Czytelnia
Wojciech Jędrzejewski

Zanim porzucisz Kościół

 

 

W ostatnich latach niemała liczba osób, dotąd identyfikujących się z Kościołem, podjęła decyzję o "separacji", bądź definitywnym z nim rozwodzie. Prawdopodobnie jakaś część katolików poważnie się zastanawia nad takim krokiem. Być może powiedzieli sobie: "To ostatnia próba; moja cierpliwość jest na wyczerpaniu. Kościół nie dorasta do swego powołania i nie zasługuje na mandat mojego zaufania i lojalności; nie sprawdza się jako wiarygodna, religijna instytucja, usiłując zbyt daleko wkraczać w moje prywatne życie, tudzież w wymiar społeczny i polityczny."

Zarzuty pod adresem Kościoła - te wymienione i szereg innych - często są prawdziwe. W ustach ludzi nieidentyfikujących się z katolicyzmem stanowią wyraz krytyki instytucji publicznej, i mają oni do tego pełne prawo. Wypowiadane jako mowa pożegnalna przez osoby dotąd pozostające "wewnątrz", stanowią równocześnie osąd ich własnego sposobu przeżywania wiary, polegającej zbyt mocno ma przywiązaniu do narodowych i rodzinnych tradycji, mniej natomiast na świadomości czym w rzeczywistości jest chrześcijaństwo. Człowiek, który tak bardzo gorszy się Kościołem, że postanawia go porzucić powinien zdać sobie sprawę, że już dużo wcześniej doszło do smutnej pomyłki w ich życiu. Polegała ona na zastąpieniu Ewangelii własną, "autorską" wizją chrześcijaństwa, która ma znikomą ilość punktów stycznych z duchem Biblii i nauką Chrystusa. Taka sytuacja musiała w końcu doprowadzić do rozłamu: porzucenia Kościoła, który żyje wiarą inną, niż moja. Zobaczmy to rozejście się perspektyw w oparciu o dwa konkretne problemy, odsyłające do dwu fundamentów Ewangelii.

 

Stosunek do Prawdy

Często podawany argument uzasadniający odejście z Kościoła dotyczy rygoryzmu moralnego i fanatyzmu w narzucaniu "wyznawanej etyki" innym. Zarzut dotyczący braku szacunku i agresji - o ile odnosi się do zaistniałych sytuacji, jest zasadny. Gdy takie zachowania mają miejsce są czymś złym, niezależnie od faktu, że poruszane sprawy są niezmiernie ważne i w grę wchodzą fundamentalne wartości. Warto jednak, aby człowiek gorszący się Kościołem z powodu napastliwości, którą jego przedstawiciele okazywali przy okazji dyskusji na ważne tematy etyczne zadał sobie jedno pytanie: Czy nie jest tak, że "kamień obrazy" stanowi nie brak kultury i pieniactwo, lecz "niezrozumiałe przywiązanie Kościoła do pewnych zasad etycznych, nieludzkie zaślepienie nimi, doktrynerstwo, niezdolność do modyfikacji i przewartościowywania swych przekonań"? Mówiąc inaczej - nie chodzi tylko o oburzający sposób opowiadania się za prawdą, ale o nią samą; o uznawanie jej za coś niezmiennego, pomimo zachodzących kulturowych przemian.

Tak sformułowany - choć niekonieczny explicite wypowiedziany - zarzut o fundamentalizm kryje w sobie wizję chrześcijaństwa, gdzie pominięty zostaje podstawowy fakt: Prawdą dla chrześcijan jest Osoba; Jezus Chrystus, objawiający Ojca, obecny w swym Duchu pośród uczniów, aby ich osobiście wprowadzać przez dzieje Kościoła w swą Boską Prawdę. On sam - żywy i dostępny, daje poznać tajemnice ludzkiego i Bożego życia. Nie chodzi zatem o przekonania etyczne, nadające się do modyfikacji, ale o wierność Osobowej Prawdzie, Objawionej Miłości.

Wierność ta nie jest łatwa do uniesienia, gdy trzeba ją dzielić z ludźmi, którzy raczej chcą posiadać Prawdę, zamiast być przez nią posiadani. Urzeczowienie Objawionego Słowa grozi przeżywaniem go w sposób zafałszowany, "nieczysty"; podobnie, gdy Jego głosiciele będą bardziej propagatorami, niż świadkami. Te "nieczystości" budzą niesmak i trudność w przynależeniu do Kościoła, mimo "zamieszkującej" w nim Prawdy. Nie są jednak w stanie decydująco wpłynąć na postawę wierzącego człowieka. Było to doświadczenie Jakuba Maritain wraz z żoną Raisą. Podejmując decyzję o przyjęciu chrztu w Kościele Katolickim wiedzieli, że pod względem intelektualnej otwartości oraz nieskazitelności moralnej istnieje szereg atrakcyjniejszych miejsc niż katolicyzm, jakim go znali. Maritain napisał w swoich pamiętnikach: Jeśli Bogu spodobało się ukryć swą prawdę w kupie gnoju, i tam pójdziemy jej szukać. Kiedy ostateczna decyzja zapadła Raisa odnotowała: Bezkresny spokój spłynął na nas, niosąc w sobie skarby wiary. Nie było już pytań, niepokojów, próśb - była tylko nieskończona odpowiedź Boga. Kościół dotrzymał swoich obietnic. I Jego w pierwszym rzędzie pokochaliśmy. Za Jego pośrednictwem poznaliśmy Chrystusa. Poszukiwana przez Maritainów prawda zyskała swe imię, które stało się drogocenne i którego porzucenie byłoby zdradą, nie zaś dowodem otwartości.

Oburzenie z powodu moralnego, lub doktrynalnego "konserwatyzmu" Kościoła, wypowiadane przez człowieka, który postanawia z niego odejść, działa jak obosieczny miecz, uderzający pytaniem: "Może nie spotkałeś Boga, który jest Prawdą"! Może żyłeś jak starszy syn z przypowieści - pośród całego bogactwa domu ojca nie poznałeś smaku radości z ich korzystania. Dom był dla ciebie więzieniem i skrycie zazdrościłeś młodszemu bratu, że odważył się na zrzucenie krępujących więzów". Czy więc naprawdę tylko ciasnota i fanatyzm Kościoła są powodem porzucenia go?

 

Reakcja na zło

Niezmiernie często, osoby odchodzące z Kościoła czynią to z powodu doświadczenia jakiegoś bardzo dotkliwego zła ze strony ludzi wierzących. Nierzadko tym kimś jest duszpasterz. Takie rany niełatwo się goją. Krzywdzące słowa, upokarzająca awantura, niesprawiedliwa decyzja. W spotkaniu i rozmowie z ludźmi mającymi poczucie krzywdy, bądź oburzonymi gorszącym postępowaniem współwyznawców, zwłaszcza kapłanów, trudno cokolwiek wyjaśniać, lub dementować. Ból i zgorszenie są czymś zrozumiałym i kwestionowanie ich nie ma żadnego sensu. Co innego, gdy stają się one powodem przekreślenia Kościoła, argumentem na zerwanie z nim więzi jako niewiernym nauce kochającego i dobrego Mistrza z Nazaretu.

Tak motywowana decyzja może świadczyć o zagubieniu, bądź nieodkryciu prawdy iż w centrum chrześcijaństwa stoi krzyż. Miejsce przyjęcia przez Boga poniżenia i krzywdy jako ceny naszego odkupienia. Jezus daje nam prawo bycia Jego uczniami pod warunkiem pójścia za Nim tą samą drogą pokory i miłosierdzia, silniejszych od nienawiści.

Doznane zło, którego obecność w Kościele jest oczywiście sprzeniewierzaniem się Ewangelii, zostaje przyjęte w równie nieewangeliczny sposób: budzi odrazę, zamiast miłosierdzia. Dokładnie wbrew świadectwu i nauce Pana. Było to przed świętem Paschy. Jezus wiedząc, że nadeszła jego godzina przejścia z tego świata do Ojca, umiłowawszy swoich na świecie do końca ich umiłował. W czasie wieczerzy, gdy diabeł już nakłonił serce Judasza Iskarioty, aby Go wydał, wiedząc, że Ojciec dał Mu wszystko w ręce oraz, że od Boga wyszedł i do Boga idzie, wstał od wieczerzy i złożył szaty. a wziąwszy prześcieradło nim się przepasał. Potem nalał wody do miednicy. I zaczął umywać uczniom nogi i ocierać prześcieradłem, którym był przepasany.[...] A kiedy umył im nogi rzekł do nich: "Czy rozumiecie co wam uczyniłem? Wy nazywacie mnie Mistrzem i Nauczycielem i dobrze mówicie, bo nim jestem. Jeżeli więc Ja, Pan i Nauczyciel, umyłem wam nogi, to i wyście powinni sobie nawzajem umywać nogi (J 13, 1-14).

Ilekroć dopada nas pokusa, aby odejść z Kościoła, by powołując się na większą autentyczność, żyć Ewangelią poza nim, zapytajmy samych siebie czy ta ewangelia nie jest przypadkiem naszym dziełem. Chrześcijanin porzucający wspólnotę wyznawanej wiary, mówiąc "Chrystus tak, Kościół nie", najprawdopodobniej odchodzi również od Pana Jezusa, który jest Prawdą i Ukrzyżowaną Miłością.

 

Wojciech Jędrzejewski OP

 


początek strony
© 1996-1998 Mateusz