„Cztery katechezy”

 

Pismo św. w odnowionych obrzędach sakramentu pokuty

 

 

W niniejszym artykule pragnę przedłożyć kilka moich refleksji na temat roli i funkcji Pisma św. w odnowionej liturgii sakramentu pokuty, ze szczególnym uwzględnieniem jego znaczenia w kształtowaniu właściwego ducha pokuty. Choć treść jego, jak sądzę, będzie dostępna i pożyteczna dla wszystkich, jest ona jednak przeznaczona przede wszystkim dla duchowieństwa, do którego głównie należy realizacja wprowadzonych niedawno zmian w sprawowaniu tego sakramentu.

Na wstępie taka oto ogólna uwaga:

Jedną z ważnych nowości zreformowanego rytuału pokutnego jest uznanie za jego integralną część proklamacji Pisma św. Jest ona obowiązkowa w obrzędzie pojednania wielu penitentów, polecana zaś — szkoda, że nie mocniej i intensywniej — przy tradycyjnej spowiedzi indywidualnej.

Już sam ten fakt posiada doniosłe znaczenie w kształtowaniu ducha pokuty i to z dwóch względów:

a) Proklamowanie Pisma św. jest postawieniem człowieka wobec Boga, który wzywa do nawrócenia. Tylko tak jest ono możliwe. Nawrócenie nie jest bowiem rzeczą, którą człowiek sam sobie może zaplanować, odłożyć na później, na jakiś inny, stosowniejszy dla siebie czas. Możemy się nawrócić tylko wtedy, gdy Bóg nas wzywa do nawrócenia; z Jego wezwaniem związana jest bowiem zawsze łaska, która nam je umożliwia.

Biblia wielokrotnie mówi, że to tak się właśnie sprawy mają. Owo „później” może bowiem nie nastąpić nigdy. „Ponieważ prosiłem — mówi Mądrość Boża — lecz wyście nie dbali, rękę podałem, a nikt nie zważał... więc i ja waszą klęskę wyszydzę, zadrwię sobie z waszej bojaźni... wtedy będą mnie prosić — lecz ja nie odpowiem, i szukać — lecz mnie nie znajdą” (Prz 1,24–28).

„Napominamy was, abyście nie przyjmowali na próżno łaski Bożej. Mówi bowiem Pismo: W czasie pomyślnym wysłuchałem ciebie, w dniu zbawienia przyszedłem ci z pomocą. Oto teraz czas upragniony, oto teraz dzień zbawienia” (2Kor 6,1–2).

„Szukajcie Pana, gdy się pozwala znaleźć, wzywajcie Go, dopóki jest blisko! Niechaj bezbożny porzuci swą drogę i człowiek nieprawy swoje knowania. Niech się nawróci do Pana, a Ten się nad nim zmiłuje...” (Iz 55,6–7).

W przeciwnym bowiem razie, tzn. gdy człowiek zmarnuje tę okazję, może się zdarzyć, że: „Przychodzą, by szukać Pana, lecz Go nie znajdują, bo On się od nich odsunął”(Oz 5,6); albo jak mówi inny prorok: „Błąkać się będą od morza do morza, z północy na wschód będą krążyli, by znaleźć słowo Pańskie, lecz Go nie znajdą” (Am 8,12); lub jak przestrzega sam Chrystus: „Ja odchodzę, a wy będziecie Mnie szukać i w grzechu swoim pomrzecie” (J 8,21).

Proklamowanie słowa Bożego w czasie liturgii pojednania jest zatem stworzeniem penitentowi optymalnych warunków, by mógł się nawrócić — słyszy on bowiem głos samego Boga, który wzywa go do zmiany życia i daje mu swoją łaskę, która mu to umożliwi.

b) Słowo Boże jest o wiele skuteczniejsze niż nasze ludzkie słowo. O tym szafarze sakramentu pokuty powinni być sami głęboko przekonani i to przekonanie winni wpajać swym wiernym. „Słowo, które wychodzi z ust moich, nie wraca do Mnie bezowocnie, zanim wpierw nie dokona tego, co chciałem”(Iz 55,11); i jeszcze: „Żywe jest bowiem słowo Boże, skuteczne i ostrzejsze niż wszelki miecz obosieczny, przenikające aż do rozdzielenia duszy i ducha, stawów i szpiku, zdolne osądzić pragnienia i myśli serca”(Hbr 4,12).

Z powyższego wypływa, moim zdaniem, taki oto pierwszy wniosek: należałoby często mówić wiernym o niezastąpionej roli słowa Bożego w procesie pokutnym, jako że do tej pory rzadko komu przychodzi na myśl, że w przygotowaniu się do spowiedzi normalnym punktem wyjścia winno być usytuowanie się w obliczu Boga, który swoim autentycznym słowem wzywa do nawrócenia.

Oczywiście, samo mówienie o tym nie będzie miało sensu, jeżeli nie będzie się urządzało systematycznie, tzn. kilka razy w roku, nakazanych przez nowy rytuał zbiorowych liturgii pokutnych oraz jeżeli przy spowiedziach indywidualnych będzie się normalnie opuszczać poleconą przez tenże rytuał lekturę bodajże jakiegoś krótkiego fragmentu Biblii.

Odnowiony obrzęd pojednania zawiera bogaty zestaw lektur biblijnych, których można używać w pokutnej liturgii słowa. Jest ich w sumie 100, w tym 33 ze Starego Testamentu, 27 z Ewangelii, plus 11 krótszych czytań, przeważnie z Nowego Testamentu, przeznaczonych do używania przy spowiedziach indywidualnych, oraz 29 czytań z pism Nowego Testamentu poza Ewangeliami.

Możliwości kształtowania w wiernych ducha pokuty tkwiące w tych lekturach są ogromne. Nie leżą one jednak na powierzchni, by się ujawniły i stały operatywne w umysłach i sercach słuchaczy, wymagają pośrednictwa księdza, który w swojej homilii wydobędzie je na światło dzienne.

Tu jednak rodzi się problem: czy my, księża, potrafimy to zrobić? To pytanie wydaje się na pierwszy rzut oka prowokacyjne i obrażające. Bo jak można wątpić, czy to potrafimy, skoro studiowaliśmy teologię. Doświadczenie jednak uzasadnia tę wątpliwość.

Wieloletnie przysłuchiwanie się homiliom czy naukom rekolekcyjnym pozwoliło mi stwierdzić, że teksty biblijne są na ogół interpretowane w duchu moralizatorskim. Polega to w praktyce na nawoływaniu do żalu nad grzeszną przeszłością i do poprawy życia opierającej się na pracy nad sobą, na naszych wysiłkach i staraniach. Te nawoływania są oczywiście wielorako motywowane. Np.: grzech pociąga za sobą karę; albo grzech jest wielką niewdzięcznością wobec Boga, który w historii zbawienia wyświadczył człowiekowi tyle dobrodziejstw, zwłaszcza wydając za niego na śmierć własnego Syna; albo: Bóg pomaga człowiekowi w jego wysiłkach. Podobne motywacje nie zmieniają jednak istoty rzeczy: takie podejście do Pisma św. pozostaje moralizatorskie. Głównym i zasadniczym motorem poprawy życia pozostaje człowiek, zdany na swój wysiłek i homilia celebransa usiłuje właśnie ten motor uruchomić.

Trzeba przyznać, że bardzo wiele z owych 100 lektur biblijnych znajdujących się w nowym rycie pojednania nadaje się doskonale do takiego właśnie użytku; trzeba jednak także powiedzieć, że czytanie i interpretowanie ich w kluczu moralizmu jest ich poważnym spłyceniem i zniekształceniem.

Biblia została napisana i powinna być czytana w kluczu kerygmatycznym. Dopiero wtedy wiele czytań proponowanych przez nowy rytuał nabierze w ogóle sensu w ramach liturgii pokutnej, a owe liczne czytania o treści parenetycznej otrzymają swoje właściwe ustawienie. Dopiero wtedy penitent będzie miał szansę być wprowadzonym w sakrament pokuty słuchaniem Pisma św. będącego we wszystkich swoich częściach Ewangelią, czyli Dobrą Nowiną. Apel skierowany do niego — „Nawróć się” — będzie wypływał z Ewangelii (por. Mk 1,1–45) doświadczonej, wg słów św. Pawła, jako „moc Boża ku zbawieniu dla każdego wierzącego” (Rz 1,16). W takim dopiero kontekście będzie mógł w nim być kształtowany prawdziwie chrześcijański „duch pokuty”.

Spróbuję ukazać w lekturach podanych w odnowionym obrzędzie sakramentu pokuty niektóre ważniejsze aspekty kerygmatyczne, które mogą kształtować w nas właściwego „ducha pokuty” i które należałoby wydobywać na powierzchnię w homiliach wygłaszanych w czasie liturgii pokutnych.

Myślę, że jest rzeczą zbędną definiować pojęcie kerygmatu: powiem tylko — dla uniknięcia możliwych nieporozumień i dwuznaczności — że pragnę w moich refleksjach zacieśnić powyższy termin do tych treści, które zawarte są w owych sześciu sławnych mowach św. Piotra i Pawła rozsianych w Dziejach Apostolskich, (por. Dz 2,14–41; 3,12–26; 4,7–12; 5,29–32; 10,34–43; 13,16–41). Chodzi tu zatem o elementarne prawdy chrześcijańskie, o to, co nazywamy misterium paschalnym, a więc: o Śmierć, Zmartwychwstanie Chrystusa i Zesłanie Ducha Świętego oraz znaczenie tych wydarzeń zbawczych dla nas.

By zbawcze dzieło Chrystusa mogło się nam ukazać jako dobra nowina, musi być jednak skontrastowane ze swoim przeciwieństwem — z grzechem. Wskazanie tego ciemnego tła można by nazwać kerygmatem negatywnym.

W mowie Piotra wygłoszonej w dniu Pięćdziesiątnicy dochodzi on do głosu w takich słowach: „Mężowie izraelscy, słuchajcie tego, co mówię: Jezusa Nazarejczyka, Męża, którego posłannictwo Bóg potwierdził wam niezwykłymi czynami, cudami i znakami, jakich Bóg przez Niego dokonał wśród was, o czym sami wiecie, tego Męża, który z woli, postanowienia i przewidzenia Bożego został wydany, przybiliście rękami bezbożnych do krzyża i zabiliście” (Dz 2,22–23).

W tych słowach nie tylko bezpośredni słuchacze Piotra, lecz każdy człowiek wezwany jest do tego, by uznał samego siebie za winnego śmierci Chrystusa. To właśnie w ten sposób Krzyż Chrystusa przekonuje o braku w nas prawdziwego życia. To zabijanie życia zostało przez Boga zademonstrowane w śmierci tego, którego Piotr w drugiej swojej mowie kerygmatycznej nazywa Dawcą Życia (por. Dz 3,15).

Jest sporo lektur biblijnych, które mówią o grzechu, pokazując wiele tych wymiarów, które wirtualnie zawierają się w przytoczonym wyżej urywku kerygmatu apostolskiego, a które — niestety — są nieobecne w świadomości wiernych i w sposobie przeżywania przez nich grzechu, co spłyca tym samym ich ducha pokuty.

Na pierwszym miejscu zasygnalizuję dość częste zjawisko zaniku poczucia grzechu. Przybiera ono rozmaite formy: trudności w wyszczególnianiu jakichkolwiek w ogóle grzechów („nikogo nie zabiłem, nie okradłem...”); wyznanie pewnych stereotypowych, ciągle tych samych grzechów („nie odmówiłem pacierza, opuściłem Mszę św., zakląłem...”) przy jednoczesnej postawie życiowej, która siebie ciągle uniewinnia, sobie zawsze przyznaje rację, a winę za wszystko co złe zwala na bliźniego; albo przesadne uwrażliwienie na jedne grzechy (często seksualne) przy całkowitym znieczuleniu na inne (często te przeciwne miłości bliźniego); albo — i to jest najczęstsze i najpowszechniejsze — brak zrozumienia, na czym polegają specyficzne chrześcijańskie postawy (mam tu na myśli postawy opisane w Kazaniu na Górze) i konsekwentne branie za dobrą monetę i niespowiadanie się z postaw życiowych głęboko niechrześcijańskich, które opinia społeczna, również ta katolicka, uważa na normalne. Te wszystkie zjawiska podcinają ducha pokuty u jego korzeni.

Homilie wygłaszane przy okazji liturgii pokutnych winny stanowczo burzyć te rozmaite formy braku poczucia własnej grzeszności. Wiele lektur biblijnych może nam tu przyjść z pomocą. Parę przykładów: 162 (1J 1,5–10) — „Jeśli mówimy, że nie zgrzeszyliśmy, czynimy Go kłamcą i nie ma w nas Jego nauki”; 103 (2Sm 12,1–9; 13) — „Ty jesteś tym człowiekiem...”; 187 (Łk 18,9–14) — sprawiedliwy faryzeusz nie otrzymuje przebaczenia swoich grzechów, celnik przyznający się do swoich win odchodzi usprawiedliwiony; 179 (Mt 25,31–46) — miłość bliźniego jedynym kryterium na Sądzie Ostatecznym; 113 (Iz 58) oraz lektura (Iz 1,10–18) z II schematu wzorcowego — krytyka fałszywej pobożności połączonej z niewrażliwością na grzechy społeczne; 147 (Rz 12,1–2; 9–20) i 174 (Mt 5) — Kazanie na Górze w wersji Pawła i w wersji Mateusza — obydwa mówiące o postawach specyficznie chrześcijańskich.

Innym niebezpieczeństwem zagrażającym duchowi pokuty pojętej w sensie chrześcijańskim jest głęboko zakorzenione w świadomości człowieka przekonanie, że grzech sam w sobie jest rzeczą dobrą i przyjemną, tylko — niestety — zakazaną przez Boga, który może nakazywać i zakazywać, co Mu się podoba. Z tym wiąże się dalsze wypaczenie polegające na tym, iż tzw. kara za grzech wymierzona jest jakby z zewnątrz, tzn. przez Boga obrażonego na nas za to, że ośmieliliśmy się postąpić wbrew Jego woli. Stąd rodzi się ów pospolity u wielu ludzi portret Boga — strasznego Sędziego, który czyha na nasze potknięcia, żeby je ukarać.

Biblia w zupełnie innym świetle widzi te sprawy. W niej grzech z natury swojej jest tragedią człowieka, niszczy jego szczęśliwą egzystencję, powoduje w nim zepsucie i śmierć. Z tego to właśnie powodu jest on zakazany przez Boga, który kochając nas, nie chce naszego nieszczęścia i śmierci, będących jakby naturalną karą za grzech. W odnowionym rycie pokutnym jest sporo lektur biblijnych, które mogą być punktem wyjścia dla homilii prostującej te zniekształcenia, np.: 118 (Ez 18,20–32) — „Czyż tak bardzo mi zależy na śmierci występnego — wyrocznia Pana Boga — a nie raczej na tym, by się nawrócił i żył?...”. Trzeba zwrócić uwagę na połączenie występku ze śmiercią oraz nawrócenia z życiem: 115 (Jr 2,1–13) — „Opuścili Mnie, źródło żywej wody, żeby wykopać sobie cysterny, cysterny popękane, które nie utrzymują wody”; 176 (Mt 9,9–13) — grzesznik, równa się człowiek chory, źle się mający; 145 (Rz 6,16–23) — „Albowiem zapłatą za grzech jest śmierć”; 95 (Rdz 3,1–19) — geneza tego kłamstwa, Bóg powiedział: „Nie wolno wam jeść z niego, a nawet go dotykać, abyście nie pomarli. Wtedy rzekł wąż do niewiasty: Na pewno nie umrzecie!” (Szatan wmawia, że grzech nie jest śmiercią, ale życiem i użyciem).

Z wyżej opisanym zjawiskiem łączy się ostatni punkt dotyczący kerygmatu negatywnego. Chodzi tu o pewien tani i niezrozumiały optymizm dotyczący możliwości wyjścia z grzechu. Jest on dosyć powszechny u dużej liczby wiernych. Podświadome myślenie jest tu takie: grzech niszczy właściwie jakby z zewnątrz relację człowieka z Bogiem: obrażony Stwórca zamyka przed człowiekiem niebo, do którego ponownego otwarcia potrzebne jest zbawcze dzieło Chrystusa. We wnętrzu człowieka pozostaje jednak, mimo wzmożonej skłonności do zła, swego rodzaju naturalna dobroć, do której w wychowaniu należy apelować i którą należy rozwijać. Człowiek dobrej woli przez uwagę i usilną pracę nad sobą może się właściwie poprawić sam ze swoich grzechów. Nie ma nic groźniejszego dla autentycznie chrześcijańskiego ducha pokuty jak ten pogląd.

Podważa on bowiem u samych korzeni niezbędność zbawienia Chrystusowego redukując je do jurydycznej konieczności szukania złożenia zagniewanemu Bogu zadośćuczynienia o nieskończonej wartości, tak by mogło ono wyrównać nieskończoną obrazę Jego majestatu. Stoi to w rażącej sprzeczności z Biblią. W niej grzech (mam teraz na myśli rzeczywistość zwaną później grzechem pierworodnym) jest przede wszystkim egzystencjalnym dramatem człowieka. Będąc oderwaniem się od Boga, niewiarą w Jego miłość i w to, że jedynie z Niego płynie szczęście i życie dla człowieka, wprowadza on w jego wnętrze próżnię egzystencjalną, konieczność szukania sobie nowych oparć, zabezpieczeń i miłości poza Bogiem, konieczność robienia z siebie samego centrum wszystkiego. Człowiek zamyka się w ten sposób w kręgu swego egoizmu, stając się zażartym obrońcą tych wartości i dóbr ziemskich, w których — zamiast w Bogu — zakotwiczył swoje życie. Stąd rodzą się wszystkie nasze grzechy indywidualne i wszystkie formy egoizmu.

Wydarzenie grzechu pierworodnego nas na stałe zraniło i okaleczyło naszą naturę, poddało ją w niewolę szatana (por. Hbr 2,14) i uczyniło bezsilną (por. Rz 5,6) do życia prawdziwą miłością. Św. Paweł nazywa to „panowaniem grzechu”, rzeczywistością przerastającą nasze wysiłki i naszą ewentualną dobrą wolę (por. Rz 3,9–11; 3,32; 7,14–25). W nowym rytuale pokutnym znajdziemy sporo czytań Starego i Nowego Testamentu, które ilustrują powszechność grzechu i jego głębokie zakorzenienie się w nas oraz naszą niezdolność wyjścia z niego o własnych siłach. Oto znowu parę przykładów: 101 (Pwt 9,7–19) — „Od dnia, kiedyś wyszedł z ziemi egipskiej aż do przyjścia na to miejsce, byliście oporni względem Pana... Widzę, że ten naród jest narodem o twardym karku...”; 116 (Jr 7,21–26) — bardzo podobne podsumowanie całej siedmiowiekowej historii Izraela: 121 (Oz 11,1–11) — „Im bardziej ich wzywałem, tym dalej odchodzili ode Mnie... Mój lud jest skłonny odpaść ode Mnie...”; 142 (Rz 3,21–23) — „Bo nie ma tu różnicy: wszyscy bowiem zgrzeszyli i pozbawieni są chwały Bożej”; 146 (Rz 7,14–25) — „Nie czynię bowiem dobra, którego chcę, ale czynię to zło, którego nie chcę...”.

Na tle tego, o czym była mowa powyżej, w pełniejszym blasku staje przed nami kerygmat pozytywny, jako Dobra Nowina. Za jego tytułowe zdanie można by uznać stwierdzenie: Bóg kocha grzesznika. To oczywiste stwierdzenie dla wielu ludzi wcale nie jest takie oczywiste. Wręcz przeciwnie: w przeciętnej świadomości wiernych sprawa ma się inaczej: Bóg kocha człowieka, gdy ten jest dobry; jeśli grzeszy, Bóg odwraca się od niego. Dopiero ponowne nawrócenie jest warunkiem wejścia w Bożą miłość. „Najpierw się nawróć, okaż dobrą wolę i skruchę, a Bóg znowu cię będzie kochał”. Takie postawienie sprawy jest niczym innym, jak projekcją na Boga tego, co dzieje się w naszych stosunkach międzyludzkich: jesteśmy akceptowani i kochani przez innych, gdy podporządkujemy się ich życzeniom, ideałom, gustom. W przeciwnym wypadku czujemy się odtrąceni, krytykowani, sądzeni i potępiani, słowem — niekochani. Ten porządek rzeczy przeniesiony na Boga konsoliduje w przekonaniu wiernych Jego obraz jako surowego Sędziego, a cały proces nawrócenia przedstawia jako wysiłek człowieka, by z powrotem wkraść się w Jego łaski i zasłużyć na Jego miłość. (Widzimy tu, jak poszczególne aspekty interesującego nas zagadnienia, które w moich wywodach logicznie wyodrębniam, zazębiają się).

Dobra Nowina w Biblii jest inna: Bóg, by nas kochać, nie potrzebuje naszych dobrych uczynków. Św. Paweł woła pełen zdumienia: „Bóg zaś okazuje nam swoją miłość właśnie przez to, że Chrystus umarł za nas, gdyśmy jeszcze byli grzesznikami...” 146 (Rz 5,7–11); a św. Jan: „Bóg sam pierwszy nas umiłował” 165 (1J 4,19). Bóg widzi, że człowiek grzesząc sprowadza na siebie morze udręk i cierpienia, że rujnuje swoje życie i szczęście, nie znosi obojętnie tej naszej męki, ale interweniuje, zaczyna dla dobra grzesznego i nieszczęśliwego człowieka historię zbawienia, której punktem kulminacyjnym jest misterium paschalne Jezusa Chrystusa.

Tę centralną prawdę kerygmatu należałoby w każdej liturgii pokutnej szczególnie uwypuklać. Na szczęście lektur głoszących miłość Boga do grzesznika jest w nowych obrzędach Sakramentu pokuty pod dostatkiem. Takich, w których wprost jest o tym mowa, naliczyłem około 30, implicite zawiera tę myśl każda niemal lektura!

Skonkretyzowaniem kerygmatu chrześcijańskiego jest orędzie o śmierci i zmartwychwstaniu Jezusa Chrystusa. W jakiś sposób powinno ono być zawsze obecne, czy to w lekturze biblijnej, czy to w homilii celebransa. W mówieniu o nim łatwo jest jednak o pewne skrzywienie i niewybaczalne opuszczenia. Najczęstsze skrzywienie polega na takim przedstawieniu męki i śmierci Pana, jak gdyby w nich chodziło o udobruchanie zagniewanego Boga zadośćuczynieniem proporcjonalnym do zadanej Mu nieskończonej obrazy. Takie zadośćuczynienie mógł złożyć jedynie Jezus Chrystus, Bóg i zarazem człowiek. Nowy Testament wielokrotnie przypomina, że Chrystus nie musiał jednać Boga z nami. On bowiem nigdy nie przestał nas kochać. To my potrzebowaliśmy pojednania z Nim.

Z powyższym wypaczeniem wiąże się zbyt jednostronne podkreślenie znaczenia męki i śmierci Jezusa, niedowartościowanie zaś jego zmartwychwstania, co wprowadza nas w kolizję ze słynnym zdaniem św. Pawła, że Chrystus „został wydany za nasze grzechy i wskrzeszony z martwych dla naszego usprawiedliwienia” (Rz 4,25). Zapomina się mianowicie o tym, że Jezus w swoim zmartwychwstaniu stał się, by znowu użyć słów św. Pawła „duchem ożywiającym” (por. 1Kor 15,45), Panem i Władcą, któremu została oddana wszelka władza na niebie i na ziemi (por. Mt 28,18 i J 3,35); również władza wyrwania człowieka z niewoli grzechu i dawania mu życia wiecznego (por. J 17,2). Tę władzę wykonuje Jezus posyłając do wnętrza człowieka Ducha Świętego, który przeobraża nas w nowe stworzenie realizując w nas proroctwo Ezechiela o nowym, niekamiennym sercu (por. Ez 36,26). W ten sposób głównym sprawcą przemiany w człowieku jest Duch Święty. Nasze nawrócenie to przede wszystkim Jego dzieło.

Podstawowym warunkiem ze strony człowieka, formą jego współudziału i współpracy z Bogiem jest wiara. Św. Paweł nie może się znużyć powtarzaniem takiego warunku: „Jest to sprawiedliwość Boża przez wiarę w Jezusa Chrystusa dla wszystkich, którzy wierzą” (Rz 3,22), albo: „Sądzimy bowiem, że człowiek osiąga usprawiedliwienie przez wiarę, niezależnie od pełnienia nakazów prawa” (Rz 3,28). To właśnie z wiary mają wyrastać, w miarę duchowego postępu człowieka, wszelkie inne formy współpracy człowieka z Bogiem: modlitwa, zmaganie się z sobą, asceza itd.

W tym względzie często ma miejsce najgorsze w swoich skutkach opuszczenie związane z przepowiadaniem kerygmatu: zapomina się właśnie o Zesłaniu Ducha Świętego do wnętrza człowieka. Nie mówi się nic lub mówi się źle i niewystarczająco o wierze jako o warunku, by Duch Święty mógł w nas sprawiać nawrócenie. Ten mankament wyrządza naszemu przepowiadaniu Ewangelii — również temu, które ma penitenta przygotować do dobrej spowiedzi — niepowetowaną szkodę. Ogranicza on bowiem darmowość zbawczego dzieła Chrystusa do tzw. zbawienia obiektywnego, czyli dokonującego się poza nami. Zbawienie subiektywne, czyli asymilacja owoców śmierci i zmartwychwstania Jezusa, traci charakter darmowości; staje się przede wszystkim domeną naszych wysiłków i starań, które wchodzą na miejsce wiary. Tu — moim zdaniem — ma źródło wspomniane na początku częste moralizowanie naszych kaznodziejów. Stąd także płynie owo karykaturalne w świadomości naszych przeciętnych wiernych przekonanie, że chrześcijaństwo to z jednej strony abstrakcyjne — w większości niezrozumiałe dogmaty, a z drugiej strony wyładowany przykazaniami — w większości utrudniającymi życie wóz — który należy samemu, swoimi własnymi, słabymi przecież siłami, ciągnąć. Ewangelia z dobrej nowiny staje się w ten sposób nowiną nader uciążliwą.

Przy okazji liturgii pokutnej jest bardzo łatwo o to wypaczenie. Skutecznie może nas przed tym uchronić wiele lektur biblijnych proponowanych przez odnowiony ryt pokutny, w których mowa jest o darmowości zbawienia subiektywnego, np.: 117 (Ez 11,14–21) i 119 (Ez 36,23–28) — „Dam im jedno serce i wniosę nowego ducha do ich wnętrza. Z ciała ich usunę serce kamienne, a dam im serce cielesne, aby postępowali zgodnie z moimi poleceniami, strzegli nakazów moich i wypełniali je...”; 122 (Oz 14,2–9) — „Uleczę ich niewierność i umiłuję ich z serca...”; 149 (2Kor 5,17–21) — „Jeżeli więc ktoś pozostaje w Chrystusie, jest nowym stworzeniem... Wszystko zaś to pochodzi od Boga, który pojednał nas z sobą przez Chrystusa i zlecił nam posługę jednania...” ; 151 (Ef 2,1–10) — „ Łaską bowiem jesteście zbawieni przez wiarę. A to pochodzi nie od was, lecz jest darem Boga: nie z uczynków, aby się nikt nie chlubił. Jesteśmy bowiem Jego dziełem stworzeni w Chrystusie Jezusie dla dobrych czynów, które Bóg z góry przygotował, abyśmy je pełnili”; 155 (Kol 3,1–17) — „Jeśliście więc razem z Chrystusem powstali z martwych, szukajcie tego, co w górze... nie tego, co na ziemi... Zadajcie więc śmierć temu, co jest przyziemne w waszych członkach: rozpuście,... złej żądzy,... chciwości...”.

Na tym ostatnim przykładzie widać, jak etyka chrześcijańska wyrasta z kerygmatu głoszonego, przyjętego z wiarą, wydającego owoc w postaci naszego wewnętrznego zmartwychwstania: „Jeśliście więc razem z Chrystusem powstali z martwych...”.

Te i inne lektury rzucają także światło na czwarty warunek dobrej spowiedzi: postanowienie poprawy. Jego integralną częścią i podstawą powinna być wiara w prawdę głoszonego kerygmatu, wiara w moc zmartwychwstałego Pana; ona bowiem otwiera nas na działanie Jego Ducha uruchamiając w ten sposób proces powolnej przemiany wewnętrznej. Bez wiary tzw. postanowienie poprawy staje się jednym z najbardziej frustrujących problemów penitenta: poprawa jest krótkotrwała, prędzej czy później wraca się do sytuacji wyjściowej, na następnej spowiedzi wyznaje się te same grzechy, co poprzednio; w życiu wewnętrznym nie notuje się na dłuższą metę żadnego postępu.

I wreszcie ostatnia refleksja związana ze znaczeniem Pisma św. w kształtowaniu ducha pokuty. Nowy rytuał proponuje parę czytań biblijnych, które wstawione w kontekst liturgii pokutnej, mogą być punktem wyjścia do przypomnienia, że istotą sakramentu pokuty jest nawrócenie — zob. np.: 126 (Zch 1,1–6). Streszczenie całego przepowiadania proroczego słowa: „Nawróćcie się do Mnie — wyrocznia Pana Zastępów — a Ja nawrócę się do was”; 170 (Mt 3,1–12) i 171 (Mt 4,12–17) — apele Jana Chrzciciela i Jezusa „Nawróćcie się”; 183 (Łk 13,1–5) — epizod z zawaleniem się wieży Siloe jest okazją do powiedzenia: „Jeśli się nie nawrócicie, wszyscy tak samo zginiecie”.

W kwestii, co jest istotą sakramentu pokuty, też panuje w głowach wiernych pewien chaos. Zresztą w różnych epokach historii Kościoła kładziono na rozmaite elementy większy lub mniejszy nacisk. We wczesnym średniowieczu w centrum tego sakramentu zdawała się stać proporcjonalna do grzechu ekspiacja, od późniejszego średniowiecza ogromnie akcentowano wyznanie grzechów, skąd nawet przyszła nazwa „spowiedź”. Dzisiaj mówi się o żalu jako najistotniejszej części pokuty. Ten stan rzeczy łatwo jednak może przysłonić prawdziwe serce Sakramentu, tak wyraźnie podkreślone w pierwotnym chrześcijaństwie: jest nim właśnie nawrócenie. W pierwszych wiekach bowiem instytucja pokutna była jakby drugim katechumenatem, w wielu kościołach trwała ona dłużej i była surowsza niż katechumenat chrzestny. Dlaczego? Bo, aby dopuścić grzesznika do mającego miejsce na końcu pojednania z Kościołem (równoznacznego z pojednaniem z Bogiem) czekano na prawdziwe, czynami poparte nawrócenie. Dziś dalecy jesteśmy od takiego przeżywania tego sakramentu: praktykuje się go jako środek oczyszczenia, uspokojenia sumienia, rzadko jednak jest on tym, czym być powinien — czynnikiem rzeczywistej przemiany życia.

Prawdopodobnie częściowym powodem tego stanu rzeczy jednak jest to, że nie wiadomo dokładnie, co właściwie znaczy: nawrócić się. Czy jest to równoznaczne z „poprawić się”, tzn. mniej się denerwować, zmniejszyć lub wyrugować jakieś grzechy seksualne, więcej się modlić, zacząć znowu chodzić do kościoła itd.? Czy to tylko oznacza „nawrócić się”? Biblia Nowego Testamentu ma tu na względzie coś o wiele bardziej radykalnego. Nawrócić się — to wyzuć się ze starego człowieka (por. Ef 4,22 i Kol 3,9) ukrzyżować starego człowieka (por. Rz 6,6), przyoblec nowego człowieka, przyoblec się w Chrystusa (por. Ef 4,24; Kol 3,10 i Gal 3,27), stać się nowym stworzeniem (por. Gal 6,15). Te wszystkie nazwy wskazują na coś bardzo głębokiego. Tu jakby chodziło o zmianę natury człowieka, ale tu zaraz zapytać musimy, czym się charakteryzuje to nowe stworzenie, jakie są jego cechy, czym się ono różni od starego stworzenia.

Myślę, że odpowiedź na to daje Kazanie na Górze: miłujcie waszych nieprzyjaciół (por. Mt 5,43–48), bo jeśli kochać będziecie tych, którzy was kochają, cóż więcej robicie? Celnicy i grzesznicy to czynią! Stare stworzenie może zdobyć się na wiele rzeczy szlachetnych i pięknych, do miłości wroga nie jest jednak w żadnym wypadku zdolne. Miłość nieprzyjaciół jest bowiem tym, co na krzyżu objawił Jezus Chrystus — On się tam nie oparł przemocy. Wydał na podeptanie swoje słuszne prawa życia, pozwolił, by ludzka przewrotność ukrzyżowała Go i na to wszystko odpowiedział modlitwą za krzyżujących Go, gotowością odpuszczenia im grzechów, miłością. Nawrócić się, czyli być nowym stworzeniem, czyli być alter Christus, oznacza nawrócić się do tej miłości, otworzyć się na nią, pozwolić, by Duch Święty wlał ją w nasze serce.

Jest kilka lektur biblijnych w nowym rytuale, które o takiej „mecie” nawrócenia expressis verbis mówią: obok Kazania na Górze wg Mateusza 174 (Mt 5,17–47) i Pawła 147 (Rz 12,1–2; 9–20), także: 193 (J 15,9–14); 152 (Ef 4,1–3; 17–32); 154 (Ef 5,1–14) i 155 (Kol 3,1–17).

Powyższe refleksje od innej strony potwierdzają poruszoną wcześniej konieczność głoszenia darmowości zbawienia subiektywnego i wiary jako warunku, by w nie wejść. Nikt bowiem nie potrafi stać się nowym stworzeniem i kochać miłością ukrzyżowaną w oparciu tylko o własne siły i własne staranie.

Wnioski

W trakcie tego artykułu wielokrotnie sygnalizowałem niedomogi występujące w pojmowaniu przez wiernych grzechu, nawrócenia, działania zbawczego Chrystusa etc. Te mankamenty nie biorą się z powietrza. Wydaje mi się, że jakaś część winy za ich uporczywe zakorzenianie się i rozpowszechnianie ponosimy my, księża.

Moje długoletnie obserwacje i słuchanie rozmaitych naszych publicznych wystąpień utwierdzają mnie w podejrzeniu, że w naszym księżowskim środowisku zamgliła się dziś mocno świadomość takich podstawowych rzeczy jak: Czym właściwie jest Ewangelia? Co stanowi o tym, że jest ona Dobrą Nowiną? Jak w gruncie rzeczy funkcjonuje chrześcijaństwo? Czym się różni etos chrześcijański od innych systemów moralnych?

Czy jest to wtórna ignorancja, czy też może z tą mgłą w głowie wychodzą ludzie z seminariów? W każdym razie, katechizacja wiernych na temat sakramentu pokuty oraz jego właściwego przeżywania jest niewątpliwie pilnym zadaniem ciążącym na duszpasterzach. Sądzę, że najlepszym i najbardziej naturalnym momentem, w którym można by ją systematycznie przeprowadzać, są właśnie postulowane przez nowe Obrzędy Pokuty wspólne liturgie słowa poprzedzające spowiedź indywidualną. W ten sposób potwierdza się od innej strony potrzeba tego, o czym wspomniałem na początku: owe pokutne liturgie biblijne winny być systematycznie urządzane. Najodpowiedniejszym dla nich czasem jest oczywiście okres Adwentu lub Wielkiego Postu, dobrze by było poszukać jeszcze innych okazji (np. święto patronalne parafii), żeby je tak urządzać 3–4 razy do roku. Inaczej bowiem cała reforma rytuału pokutnego może pozostać u w Polsce na papierze. Wobec nawału ludzi proszących nas o spowiedź oraz notorycznej u nas niechęci do jakichkolwiek zmian, będzie się spowiadać w praktyce tak, jak do tej pory z tą jednak różnicą, że rozgrzeszenie będzie udzielane po polsku.

Jeżeli w dokonanej reformie sakramentu pokuty tylko o to miało chodzić, to należałoby powiedzieć za poetą: „Parturiunt montes, nascetur ridiculus mus” („Góry jęczą w bólach porodowych, a przychodzi na świat śmieszna myszka”).

 

 

 

na początek strony
© 1996–2000 Mateusz