Radiowe pogadanki biblijne

 

Mojżesz

 

Mojżesz jest kluczową postacią Starego Testamentu. Nie na darmo ci, którzy tylko na tej Księdze opierają swoje doświadczenie Boskiego działania, określają się mianem wyznawców religii mojżeszowej. Ale czytelnika Biblii spotyka tutaj niespodzianka. Człowiek współczesny, skoncentrowany na indywidualizmie, oczekuje od Biblii zarysowania psychologicznego portretu tej tak ważnej postaci. Spotyka go jednak rozczarowanie: o życiu Mojżesza, o jego psychicznych przeżyciach i stanach wiemy bardzo niewiele.

Chcę być dobrze zrozumiany — wiemy wystarczająco dużo o Mojżeszu, aby znać jego sylwetkę jako człowieka Bożego, poprzez którego Bóg wypełnia swój zamiar zbawczy. Wiemy wystarczająco dużo, aby poprzez gąszcz biblijnego tekstu dojść do przekonania, iż nie jest postacią wymyśloną, nie jest fikcją literacką. Jest postacią z krwi i kości, człowiekiem mającym swoje wzloty i upadki. Żaden poważny historyk nie traktuje Mojżesza jako postaci mitologicznej. Nasza „nieznajomość” Mojżesza nie jest tak trywialnie prosta, jestem przekonany, że wypływa z głębszych przesłanek. Jakich?

Rozważając ten temat sięgnąłem do tekstu Osoba ludzka i to, co święte francuskiej myślicielki Simone Weil. Opowiem o tym, czego się z tego eseju nauczyłem, i o horyzoncie myślowym, jaki się przede mną dzięki niemu otworzył. Myśl Simone Weil najlepiej przybliżyć, odwołując się do doświadczenia estetycznego. Spójrzmy na dzieła sztuki — największe z nich są anonimowe, a przecież porażają nas swoim pięknem, jak ułamek greckiej rzeźby czy głowica kolumny.

Romantyzm nauczył nas, aby na każde dzieło patrzeć w perspektywie pytania: co nam autor chciał przez to powiedzieć i co powiedział przede wszystkim o sobie. Ale największe arcydzieła są zawsze bezosobowe. Tylko musimy się dobrze rozumieć, bowiem bezosobowość może przybierać różne postaci. Jest taka postać tej bezosobowości, która polega przede wszystkim na roztopieniu się w ludzkiej masie — w tym sensie bezosobowy jest kibic, który wraz ze swymi kompanami przeżywa triumfy czy klęski ukochanego zespołu. Bezosobowy w tym sensie jest dobrze funkcjonujący zespół chirurgiczny, w którym każdy zna swoją rolę i ją wypełnia sprawnie i bezosobowo.

Wyjście ponad osobę w sensie duchowym przebiega inaczej, nie polega na roztopieniu się we wspólnocie, ale na wyjściu ponad nią. W szczególnych porywach ducha człowiek jest kimś nieskończenie więcej, niż tylko partnerem międzyludzkiego dialogu. Jest samotny, ale samotnością, która nie jest izolacją. Mojżesz wychodził na górę aby rozmawiać z Panem. Góra jest wyrazem tej konieczności transcendencji, wykroczenia poza i ponad siebie, aby stanąć twarzą w twarz z Nieskończonym.

Posłuchajmy Simone Weil: Przejście do bezosobowości dokonuje się przez rzadkiej jakości uwagę, która jest możliwa tylko w samotności. I to nie tylko samotności faktycznej, ale moralnej. Nie dokonuje się nigdy u tego, który uważa się sam za część zbiorowości, czyli za część jakiegoś „my” (s. 890).

Księga nad Księgami zna taką samotność wielkich bohaterów wiary, spośród których Mojżesz jest gwiazdą pierwszej wielkości. Zakończenie Księgi Powtórzonego Prawa mówi: Nie powstał już nigdy w Izraelu prorok równy Mojżeszowi, który obcował z Jahwe twarzą w twarz; posłał go Pan, by zdziałał te wszystkie znaki i cuda, wypełniając je w ziemi egipskiej wobec faraona, wszystkich jego sług i całego kraju. Bo rzeczywiście ręką możną i niesłychaną mocą działał Mojżesz na oczach całego Izraela (Pp 34, 10-12, Biblia Poznańska).

Może niektórzy przypominają sobie filozoficzne dywagacje Tołstoja z Wojny i pokoju. Dotyczyły one roli wielkich postaci w historii. Tołstoj głosił zasadę całkowitego determinizmu — wielka jednostka wciela i wyraża wolę ludu, jest wyrazem jakiejś tkwiącej w ludzie mocy. Biblia patrzy na to zupełnie inaczej — Mojżesz był wielki nie dzięki ludowi, ale przeciw ludowi, który wciąż się sprzeciwiał planom Bożym, wciąż szemrał, stale narzekał i pragnął zgoła nie-bohatersko powracać do Egiptu, domu niewoli. Tylko nieludzkim wysiłkiem udaje się Mojżeszowi opanować bunt. „Nieludzkim” w sensie dosłownym — bo z mocy Boga, Bożego nakazu.

I przecież nie osiąga w sensie ludzkim zwycięstwa. Nie on wprowadził zastępy izraelskie do Ziemi Obiecanej. Pozwolono mu tylko wejść na górę Hor i spojrzeć ku ziemi Kanaan, która była ziemią jego ojców i ku której prowadził swój Naród. Tajemnicza jest przyczyna, dla której Mojżeszowi zostało odebrane tak przecież ludzkie prawo do uczestniczenia w zwycięskim pochodzie, który przecież rozpoczął. A on tylko wyszedł na górę — i oddał ducha. Mojżesz miał sto dwadzieścia lat, kiedy umierał, ale wzrok jego nie był przyćmiony ani nie opuściła go siła życiowa. (Pp 347)

I nikt nie zna jego grobu — jak nieznany jest los Arki. Ale misja, którą wypełniał, trwała dalej. Jozue, na którego włożył ręce, przekazując w ten sposób charyzmat wybrania, poprowadził dalej naród. Wkroczyli do Ziemi Obiecanej, a my podążymy ich śladem.

Niemowlę w koszyku

Pojawienie się Mojżesza opowiedziane jest barwnie, uczeni bibliści powiadają, że wyobraźnia autorów (biblijni autorzy byli prawdziwymi artystami), przydała tym opowieściom blasku. Bohater nie może się narodzić jak każdy inny śmiertelnik.

Faraon wydał rozkaz, aby zabijano wszystkich chłopców żydowskich, zachowując jedynie dziewczęta. Zrozpaczona matka Mojżesza chwyciła się fortelu — trzymiesięczne dziecko zostało umieszczone w małej łódce z papirusu powleczonego żywicą i smołą i pozostawione w sitowiu. Znała widocznie obyczaje córki faraona, bowiem w tym właśnie miejscu zwykła ona schodzić do Nilu dla zażycia kąpieli. Gdy spostrzegła łódeczkę z płaczącym chłopczykiem, okazała się bardziej kobietą niż córką władcy, a orientując się, że to mały Hebrajczyk, postanowiła jednak mimo wszystko ocalić go od zagłady. Przywołała stojącą opodal kobietę i nie wiedząc, że była to siostra małego, kazała jej przyprowadzić karmiącą kobietę, aby swym ocaliła chłopczyka od niechybnej śmierci. Oczywiście dziewczyna przywołała matkę Mojżesza, a córka faraonowa, chyba świadomie nie dociekając pochodzenia malca, kazała go wykarmić i gdy dorośnie, przyprowadzić do siebie. Tak też się i stało, chłopczyk, gdy podrósł, znalazł się na dworze faraonowej córki i był jej jak syn (Wj 2,10).

Księga Wyjścia oszczędza nam dalszego ciągu dworskich przygód młodego Hebrajczyka. Dalsza wiadomość, jak została nam o nim, przekazana jest dramatyczna. Otóż jako dorosły już mężczyzna udał się do swoich rodaków, aby poznać ich ciężką dolę. Ten wychowaniec dworu, przebywający dotychczas z dala od twardego życia zwykłych ludzi, zobaczył Egipcjanina znęcającego się nad Żydem. Mojżesz nie wytrzymał tego widoku, jego krewki temperament dał o sobie znać i w pierwszym porywie buntu zabił prześladowcę, ukrywając zwłoki w piasku. Wydawało się, że nikt nie widział skutków tego samozwańczego wymiaru sprawiedliwości, tak w każdym razie sądził Mojżesz. Jakie też było jego zdumienie, gdy przy próbie pogodzenia dwu kłócących się rodaków otrzymał od nich brutalną odpowiedź — i nas także chcesz zabić, jak uczyniłeś to z owym Egipcjaninem?

Sprawa tego politycznego zabójstwa stała się więc powszechnie znana, więc — jak wszyscy ludzie w jego sytuacji — Mojżesz udaje się na emigrację. Miejscem wybranego schronienia stała się ziemia Madianitów, plemienia zamieszkującego Półwysep Synajski.

Nie było szans na powrót, gniew faraona jest długi jak jego życie, trzeba więc było jakoś się urządzić. Sprzyjający zbieg okoliczności sprawił, że ważny miejscowy autorytet, kapłan Jetro, oddał mu swoją córkę Seforę za żonę, a Mojżesz otrzymał ważne zadanie — miał paść owce swego teścia. To one właśnie zaprowadziły go tam, gdzie miało się stać wydarzenie, które całkowicie przemieniło jego życie.

Wybawca Izraela

Gdzie wzmaga się cierpienie, tam powstaje ratunek. Te słowa są jakby komentarzem do pierwszych kart Księgi Wyjścia. Biblia zna człowieczą dolę, nie ma złudzeń co do rozległości jego cierpienia i nieszczęść. Ale jej główne przesłanie jest słowem nadziei, wypowiedzianym nie na przedłużeniu zwykłego ludzkiego pragnienia „żeby było lepiej”, ale wyrastającym z doświadczenia karmiącego się pamięcią. Treścią tej pamięci są dzieła, jakich Pan dokonał dla swojego ludu, a poprzez lud dla zbawienia świata.

Opisałem w poprzedniej naszej rozmowie niewolę Narodu Wybranego w Egipcie. Dziś pora na odpowiedź. W Biblii nie ma miejsca na myślenie niewolnicze, na korne pochylenie się pod jarzmem losu. Nie ślepe Przeznaczenie rządzi dziejami ludzi i narodów, ale Bóg, który jest władcą czasów. Jego Wola przejawia się zawsze w dialogu z człowiekiem, a jego Moc w słowie powołania, z jakim zwraca się do wybranych.

Tym, który wychodzi na scenę w momencie niewoli, a ściślej jej przezwyciężania — jest Mojżesz. Księga Powtórzonego Prawa tak go wychwala: Nie powstał więcej w Izraelu prorok podobny do Mojżesza, który by poznał Pana twarzą w twarz, ani równy we wszystkich znakach i cudach, które polecił mu Pan uczynić w ziemi egipskiej wobec faraona, wszystkich sług jego i całego kraju; ani równy mocą ręki i całą wielką grozą, jaką wywołał Mojżesz na oczach całego Izraela (Pwt 34,11-12).

Bóg działa w życiu każdego człowieka, ale są wielcy bohaterowie, powołani do spraw trudniejszych, wymagających od nich wielkiego heroizmu wiary i zawierzenia. Do klasycznych tematów wszelkiej historiozofii, czyli mądrościowej refleksji na historią, zarówno uczonej jak i prywatnej, należy debata nad rolą wielkich jednostek w ludzkich dziejach. Czytelnicy Wojny i pokoju pamiętają zapewne długie stronice, które Tołstoj poświęca polemice z przekonaniem głoszącym doniosłość jednostek w dziejach. Legendzie Napoleona — bohaterskiej jednostki — przeciwstawia legendę anonimowych Rosjan, których cicha ofiara, upór i wiara zwyciężyła pychę Cesarza Francuzów. Kutuzow jawi się Tołstojowi jedynie jako wcielenie tej potężnej siły reprezentowanej przez masy, przez lud bowiem przemawia Bóg.

Nie taka jest biblijna wizja historii, Panem dziejów jest Bóg, który powołuje bohaterskie jednostki do heroicznego wysiłku, do trudu ponad ludzkie siły, powołuje do dzieła, w którym wszyscy mają uczestniczyć, na miarę swoich możliwości.

Krzak gorejący

Pochylimy się dzisiaj nad jedną z najbardziej czcigodnych i tajemniczych stronnic Biblii.

Pamiętamy, że Mojżesza pozostawiliśmy w krainie wygnania. I oto: Gdy Mojżesz pasł owce swego teścia Jetro, kapłana Madianitów, zaprowadził pewnego razu owce w głąb pustyni i przyszedł do Bożej góry Horeb. Wtedy ukazał mu się Anioł Pański w płomieniu ognia, ze środka krzewu. Mojżesz widział, że krzew płonął ogniem, a nie spłonął od niego. Wtedy Mojżesz powiedział do siebie: „Podejdę aby się przyjrzeć temu niezwykłemu zjawisku. Dlaczego krzew się nie spala?”. Gdy zaś Pan ujrzał, że Mojżesz podchodził, żeby się przyjrzeć, zawołał Bóg do niego ze środka krzewu: „Mojżeszu, Mojżeszu”. On zaś odpowiedział: „Oto jestem”. Rzekł mu Bóg: „Nie zbliżaj się tu! Zdejm sandały z nóg, gdyż miejsce na którym stoisz, jest ziemią świętą. (Wj 3, 1-5)

Najpierw, jak w dramacie, wytyczona została sceneria — stanowi ją święta góra Horeb, zwana inaczej górą Synaj, którą jeszcze wielokrotnie spotkamy na kartach Pisma. I są dramatis personae.

Jest Ten, który mówi. Nazwany jest tajemniczo, raz występuje pod imieniem Anioła Pana, innym razem jest nazwany po prostu Bogiem. Trzeba zaznaczyć wyraźnie, iż używano chętnie tej nazwy Anioł Pana dla wypowiedzenia obecności samego Boga, aby uniknąć zbyt rażącego antropomorfizmu. Człowiek Biblii wie, że Bóg nie jest taki, jakiego mu stawia przed oczy jego wyobraźnia, dlatego szuka różnych zastępczych form wypowiadania nie wprost nazwy Bożego Imienia.

Pierwszą cechą Boga, którego poznajemy, jest jego świętość. Takiego samego określenia użyje Izajasz, który zobaczy Chwałę Pana we wnętrzu świątyni i Aniołów, wołających w pochwalnym hymnie: Święty, święty, święty Pan, Bóg Zastępów (por. Iz 6,1).

Świętość to kategoria czysto religijna, tylko człowiek religijny posługuje się w zasadzie takim określeniem. Ale potoczne użycie tego słowa jest mylące. Myślimy bowiem najczęściej o kimś, że jest święty, gdy przypisujemy mu doskonałość etyczną. „To święty człowiek” mówimy o kimś, kto cierpliwie znosi życiowe przeciwności. Świętość w znaczeniu źródłowym znaczy coś nieco innego. „Święty” to tyle co inny, odmienny, całkowicie różny.

Zatrzymajmy się na tej myśli. Świętość w języku hebrajskim oddawana jest słowem qodesz, wywodzącym się najprawdopodobniej od rdzenia, który oznacza 'ciąć', 'oddzielać'. Być „świętym” to przede wszystkim być oddzielonym od tego co profanum, co zwyczajne i potoczne. Tak więc rzeczy święte to te, które są oddzielone, których się nie dotyka, do których nie wolno się zbliżać, które są niebezpieczne, bowiem naznaczone są tajemniczą mocą.

Opis najbardziej dramatycznego objawienia tej strony świętości znajdujemy na kartach Księgi Samuela, gdzie opisane jest przybycie Arki Pana do Jerozolimy. Woły ciągnące wóz z Arką przybyły do miejsca przeznaczenia. Ale w ostatniej chwili jakoś szarpnęły i Arka zachwiała się. Podtrzymał ją Uzzi, ale nie był do tego uprawniony, dlatego zapłonął gniew Pana przeciw Uzzie i poraził go Pan za ten postępek, tak że umarł przy Arce Bożej (2 Sam 6, 7-8). Autor Księgi opisuje reakcję króla Dawida, który był „stropiony”.

Stropiony był nie tylko Dawid, ale także współczesny czytelnik Pisma, przyzwyczajony do obrazu Boga jako łagodnego staruszka, bezzębnie żującego swoją radość i bezsilnie zagniewanego na ludzkie szaleństwa. To nasze poczucie wyższości nad Bogiem każe nam nawet czasami określać Boga pseudonimem, stanowiącym wyzwanie dla koncepcji biblijnej — często, jakby wstydząc się imienia Boga, mówimy sacrum.

Niech nas nikt nie podejrzewa, że mówimy sacrum, ponieważ wstydzimy się powiedzieć po prostu Pan Bóg. W książce amerykańskiego myśliciela znalazłem wyborne porównanie. Otóż tak często powtarzane przez nas zastępczo sacrum przypomina starego, wyliniałego lwa, którego pokazuje się cyrkowej publiczności, celem wzbudzenia w niej czegoś w rodzaju atawistycznego lęku, przy jednoczesnym poczuciu całkowitego bezpieczeństwa. Przecież taki lew nie stanowi żadnej groźby, w przeciwieństwie do krążącego po dżungli. Bóg Żywy jest jednak wciąż młodym, groźnym drapieżnikiem.

Człowiek rozumie to, co potrafi przemienić w czyn. Dlatego religia nie jest tylko rozważaniem o Bogu, ale czynem, w którym oddajemy Bogu cześć. Dlatego w rozmowie Boga z Mojżeszem padło wezwanie — zdejmij sandały, bo miejsce, na którym stoisz jest święte. Nie jest ono święte samo z siebie, ale stało się takie, ponieważ jest obok Pan.

Muzułmanie dotąd zdejmują obuwie przed wejściem do meczetu. W jakimś uczonym komentarzu w czytałem, że Samarytanie do dzisiejszego dnia wchodzą na świętą górę Gerazim nagimi stopami. W pierwszych wiekach dojrzali kandydaci do chrztu też stawali boso do przyjęcia sakramentu. Było to znakiem czystości serca, gotowego przyjąć słowo, które wypowiada Pan z ognistego Krzewu. Jest w tym pewna wskazówka dla każdego, kto chce czytać Biblię w duchu, w którym została napisana.

Pan powiedział: Jam jest Bóg ojca twego, Bóg Abrahama, Bóg Izaaka i Bóg Jakuba. Wtedy Mojżesz zakrył sobie twarz, gdyż lękał się spoglądać na Boga (Wj 3,6).

Imię Pana

Jesteśmy u stóp Góry Synaj, przy której Mojżesz rozmawia z Panem. Bóg powiadamia Mojżesza, że postanowił wyzwolić swój naród i wyprowadzić go z ziemi niewoli do ziemi pięknej, miodem i mlekiem płynącej. Mojżesz otrzymuje rozkaz: ruszaj, przemów do faraona, aby pozwolił wyprowadzić mój naród.

Dwa pytania, które zadaje teraz Mojżesz są znaczące. Zapytuje najpierw — a kim ja jestem, czym się wyróżniam spośród innych, abym miał prawo udać się do moich braci i do faraona i domagać się takich dzieł? Mojżesz się nie naprasza Bogu, przeciwnie — prawdziwie powołany stawia najpierw opór. Jest takie powiedzenie Kierkegaarda, że ten, kto jest powołany w boskim sensie, jest przeklęty w ludzkim. Powołanie nie jest wezwaniem do zaszczytów, ale do większego cierpienia. Mojżesz wie, co mówi, kiedy pyta — któż więc jestem ja, abyś mnie posłał? Wręcz kłóci się z Bogiem, ale jest posłuszny i przyjmuje ostateczny werdykt z pokorą.

I z kolei pyta Boga — a gdy przyjdę do moich rodaków i powiem, że posyła mnie Bóg waszych ojców, wtedy oni zapytają — a jakie jest Jego imię? Co im wtedy odpowiem? Aby zrozumieć doniosłość tego problemu, tak jak go widział Mojżesz, musimy uprzytomnić sobie znaczenie imienia w kulturze starożytnego Wschodu.

Imię nie było tylko dźwiękiem. Pomiędzy imieniem a istotą człowieka w jego osobowym bycie odkrywano istotny związek — w imieniu istnieje ten, kto je nosi, wyraża ono jego najbardziej intymną istotę. Znać czyjeś imię to nie tylko posiadać wgląd w tajniki bardzo osobistego życia wewnętrznego, ale — przede wszystkim — posiadać do pewnego stopnia władzę nad tym, którego imię stało się moją własnością. Jak pisze wybitny znawca problemów teologii Starego Testamentu, prof. von Rad, starożytni byli oczywiście przekonani, że życie ludzkie jest ujęte i określone w jakiś tajemniczy sposób przez boskie moce, ale pewność ta nie była bynajmniej czymś pocieszającym, dopóki człowiek nie wiedział, kim jest bóstwo, z którym w danym czasie miał do czynienia, to znaczy dopóki nie znał jego imienia i nie mógł zwrócić się do bóstwa, by wzbudzić jego zainteresowanie sobą i swoimi sprawami. Bez znajomości imienia bóstwa nie był w ogóle możliwy kult, to znaczy stosunek wspólnotowy pomiędzy człowiekiem a bóstwem. (Teologia Starego Testamentu s.149).

Kapłani egipscy trzymali w tajemnicy imiona bóstw, były one znane tylko wtajemniczonym, a nie pospólstwu. Izraelczycy wiedzieli o tym i objawienie imienia Jahwe przyjęliby z pewności jako gwarancję wybrania czy też potwierdzenia wybrania.

Mojżesz otrzymuje odpowiedź: JESTEM KTÓRY JESTEM. Tak powiesz synom Izraela — TEN KTÓRY JEST, Bóg waszych ojców (...) posłał mnie do was.(3,14)

Odpowiedź, która otwiera krater tajemnicy.

JESTEM KTÓRY JESTEM.

Cóż to oznacza?

Jest wiele opinii na ten temat i chyba nie będziemy ich omawiali, pozostawiając sprawę specjalistom, a zainteresowanych spośród moich słuchaczy odsyłam do literatury przedmiotu.

Godne uwagi jest, że sam Bóg podkreśla znaczenie objawionego imienia: Jam jest Jahwe. Jam się objawił Abrahamowi, Izaakowi i Jakubowi, lecz nie dałem im poznać mojego imienia — Jahwe (6,3). Czytelnik Biblii zostaje więc odesłany do głębokiego sensu dziejów, który trudno nazwać inaczej jak dziejami zbawienia.

Ale jakie jest znaczenie imienia?

Biblia nie zna filozoficznych dywagacji, nie jest księgą przeznaczoną dla mędrców. Jej zadaniem jest przechować pamięć o wielkich czynach Pana, pamięć, która ma być znakiem nadziei. Kiedy nadzieja jest żywa? Wtedy, gdy istnieje jasna świadomość, że Ten, który był z ojcami, jest i z tymi, który go słuchają teraz. Imię Boga JESTEM oznacza więc JESTEM Z WAMI. Nie jest to imię objawiające naturę Boga, ta bowiem pozostaje zakryta przed czło`wiekiem, lecz imię — obietnica. Nie pozostawiłem was samych, gdy jesteście niewolnikami w Egipcie, nie pozostawię was nigdy. JESTEM znaczy „Jestem przy was i nigdy was nie opuszczę”.

Ale jest jeszcze inna zastanawiająca okoliczność: starożytne tłumaczenie Biblii na język grecki dokonuje znamiennej interpretacji tego imienia przez przekład na język nie tylko Hellenów, ale i filozofów — ego eimi ho on, ja jestem bytem. Wszystko, co jest poza Mną, jest nicością, a jeżeli jest, to dlatego, że ja to stworzyłem, powołałem do istnienia z nicości. Ja jestem jedynym, który j e s t po prostu, który jestem istnieniem, wszystko inne MA jedynie istnienie.

Czy istotnie, jak wielu sądzi, takie tłumaczenie jest nadużyciem i przekłamaniem biblijnego znaczenia Boskiego Imienia? Mojżesz zostaje posłany do swoich rodaków, a ci rozpoznają imię Boga Ojców. Ale zostaje także posłany do faraona, któremu imię Boga jednego plemienia nic nie mówi. Objawienie Imienia Jahwe jest ukazaniem uniwersalnej władzy Pana, który nie jest tylko Panem jednego plemienia, nie jest tylko Bogiem Mojżesza, ale jest także Bogiem faraona.

Tak samo rozumowali tłumacze Septuaginty. Chcąc przybliżyć Grekom sens doświadczenia biblijnego, dążyli do jego uniwersalizacji. Bóg Abrahama, Izaaka, Bóg Jakuba jest Bogiem wszystkich, jest TYM KTORY JEST i którego wielbią wszyscy, choć nie znają Jego imienia.

Oby chcieli być wolnymi...

Pozostawiliśmy Mojżesza na pustyni, gdy przygotowywał się do powrotu do Egiptu. Pójdźmy więc śladami jego kroków wiodącymi z Ziemi Madianitów do kraju nad Rzeką. Pan powiedział mu, że nic mu już tam nie grozi, ponieważ pomarli ci, co czyhali na jego życie (4,19).

Kto inny jednak czyhał na Mojżesza. Oto jeden z najbardziej tajemniczych fragmentów Księgi Wyjścia: W drodze, podczas nocnego postoju, Jahwe rzucił się na Mojżesza i chciał go zabić. Wówczas Sefora wzięła ostry kamień, odcięła napletek swego syna i dotknęła [nim] nóg [Mojżesza] mówiąc: „Jesteś dla mnie oblubieńcem krwi”. Wtedy [Jahwe] odstąpił od niego (4,24-26a).

Scena — podkreślają to komentatorzy — przypomina tajemniczą walkę, stoczoną przez Jakuba nocą u brodu potoku Jabbok — Bóg walczy z człowiekiem, badając jego wierność. Każdego czytelnika uderza jednak co innego. Bardzo naiwny jest antropomorfizm tego opisu: oto Jahwe rzuca się na Mojżesza i chce go zabić. Antropomorfizm w języku religijnym może oznaczać dwie różne sprawy, które trzeba oddzielnie omówić.

Po pierwsze, może to być użycie języka, który Bogu przypisuje zachowanie i działanie na wzór człowieczy — tutaj Jahwe jak jakiś wojownik „rzuca się i chce zabić”. Po wtóre zaś, antropomorfizm może oznaczać także zamieszanie w przedstawianiu prawdziwych przyczyn danego wydarzenia i przypisywanie Bogu wprost skutków działania przyczyn wtórnych. Mojżesza dopadła choroba, oczywiście za Bożym dopuszczeniem, ale to jednak co innego, niż gdyby sam Bóg go „dopadł” osobiście.

Sprawa poszła o obrzezanie, które od czasu Abrahama jest znakiem przymierza pomiędzy ludem wybranym a Panem. Nie było jednak jeszcze ustalone, kiedy ma być ono dokonywane, dopiero w późniejszym kresie (Kpł 12,3) wyraźnie nakazano, iż chłopczyk ma być poddany temu obrzędowi w ósmym dniu swego życia (tak jak Jezus — Łk 2,21). Nie wiadomo, czy nieobrzezany był sam Mojżesz, czy też — co bardziej prawdopodobne — jego syn, bowiem matka, Madianitka stosowała się do obyczajów swojego narodu, który wymagał obrzezania dopiero przed zaślubinami. Mojżesz musi mieć uporządkowane wszystkie swoje sprawy, bowiem przystępuje do walki na śmierć i życie — o duchową wolność swego narodu.

Mojżeszowi naprzeciw wychodzi Aaron, tak jak to Bóg polecił, i obydwaj udają się do starszyzny żydowskiej, aby przedstawić wolę Jahwe, który chce wywieść swój naród z niewoli. Przeznaczony na wodza Mojżesz nie ma żadnych do tego predyspozycji — miał trudną wymowę i nieporadny język (4,10). Jahwe chciał, aby to Aaron przemawiał do starszyzny żydowskiej w imieniu Mojżesza, będąc jak gdyby jego ustami (4,16).

Rozmowa ze starszyzną zaczęła się od opowieści o tym, co powiedział Bóg do Mojżesza — gdy starsi to posłyszeli pochylili się w pokłonie i padli na ziemię (4,31). Możemy sobie wyobrazić stan ich ducha. Żyła przecież pośród nich pamięć o tym, co stanowiło treść obietnicy danej Ojcom. Przedłużająca się i coraz bardziej nieznośna niewola przyćmiła pozornie pamięć, ale nie zerwała jej zupełnie. Teraz przychodzi czas rozstrzygnięć ostatecznych.

Mojżesz wraz z Aaronem udaje się do faraona. Jego żądanie jest taktycznie umiarkowane — tylko tyle, aby władca Egiptu zezwolił Hebrajczykom udać się na pustynię, aby tam mogli złożyć ofiary swemu Bogu — Jahwe. Odpowiedź faraona jest logiczna z jego punktu widzenia: a któż to jest Jahwe? Przecież w Egipcie ja jestem bogiem i namiestnikiem boskim, któż to wiec chce rządzić wraz ze mną, a może zamiast mnie?

Władca usiłuje przeniknąć motywy postępowania Hebajczyków — ten nędzny naród nie dość, że się rozplenił nad miarę, to jeszcze jest leniwy, miast wytężyć wszystkie swe siły w pracy dla legalnej władzy. Trzeba wzmóc represje — mają produkować taką samą ilość cegieł jak przewidywały do tej pory obozowe normy, natomiast zniesione zostaną wszystkie ułatwienia organizacyjne. Do produkcji cegieł używano oprócz gliny także i plew, które do tej pory dostarczano Hebrajczykom. Teraz mają się sami o owe plewy starać, co nie było wcale takie proste i wymagało wielu zachodów.

Oczywiście, takie postawienie sprawy spowodowało spadek produkcji (wybaczcie to mało biblijne określenie). W ruch poszła biurokratyczna machina — urzędnicy egipscy bili pisarzy żydowskich żądając, by ich spisy wskazywały dalej znaczną produkcję.

Okazuje się że Księgę Wyjścia można czytać jako znakomity traktat politologiczny, tak wysoka jest świadomość różnych mechanizmów władzy i ich działania. Kolaborujący z Egipcjanami pisarze przekonani byli, że utrudnienia jakie spotykały Hebrajczyków były wynikiem jakiś mechanizmów działających na niższych szczeblach władzy — faraon jest sprawiedliwy i staje zawsze po stronie słabszych, można się do niego odwołać ponad głowami małych urzędników. Żyje tu ukryte przeświadczenie o dobroci cara, do którego należy odwoływać się od bezduszności czynowników. Ale przecież w rzeczywistości to car-faraon zaostrzył reżym, pisarzy-kolaborantów spotyka więc głębokie rozczarowanie.

Ich agresja kieruje się jednak nie przeciw Egipcjanom, lecz przeciw Mojżeszowi i Aaronowi — radykalnemu skrzydłu, które zaczyna kierować narodem. Występują przeciw nim z gwałtownymi zarzutami, oskarżając o zaprzepaszczenie okazji poprawienia doli niewolników — próbowaliśmy oto wynegocjować lepsze warunki dla bytowania narodu w Egipcie, ale wasza niepoważna taktyka doprowadziła do fiaska całej kombinacji: zepsuliście nasze dobre imię u faraona i jego dworu, dając mu miecz do ręki, aby nas mordował (5,21).

Mojżesz jednak trwa, wie bowiem, że Pan jest z nim.

Plagi egipskie

Zacznę od opowiedzenia Państwu sprawy, która z Księgą Wyjścia pozornie nie ma wiele wspólnego. Rozmawiałem niedawno z bardzo uczoną panią psycholog, która akurat badała psychologiczny aspekt satanizmu jako młodzieżowej subkultury. Opowiadała, że jedna sprawa była dla niej uderzająca. Mianowicie światopogląd tych dzieci jest w zasadzie bardzo naiwny — Bóg stworzył świat, ale przebywa gdzieś wysoko na niebie. Na ziemi jest człowiek i szatan. Bóg jest dobry ale bezsilny, szatan jest zły, ale jest blisko i w jego władaniu jest cała ziemia wraz ze wszystkim sprawami ludzkiego życia. Trzeba więc zajmować się szatanem, a nie Bogiem, należy bowiem ułożyć swoje sprawy z realną władzą.

Ujawnia to jeden z największych dylematów, z jakimi zmaga się człowiek religijny: albo Bóg jest dobry i wszechmocny — w takim razie skąd zło na ziemia? albo jest dobry ale bezsilny, więc gdzie Jego wszechmoc? Z kim ma trzymać człowiek, kto jest tutaj silniejszy?

Tradycja o Mojżeszu przetrwała w pamięci narodu wybranego jako pamięć o działaniu Boga, który jest pełen mocy. Jahwe wzywa Mojżesza, aby nie tracił ducha i był pełen mocy: Faraon wprawdzie nie będzie chciał was słuchać, lecz ja położę rękę na Egipcie i przez swoje wyroki wywiodę z Egiptu swoje zastępy, mój lud, synów Izraela. Egipcjanie poznają, że ja jestem Jahwe, który wyciąga ręką nad Egiptem i wywiodę spomiędzy nich synów Izraela (7,4-5).

Pierwszy raz Boska moc miała się ujawnić w czasie kolejnego spotkania Mojżesza z Faraonem. Tak jak kazał mu Pan, Mojżesz rzucił na ziemię laskę, która zamieniła się w węża. Ale diabeł nie śpi — tego samego dokonali i wróżbiarze egipscy, dzięki swoim tajemniczym sztukom (7,11). Umocniło to tylko upór faraona, który w dalszym ciągu nie chciał pozwolić Izraelowi na opuszczenie Egiptu. I teraz następuje na kartach opowiadanej przez nas Księgi Wyjścia opis plag, jakie z powodu twardości faraonowego serca nawiedziły Egipt.

Wiele napisano już traktatów, w których usiłowano dociec, czym w istocie były plagi egipskie i ile ich naprawdę było. W Psalmach jest mowa o siedmiu (Ps 106,29), zaś Księga Wyjścia wymienia ich dziesięć. Czy plagi były skutkami nadzwyczajnej ingerencji Boskiej, czy też stanowiły wydarzenia naturalne? Wielu spośród biblistów przychyla się do tej drugiej opinii, podając kilka powodów. Wylewy Nilu często przynosiły brązowo-czerwonawy muł, który nadawał wodom rzeki wygląd krwi i uniemożliwiał czerpanie z niej wody pitnej; żaby nie były przecież niczym dziwnym w kraju tak błotnistym, chociaż nadmierny ich rozrost mógł rzeczywiście stać się plagą; podobnie komary, bąki, zaraza bydła, wrzody, grad, czy szarańcza.

Jeszcze dzisiaj potoczny język zachował określenie „egipskie ciemności” — jest to świadectwo lektury Biblii, opowiadającej jak to Mojżesz wyciągnął rękę, co spowodowało nastanie ciemności w całym kraju. Uczone komentarze powiadają, że powodem owych ciemności były pewne osobliwości klimatyczno-geograficzne, powodujące, że południowy wiatr niósł ze sobą ogromne ilości delikatnego pyłu piaskowego. Arabowie dotąd znają ten wiatr, powodujący okresowe zaciemnienie światła słonecznego i nazywają go chamsin (przypominam ten wiatr wszystkim czytelnikom Pustyni i w puszczy).

Opowieść o każdej z tych plag ma osobliwą strukturę literacką — najpierw następuje opis działania żywiołu, następnie Mojżesz udaje się do faraona, aby odeń uzyskać uwolnienie ludu, otrzymuje jego zgodę pod warunkiem, że wybłaga od Jahwe ustąpienie plagi. Ale gdy zagrożenie mija, faraon nie zamierza wywiązać się z danej obietnicy. Można więc potraktować opowiadanie o plagach egipskich jako rozbudowaną przypowieść, opracowaną przez biblijnych autorów na podstawie materiału historycznego; jako opowiadanie, którego celem jest rozpamiętywanie tego, co Bóg czyni urzeczywistniając swoje plany, pomimo ludzkiej niegodziwości.

Ostatnia z plag jest najbardziej dotkliwa. Otóż przez Egipt miał przejść anioł śmierci, zabijając wszystko pierworodne: od bydlęcia, poprzez dzieci, i to nie tylko w rodzinach ubogich, ale też w domu faraona.

Dopiero to przyniesie oczekiwany skutek — faraon będzie wręcz nalegał, aby synowie Izraela, wraz z żonami i całym dobytkiem, opuścili Egipt. Pan jest potężny we wszystkim, co postanowił, nie jest bezwolnym starcem, skamieniałym na niebieskim tronie. Człowiek Biblii żyje pamięcią działania Boga Żywego, który jest potężniejszy od mocy ciemności. Tak, czasami opisy tego działania budzą grozę, ale głębsze wczytanie się w Księgę odsłoni nam także i miłosierne oblicze tej Mocy.

Cud Wyjścia

Uważny czytelnik Księgi Wyjścia, gdy przechodzi do lektury opisu opuszczenia Egiptu przez Hebrajczyków — może się poczuć zagubiony. Oczekuje bowiem opowieści o tym, co się działo z Izraelitami w czasie ich wychodzenia z Egiptu, a tutaj kolejny rozdział zaczyna się od opisu rytuału uroczystości paschalnej, która ma upamiętniać to wydarzenie dziejach Izraela.

Wypada wspomnieć teraz zasadę interpretacyjną, która winna towarzyszyć każdemu miłośnikowi Biblii. Biblię się nie tylko czyta, Biblię trzeba świętować. Inaczej — tylko ten potrafi czytać święty tekst, kto potrafi zrozumieć, dlaczego jest on dla ludzi źródłem takiej radości, że krzyczą ze szczęścia jak wtedy, kiedy Mojżesz i synowie Izraela zaśpiewali pieśń na cześć Jahwe:

Śpiewać chcę dla Jahwe, który okrył się chwałą
konia wraz z jeźdźcem rzucił w morze!
Jahwe mą siłą i weselem, zbawcą stał się On moim
To mój Bóg, więc pragnę Go wielbić

Ta pieśń uzasadniona jest treścią przekazu historycznego, który po niej następuje:

Kiedy bowiem konie faraona wraz z rydwanami i jeźdźcami weszły w morze, wtedy Jahwe zawrócił na nich wody morza; tymczasem Izraelici przeszli środkiem morza, po suchym gruncie. (15,19)

Ale opowiedzmy najpierw jak to było po kolei, potem będziemy świętowali. W określonym dniu wyszedł Anioł Pana i przeszedł przez Egipt, zabijając wszystko, co pierworodne w Egipcie — ale u synów Izraela nawet pies nie zawył na człowieka czy na bydlę (11,7). Odrzwia domów synów Izraela były pomazane krwią baranka i ta krew przyniosła im ocalenie.

Chrześcijanin rozumie bardzo dobrze, kogo oznacza baranek, kiedy słyszy w liturgii o Baranku, którego krew przyniosła wybawienie. Te słowa brzmią szczególnie mocno w Wielkim Tygodniu, w wielki Czwartek i Wielką Sobotę. Śpiewamy wtedy i tańczymy na cześć Pana, który najpierw z uczniami spożywał wieczerzę paschalną, a potem oddawszy swoją krew na krzyżu, przeprowadził już nie tylko Izraela, ale całą ludzkość — i nie tylko przez Morze Czerwone, ale przez morze śmierci.

Przerażony klęską faraon tej samej nocy zgodził się wypuścić synów Izraela i ci pospiesznie, gorączkowo przynaglani przez Egipcjan (12,33) udali się w drogę. Zabrali ze sobą nie zakwaszone jeszcze ciasto na chleb, niosąc je w dzieżach owiniętych płaszczami. I znowu będzie to wzorem dla uczty paschalnej, w czasie której na pamiątkę Wyjścia trzeba było podawać niezakwaszony chleb, taki, jaki i Chrystus spożywał z uczniami, a którego chrześcijanie używają podczas Mszy św.

Mówię teraz o zastosowaniu Pisma przez liturgię, czyli właśnie o odtańczeniu przed Panem świętego tekstu. Ale posiada on także tajemnicze miejsca; ogarnia nas niepokój, gdy się nad nimi pochylimy. Co mamy zrobić z owym fragmentem, opowiadającym jak to przed wyjściem Izraelici wyprosili — za radą Mojżesza — naczynia srebrne i złote, a także szaty, i zamiast oddać pożyczone przecież rzeczy, zbiegli z nimi na pustynię. I tak złupili Egipcjan (Wj 12,36).

Wyjaśnienie jakie znajduję w jednym z komentarzy brzmi tak: te swoiste „łupy” były rekompensatą za udręki i wyzysk, stosowany przez Egipcjan. Daruj, księże profesorze, ale coś mi się nie zgadza — w ten sposób robotnik w systemie komunistycznym tłumaczył się wynosząc proszek z fabryki, za co bynajmniej nie kupował dzieciom mleka, tylko sobie wódkę. Takie tłumaczenie jest, delikatnie mówiąc, naiwne. Mamy inną wrażliwość moralną i chcielibyśmy, aby Pismo Święte od początkowych swoich kart taką ewangeliczną wrażliwość nam przekazywało. Ale przecież zanim usłyszeliśmy, że uczeń Chrystusa ma nadstawiać policzek na drugi cios, musieliśmy się nauczyć prawa, że oko za oko a ząb za ząb. Tak, taki kodeks też jest postępem w świadomości etycznej ludzkości, bowiem spontanicznie to chcemy głowy za ząb i cudzego życia za oko. Czy więc owo złupienie Egipcjan jest aktem sprawiedliwego wyrównania krzywd? Może tak, ale niepokój pozostaje. Czyż zresztą nie próbowano ex post dorobić sankcji teologicznej (Pan usposobił serca Egipcjan łaskawie dla ludu...) do zwyczajnej grabieży?

Mówiliśmy już o tym, że należy odróżniać działanie Przyczyny Pierwszej (Boga) i drugich, a takiego rozróżnienia najstarsze Księgi nie znają. Stąd też nieporozumienia. A poza tym — Żydzi nie wyszli z Egiptu, nie stali się Narodem Wybranym dlatego, że byli najdoskonalsi i najbardziej moralni. Po prostu zostali wybrani, choć byli grzeszni jak wszyscy, aby stać się dziedzicami nadziei zbawienia dla wszystkich. I Biblia o tym szczerze mówi, nie ukrywając także i wstydliwych fragmentów świętych dziejów.

A smaku tej opowieści o złupieniu Egipcjan dodaje fakt, iż z tego złota egipskiego odlali Izraelici na pustyni złotego cielca, bożka na swój obraz i podobieństwo. Kradzione tuczy tylko fałszywych bogów.

Pochód przez pustynię

Pozostawiliśmy Izraelitów w momencie, gdy przekraczali Morze Czerwone. Dziwny to był pochód — za dnia postępował Jahwe przed nimi w słupie obłoku i wskazywał im drogę, nocą zaś w słupie ognia im przyświecał, aby mogli iść dniem i nocą. Ani słup obłoku dniem, ani słup ognia nocą nie odstępował ludu (Wj 13,21-22).

Ten Obłok i tajemniczy słup Ognia to Szekina, widoczny znak Bożej obecności, który będzie już odtąd towarzyszył przez całą drogę narodowi aż do Ziemi Obiecanej, aby potem zamieszkać w świątyni jerozolimskiej.

Ale Biblia nie jest opowieścią, w której dzieje bohaterów toczą się zawsze na ich korzyść, a oni bynajmniej nie są nieskalanymi. Prowadzeni przez Obłok — szemrają.

Dopiero co widzieli wielkie rzeczy, jakie im Pan uczynił, a już zwracają się z narzekaniami do Mojżesza — co będziemy pili i co będziemy jedli? W Egipcie mieliśmy garnki pełne mięsa, a chleba nigdy nam nie brakło, teraz zaś wyprowadziliście nas na pustynię - czy po to, abyśmy pomarli? Gdy pozostawili za sobą Morze Czerwone, zaczęło się przed nimi rysować zadanie po stokroć trudniejsze. Teraz trzeba wyjść z Egiptu, który wszyscy nieśli ze sobą, w swojej pamięci i swojej pożądliwości...

Bóg jest jednak wyrozumiały. Gdy zrozpaczony szemraniem ludu Mojżesz błaga Go o ratunek, dostaje odpowiedź, że wieczorem dostaną mięsa, a rano będą jedli chleb do sytości. I tak się stało. Na obóz Izraelitów wieczorem spadła ogromna ilość przepiórek, zaś rankiem znaleźli coś drobnego, ziarnistego jak szron na ziemi (16,14). Nie wiedzieli co to jest, więc pytali się wzajemnie co to takiego - man hu, co to jest? I w tym brzmieniu została zapamiętana nazwa pokarmu, jaki otrzymali na drodze do wolności — manna. Obdarzeni zostali ową manną z nieba w obfitości, a i rozdział był sprawiedliwy, czyli nie był równy — nie zbywało temu, kto miał więcej, ani nie brakowało temu, kto miał mniej (16,18).

Manna była pokarmem osobliwym. Mojżesz przestrzegał, aby nie pozostawiać jej na jutro, wszystko co zebrano trzeba było zjeść tego samego dnia ufając, że Pan da pokarm i następnego dnia. Nie wszyscy jednak byli aż tak ufni. Pojawiała się okazja zrobienia zapasów — przecież nigdy nie wiadomo co będzie jutro, jaki pomysł przyjdzie do głowy Mojżeszowi i innym przywódcom, więc trzeba się zabezpieczyć i przechować choćby małą rezerwę na potem. Jakież jednak musiało być zaskoczenie, a może nawet i przerażenie tych wszystkich mądrali-chomików, kiedy odkryli, że manna przechowana przez noc zaroiła się robactwem i cuchnęła (16,20).

Nietrudno się domyślić, że scena ta stała się przedmiotem rozważań licznych komentatorów i kaznodziejów, przemawia bowiem do wyobraźni i stanowi bardzo plastyczną lekcję tego, co Biblia rozumie przez pojęcia posłuszeństwa płynącego z wiary. Wierzyć znaczy ufać.

Od zasady był jednak ważny wyjątek — mannę wolno było przechować tylko w piątkowy wieczór, aby zbieranie cudownego plonu nie zakłócało sobotniego wypoczynku. Mamy tutaj pierwszą wzmiankę o świętowaniu tego właśnie dnia, jeżeli nie liczyć fundamentalnego tekstu z Księgi Rodzaju, mówiącego o wypoczynku Pana i Stworzyciela w siódmym dniu tygodnia. Izrael jakby antycypuje tutaj nakaz świętowania, który otrzymuje jako przykazanie na górze Synaj. Ale do tej góry jeszcze nie doszliśmy, a w drodze czekają Naród Wybrany liczne próby.

Idą przez pustynię — a pustynia to problem braku wody. I ponownie rozlega się szemranie ludu, narzekającego na los, czyli na swoje powołanie. Mojżesz woła do Pana, a ten każe mu wziąć do ręki laskę, którą poraził Nil i uderzyć nią w skałę — wypłynie z niej woda i lud się napije(17,6). I tak się stało, z litej skały wytrysnął obfity strumień wody. Pamięć tego wydarzenia pozostała na długo, towarzyszyła Izraelowi na zawsze, choć była to pamięć gorzka:

Obyście dzisiaj usłyszeli głos jego
Niech nie twardnieją wasze serca jak w Meriba,
jak na pustyni w dniu Massa
Gdzie mnie kusili wasi ojcowie,
doświadczali mnie, choć widzieli moje dzieła (Ps 95).

I jeszcze jeden znaczący epizod stanął na drodze Izraela, zanim znaleźli się u stóp Góry Synaj. Pustynia tylko pozornie była niezamieszkałym pustkowiem, w rzeczywistości kręciły się po niej liczne plemiona koczownicze, przemieszczające się nieustannie w poszukiwaniu paszy i wody. Jednym z takich plemion byli Amalekici, wedle biblijnej genealogii (Rdz 14,7) — potomkowie Ezawa, brata Jakuba, który od ojca nie otrzymał błogosławieństwa. Widać owi wędrowcy poczuli się zagrożeni pojawieniem się na ich terenie nowych przybyszów, więc postanowili ich siłą usunąć. Dochodzi do walki, w czasie której Mojżesz wszedł na wzniesienie, aby tam z uniesionymi rękoma wołać do Pana o zmiłowanie dla ludu.

I powiada święty tekst, że gdy Mojżesz miał wzniesione ręce, wtedy wojownicy Izraela odnosili zwycięstwo, natomiast gdy jego omdlałe ręce opadały, zwycięstwo przechylało się na stronę Amalekitów. Aaron i Chur, najbliżsi współpracownicy Mojżesza podtrzymywali te ręce, w końcu podłożyli pod nie kamień, aby były uniesione w górę — tak umocnili jego ręce, aby były wzniesione w górę aż do zachodu słońca (17, 22). I pokonał Jozue Amalekitów.

Droga do Góry Synaj była otwarta.

o. Jan Andrzej Kłoczowski OP

 

NASTĘPNY ODCINEK:
Mojżesz

 

 

 

na początek strony
© 1996–2001 Mateusz