Duchowość

 
O. KRZYSZTOF MĄDEL SJ

Po Zmartwychwstaniu

Rozważania na drugi tydzień po Wielkanocy

 

 

"Błogosławieni, którzy nie widzieli, a uwierzyli..."

J 20,19-31

Chrystus zmartwychwstały przychodzi do swoich apostołów. Dzisiaj przychodzi przede wszystkim do wątpiącego Tomasza. Kto wie, gdyby Tomasz nie wątpił, Chrystus być może nie przyszedłby dzisiaj aż tak spektakularnie, tak dosłownie -- w ciele i krwi. Tomasz wątpi. Zmartwychwstaniu niedowierza. No więc Chrystus zjawia się i to tak dosłownie, jakby chciał "odwołać" swój obecny zmartwychwstały stan. A następnie pokazuje Tomaszowi, że i męka, i zmartwychwstanie to jednak prawda. Co więcej, nazywa Tomasza "widzącym", zaś nam, którzy nie widzimy, udziela błogosławieństwa. To nie Tomasz, lecz my je otrzymujemy. Nam jest ono bardziej potrzebne. No właśnie, ale czy jest mi ono potrzebne? Czy ja nie liczę bardziej na jakieś inne "błogosławieństwo"? Jeśli sukces, wygoda i święty spokój są dla mnie ważniejszy niż Chrystus, to zmartwychwstanie najprawdopodobniej nie ma do mnie przystępu. Otacza mnie śmierć.

A jednak niewiara Tomasza przynosi dobre skutki. Tomasz swoją niewiarą prowokuje coś więcej niż błogosławieństwo - sprowokuje najbardziej realne spotkanie z Chrystusem. Zastanówmy się jednak chwilę: czy to niewiara Tomasza jest tu przyczyną, czy może raczej wiara innych uczniów? A może coś jeszcze? Na przykład - słowo. Gdyby uczniowie nie powiedzieli Tomaszowi (i nam) o tym, kogo spotkali, gdyby Tomasz nie powiedział uczniom (i nam), że temu spotkaniu niedowierza, to później do spotkania by nie doszło.

A czy Ty rozmawiałeś kiedykolwiek z kimkolwiek o swojej wierze, wątpliwościach i oczekiwaniach? Czy nie jesteś przypadkiem mrukliwym chrześcijaninem, który wszystkie najważniejsze rozmowy i spotkania po prostu odłożył na czasy pozagrobowe? Czy Ty przypadkiem nie pchasz się sam do grobu?

"Błogosławieni, którzy nie widzieli..." Na szczęście tu nie wystarczy widzieć, tu trzeba żyć zmartwychwstaniem i o nim mówić.

 
"Wiemy, że od Boga przyszedłeś jako nauczyciel..."

J 3,1-8

Czy Chrystus był nauczycielem? Owszem, nauczał -- najchętniej w przypowieściach. Czy był prorokiem? Owszem, prorokował, napominał i przemawiał -- najchętniej mówił o tym, czego jeszcze nie ma, a co na pewno będzie. Był także lekarzem. Chodził po wodzie. Wskrzeszał. I prawdę powiedziawszy, niczego szczególnego po sobie nie zostawił. Żadnej księgi. Żadnego domu. Nic. Nawet grób jest pusty.

Jeśli w ogóle zostawił po sobie cokolwiek, to chyba tylko w ludziach. Szalony i wielki Vincent van Gogh tak to rozumiał: Spośród wszystkich filozofów, Magów i tym podobnych, jeden tylko Chrystus głosił jako pewnik życie wieczne, nieskończoność czasu, nicość śmierci, rację bytu i konieczność poświęcenia się oraz pogody ducha. Ten artysta największy spośród wszystkich sam żył w pogodzie ducha, a gardząc marmurem, gliną i kolorem, pracował w żywym ciele. Idzie o to, że ten artysta niesłychany, którego ledwie możemy pojąć lichym narzędziem, jakim są nasze nowoczesne, znerwicowane i otępiałe mózgi, nie tworzył ani rzeźb, ani obrazów, ani książek, jak my, lecz, jak sam mówił, tworzył... żywych ludzi, nieśmiertelnych (List do Emila Bernarda, czerwiec 1888).

"Nie ujrzy mojego królestwa ten, kto nie narodzi się powtórnie." -- "A jak można się powtórnie narodzić?" -- "A jak można się narodzić po raz pierwszy?" -- "No, samemu nie można. Tego nie można nawet chcieć. To się wie dopiero później. To jest darem." -- "No więc właśnie, tak samo jest i z drugimi narodzinami. To widać dopiero potem. Jeśli chcesz się dowiedzieć, że już narodziłeś się z Ducha, to spróbuj podziękować. Podziękuj, a przekonasz się jak wiele i jak wielu już ci dano. Podziękuj, bo być wdzięcznym synem, to cecha prawdziwie boska, cecha Syna Bożego. Wszystko czym jest Syn to dziękowanie.

 
"Wiatr wieje tam, gdzie chce... i tak jest z każdym, kto narodził się z Ducha"

J 3,7-15

Czym lub kim jest Duch? Na czym polega życie duchowe? W ostatnim numerze kwartalnika nomen omen "Życie Duchowe" Andrzej Osęka pisze, że życie duchowe to coś, co wypada mieć, aczkolwiek granice ma nie jasne. A może życie duchowe to coś czego ja tak naprawdę nie potrzebuję? Potrzebuję raczej tego, o czym stale myślę, tego, czym się stale zajmuję: pracy, marzeń, ludzi. Na dłuższą metę robi się tylko to, co się lubi; to, co potrzebne. To, co robisz stale - oto twoja "wiara, nadzieja i miłość". Twoje niebo i piekło.

A co z Ewangelią? Tam przecież także można wszystko przegrać -- zmarnować czas, życie.? Owszem, w Ewangelii jest parę obietnic, ale wszystkie trochę niewyraźne. Jedyna rzecz pewna to cierpienie. No więc po co mi to wszystko?

Po to, żebyś choćby przez chwilę uwolnił się od potrzeb. Spróbował czegoś, co być może na nic ci się nie przyda i być może w niczym nie pomoże. Musisz jednak wiedzieć, że zaczarowany ogród istnieje -- zgoda, niech będzie, że w wyobraźni; zgoda, najpierw tam. Istnieje ogród, w którym wszystko się spełnia. I w tym ogrodzie jest źródło. A w źródle perła. Perła niezwyczajna. W niej możesz się przejrzeć, zobaczyć ludzi, ziemię i niebo takimi jakimi są naprawdę. Ale ilekroć coś zobaczysz, zaczarowany ogród znika. Znika wszystko. Zostaje znowu tylko to, co potrzebne, ale już trochę inne. A w pamięci: perła. "Źle mi bez niej" -- pomyślisz wtedy. -- "Aż dotąd moje życie nie miało sensu". I znowu zacznie jej szukać. Tak jest z każdym, kto się narodził z Ducha.

 
"Sąd polega na tym, że światło przyszło na świat"

Por. J 3,16-21

Na tym świecie nie ma sprawiedliwości. Jeśli będzie gdzieś kiedyś sprawiedliwość, to bez sądu się nie obejdzie. Rzeczy i ludzie muszą odnaleźć swoją prawdziwą miarę, jeśli mają być wieczne. A cóż to będzie za miara? Chrystus mówi o tym w jednej z przypowieści. Mówi tam o pasterzu, który oddziela owce od kozłów. Dobry Pasterz, co ciekawe, nie wypomina nikomu popełnionego zła, ale... niespełnione dobro. Nawet do tych, którzy pozostają poza drzwiami, mówi o dobru, tyle że dobru zaniechanym. "Nie daliście mi pić, nie daliście mi jeść, nie odwiedziliście mnie..." Zaniechane dobro, pali jak skarga.

"Sąd polega na tym, że światło przyszło na świat". Ale to światło na szczęście oświetla nie tylko dobro i zło. Chrystus przynosi znacznie więcej. Uczy nas drogi do dobra i towarzyszy nam na tej drodze. Więcej jeszcze. Ewangelia zdaje się mówić, że nawet najbardziej niewiarygodne powroty do dobra są możliwe. W bliskim otoczeniu Jezusa zdarzają się najbardziej niewiarygodne transformacje. Dlatego? Dlatego, że On jest nie tylko nauczycielem i towarzyszem na naszej drodze ku dobru. On jest także Dobrym Pasterzem. Słabych niesie na własnych barkach. Wystarczy zatem wdrapać się Panu Bogu na plecy. Nikodem właśnie to robi w dzisiejszej Ewangelii: prowadzi długie rozmowy z Jezusem. Niechby mnie zatem niósł na swoich barkach Chrystus. W taki sposób mógłbym pójść nawet na Sąd Ostateczny.

 
"Kto wierzy w Syna, ma życie wieczne"

Por. J 3,31-36

A co ma ten, kto w Niego nie wierzy? Ma życie doczesne? Wydaje się, że nie ma nawet tego. Dowody? Proszę bardzo. Wielu grzeszników zostało świętymi, ale czy kto słyszał, żeby jakiś święty został grzesznikiem? Nigdy. Owszem, widujemy na co dzień świętoszków, którzy okazują się łobuzami, ale dobrze wiemy, że to świętoszkowie, nie święci. Ze świętością nie mają nic wspólnego. Dlaczego? Dlatego, że wszyscy podświadomie czujemy, że prawdziwa przemiana prowadzi tylko w jednym kierunku: jest zawsze przemianą ku lepszemu. Największy fanatyk tego świata w jednej chwili machnie ręką na wszystko, jeśli tylko spotka Boga. A ten, kogo trzymało w ryzach pożądanie, pieniądze czy sława, w jednej chwili wszystkiego się wyprze, i to ze wstydem, jeśli tylko spotka miłość. Kto wierzy w Syna, ma życie wieczne. Kto w niego nie wierzy, nie ma niczego. A jeśli nawet coś ma, to zupełnie spokojnie może nazwać nieszczęściem. Dobrze zrobi, jeśli czym prędzej odda to wszystko Panu Bogu.

 
"Zbierzcie ułomki, żeby nic nie zginęło"

J 6,1-15

Ewangelia byłaby łatwiejsza, gdyby nie było w niej cudów. To, co nadzwyczajne, niekiedy deprymuje nas, zniechęca do szukania. Nie ma w tym nic dziwnego. Warto jednak pamiętać, że tzw. "cuda" stanowią istoty Ewangelii. Czym jest cud? Cud jest wtedy, kiedy Bóg spełnia wolę człowieka. Ale to przecież jest właściwie sprzeczne z Ewangelią. To magia. Ideałem Ewangelii, czy może raczej prawdziwym cudem, o jaki chodzi w Ewangelii jest to, żeby to człowiek spełniał wolę Boga, a nie na odwrót.

No dobrze, ale w Ewangelii są jednak cuda. Są. Jak ma ich nie być, skoro tu w jednym Człowieku niebo spotyka się z ziemią? Cuda są i prawdę powiedziawszy jest z nimi podwójny "kłopot". Po pierwsze, dlatego, że my zawsze uznajemy za cudowne czy nawet za nienormalne to, co w niebie jest najzwyklejsze pod słońcem. Głodnych trzeba nakarmić. O tym w niebie nikt nie wątpi. No ale my, my mamy tylko... pięć chlebów i dwie ryby. Trzeba by rozdać więcej niż dwieście denarów, a my nie mamy nic. W tym sensie to, co cuda pokazują jako możliwe i konieczne, nam zawsze będzie się wydawać niemożliwe, nierealne, ponadludzkie. W tym sensie cuda będą zawsze przegrywać z naszymi wymówkami i z czyimś głodem.

Ale jest jeszcze inny "kłopot" z cudami. Ten mianowicie, że to, co w naszych oczach normalne i zwyczajne jak chleb dla głodnego, jak wino dla weselników, a nawet to, co w naszych oczach wzniosłe, jak zdrowie dla chorych, jak życie dla umarłych, z punktu widzenia nieba zawsze jest jakimś kompromisem. To, co z punktu widzenia ziemi jest na miarę człowieka, z punktu widzenia nieba zawsze jest grubo poniżej tej miary. Dowodem na to są ułomki. Bóg zawsze chciałby dawać nam więcej. Chciałby i daje. Ale człowiekowi wszystko to jest raczej niepotrzebne. Coś tam przyjmie, za coś podziękuje, lecz ułomki ciągle pozostają. Bóg daje, a ja chcę mniej. Coś ciągle ginie.

Zbierajmy zatem te ułomki. Choćby jeden kosz co dnia. Ułomki zmarnowanej łaski. Ułomki, właśnie one, mówią mi, że najważniejszy cud jeszcze się nie dokonał. Cud pragnienia, cud głodu. Cud we mnie.

 
"Ja jestem, nie bójcie się. Ja jestem"

J 6,15-21

Jezus często wypowiadał te słowa. W Ewangelii Jana co najmniej kilkanaście razy. Zawsze w chwilach ważnych. Bo to były słowa ważne. "Ja jestem, który jestem" -- oznajmił Bóg Mojżeszowi i Mojżesz od tej chwili stał się prorokiem. Hebrajskie Éhyéh asher éhyéh to forma czasu niedokonanego. Znaczy zarówno: "jestem, który jestem", jak i "byłem, który byłem"; "będę, który będę". Chrystusowe "Ja jestem" również chce przemieniać, choć przecież nie wszystkich przemienia od razu. Słyszy je Samarytanka przy studni i staje się apostołką, ale słyszą i sceptyczni faryzeusze. Słyszy Judasz i straże w ogrodzie oliwnym, słyszą Apostołowie w poranek wielkanocny. "Nim Abraham stał się, ja jestem" -- mówi Jezus tym, którzy Abrahama mają za ojca. "Ja jestem królem nie stąd." -- mówi Piłatowi. "Jestem Synem Bożym" -- mówi w Sanhedrynie. "Ja jestem jedno z Ojcem" -- oznajmia uczniom. A kiedy ich żegna, mówi, że nie mogą pójść tam, "gdzie ja jestem". On idzie im przygotować miejsce i prosi Ojca: "aby ci, których mi dałeś, byli ze mną tam, gdzie Ja jestem".

W dzisiejszej Ewangelii "Ja jestem" ucisza burzę. Czy nie jest to jakaś demonstracja siły? Chyba nie. Przypomnijmy sobie historię proroka Jonasza. Tam też jest sztorm i przerażeni żeglarze. I jest prorok, który ucieka przed swoim przeznaczeniem, który nie chce być prorokiem w Niniwie. "Kim ty jesteś? Jaki jest twój zawód? -- pytają Jonasza żeglarze. -- Mów, dlaczego to nieszczęście przyszło na nas?" "Ja jestem Hebrajczykiem. Czczę Boga, który stworzył morze i ląd" -- tym wyznaniem Jonasz przeraża wszystkich jeszcze bardziej. "Dlaczego to uczyniłeś? Co mamy z tobą zrobić, żeby morze przestało się burzyć?" "Burzy się przeze mnie. Wyrzucie mnie za burtę." I Jonasz ląduje w odmętach. Ale kiedy po trzech dniach wielka ryba wypluwa go na brzeg, on nie jest już tym samym Jonaszem. Modlił się w brzuchu ryby. Ocalał. I teraz wie po co żyje. Idzie prosto do Niniwy.

"Ja jestem" -- mówi dzisiaj Jezus. On jest nowym Jonaszem. Ale przecież nie chodzi tu tylko o niego. Jonaszem jest Każdy z apostołów i każdy z ochrzczonych. Wielka woda ucisza się. Za chwilę wypluje przemienionych uczniów na ląd. Pójdą do Jerozolimy. I dopiero tam Wielka Noc wypluje ich naprawdę innych. Wyda na świat apostołów.

o. Krzysztof Mądel SJ

 

 

 

na początek strony
© 1996-1999 Mateusz