Nie tylko o przykazaniach
XI. Nieludzkie abstrakcje

 

Biblijna opowieść o stworzeniu człowieka przynosi nam bardzo sugestywny obraz: oto Pan Bóg lepi pierwszego człowieka z prochu ziemi, trochę tak, jak lepi się gliniane naczynia, a następnie ożywia go swoim tchnieniem. Ziemia przypomina wtedy jeszcze głuchą pustynię, ale wkrótce Stwórca zakłada na niej wspaniały ogród, wypełnia go mnóstwem stworzeń i do tak przygotowanego domu przenosi mężczyznę. W ostatnim akcie stworzenia pojawia się kobieta, którą Bóg kształtuje z żebra mężczyzny. W niewielu słowach poetyckiej narracji Autor biblijny zawarł prawdziwy traktat o człowieku. Przekazał nam słowo natchnione za pośrednictwem obrazów, tak jakby wiedział, że to najlepszy sposób na przekazanie prawd wiecznych. Na jednej z nich skupimy dziś naszą uwagę. Pomówimy o ludzkiej cielesności.

Najpierw jednak zatrzymajmy się nad samym tekstem. Drugi rozdział Księgi Rodzaju stanowi pewną literacką całość (por. Rdz 2,4-24). Bibliści nazywają go jahwistycznym opisem stworzenia (od pojawiającego się tam Bożego imienia Jahwe) i odróżniają go od pojawiającego się wcześniej opisu wywodzącego się z tradycji elohistycznej (por. Rdz 1,1-2,3). Nasz fragment otwierają narodziny Adama, a zamykają narodziny Ewy -- skąd ta regularność? Bez wątpienia Autor biblijny chce nam ukazać wyjątkowe miejsce człowieka w dziele stworzenia. Skoro Adam i Ewa wyznaczają początek i koniec tego dzieła, to znaczy, że właśnie oni są tu najważniejsi, to z myślą o nich Bóg podjął swoje dzieło i to oni są jego celem. Miejsce Adama i Ewy jest wyjątkowe także dlatego, iż tylko oni zostali ożywieni przez Boga tajemniczym tchnieniem, tylko ich życie podobne jest do życia Bożego. Ale wyjątkowa jest również ich cielesność. Po pierwsze, jest ona znakiem jedności między ludźmi oraz zapowiedzią jedności małżeńskiej, a po drugie, jest podstawą ich wzajemnej równości. Ta ostatnia prawda musiała przemawiać szczególnie silnie do wyobraźni starożytnych. Z chwilą, kiedy czytelnik dowiadywał się, że kobieta powstała z Adamowego żebra, nie mógł już spoglądać na kobietę z poczuciem wyższości.

Biblijna opowieść odsłania przed nami jeszcze jedną ważną prawdę: mówi o tajemnicy ludzkiego szczęścia. Przyjaźń z Bogiem, wzajemna miłość, zapisywanie pustych jeszcze kart w dziele stworzenia -- oto najbardziej śmiały z możliwych program ludzkiego szczęścia. Program skierowany do całego człowieka, gwarantujący mu szczęście od pierwszych chwil jego cielesnego bytowania aż po najgłębsze zakamarki jego dojrzałej duszy. Program, niestety, nigdy niezrealizowany, zburzony przez grzech. Ten rajski program zrealizował dopiero Chrystus. On jeden spełnił go w sobie i w swoim Kościele, a teraz realizuje go w nas. Dzięki Niemu widzimy jak bardzo niszczy nas grzech: jak odrywa nas od Boga, dzieli między sobą i w sobie. Grzech odrywa cielesność od ducha i zamienia nas całych w abstrakcję. Grzech usiłuje nas przekonać, że nasza cielesność ma swoje naturalne prawa, które należy zaspokajać, a które nie mają nic wspólnego z tym, co duchowe i wieczne. Co więcej, grzech wmawia nam, że to właśnie w takim rozdzieleniu człowieka kryje się nasze szczęście. I choć dobrze wiemy, że cielesność pozbawiona duchowego pierwiastka jest abstrakcyjna i niemożliwa (zwłoki to jedyna możliwa forma "bezdusznej" cielesności), to jednak my dajemy się skusić abstrakcji. Bo czym jak nie abstrakcją są ekstazy zmysłów i narkotyczne upojenie? Czym jak nie abstrakcją jest szczęście, które wyrzeka się wiecznego trwania? Jest tragiczną abstrakcją. Tragiczną, bo od samego początku skazaną na niespełnienie. Abstrakcyjnej cielesności towarzyszy z konieczności abstrakcyjna duchowość, to znaczy taka, która szuka innego rodzaju ekstazy, która całkowicie rozmija się z życiem. Abstrakcyjna duchowość jeszcze bardziej pogłębia podział w człowieku.

Tymczasem tajemnica naszego szczęścia polega na jedności. Na jedności z Bogiem, z innymi i w sobie samym. I nie chodzi tu o jakąś tanią jedność, ale o taką, która potrafi objąć największe różnice. To właśnie dzięki tej nadprzyrodzonej jedności każda z radości ciała, o ile tylko jest prawdziwa, ma wartość wieczną, a każda z modlitw, jeśli tylko jest prawdziwa, znajduje swe odbicie w czynie. To za sprawą tej jedności ludzkie ciało jest nie tylko zwierciadłem duszy, ale i prawdziwym dla niej poligonem. To w imię tej jedności miłość oblubieńcza nie decyduje się na dar ciała, dopóki wprzódy nie stanie się darem duchowym -- duchowym, tzn. całkowitym i nieodwołalnym.

Skoro więc jesteśmy wezwani do zrealizowania potrójnego planu zjednoczenia: z Bogiem, z bliźnimi i w sobie samym, to znaczy, że musimy przezwyciężyć istniejące podziały. Musimy wszakże pamiętać, że sami mimo najlepszych chęci nigdy nie przezwyciężymy ani łakomstwa, ani uwikłania w pokusy zmysłowe, ani żadnego innego nałogu ciała czy ducha. Dobre chęci nie wystarczą również w walce ze skłonnością do osądzania innych, z brakiem opanowania w słowie czy innymi przywarami ducha. Nawrócenie bowiem to na walce z chorobami ducha czy ciała, ale na przyjęciu i praktykowaniu zdrowej jedności, którą przynosi Chrystus. Im więcej przebywam razem z Nim na modlitwie, i to przebywam naprawdę, z duszą i ciałem, to tym spójniejsze staje się moje życie. Im pełniejsze są moje kontakty z bliźnimi, im więcej w nich autentycznego słuchania, szczerości i troski, to tym radośniej i czyściej przeżywam moją młodość, życie małżeńskie czy zakonne.

 

 

 

P O P R Z E D N I N A S T Ę P N Y
X. Cnoty kardynalne XII. Kwestia światła

początek strony
(c) 1996-1998 Mateusz