Duchowość

 
FRANCISCO F. CARVAJAL

Kierownictwo duchowe i jego zadania

 

 

Skrzypce

Opowiadają o pewnym biednym człowieku, który zarabiał na życie graniem na skrzypcach. Odwiedzał miasteczka, zaczynał grać, a ludzie zbierali się dookoła. Po skończonym graniu przechodził między słuchającymi podsuwając im podziurawiony beret w nadziei, że któregoś dnia się napełni.

Pewnego dnia zaczął grać jak zwykle, ludzie się zebrali, skrzypek czynił swój mniej więcej harmonijny hałas. Niczego więcej nie można było się spodziewać ani po skrzypku, ani po skrzypcach.

Właśnie wtedy przechodził tamtędy znany kompozytor i wirtuoz. Zbliżył się do zebranych ludzi; w końcu instrument znalazł się w jego rękach. Zgodnie ze swoimi możliwościami, nastroił skrzypce, przygotował się i zagrał zadziwiająco pięknie. Aż sam właściciel, speszony i zadziwiony, przechodził z jednej strony na drugą mówiąc: to przecież moje skrzypce! Moje skrzypce! Moje skrzypce! Nigdy nie myślał, że w tych strunach drzemały takie możliwości.

Nie trudno zauważyć, że każdy z nas zagłębiając się nieco w siebie samego, może zdać sobie sprawę, jak bardzo nie wykorzystuje w pełni swoich możliwości. W wielu rzeczach jesteśmy jak te stare podniszczone skrzypce. Może gdzieś tam brakuje jakiejś struny. Bywamy kiepskim instrumentem, często nawet nie nastrojonym.

I kiedy w naszym życiu chcemy zagrać coś poważnego, wychodzi nam to samo, co owemu grajkowi: mniej więcej harmonijny hałas. Kończąc zaś, odczuwamy potrzebę przejścia między ludźmi z naszym dziurawym beretem. Potrzebujemy aplauzu, poważania, pochwały... Tym żyjemy i jeśli tłum niezbyt nas docenia, czujemy się przegrani, ogarnia nas pesymizm. W najlepszym razie spełniają się słowa powiedzenia „kto żywi się okruchami, zawsze chodzi głodny”. To co czynimy nie jest zdolne wypełnić naszych potrzeb.

Jakaż różnica, jeśli pozwolimy, aby Bóg, wielki kompozytor, nastroił nas, naprawił, wstawił brakujące struny i zagrał! Wtedy stajemy się Bożymi instrumentami. Sami zaczynamy dziwić się możliwościom, które zamknięte drzemały w naszym życiu. Wtedy, stając się instrumentami Boga, dostrzegamy wielkość i piękno naszego życia, i zaczynamy rozumieć, że tylko On może nas nasycić, ponieważ zostaliśmy stworzeni do rzeczy nieskończonych.

 

Kto nas naprawi?

Tylko Jezus ma lekarstwo uzdrawiające rozstrojone skrzypce naszego życia. Tylko On może naprawić nasze życie, nadać mu piękno i harmonię.

Jest Mistrzem, w prawdzie i z mocą poucza nas o drodze prowadzącej do radości, skuteczności i zbawienia. „Naucza z mocą, a nie jak uczeni w Piśmie” — mówił o Nim lud.

Jest Lekarzem, ma potrzebną wiedzę i lekarstwa. Nie istnieją choroby, których Chrystus nie mógłby wyleczyć, nie ma problemów, których nie mógłby rozwiązać. Wystarczy byśmy z zaufaniem zbliżyli się do Niego i pozwolili się uleczyć. „Jest Lekarzem i leczy nasz egoizm, jeśli tylko pozwolimy, aby Jego łaska dotarła aż do głębi naszej duszy. Jezus ostrzegł nas, że najgorszą chorobą jest hipokryzja, duma prowadząca do maskowania własnych grzechów. Z lekarzem trzeba być całkowicie szczerym, wyznać całą prawdę i powiedzieć: Domine, si vis, potes me mundare (Mt 8,2) , Panie, jeśli chcesz — a Ty chcesz zawsze — możesz mnie oczyścić. Ty znasz moje niedomagania, czuję ich objawy i ulegam słabościom. I szczerze pokazujemy mu nasze rany i ropę, jeśli jest ropa. Panie, Ty który uleczyłeś tyle dusz, spraw, żebym przyjmując Cię do serca albo kontemplując Cię w Tabernakulum, uznał Cię za Bożego Lekarza” (J. Escrivá, To Chrystus przechodzi, nr 93).

Jeśli czasem czujemy się bardzo chorzy, nie zapominajmy o pocieszających słowach Pana Jezusa: Nie potrzebują lekarza zdrowi, lecz ci, którzy się źle mają. Wtedy On jest bliżej nas niż kiedykolwiek, niezależnie od tego, jak wielkie było nasze wykroczenie i jak wiele naszych potknięć. Nawet gdyby się nam wydawało, że nie ma na nie lekarstwa.

Wszyscy jesteśmy trochę chorzy, dlatego wszyscy potrzebujemy Chrystusa. On jest lekarstwem na wszystkie nasze dolegliwości.

Jezus Chrystus jest Przyjacielem, „Wielkim Przyjacielem, który nigdy nie zdradza” (por. Tenże, Droga, nr 88). Zawsze jest gotowy podać nam rękę. Zawsze nas słucha, opiekuje się nami i dodaje nam ducha. Z Nim, nigdy nie będziemy sami. Zechciał stać się człowiekiem, abyśmy, pełni zaufania, mogli zbliżyć się do Niego. I jest Bogiem, który wszystko może.

Jest Dobrym Pasterzem, szuka zagubionej owcy, na własnych ramionach zanosi ją do stada. Chrystus szuka nas i jeśli tylko zechcemy otrzymamy od Niego pomoc, nawet jeśli zagubiliśmy się z własnej winy. Dla Niego, każdy z nas jest niepowtarzalny.

Zna każdą ze swych owiec, pomaga j ej i broni, prowadzi na pewne i bogate pastwiska. Pan jest moim pasterzem — śpiewa psalmista — nie brak mi niczego (...). Chociażbym chodził ciemną doliną, zła się nie ulęknę, bo Ty jesteś ze mną. Twój kij i Twoja laska właśnie mnie pocieszają (Ps. 22 1-4).

Czasem bezpośrednio kieruje duszą, innymi razy poprzez osoby powołane, będące jakby kanałami, przez które przepływa Jego łaska. Sam mówi o tym wyraźnie: Kto was słucha mnie słucha (por. J 20, 23) ; idźcie więc i nauczajcie wszystkie narody, udzielając im chrztu... A oto Ja jestem z wami przez wszystkie dni aż do skończenia świata (por. Mt 28, 19-20).

Bóg może także działać w naszej duszy za pośrednictwem rodziców, przyjaciela, znajomego.

Kierownik duchowy to człowiek umiłowany przez Boga i dobrze znający drogę. Przed nim otwieramy naszą duszę, on zaś staje się naszym nauczycielem, lekarzem, przyjacielem, dobrym pasterzem we wszystkich tych rzeczach, które odnoszą się do Boga. Wskazuje nam możliwe przeszkody, ukazuje cele naszego życia wewnętrznego, abyśmy mogli skutecznie przezwyciężać konkretne trudności i zawsze dodaje nam otuchy. Z Bożą pomocą uczy nas odkrywać nowe horyzonty, budzi głód i pragnienie Boga, które przyczajona oziębłość zawsze chciałaby zgasić.

Kierownik duchowy stymuluje nasz zapał dążenia do świętości, zapał do walki z krótkowzrocznością duchową i z grzechem. Dlatego gdyby nie było tych pragnień (a przynajmniej „pragnienia pragnień”) stawania się lepszym i troski o innych, niewielkim pożytkiem byłoby kierownictwo duchowe, które Kościół, już od pierwszych wieków, polecał zawsze jako najskuteczniejszy środek postępu w życiu chrześcijańskim.

 

Znajomość drogi

Życie wewnętrzne trzeba rozwijać z dnia na dzień, z tygodnia na tydzień. Rozpoczynamy wiele razy. Dlatego trzeba wyznaczyć bardzo konkretne, jasno określone cele. Bywa, że gubi się drogę. Pozostaje wtedy jedynie pusty i niepewny kierunek, który będąc mało konkretnym, prowadzi donikąd. „Chodzi o to, że w życiu nie wystarczą niesprecyzowane, zbyt ogólne kierunki. Konieczna jest droga i trzeba ją znać. Często jednak nie znamy drogi i to jest początkiem naszych dolegliwości i zniechęceń.

Na przykład ludziom młodym stojąca przed nimi przyszłość, daje wielką możliwość wyboru. Często jednak są niezdecydowani i nie potrafią wybrać odpowiedniej drogi. Mogą zatrzymać się w niespokojnej bierności. Nie znają drogi. Przyszłość jest dla nich czymś niewiadomym i bardzo mało konkretnym. Bywa i tak, że w wieku dojrzałym także żyjemy wspomnieniami niespełnionych marzeń, wytwarzającymi w duszy niepłodną melancholię. Nie odnajdujemy drogi, jesteśmy duchowo zawieszeni zawsze w tej samej sytuacji, bez nowych, wewnętrznych kraj obrazów.

Czasem powinniśmy przyznać, że żyjemy krajobrazem przeszkody; zawsze te same błędy! Możemy być przywiązani do pychy, irytacji, gniewu, nieufności, przykuci do nietolerancji, lenistwa, związani tchórzostwem, prowadzącym nas do zniechęcenia już przy pierwszych przeszkodach...” (A. Garcia Dorronsoro, Tiempo para creer).

Zazwyczaj bez pomocy Boga, nikt nie może przewodzić samemu sobie. Brak obiektywizmu, widzenie się w optyce własnych namiętności, lenistwo itd., zaciemniają naszą drogę do Boga (być może jasną na samym początku!). A kiedy zabraknie przejrzystości, przychodzi zastój duchowy, przyzwolenie na krótkowzroczność, brak ducha i oziębłość.

„W ten sam sposób jak łódź zaopatrzona w dobry ster, z pomocą Bożą bez przeszkód dopływa do portu, tak też dusza mająca dobrego pasterza z łatwością może to osiągnąć, nawet gdyby wcześniej popełniła wiele błędów” (Św. Jan Climaco).

 

Odpowiednia osoba

Szukaj rady u każdego mądrego (Tob 4,18).

Z największą ostrożnością i starannością wybierajcie osobę, która byłaby pewnym przewodnikiem na waszej drodze do świętego życia; wybierajcie takie osoby, które umieją duszom o dobrej woli ukazywać drogę prowadzącą do Boga (Św. Bazyli).

Możliwość spotkania osoby, przed którą potrafimy otworzyć się szczerze w sensie ludzkim i nadprzyrodzonym, jest szczególną łaską Bożą. Jakaż radość kiedy — skierowani ku Bogu — możemy przekazać nasze najgłębsze uczucia komuś, kto nas rozumie, szanuje, otwiera nowe horyzonty, dodaje ducha, modli się za nas i ma specjalną łaskę, aby nam pomóc.

A ponieważ zaufanie wymaga zrozumienia, „tylko takiej osobie możemy zaufać, która na to zasługuje z racji tego, kim jest, albo też tego, kim Bóg ją czyni dla nas. Zaufanie wymaga zażyłości i jeśli taka nie istnieje, tworzy ją; wymaga, aby osoba, której chcemy zaufać, była zdolna przyjąć ten ciężar, czyli dotrzeć aż do korzeni tego, co się jej przekazuje: jeśli nie, nie zrozumie” (F. Suarez, La Virgen Nuestra Senora).

Wybór właściwej osoby jest bardzo ważny. Powinien dokonać się w sposób naturalny i równocześnie mieć znaczenie nadprzyrodzone. Dla Pawła będzie nim Ananiasz, który z Bożego polecenia przywraca mu wzrok i umacnia go na nowej drodze. Dla Tobiasza będzie nim archanioł Rafał w ludzkiej postaci, przez Boga wyznaczony mu na przewodnika w długiej podróży. Najświętsza Panna wybierze swoją kuzynkę Elżbietę, aby choć trochę rozproszyć ciemności tajemnicy, którą jej zwiastowano. Wybierając ją, nie kierowała się sympatią czy zwykłą oceną ludzką: gdyby tak było, wybrałaby zapewne świętego Józefa. Maryj a wybiera Elżbietę, ponieważ ta jest osobą wymienioną przez anioła w jego posłannictwie.

Kierownictwo duchowe powinno opierać się na tym, co nadprzyrodzone. Żeby poprosić o radę w sprawach tego świata, albo złożyć w czyjeś ręce sprawy ludzkie, z pewnością wystarczyłoby wybrać kogoś, kto umiałby zrozumieć problem, być dyskretnym i roztropnym. „Wtedy, gdy w jakikolwiek sposób chodzi o dusze i nadprzyrodzony porządek rzeczy, trzeba specjalnej delikatności duchowej, aby rozpoznać tę osobę, dzięki której Bóg chce, abyśmy rozpoczęli naszą duchową łączność z Nim. Zawsze istnieje niebezpieczeństwo, że wybrani tylko z powodów ludzkich, niczego nie pojmą ani nie zrozumieją. Wtedy radość zamieni się w smutek, a smutek w nie przynoszące ulgi niezrozumienie. W obu przypadkach doznaje się jedynie przykrości i bólu, że zaufaliśmy komuś, niepotrzebnie mówiąc mu zbyt wiele” (Tamże).

Święty Łukasz opowiada o synu marnotrawnym, który zdawszy sobie sprawę ze swego błędu, czuje potrzebę .zrzucenia ciężaru przygniatającego jego duszę. Także Judasz czuje się przygnieciony ciężarem zdrady. Pierwszy kieruje się ku temu, do którego powinien iść i zostaje przyjęty łaskawie, serdecznie i owocnie. Jego skrucha kończy się ucztą. Judasz powinien wrócić do Jezusa, który mimo straszliwego zła zdrady, byłby go umocnił jak Piotra. Poszedł do tych, do których nie powinien był iść: do żydów, niezdolnych zrozumieć i nie umiejących dać jego duszy tego, czego potrzebowała. Ograniczyli się do słów: Co nas to obchodzi? To twoja sprawa.

Życie wewnętrzne podobne jest zewnętrznym, codziennym zdarzeniom. Kiedy jesteśmy chorzy, idziemy do kogoś, kto umie i chce nas wyleczyć: do lekarza, i to nie do byle jakiego, lecz do takiego, o którym wiemy, że zna się na naszej chorobie. Jeśli mamy jakieś trudności prawne, udajemy się do adwokata, a jeśli chcemy naprawić buty, do szewca. Jeśli chcemy udać się do Barcelony i jesteśmy na Placu Słońca w Madrycie, szukamy samochodowej mapy Hiszpanii, a nie Francji. W tym przypadku jakieś pojęcie o prawie czy o medycynie nie pomoże nam odszukać Barcelony.

Gdy chodzi o drogę do Boga, także posługujemy się najprostszym sposobem: pozwalamy pokierować się przez kogoś, kto zna tę drogę. Uczynimy to z tym większą uwagą, im większe będzie nasze pragnienie zbliżenia się do Boga. Jeśli choruje dusza, nie pomoże nam wizyta nawet u najlepszego lekarza, ani u adwokata, ani u szewca. Wyleczyć nas może jedynie ten, kto został w tym celu ustanowiony przez Boga.

Ktoś, kto kieruje duszami, powinien być przede wszystkim „mężem Bożym”, człowiekiem modlitwy. Aby prowadzić dusze do Boga, nie wystarczy nam jakiś próżnujący włóczęga i jego powierzchowna znajomość drogi. Konieczne jest, aby on także szedł tą drogą i znał jej trudności. To znaczy, że musi umieć walczyć o swoje życie wewnętrzne, o kontakt z Jezusem, o miłość, z odpowiednią mądrością, przykładem i miłością.

Faryzeusze nie umieli prowadzić ludu Bożego, ponieważ ze swojej winy pozostali bez światła. Wtedy włożyli na ramiona synów Bożych wielki i męczący ciężar, mimo że brzemię Boże jest lekkie i wyzwalające. Mówili, ale nie czynili. Utracili swoje stanowiska przewodników, dobrych pasterzy.

Powinniśmy prosić o ważną i specjalną łaskę spotkania kierownika duchowego, który umiałby pomóc i wskazać nam drogę do Boga.

Bóg zaś w sposób bardzo prosty i naturalny podprowadzi nas do osoby, która pomoże nam budować nasz własny gmach życia nadprzyrodzonego. Istnieje pewien nieomylny znak: jeśli nas rozumie i potrafi pomóc spotkać Boga we wszystkich wydarzeniach naszego życia, zjednoczyć naszą wolę z wolą Boga. Nawet gdyby wiązało się to z umartwieniem, nasz wybór był właściwy.

Jeśli jeszcze nie mamy takiej osoby, prośmy, a otrzymamy ją. A kiedy już ją spotkamy, podziękujmy jak ktoś, kto odnalazł wielki skarb.

 

Wolność a odpowiedzialność

Wielkim zadaniem kierownika duchowego jest oświecanie drogi osobie mu powierzonej, aby w każdym przypadku umiała ona podejmować odpowiedzialne decyzje.

Wieża kontrolna jakiegokolwiek lotniska na świecie „nie rozkazuje” w jaki sposób pilotować samoloty, których załogi proszą o instrukcje, chodzi. o przekazanie czegoś ważniejszego. Wiele danych było znanych już przed rozpoczęciem podróży, wiele innych poznaje się jednak dopiero w czasie lotu, ponieważ wcześniejsze ich przewidzenie było niemożliwe. Może też chodzić o informacje o nagłym niebezpieczeństwie.

Piloci — właśnie dlatego, że są dobrymi pilotami i nie tracą zdrowego rozsądku — nie gardzą informacjami napływającymi z wieży kontrolnej, niezależnie od swego własnego doświadczenia, godzin lotu, stanu ducha i znajomości drogi. Ponadto ci z wieży znają dobrze stan pasów startowych, kierunek wiatru itd. Posiadają też informacje z innych ośrodków meteorologicznych, wiedzą o lecących samolotach, znają trudności, jakie miały inne samoloty z lądowaniem w zmienionych warunkach itp. Żaden pilot uważnie słuchający radiowych informacji z wieży nie czuje się zraniony w swojej ambicji i wolności, wprost przeciwnie. Wie bowiem bardzo dobrze, że wieża dostarcza światła i jasności w sprawie, od której zależy życie jego i powierzonych mu osób.

Kalkulacje pochodzące z wieży są tak ważne, że kierowanie się nimi jest ścisłym obowiązkiem wszystkich pilotów świata — zawodowców i amatorów — i nikt z nich nie czuje się z tego powodu dotknięty w swojej wolności. Jakiekolwiek inne zachowanie się byłoby nierozsądne i niemądre.

Można dokonać ścisłego porównania między wieżą lotniska i kierownictwem duchowym. Oznajmiają bowiem kierunki, wysokości niebezpieczeństw a. Są w służbie człowieka. Zostawiają całkowitą wolność dowódcy statku, konkretnej osobie. Jeśli ktoś dobrowolnie poddaje drugiej osobie kierownictwo duchowe swojej duszy, nie eliminuje tym samym własnej odpowiedzialności. Zadania kierownictwa duchowego należy tak ukierunkować, aby nie ulec pokusie produkowania istot, którym brak własnego sądu i które ograniczają się do wykonywania praktycznie tego, co mówi im inny; wręcz odwrotnie, kierownictwo duchowe winno zmierzać do kształcenia osób o wyrobionym sądzie. Właściwe kryterium zakłada dojrzałość, siłę przekonań, dostateczną znajomość doktryny, subtelność ducha, wykształcenie woli (Rozmowy z Prałatem Escrivá nr 93).

 

Potrzeba

Kierownictwo duchowe jest dla nas czymś koniecznym, sprawiającym, że przy końcu życia nie będziemy musieli powiedzieć tego samego, co powiedzieli Żydzi po błądzeniu na pustyni bez jakiegoś sensownego kierunku: „Przez długi czas okrążaliśmy góry” (Pwp 2,1). Żyliśmy bez dźwięku i tonu, nie wiedząc dokąd idziemy; ani praca ani nauka nie zbliżały nas do Boga. Nawet przyjaźń, nawet rodzina, zdrowie czy choroba, nawet osiągnięcia czy straty nie pomogły nam postąpić do przodu w tym, co najważniejsze: uświęcenie i zbawienie. Żeby już nie powiedzieć, że żyliśmy byle jak, bez sensu, zajmując się jedynie rzeczami przemijającymi. A wszystko dlatego, że zabrakło nam nadprzyrodzonych celów, o które moglibyśmy walczyć, zabrakło nam jasnej drogi.

Wszyscy potrzebujemy słowa otuchy, kiedy na drodze do Boga nachodzi nas zniechęcenie. Może się ono ukazać w jakiejkolwiek postaci. Potrzebujemy wtedy przyjacielskiego głosu mówiącego nam: Do przodu! Możesz! Nie musisz ustawać, ponieważ nie brak ci łaski Bożej potrzebnej do przezwyciężenia wszystkich trudności! Mówi Duch Święty: Bo gdy upadną, jeden drugiego podniesie. Lecz samotnemu bieda, gdy upadnie, a nie ma drugiego, który by go podniósł (Koh 4, I 0).

Dzięki tej pomocy odnawiamy się wewnętrznie, znajdujemy siły, chociaż wydawało się nam, że już żadna moc nam nie pozostała, i idziemy do przodu. Podobnie jak niewidomy nie może iść prosto drogą bez prowadzącego go chłopca, tak — mówi św. Augustyn — nikt nie może kroczyć bez przewodnika (Kazania 1 12).

Potrzebujemy kierownictwa duchowego, ponieważ na bezkresnych przestrzeniach życia wewnętrznego możemy kiedyś zagubić drogę lub zatracić się w ciemnościach. Wtedy będziemy musieli zapytać: ,,Którędy idzie się do Boga?”.

— Ponieważ oko dobrze widzące rzeczy zewnętrzne, gorzej radzi sobie z widzeniem siebie samego. A jeśli nie znamy samych siebie, nie będziemy mogli walczyć, bez walki zaś nie ma świętości

— Ponieważ pycha, duma, lenistwo, zmysłowość i inne uczucia dążą do zniekształcenia rzeczy, powinniśmy poznać prawdę w całej rozciągłości. Chodzi o to, aby nie stało się z nami to, co z człowiekiem przebywającym dłuższy czas w zamkniętym pomieszczeniu. Nie zdaje sobie sprawy, że powietrze jest zepsute, podczas gdy ktoś wchodzący z zewnątrz łatwo to dostrzega.

— Ponieważ własna dusza nie jest najlepszym doradcą ani właściwym sternikiem, który mógłby prowadzić cię przez wichry i burze, pomiędzy rafami życia wewnętrznego. Dlatego z woli Bożej kierownictwo okrętu powierzone zostało Mistrzowi, który dzięki swej wiedzy i jasności widzenia doprowadzi nas do bezpiecznej przystani (Droga, nr 59).

— Ponieważ będziemy odnosić rany, być może poważne, potrzebujemy specjalisty, który by nas wyleczył. Będzie on potrzebował czasu, aby z bliska śledzić nasz rozwój, dlatego nie wystarczy tylko okazyjny lekarz.

 

Owoce

Bóg oczekuje na owoce naszej pracy, ponieważ Jego łaski są przeobfite. Tymczasem stale czyha na nas niebezpieczeństwo bezpłodności, niebezpieczeństwo dokonywania czynów niezgodnych z Bożymi oczekiwaniami, brak wielkoduszności — dla tej rodziny, w tej pracy, w tych okolicznościach, tutaj i teraz — takiej, jakiej chce Bóg.

Logiczne myślenie podpowiada nam, że nie możemy pozbawić się rady, pomocy i pociechy. Przynajmniej wtedy, kiedy chcemy żyć blisko Boga. Nie możemy zdać się na łaskę naszego własnego ja, odczuć, wrażeń osobistych, albo opinii z czasopism. Nie możemy oczekiwać specjalnego oświecenia, jeśli nie chcemy używać środków znajdujących się w zasięgu naszej ręki, środków, które Bóg w sposób naturalny i zwykły pozostawił do naszej dyspozycji. Nie możemy zamknąć się w nas samych. Powiada S. Vincente Ferrer że, „nasz Pan, bez którego nic uczynić nie możemy, nigdy nie udziela swojej łaski temu, który mając do swojej dyspozycji osobę zdolną do pouczania i kierowania, nie docenia tego najskuteczniejszego środka uświęcenia, wierząc, że sam sobie wystarczy i o własnych siłach umie szukać i znaleźć to wszystko, co potrzebne jest do zbawienia... Gdyby miał kierownika i był mu posłuszny bez zastrzeżeń, doszedłby do celu z dużo większą łatwością, niż gdyby był sam, chociażby był bardzo inteligentny i miał mądre książki na temat życia duchowego...” (De vita spirituali, cz. II, r. I).

Jeśli woda nie płynie swoim korytem i zatrzymuje się, często ulega zepsuciu. Święta Teresa — z wielką mądrością ludzką i nadprzyrodzoną mówiła, że wszystkie dusze potrzebują „odwadniającego kanału”.

 

Mocni przyjaciele

Będziemy potrzebować kierownictwa duchowego, ponieważ im większe jest ubóstwo czasów w których żyjemy, tym silniejszych przyjaciół zsyła Bóg, aby podtrzymać słabych (św. Teresa). Wszyscy uświadamiamy sobie nasze słabości. Każdy bez trudu zrozumie, że aby zdobyć szczyt, potrzebny jest przewodnik; podobnie dzieje się w życiu duchowym, chociaż chodzi tu o coś jeszcze ważniejszego: unikać sideł zastawionych przez szatana bardzo zainteresowanego tym, abyśmy nie pięli się w górę (R.Garrigou — Lagrange, Trzy okresy życia duchowego).

 

ABY KIEROWNICTWO DUCHOWE BYŁOSKUTECZNE

 
Najpierw „usunąć trupa”. Szczerość

W basenie przy domu znajduje się trup... Na powierzchni wody zaczynają się ukazywać dziwne plamy. Plamy są niepokojące. Mimo iż wszyscy znają ich pochodzenie, nikt nie chce uświadomić sobie ważności problemu.

Wzywają chemika, aby usunął plamy z powierzchni wody. Fachowiec używa odpowiednich środków i w niedługim czasie plamy znikają. Na jakiś czas, a po kilku dniach znowu się pojawiają Jeszcze raz wzywa się chemika, plamy jeszcze raz znikają, ustępując działaniu proszków.

Czynność ta powtarza się kilka razy aż wreszcie chemik, nieco brutalnie, mówi właścicielowi domu: Proszę państwa, istnieje tylko jedno, naprawdę skuteczne lekarstwo. Trzeba zdobyć się na odwagę: ktoś musi zanurzyć się i wyciągnąć topielca na zewnątrz.

Decydując się kroczyć po drodze prowadzącej do Boga, najpierw powinniśmy wyciągnąć na powierzchnię naszego „własnego trupa”. Zdobyć się na odwagę i rozważyć w świetle kierownictwa duchowego „tego kogoś” kto znajduje się głęboko w nas i jest powodem plam na powierzchni.

Zbyt mały zapal do nauki, zbyt małe chęci do pracy, zły charakter, itd., mogą mieć swoją przyczynę ukrytą gdzieś bardzo głęboko. Konieczne jest odkrycie jej w Bożej obecności. Może nią być nieczystość, zamaskowany choć brutalny egoizm, wielka oziębłość... Osoba, która będzie mogła nas zrozumieć i wyleczyć — aby to wszystko wyciągnąć z naszego wnętrza — potrzebować będzie łaski Bożej, o którą powinniśmy dla niej prosić, oraz ludzką cnotę męstwa.

Jeśli chcemy, żeby kierownictwo duchowe było skuteczne, jeśli nie chcemy tracić czasu, najpierw powinniśmy wykorzystać cnotę szczerości, rozpoczynając od spraw najważniejszych (być może o nich chcielibyśmy mówić najmniej, gdyż według ludzkich kryteriów stawiają nas na szarym końcu). To właśnie decyduje o początku i rozwoju. Owoce kierownictwa duchowego mogą opóźniać się, ponieważ na samym początku nie rozpoczęto od jasnego obrazu, owijana w bawełnę, koloryzowano zdarzenia, albo też zatrzymywano się na rzeczach drugorzędnych, mniej istotnych. Kiedy ciężko chory udaje się do lekarza, nie zaczyna opowiadać mu o maleńkich bólach, które nic albo niewiele mówią o noszonym w organizmie nowotworze. Jeśli ma zdrowy rozsądek, od razu mówi o tym, co go najbardziej boli, a co jest przyczyną choroby. Później przyjdzie czas na inne rzeczy.

Podobnie jest z kierownictwem duchowym, dzięki któremu zawsze możemy odnaleźć skutecznego lekarza chorób naszej duszy.

Dzięki szczerości ani my nie będziemy tracić czasu, ani sprawiać, by go tracił ktoś inny. Pełna szczerość, bez kłamstw, bez niedomówień, bez wybielania, ale też bez wyolbrzymiania, bez błądzenia i bez uciekania od konkretów. Ważna jest absolutna szczerość w tym co konkretne; z podaniem szczegółów, kiedy to konieczne. Bez blagowania.

Powinniśmy więc nauczyć się rozpoznawać nasze braki, słabości, nasze błędy i pomyłki. Nazywać je po imieniu, bez prób ukrycia ich pod płaszczykiem fałszywych usprawiedliwień czy chwilowych utopii.

Szczerość jest wspaniałym lekarstwem na wiele utrapień i problemów osobistych, które przestają istnieć, gdy otwieramy się na osobę powołaną przez Boga dla naszego oczyszczenia, wyleczenia, przywrócenia nam utraconej lub sponiewieranej godności. I jeśli zdarzy się taka sytuacja, nie zważajmy na możliwość wytworzenia złego lub przeciętnego wyobrażenia o tym kim jesteśmy. Bardzo często już tylko dlatego, że o tym mówimy, zwyciężamy, albo przynajmniej znajdujemy się na drodze prowadzącej do zwycięstwa.

 

Żeby nas zrozumieli. Przejrzystość

Nieodłącznym składnikiem cnoty czystości jest przejrzystość. W naszej rozmowie z kierownikiem duchowym powinniśmy unikać nieistotnych szczegółów i rozgadania, błędnego generalizowania, nieistotnego anonimowego uogólniania. Trzeba starać się mówić rzeczowo i prosto o wszystkim, uzewnętrzniać prawdziwy stan duszy, sugestie nieprzyjaciela, małe zwycięstwa i porażki: rzeczywisty i osobisty stan duszy. Bez barwnych opowiadań, usprawiedliwień, bez krążenia, ozdabiania, nazywając czarne czarnym a białe białym. Unikając, na ile to możliwe, odbiegania od tematu i uogólniania w rodzaju: „nie byłem pokorny”, „w tym tygodniu byłem leniwy”, „nie okazywałem miłosierdzia”... Ale dlaczego? Jak? Kiedy? Z kim? Chodzi o podanie okoliczności, dzięki którym stan, w jakim znajduje się dusza, jest bardziej osobisty i wyraźny.

Trzeba starać się mówić w sposób zwięzły i komunikatywny, tak jak lekarzowi o objawach choroby. Lekarzowi nie powiemy „boli mnie”, „źle się czuję”, lecz: „boli mnie głowa, ból jest przeszywający, z przodu, z tyłu, w takich a takich odstępach czasu, przechodzi kiedy używam takich a takich środków przeciwbólowych” itd. Niech nas rozumieją, nie mówmy używając symboli, w sposób zagmatwany, mając nadzieję, że jakoś nas pojmą. To zmuszałoby słuchającego do wielkiego wysiłku umysłowego i zgadywania, o co właściwie nam chodzi. Mówmy prawdziwie, ale subtelnie o tym, co jest konieczne dla dobra naszej duszy lub apostolstwa.

Tego rodzaju przejrzystość bez cieni ukaże nasze słabości, ale także nasze dobre pragnienia.

Jakbyśmy mówili przed Chrystusem, Dobrym Pasterzem i Lekarzem. Przyjacielem, który zawsze rozumie i pomaga.

Powinniśmy starać się, aby nas poznano takimi jakimi jesteśmy, bez fałszywego przedstawiania się, aż do całkowitego oczyszczenia się i uzyskania prawdziwych kolorów, cieni i świateł. W naszym interesie leży, abyśmy nie mieszali tego, kim jesteśmy, z tym, kim chcielibyśmy być. Lekarz użyteczny jest tylko wtedy, gdy dobrze zna chorobę i wszystkie jej możliwe komplikacje. Kierownictwo duchowe wtedy jest skuteczne, kiedy dajemy się poznać takimi, jakimi jesteśmy: z naszymi błędami i naszymi zdolnościami czynienia dobra i kochania Boga. Można rozpoznać nas już w pierwszej rozmowie (i ta czasem bywa decydująca) , albo dopiero za miesiąc, albo nigdy...

Mało słów, za to właściwe i konieczne, unikając sytuacji, w których musiano by wyciągać je z nas korkociągiem. Niezwykle to pracochłonna czynność dla kogoś, kto stara się nam pomóc. Inną rzeczą jest pomoc, inną natomiast zmuszanie kierownika duchowego, aby mówił za nas.

 

Ukazać nieznane. Zaufanie

Jeden z mych przyjaciół opowiadał mi swoje wrażenia z podróży po pewnym kraju Dalekiego Wschodu. Mówił, że ludzie w tamtym rejonie mają jakby trzy powłoki swojego życia i osobowości: do pierwszej, najbardziej powierzchownej i zewnętrznej mają dostęp i znają ją tylko nieliczne osoby: rodzina, jakiś współpracownik i niewielu innych; do drugiej, bardziej zastrzeżonej, tylko dwie lub trzy osoby na świecie. Tę trzecią znają tylko oni sami.

Chodzi o to, że kierownictwo duchowe jest najbardziej skuteczne w tej sferze naszej osobowości, która znana jest Bogu i nam samym. Być może wcześniej nikt nigdy tam nie dotarł. Dlatego kierownictwo duchowe zakłada zawsze ogromne zaufanie, pełne znaczenia nadprzyrodzonego. Bez tego zmieniłoby się ono w mniej lub bardziej interesującą czy przyjemną rozmowę (zależnie od dnia i osoby) , ale nie byłoby kanałem łaski, ani przewodnictwem na drodze do Boga.

 

Jak glina w rękach garncarza. Posłuszeństwo

Księga Królewska (2Krl 5,9) zawiera historię Naamana, generała wojsk króla Syrii, który cierpiąc na trąd, usłyszał od pewnej niewolnicy o proroku z Izraela, mogącym wyleczyć go z choroby. Po długiej podróży, Naaman przyjechał swym konnym powozem i stanął przed drzwiami domu Elizeusza. Elizeusz zaś kazał mu przez posłańca powiedzieć: idź, obmyj się siedem razy w Jordanie, a ciało twoje będzie takie jak poprzednio i staniesz się czysty.

Niestety, Naaman nie rozumie dróg Bożych, ponieważ są one różne od idei, jaką sobie obmyślił na okazję swego uzdrowienia. Przecież myślał sobie: Na pewno wyjdzie, stanie, następnie wezwie imienia Boga swego, Jahwe, poruszy ręką nad miejscem chorym i odejmie trąd. Czyż Abana i Parpar nie są lepsze od wszystkich wód Izraela? Czyż nie mogłem się w nich wykąpać i być oczyszczonym? Zorganizował długą podróż, ponieważ chciał się oczyścić, a nie umiał być posłuszny słowom proroka. A kiedy już wracał przekonany o bezowocnej podróży, jego słudzy powiedzieli mu: Gdyby prorok kazał ci spełnić coś trudnego, czy byś nie wykonał? O ileż bardziej, jeśli ci powiedział: Obmyj się, a będziesz czysty?

Naaman przemyślał uwagę swoich towarzyszy, stał się posłuszny słowom proroka, wypełnił je i jego ciało na powrót stało się jak ciało małego dziecka i został oczyszczony. W pokorze i z posłuszeństwem przyjął radę, która z jego czysto ludzkiego punktu widzenia, wydawała się nieużyteczna. Jego predyspozycje wewnętrzne sprawiły, że słowa Elizeusza okazały się skuteczne.

Posłuszeństwo (posłuszeństwo myśli, zrozumienia) , jest dowodem wiary. Przy jakiejś okazji Jezus prosi pewnego człowieka, aby zrobił coś, o czym ten z doświadczenia wiedział, że tego zrobić nie umiał: wyciągnąć suchą, nieruchomą, sparaliżowaną rękę. Ale posłuszeństwo, dowód niezachwianej wiary, sprawiło że cud stał się możliwy: wyciągnął rękę i stała się znów tak zdrowa jak druga (por. Mt 12,9 nn). Warto przypomnieć sobie te wszystkie rzeczy, do których nie czu1iśmy się zdolni, a które byłyby możliwe, gdybyśmy pozwolili, aby łaska Boża zadziałała w nas. Łaska, która często dociera do nas za pośrednictwem kierownictwa duchowego.

A posłuszeństwo Piotra, kiedy zarzucał sieci tam, gdzie wiedzia1, że nie ma ryb (por. Łk 5,1 nn) ? Zgarnęli tak wielkie mnóstwo ryb, że sieci ich zaczynały się rwać. Może nigdy Piotr nie złowił tyle, ile wówczas, kiedy wszystkie ludzkie przesłanki wskazywały na bezowocność przedsięwzięcia. Jednak uwierzył słownym gwarancjom Jezusa. Był posłuszny.

Coś podobnego dzieje się z cudownym rozmnożeniem chleba (por. Łk 9, 10-17). Pan zaskakuje swoich uczniów słowami: Wy dajcie im jeść. Będąc Mu posłuszni, robią to, co leży w granicach ich możliwości: ofiarują pięć chlebów i dwie ryby. A zgromadzonych było około pięciu tysięcy mężczyzn. (...) Jedli i nasycili się wszyscy; i zebrano jeszcze jedenaście koszów ułomków, które im zostały.

Nas także prosi Pan, abyśmy liczyli nie tylko na pomoc ludzką, która mogłaby nas doprowadzić do pesymizmu, ale także na tę nadprzyrodzoną. Prosi nas, abyśmy byli nadprzyrodzonymi realistami, czyli liczyli się z Nim. Bo On, Jezus Chrystus, ciągle działa w naszym życiu. Gdyby apostołowie chcieli działać po swojemu, niczego by nie osiągnęli: zapewne oddaliliby głodne tłumy.

Dziesięciu ludzi zostaje uzdrowionych dzięki posłuszeństwu. Jezus Chrystus mówi im: Idźcie, pokażcie się kapłanom (por. Łk 17,11-19). Postanawiają to zrobić. A gdy szli, zostali oczyszczeni.

I tak można by cytować wiele przykładów z Ewangelii.

Święty Paweł pozwala się prowadzić. Jego silna osobowość jawiąca się przy tylu okazjach i na różne sposoby, staje się podstawą jego posłuszeństwa. Najpierw towarzysze podróży prowadzą go do Damaszku, potem Ananiasz przywraca mu wzrok. Odtąd będzie człowiekiem zdolnym staczać walki w imię Pana: Szawle, bracie, Pan Jezus co ukazał ci się na drodze, którą szedłeś, przysłał mnie, abyś przejrzał i został napełniony Duchem Świętym. Natychmiast jakby łuski spadły z jego oczu i odzyskał wzrok, i został ochrzczony. A gdy go nakarmiono, odzyskał siły (Dz 9, 17-19).

Także mędrcy w czasie swojej podróży do Dzieciątka — Boga, kiedy już byli tak blisko Betlejem, znaleźli się w ciemnościach. Pytają tedy jedyną osobę, która, jak wierzą, może im pomóc, czyli Heroda. My chrześcijanie nie potrzebujemy zwracać się ani do Heroda, ani do mędrców tego świata. Chrystus dał swemu Kościołowi prawdziwą naukę oraz łaskę płynącą z Sakramentów. Zadbał także o to, aby nam nie zabrakło osób, które będą nas prowadzić i strzec, ustawicznie przypominając nam naszą drogę (To Chrystus przechodzi, nr 34).

Brak posłuszeństwa pozbawia kierownictwo duchowe właściwych mu owoców. Nie będzie mógł być posłuszny ktoś uparty, obsesyjny, niezdolny do przyjęcia innej idei niż ta, którą już ma, lub tej, którą dyktuje mu złe doświadczenie, ponieważ nigdy nie liczył na pomoc łaski. Pyszny niezdolny jest do posłuszeństwa, ponieważ brak mu przekonania o istnieniu rzeczy nieznanych, o których ktoś musi go pouczyć. Aby zmienić życie, musi być przeświadczony o tym, że nie jest samym tylko dobrem, którego Bóg od niego oczekuje.

Roztropna nieufność własnym osądom powinna towarzyszyć sprawom naszego życia wewnętrznego; tylko wtedy będziemy mogli przyjąć inny, różny od naszego punkt widzenia.

Jakiś dobry pisarz, opowiadając o swojej rozmowie, wspomina w Dzienniku: „Kiedy już kończyły się moje siły, poprosiłem, aby podano mi rękę”. Zróbmy to samo, zwłaszcza kiedy widzimy, że nasze siły zaczynają słabnąć. Pozwólmy sobie pomóc, nawet gdyby przy tej okazji być może z powodu ukrytej pychy, przyjęcie tej pomocy wiele nas kosztowało.

Pozwólmy, aby Bóg nas stwarzał i przetwarzał przy pomocy wydarzeń, natchnień, za pośrednictwem światła otrzymanego dzięki kierownictwu duchowemu. Bądźmy posłuszni jak glina w rękach garncarza. Nie opierajmy się; miejmy tę nadprzyrodzoną wizję, dzięki której w osobie kierownika duchowego widzimy samego Chrystusa. Tak nam mówi Pismo Święte: Wstań i zejdź do domu garncarza; tam usłyszysz moje słowa. Zstąpiłem więc do domu garncarza, on zaś pracował właśnie przy kole. Jeżeli naczynie, które wyrabiał, uległo zniekształceniu, jak to się zdarza z gliną w ręku garncarza, wyrabiał z niego inne naczynia, jak tylko podobało się garncarzowi (...). Oto bowiem jak glina w rękach garncarza, tak jesteście wy, w moim ręku... (Jer 18, 2-6). Gotowość i posłuszeństwo: pozwólmy aby Bóg nas stwarzał i przetwarzał, ilekroć zajdzie taka potrzeba!

 

Żyć zgodnie z wolą Bożą. Nadprzyrodzone spojrzenie

Nasza zgoda na kierownictwo duchowe jest decyzją uczenia się życia zgodnego z wolą Bożą. Widzimy za czyim pośrednictwem sam Chrystus nam pomaga, uczy nas, dodaje nam sił do walki. Gdyby nie taki był sens nadprzyrodzony kierownictwa duchowego, zostałoby ono pozbawione nadprzyrodzonego znaczenia. Zmieniłoby się w coś zupełnie przeciwnego, pozbawionego wartości nadprzyrodzonych: w dialog, wymianę opinii itp. Stałoby się czymś czysto ludzkim i skończyło niczym, pustką. Siłą kierownictwa duchowego jest dokładne wypełnianie zamierzeń Jezusa Chrystusa, zaś jego przedmiotem nie to co ludzkie, lecz utożsamianie naszej woli z wolą Boga. Szukając kierownika duchowego, starajmy się nie dobierać go pod kątem możliwości rozwiązania naszych spraw ziemskich. Powinien on pomagać nam w uświęcaniu naszego życia, nigdy zaś w organizowaniu go ani w rozwiązywaniu jego problemów.

Powinniśmy być czujni, ponieważ może się zdarzyć, że zabraknie nam prawej intencji, a wtedy „zdarza się niestety poszukiwanie rady, która ma dogodzić własnemu egoizmowi, która właśnie zagłuszy, swym rzekomym autorytetem, krzyk własnej duszy. Dochodzi się nawet do tego, że tak długo zmienia się doradców, aż znajdzie się najbardziej „tolerancyjnego”. Jest to postępowanie faryzejskie, niegodne dziecka Bożego” (Rozmowy z Prałatem Escrivá nr 93). Najczęściej ma to miejsce w sprawach delikatnych, wymagających poświęcenia, zwłaszcza jeśli wewnętrznie nie jest się przygotowanym na zmianę. Uwidacznia się to w próbie podporządkowania woli Bożej naszej woli: dla małżonków może to być pokusa nieuzasadnionego ograniczania ilości potomstwa, dla innych odrzucanie powołania wymagającego poświęcenia, jeszcze dla innych nieumiejętność odsunięcia nieodpowiednich przyjaźni itp.

Nadprzyrodzone początki kierownictwa duchowego i jego kontynuacja, to uświadomienie sobie tego, kim jesteśmy i szczere otwarcie duszy. Przede wszystkim dlatego, że wszyscy mamy skłonność do dobrego prezentowania się, do oczekiwania aplauzu, do tego, aby nas podziwiano. Bardzo często te właśnie motywy powodują, że kierownictwo duchowe staje się nieskuteczne, albo nie w pełni wykorzystywane. Tym bardziej, że pod płaszczykiem świętości i apostolstwa, może ukrywać się próżność i miłość własna, zadowolenie z własnych osiągnięć i cnót. Zdajmy sobie sprawę z tego, że nawet kiedy chcemy coś budować, trudno jest uniknąć tendencji do samozadowolenia i zaspokajania potrzeby uznania. Czystość intencji. Podszepty pychy i pożądania rozpoznajesz bez trudu, stajesz do walki z nimi i zwyciężasz z pomocą łaski.

Ale pobudki, które zmuszają cię do działania nawet w sprawach najbardziej uświęconych, wydają ci się nie dość jasne... słyszysz wewnętrzny głos, który wyjaśnia ci ludzkie racje... i to z taką wyrazistością, że niepokoisz się w duchu sądząc, iż nie pracujesz, jak powinieneś, z czystej Miłości, jedynie po to, by wszystką chwałę oddać twemu Bogu.

Podnieś się na duchu za każdym razem mówiąc: „Panie, dla siebie nie chcę niczego. Wszystko dla Twojej chwały i miłości” (Droga, nr 788).

Brak spojrzenia nadprzyrodzonego może doprowadzić nas do zbytniej zależności od „co pomyśli sobie o mnie” jakaś inna osoba, lub „jak mnie osądzi”, jeśli opowiem 1ub nie opowiem o danej rzeczy. Tymczasem spojrzenie nadprzyrodzone bierze nas niejako za rękę i prowadzi do szczerości i prostoty.

Ani Piotr, ani Andrzej, ani Jan..., ani Bartłomiej, ani Nikodem..., żaden z uczniów nie zanosi do Pana fałszu. Tylko Judasz nie ufa Jezusowi i nie chce otworzyć przed Nim swej duszy. Inni zbliżają się do Światła, do Życia, do Prawdy, do Drogi.

My także, za pośrednictwem osoby, która nas słucha, zbliżamy się do samego Chrystusa. Właśnie to jest najważniejsze i decyduje o zaufaniu: nasze zachowanie się, delikatność, szczerość, prostota, w tym jakże ważnym środku wzrostu naszego życia wewnętrznego.

Istnieje coś, co w jednej chwili prowadzi nas do spojrzenia nadprzyrodzonego: otwarcie duszy na samego Chrystusa. Od. Niego otrzymamy radę. On jest osobiście zainteresowany tym, co się z nami dzieje. Będzie mówił różnymi słowami i różnie je akcentował. Ale w nich właśnie jest Chrystus i to jest najważniejsze.

 

Życie wewnętrzne wymaga czasu. Wytrwałość

Życie wewnętrzne wymaga czasu i nie można go zaimprowizować z dnia na dzień. Potrzebne są porażki (przypominają nam o pokorze) i zwycięstwa; trzeba wiele razy zaczynać od nowa, bez zniechęcenia i bez wyczekiwania. Bardzo często natychmiast pojawiają się owoce, chociaż Pan nie chce, abyśmy tak od razu je widzieli. Powinna nam wystarczyć świadomość, że wtedy gdy się podnosimy, nasze życie duchowe wzrasta. I są owoce, chociaż ich nie widzimy.

Oparciem w tej radosnej walce o zbliżanie się do Boga i usunięcie naszych braków jest kierownictwo duchowe, które nie może być sporadyczne czy pozbawione ciągłości. Kierownictwo duchowe powinno krok za krokiem towarzyszyć naszym wysiłkom, wzlotom i upadkom. Zwłaszcza wtedy, gdy nawarstwiają się trudności, powinniśmy udać się do kierownika duchowego, nawet gdyby brakowało nam czasu. Bóg nagradza ten wysiłek nowym światłem i nowymi łaskami. Trudności są często natury zewnętrznej: lenistwo i brak ducha wynikają z tego, że rzeczy nie układają się najlepiej, że nie uczyniliśmy niczego z tego, co mieliśmy zaplanowane. Właśnie wtedy najbardziej potrzebujemy tej rozmowy lub spowiedzi, która dodaje nam nadziei, radości i pragnienia dalszej walki. Powinniśmy pamiętać, że samochód wędruje do warsztatu nie tylko na okresową kontrolę, lecz także — i to znacznie częściej — kiedy coś się psuje w silniku lub akumulatorze.

W ciągłości kierownictwa duchowego, tydzień po tygodniu, wykuwa się oblicze naszej duszy; krok po kroku, poprzez porażki i zwycięstwa, budujemy gmach naszej świętości.

„Czy widziałeś, jak wznoszono ten wspaniały, imponujący budynek? Cegła za cegłą. Tysiące cegieł. Ale jedna za drugą. Podobnie worki z cementem, także jeden po drugim. I kamienie fundamentów, niewiele znaczące w zestawieniu z ogromem całości. Sztaby żelaza. Robotnicy, pracujący dzień po dniu, zawsze o tych samych godzinach...

Widziałeś jak się wznosi ten wspaniały, imponujący gmach? Stworzyła go potęga rzeczy drobnych” (Droga, nr 823). Obraz tworzy się dzięki wielu pociągnięciom pędzla, wytrzymały sznur składa się z wielu nitek.

 

Nie bądźcie niemądrzy. Dobre bodźce

Kierownictwo duchowe i częstość spowiedzi wymagają stałości. Nawet gdybyśmy nie mieli czasu (mamy) , ani ochoty (szybko się znajdzie) , chociaż nie wiedzielibyśmy co powiedzieć (pomogą nam zrozumieć)... Konieczne jest, aby chcieć, ponieważ jeśli tylko się chce, góry zamieniają się w ziarenka piasku, zaś ziarenka piasku w góry.

„Istnieje mało rzeczy tak niebezpiecznych dla duszy, jak nawyk czynienia postanowień i pozostawianie ich niespełnionych; to najlepszy sposób spłycania życia duchowego. Takie niepoważne traktowanie go, prowadzi do upadku ducha. Przy odrobinie cierpliwości pozostanie wam jeszcze tylko jedno z tych powiedzeń, które według Marques’a de Santillana, babcie mówiły przy ognisku: Ciesz się z dobrymi, a będziesz jednym z nich.

„Nie pojęliście, że utrzymując kontakty z ludźmi o żywej wierze i. czystym sercu, czujecie specjalną bliskość Boga i wszystko staje się łatwiejsze; kiedy zaś żyjecie pośród ludzi małej wiary, czujecie, że i wasza staje się coraz słabsza i brakuje wam bodźca do czynienia dobra? Tak więc odwagi, nie bądźcie niemądrzy!

A jeśli zauważycie, że od czasu do czasu coś was popycha do dobrego, starajcie się poruszać właśnie tam, gdzie doświadczacie takich bodźców. Nawet odważyłbym się powiedzieć, że właśnie po to jesteśmy: aby jeden popychał drugiego, aż wszyscy znajdziemy się w domu Boga” (Alfonso Rey, El sacramento de la penitentia).

 

KIEROWNICTWO DUCHOWE A SPOWIEDŹ

 
Ufaj synu, odpuszczają ci się grzechy twoje (Mt 9,2) , powiedział Jezus do paralityka przykutego do swego łoża, który na pewno myślał więcej o swoim uzdrowieniu, niż o możliwości rozpoczęcia nowego, oczyszczonego z grzechów życia. Najpierw patrzył na oblicze Pana z pewnym strachem, ale potem już z bezgraniczną wdzięcznością.

Te same słowa Chrystus powtarza każdemu skruszonemu penitentowi: Zaufaj, synu — mówi nam — rozpocznij od nowa... Gdzież można znaleźć tak wielką radość jak tę z wszczepienia nas, dzięki łasce, w Chrystusa?

Spowiedź jest kulminacyjnym punktem kierownictwa duchowego. Mamy pewność, że Bóg zawsze przebacza, nie chowa urazy, ani nie pamięta grzechów. Dlatego zawsze kiedy się spowiadamy, czynimy to z radością i pełni nadziei. Bóg zawsze nas rozumie; Jego ramiona są otwarte, miłosierdzie nieskończone. Sakrament miłosierdzia jest najpewniejszym oparciem: tam goją się wszelkie rany i wszelkie choroby znajdują lekarstwo. Ponieważ spowiedź nie tylko jest sądem, w czasie którego zostają przebaczone winy, lecz także lekarstwem dla duszy; każda spowiedź zakłada postanowienie poprawy oraz pewne ukierunkowanie na przyszłość, z racji czego jest łożyskiem kierownictwa duchowego. Poprzez swoją misję sakramentalną kapłan wykonuje czynność pastoralną tym bardziej bogatą, im bardziej zna naszą duszę. Z naszej zaś strony spowiedź będzie łatwiejsza, ponieważ przy małej ilości słów lepiej zostaniemy zrozumiani. „Pozwólcie, że wam coś poradzę: jeśli kiedyś utracicie jasność światła, zwróćcie się do dobrego pasterza. (...) Dlatego, jeśli Pan dopuści, abyśmy znaleźli się w ciemnościach, nawet w tych małych rzeczach, jeśli czujemy, że nasza wiara nie jest mocna, idźmy do dobrego pasterza, który wchodzi przez prawdziwe drzwi, oddaje swe życie za innych, a słowem i czynem pragnie okazać, że jest przepełniony miłością. Może on także jest grzeszny, ale zawsze ufa w przebaczenie i miłosierdzie Chrystusa.

Jeśli sumienie wyrzuca wam jakiś uczynek — nawet jeśliby nie wydawał się być grzechem ciężkim — nie powątpiewajcie: idźcie do Sakramentu Pokuty. Idźcie do kapłana, który się wami opiekuje, który wie jak wymagać stałej wiary, delikatności duszy i prawdziwej chrześcijańskiej odwagi. W tym sensie Kościół daje całkowitą swobodę wyboru kapłana pod warunkiem, że ma on odpowiednie pozwolenia. Jednakże sumienny chrześcijanin, uda się — zupełnie dobrowo1nie — do kapłana, o którym wie, że jest dobrym pasterzem, który znowu pomoże mu spojrzeć w górę i raz jeszcze na wysokościach zobaczyć gwiazdę Pana (To Chrystus przechodzi, nr 34).

Jakże pogłębia się życie wewnętrzne, jeśli kierownictwo duchowe prowadzi do dobrej spowiedzi! Dlatego zazwyczaj spowiadamy się przed kimś, kto zna naszą duszę. Dusza otrzymuje więcej umocnienia i światła Bożego: specjalne łaski potrzebne do przezwyciężenia spowiadanych skłonności i unikania okoliczności, których się boimy, co doprowadza do wewnętrznej delikatności i do codziennej walki.

Zapamiętajcie teraz kilka krótkich wskazówek; pomogą wam one wyciągnąć jak najwięcej korzyści ze spowiedzi, która już jest kierownictwem duchowym, albo przynajmniej połączona jest z rozmową na temat stanu naszej duszy.

Przede wszystkim należy pamiętać, że spowiedź powinna mieć charakter nadprzyrodzony, bo przecież prosimy o przebaczenie samego Chrystusa, naszego Pana. Pomoże nam to nie ulec pokusie sprawienia dobrego wrażenia na kapłanie reprezentującym w tym momencie Chrystusa. Dzięki nadprzyrodzonemu charakterowi spowiedź jest głębokim aktem miłości. W najgłębszych zakamarkach duszy usłyszymy głos Chrystusa mówiącego do nas, jak do Piotra: Szymonie, synu Jana, kochasz mnie? I będziemy mogli odpowiedzieć słowami tegoż apostoła: Domine, ut omnia nosti, tu scis quia amo te. Panie, Ty wszystko wiesz, Ty wiesz, że czasem jestem bardzo nieuporządkowany, ale Ty wiesz, że mimo wszystko Cię kocham.

Jakże żałuję, że nie czujesz skruchy popełniając grzechy powszednie, bo właśnie grzechy lekkie czynią wielkie szkody w duszy (por. Droga, nr 330). Grzech lekki sprawia, że dusza nie jest miła Bogu i staje się gotowa do popełnienia grzechu ciężkiego.

Prawdziwe życie wewnętrzne naprawdę rozpoczyna się dopiero wtedy, kiedy wydaje się zdecydowaną i zamierzoną walkę grzechowi lekkiemu, nawet gdyby zdarzały się regresy, i to poważne. Jak Bóg mógłby patrzeć z zadowoleniem na igranie z tym, co zakazane, na to wahanie się między Nim i tym, czego On nienawidzi? Czyż nie powinno to budzić Jego odrazy? I co wtedy? Za każdym razem coraz bardziej oddalamy się od słońca łaski. Zaczyna zanikać delikatność sumienia, czystość serca, subtelność w kontaktach z Bogiem i Jego wartościami. Nie zdając sobie z tego sprawy, upadamy coraz niżej, stajemy się obojętni i w końcu popadamy w nieszczęście.

„Jak wielką wagę powinniśmy zatem przywiązywać do częstej spowiedzi! Jest bowiem ona naprawdę jednym z najdoskonalszych środków w walce przeciwko grzechowi lekkiemu i zwyciężaniu go” (Baur). Co tydzień — albo w odstępie czasu zaproponowanym nam przez kierownika duchowego — znajdziemy na pewno dostateczną materię do spowiedzi.

Musimy zaprzestać spowiedzi bezosobowych, pustych, niejasnych, pełnych ogólników. Bardzo często ich powodem jest wielka miłość własna, która za pomocą wybiegów, stara się ukryć albo usprawiedliwić to, co poniża i sądząc po ludzku, źle o nas świadczy. Nawet w samym sposobie spowiadania się powinniśmy mówić konkretnie i wyrażać się osobowo: „oskarżam się o...”, „zgrzeszyłem...”. Spowiedź nie jest opowiadaniem o rzeczach, jakie miały miejsce, lecz samooskarżaniem się z naszych błędów przed samym Bogiem.

Trzeba uciekać od „niemego ducha” do czuwania. Szczerość zakłada , przy udziale łaski, zrobienie głębokiego rachunku sumienia (głęboki niekoniecznie oznacza to, że ma on być przesadnie długi) , jeśli jest to możliwe przed tabernakulum, zawsze w obecności Boga. Istnieje różnica między rachunkiem sumienia robionym samemu, licząc tylko na własne światło, a tym czynionym przed Bogiem. Tylko w drugim przypadku widzimy, czego On oczekuje od naszego życia i czym było ono w rzeczywistości. Widzimy dobro lub zło naszych czynów, a także zaniedbań, czyli niewykorzystanych okazji do czynienia dobra.

Jeśli rachunek sumienia będziemy opierać tylko na własnych siłach, będziemy prawdopodobnie starać się usprawiedliwić i zlekceważymy nasze błędy. Przed Jezusem wszystkie czyny odzyskują swój właściwy wymiar i dusza napełnia się pokojem i nadzieją, nawet gdy błędy były bardzo poważne. Szczerość prowadzi nas do pełnej spowiedzi, w czasie której niczego nie przemilczymy, ponieważ nie będzie nami kierował ani fałszywy wstyd ani pycha.

Potem następuje żal. Na nowo odzyskuje się nadzieję bycia takim, jak dawniej i widzenia jak dawniej, nadzieję poprawy i możliwości podniesienia się dzięki łasce Bożej z sytuacji w jakiej się znaleźliśmy. Zabiorę się i pójdę do mego ojca..., mówi syn marnotrawny, skruszony i gotowy rozpocząć życie od nowa. Spowiedź oznacza nawrócenie, pełniejszy powrót do Chrystusa, większe oddanie się Jemu. Odnosi się to tak samo do grzechów ciężkich, jak i do lekkich przewinień i braków. Skrucha zawsze usuwa rutynę.

Konieczne jest pragnienie wyspowiadania grzechu bez ukrywania go albo wypaczania. Spowiedź powinna być jasna: zgrzeszyłem przeciwko Bogu i względem Ciebie. Z pokorą, bez chęci „pokazania się dobrym” i bez wymagania czegokolwiek, ponieważ na nic nie zasłużyliśmy: już nie jestem godzien nazywać się twoim synem.

Teraz pozostaje już tylko zacząć podróż powrotną, czyli to, co czyni każdy uczciwy człowiek po popełnieniu wielkiego lub małego błędu. Jesteśmy pielgrzymami i upadek lub potknięcie się o jakiś kamień może przydarzyć się nawet po wielu latach dobrego życia.

Spowiedź powinna być radosna, ponieważ nasz Bóg Ojciec oczekuje nas z otwartymi ramionami, jak w przypowieści, biegnie na nasze spotkanie, aby ukazać nam swoją ojcowską miłość.

Postanowienie walki powinno być mocne i konkretne; przede wszystkim walki z tym, co może poważnie grozić oddzieleniem się od Boga (z pomocą łaski wszystko można przezwyciężyć) , i z tymi niewiernościami, które powodują, że wpadamy w obojętność.

Ukochanie częstej spowiedzi jest jasnym znakiem wewnętrznej delikatności i miłości do Boga. Jej brak lub lekceważenie wskazują natomiast na zanik wewnętrznej delikatności i bardzo często na prawdziwe otępienie w dziedzinie rzeczy nadprzyrodzonych. Częsta spowiedź zobowiązuje nas do zaangażowanej walki ze świadomie popełnionymi grzechami lekkimi. Takie powinno być nasze zachowanie się i niezłomna wola, jeśli dostępujemy łaski częstego spowiadania się. Z drugiej strony jest oczywiste, że częsta spowiedź okaże się dobra i pożyteczna właśnie wtedy, kiedy coraz bardziej będziemy ufali, że nawet z grzechem lekkim sobie poradzimy. Wysiłek i szlachetne zaangażowanie w przezwyciężanie świadomie popełnianych grzechów lekkich i wszelkiego rodzaju niewierności. jest barometrem, dzięki któremu możemy sprawdzić, jak dalece, z jaką powagą i jakimi wynikami praktykujemy częstą spowiedź (Baur).

Częstotliwość spowiedzi zdeterminowana jest osobistymi potrzebami naszej duszy. Jeśli ktoś jest szczególnie zobowiązany we wszystkim wypełniać wolę Boga, poleca mu się spowiedź tygodniową, albo przynajmniej co piętnaście dni. W przypadku sumienia skrupulanckiego, warto zwiększyć przedział czasowy od jednej do drugiej spowiedzi. Gdyby zaś miały miejsce ciężkie upadki czy błędy, trzeba od razu iść do Sakramentu Życia.

Rada kierownika duchowego może w znacznym stopniu pomóc nam w określeniu częstotliwości z jaką powinniśmy się spowiadać.

 

Umieć podziękować

Po rozmowie z kierownikiem duchowym powinniśmy podziękować Panu za tę nową okazję, którą nam dał, abyśmy mogli uregulować nasze sprawy z Nim, zapisując dobrze w pamięci wszystkie rady, jakie

 

Francisco Fernandez Carvajal

Tłum. ks. Antoni Kajzerek

 

Francisco Fernandez Carvajal urodził się w Grenadzie; ukończył studia historyczne na Uniwersytecie Navarra w stopniu licencjusza; doktor prawa kanonicznego Uniwersytetu im. św. Tomasza w Rzymie. Autor wielu prac z zakresu życia duchowego. Szczególny rozgłos zyskały siedmiotomowe medytacje na każdy dzień oraz komentarze do Ewangelii według św. Mateusza i św. Łukasza. Obecnie jest redaktorem naczelnym czasopisma „Palabra” oraz czynnym współpracownikiem wielu innych czasopism. Napisał wiele prac na temat eurokomunizmu, nierozerwalności małżeńskiej, spowiedzi, kierownictwa duchowego, radości i pobożności eucharystycznej oraz popularne broszurki Maryjne.
   Od roku 1964 jest kapłanem. swoją posługę kapłańską sprawował przede wszystkim w Barcelonie, gdzie był wicerektorem świątyni Nuestra Senora de Montalegra oraz w Madrycie; ostatnio oprócz innych zajęć pastoralnych, jest kapelanem i profesorem Escuela Profesional Fuellana.
   „Kierownictwo duchowe” w polskim przekładzie ukazało się w czwartym tomie „Biblioteczki Synodalnej” — szczególne podziękowania dla redaktora serii Jana M. Rumana za zgodę na przedruk w „Mateuszu”.

 

 

 

na początek strony
© 1996-1999 Mateusz