangelii słowa: "nie dawajcie psom (poganom) tego co święte i nie rzucajcie swych pereł przed świnie, by ich nie podeptały nogami i obróciwszy się was nie rozszarpały" (Mt 6,6). Najbardziej zagorzałymi krytykami Kościoła, są właśnie ludzie, którzy zabawili w nim na "gościnnych występach", korzystając z obficie zastawionego stołu, aby następnie z rzadka, bądź wcale pojawiać się we wspólnocie wierzących. Ile razy udzielone z litości święcenia kapłańskie ("Co prawda nie modli się i jest cyniczny, ale to w sumie dobry chłopak; załamie się, gdy mu odmówimy...") obróciły się przeciwko samemu księdzu i Kościołowi?

Przyjrzyjmy się teraz zarzutom, wysuwanym przez "opcję na rzecz mas" wobec swoich antagonistów.

 

"Niedopieszczony duszpasterz"

Biada pasterzom Izraela, którzy sami siebie pasą! Czyż pasterze nie powinni paść owiec? Nakarmiliście się mlekiem, odzialiście się wełną, zabiliście tłuste zwierzęta, jednakże owiec nie paśliście (Ez 34,2). Pod oskarżeniem Ezechiela podpisują się krytycy duszpasterstwa elitarnego. Widzą w przedstawicielach przeciwnej opcji, niespełnionych, starych (bądź młodych) kawalerów, którzy usiłują opatulić samotność i życiową frustrację ciepłym futerkiem garstki swych podopiecznych. Chodzi im o to, powiadają, aby zgromadzić wokół siebie grono adoratorów, którzy będą ich dopieszczać. Wycieczki w góry, herbatki, wielogodzinne, indywidualne rozmowy, nastroje, emocje, zero konkretów.

Zarzut jest zasadny w dwu okolicznościach: kiedy grupa jest hermetycznie zamknięta i niechętnie odnosi się do "nowych" oraz, gdy mimo długiego czasu jej istnienia nie dokonują się żadne zmiany w poszczególnych osobach. Duszpasterstwo -- wanna wypełniona ciepłą wodą, w której pławi się z rozkoszą duszpasterz, umilając sobie kąpiel za pomocą eterycznych olejków sympatycznej atmosfery.

 

"Leniwiec -- ideolog"

Drugi zarzut jest spreparowany z szeregu podejrzeń, dotyczących motywacji osób poświęcających swój czas i siły w pracę na skalę małych grup. Ostrze krytyki zwrócone jest przeciwko "tchórzostwu, lenistwu i wygodnictwu duszpasterzy, którzy miast wziąć się do solidnej, trudnej pracy na pierwszej linii frontu, uciekają na tyły, aby w komfortowych warunkach pracować na swojej małej działeczce. Pod ideologicznym płaszczykiem potrzeby inwestowania w elity, z arogancją pomijają wiele zaangażowań parafialnych, społecznych. Gardzą nieefektowną pracą, gdzie trzeba się męczyć i utytłać ręce. Wolą przystrzygać trawniki i podlewać kwiatki...Wszystko to pod pozorem rzekomej "palącej potrzeby", "znaków czasu" i innych ideologicznych wymysłów".

Nie można odmówić racji tak wyrażonej krytyce, jeśli duszpasterz określonej grupy, mając po temu możliwości, z założenia nie chce poświęcać swojego czasu na innego typu zaangażowania. Za żadne skarby nie da się go nakłonić do odprawienia nabożeństwa dla parafialnych starowinek, ponieważ "i tak jest to bez sensu". Zarzuty są słuszne również wówczas, kiedy ów kapłan wolny czas poświęca na oglądanie kolejnej serii bzdurnych filmów video, lub towarzyskie wizyty.

 

Wychodząc poza krąg wzajemnych zarzutów i podejrzeń, zastanówmy się nad pozytywnymi racjami obu stron. Czy dadzą się one pogodzić w jednej wizji troski o Kościół i jego duszpasterską żywotność.

Duszpasterstwo elitarne pragnie skutecznie oddziaływać na określoną, wąską grupę religijną. Szanse powodzenia swojego zamiaru widzi w koncentracji sił na wybranych ludziach wierzących. Zamiast wylewać wodę z wiadra do ustawionych licznie butelek, chce każdą oddzielnie wziąć do ręki i napełnić.

Duszpasterstwo masowe widzi potrzebę zajęcia się tymi osobami w Kościele, które być może w znikomym stopniu mają świadomość swojej chrześcijańskiej tożsamości, ale jednak w nim pozostają. Chce za pomocą tradycyjnych form oddziaływać na tych, którzy nie posiadając głębszej religijnej formacji, mimo wszystko odnajdują w Kościele swoje miejsce. Jest to żmudne podlewanie ogrodu, gdzie chodzi o podtrzymanie roślin przy życiu, nawet, gdyby owe pielęgnacyjne zabiegi nie doprowadziły do wspaniałego rozkwitu.

 

W obu przypadkach jest -- obok wspomnianych patologii -- mnóstwo autentycznej troski o Kościół. Jaka zatem wizja duszpasterstwa, inspirowana przez jeden i drugi nurt, odsłania się dla Kościoła?

 

Dwie opcje mogą odnaleźć wspólny język sięgając po słowa z Ewangelii. Roztropność obu stron może się spotkać w mądrości Mistrza z Nazaretu. Jezus praktykował zarówno troskę o elity, jak i o "tłumy, które podążały za Nim". Nauczał publicznie, a na osobności wyjaśniał wszystko swoim uczniom. Ci, dzięki temu, że byli "oczkiem w głowie" Nauczyciela, mogli następnie stać się Jego ustami -- sami pełnić funkcję zwiastunów i nauczycieli. Nihi novi sub sole! Oto gotowy wzór.

Jakie konkretne postulaty wynikają ze zgody na ewangeliczna mądrość? W naszej szczecińskiej parafii podjęliśmy próbę skuteczniejszego duszpasterskiego oddziaływania na rodziców i chrzestnych dzieci, przyprowadzanych do sakramentu odrodzenia. Zwiększyliśmy ilość przygotowawczych spotkań. Odpowiedzialność za nie wzięli na siebie ludzie z Neokatechumenatu. Jako dojrzali chrześcijanie, mając wobec swoich słuchaczy dodatkowy atut ich "świeckości" -- zmagania się z podobnymi problemami i troskami -- mogą formować swoich mniej zaawansowanych w wierze braci.

W jednej z zaprzyjaźnionych parafii, katechezami (niezależnie od tych prowadzonych na lekcjach religii przez księdza) dla kandydatów do Bierzmowania zajęli się młodzi ludzie -- szkoła średnia, studenci. Sami często spotykają się we wspólnocie, gdzie otrzymują solidną duchowo -- teologiczną formację.

Od dwóch lat prowadzę kurs przedmałżeński. Ogromną siłę ma świadectwo zapraszanych małżeństw i lekarzy czerpiących na codzień wiarę i chrześcijańską dojrzałość ze wspólnot, oraz duchowego kierownictwa. Czas poświęcony tym ludziom procentuje i przynosi owoce dla innych. Przykładów, które celowo używam z własnego podwórka, by nie zostać posądzonym o marzycielstwo, można by mnożyć. Wskazują one właściwy kierunek. To należy czynić, a tamtego nie zaniedbywać.

 

Jeśli więc inwestujący w elity będą uczyli swe "owieczki" apostolskiej odpowiedzialności, wówczas wyjdą naprzeciw pragnieniu tych, którzy chcą ożywiać "masy". "Łaska i wierność spotkają się ze sobą..."

Wojciech Jędrzejewski OP

 

pisane dla "W drodze"

 


początek strony
© 1996-1998 Mateusz