Duchowość
o. Wojciech Jędrzejewski

Być dzieckiem Kościoła

 

W szkole średniej poznałem Adwentystów, z od których dostałem w prezencie Biblię. To spotkanie i lektura Pisma Świętego spowodowały przemianę. Potem, przez długi czas mówiąc o swoim nawróceniu - ożywieniu wiary w Boga i świadomym przyjęciem Ewangelii jako Prawdy czyniłem to przeciwstawiając wcześniejszą, niedojrzałą religijność - nowej, podjętej na sposób świadomy i dorosły. Po kilkunastu latach, jakie minęły od tamtych wydarzeń, widzę że w takim przeciwstawieniu kryje się wiele uproszczeń. Jedno najważniejsze polega na traktowaniu czasu "sprzed" jako jałowego, zmarnowanego, bezpłodnego pod względem duchowym. Ot, tak zwana "formalna przynależność do Kościoła", nie dająca życia identyfikacja z Organizacją. Ważnym momentem stało się odkrycie, że źródło życiodajnej miłość Boga nie zaczęło bić dla mnie w chwili pierwszej, gorliwej lektury Biblii i osobistej modlitwy. Woda żywa została udzielona od początku zanurzenia w Kościół przez chrzest. Kościół także, przez wszystkie te lata był moim domem gdzie dojrzewałem. Moment, z którym wiązałem decydującą przemianę wewnętrzną oznaczał przesilenie wzrostu, nie zaś rewolucję. Uporczywe zaś opowiadanie o "nowym narodzeniu" dokonało się rzeczywiście, ale stało się w Kościele i dzięki niemu. Fakt, że początki świadomie podjętej wiary mocno związały się z wymienioną wspólnotą Adwentystów, kwestionujących nie nachalnie, acz konsekwentnie wartość mojej dotychczasowej, "martwej" religijności nie sprzyjał bynajmniej takiej konkluzji. Pojawiła się znacznie później, jak objawienie.

Ten fragment osobistej biografii przytoczyłem, chcąc wywołać temat naszego dziecięctwa wobec Kościoła. Jest to tajemnica odnosząca się do Oblubieńczej relacji Chrystusa i Niewiasty - którą jest Eklezja, rodząca Bogu nowe potomstwo. Miłość Trójcy do uległej Małżonki stanowi "miejsce naszych narodzin", ślubną alkowę.

Poczęcie i narodzenie

Nowego życia nie zawdzięczamy więc ani intelektualnej wytrwałości w poszukiwaniu ostatecznego sensu, ani też duchowej wrażliwości na sacrum; jego źródło ma swój początek w Misterium Boskiego Związku. Jesteśmy dziećmi, które nie "zapracowały" na swoje poczęcie. Stało się ono ich udziałem za darmo, z płodnej miłości, dostępnej najpierw we chrzcie. Ojcowie Kościoła nazywali ten sakrament - "łonem duchowych narodzin". W takiej perspektywie nie ma miejsca na religijną pychę. Jestem chrześcijaninem, ponieważ przez wieki istnienia Kościoła trwa jego płodna więź z Chrystusem. Czymś zupełnie innym jest czuć się upragnionym potomstwem, widzieć swój początek w Tajemnicy Miłości, niż chełpić się prometejską determinacją, która pozwoliła mi wykraść niedostępny dla "przeciętnych" boski ogień. Dziecko znajduje się na przeciwnym biegunie niż gnostyk, którego cechuje "wiara w specjalnego rodzaju zbawczą wiedzę, otwierającą nam drogę do wyzwolenia i którą zdobyć jest naszą sprawą"1 (L. Kołakowski, Bóg nam nic nie jest dłużny, 114). Przeżywać swą przynależność do Kościoła jako niczym nie zasłużony dar, to wielbić Boga za Jego "dostępność", bliskość tu na ziemi, zawsze zdolną ożywiać to, co umarłe i przywracać do jedności ze sobą. Prostota uczestnictwa zamiast wyniosłości zdobywcy.

Inny jeszcze wniosek z tej Tajemnicy. W naszym duchowym poczęciu i narodzeniu jesteśmy równi sobie nawzajem: człowiek świetnej formacji teologicznej, który wcześniej przeszedł długą drogę do odkrycia Prawdy Ewangelii oraz "tradycyjny katolik" ochrzczony siłą rozpędu przez rodziców, który słabo zna formuły pacierza. Obaj są dziećmi tej samej Matki i przez nią zostali zrodzeni dla Boga. Tu znajduje się jedno ze źródeł braterskiej postawy wobec siebie. Cóż masz, czego byś nie otrzymał. Gdzie powód do poczucia wyższości? Święty Maksym poucza w swych chrzcielnych katechezach: Mężczyzn, niewiast, dzieci różnych rasą, sposobem życia, pracą, wykształceniem, godnością i majątkiem, wszystkich odradza w Duchu. Na wszystkich wyciska boską formę. Wszyscy otrzymują odeń , nie dającą się zniszczyć naturę. Wskutek tego nie można już przywiązywać wagi do najbardziej nawet głębokich i licznych różnic między nimi (Maksym, Mystagogie, c.1).

Niemowlęctwo

My dzieci Twoje świeżymi wargami pijemy niebiańskie mleko. Przy piersi Słowa, rosą Ducha syceni.(Syryjski Hymn Liturgiczny). Ciało matki jest źródłem pokarmu. Niemowlak pije mleko matki bez względu na to, czy jej ciało jest młode i nieskazitelne, czy też podniszczone wiekiem; nie kieruje się estetyką. Być dzieckiem Kościoła to przyjmować pokarm Jego Prawdy i sakramentalnej łaski niezależnie jakie towarzyszą temu okoliczności. Nawet ksiądz obarczony wieloma niedoskonałościami i grzechami daje przez swą posługę dostęp do Boskiego pożywienia. Najgorsza, skłócona i pogrążona w apatii wspólnota zgromadzona na Liturgii jest skutecznym sposobem dołączenia się do Ciała Matki - Jerozolimy, aby ssać aż do nasycenia z jej piersi pełnej chwały (Iz 66,11). Często nasza religijna postawa jest naznaczona estetyzmem: w brudnych naczyniach i w plugawym towarzystwie nie będziemy pili choćby i najszlachetniejszego wina. Rażą nas niedoskonałości instytucji, pasterzy, współwyznawców, i w imię tego "zniesmaczenia" uciekamy od stołu obficie dla nas zastawionego przez Matkę - Kościół. W niemądrej "dorosłości" jesteśmy zbyt dumni, by pozostać i spożywać Boski pokarm, który zachowuje swoją wartość nawet wtedy, gdy podają go niegodne ręce.

Kiedy indziej brakuje nam dziecięcej prostoty: jesteśmy raczej gotowi skonać z głodu, niż skruszyć opory (wstyd, pychę, lęk), aby wyznać swoje grzechy i znów mieć dostęp do "niebiańskiego mleka". Przez długie miesiące, a nawet lata odkładana spowiedź skazuje nas na duchową wegetację i obumieranie, podczas, gdy w domu Ojca jest pod dostatkiem chleba (Łk 15,17).

Często także gubimy dziecięcą "łapczywość" - głód Boga. Zagłuszony troskami tego świata, ułudą bogactwa i innymi żądzami (por. Mk 4,19) stopniowo przygasa. Nasyceni ochłapami naskórkowych przyjemności, sztucznie podtrzymywani przy życiu różnymi namiętnościami, nie czujemy, że Bóg jest nam konieczny do szczęścia. Stąd także Kościół, którego najważniejszym powołaniem jest wychodzić naprzeciw człowiekowi spragnionemu Wiecznej Miłości, spotyka się z obojętnością. Nie jest potrzebny w swoim zaproszeniu do zaspakajania głodu Boga, kiedy człowiek już nie łaknie.

Rozwój

Będziecie jak niemowlęta noszone i pieszczone na kolanach. Kolana Kościoła uwikłanego w historię, niekiedy są kanciaste i łatwo z nich spaść; trzeba mocno się trzymać. Jednak nigdzie indziej na świecie nie ma miejsca, które zapewniałoby bardziej bezpieczny wzrost i opiekę. Możemy tego doświadczyć zgadzając się na posłuszeństwo nauce Kościoła. Wszelka "dorosła autonomia", która przekreśla wsłuchiwanie się z ufnością w głos Matki - niezależnie czy dotyczy teologa, lub zwykłego wiernego znamionuje zatratę, bądź brak od zawsze postawy ewangelicznego dziecka. Ten ostatni wymiar jest tym trudniejszy do przyjęcia, im częściej pojawia się jako stanowczo i oschle powtarzany postulat, przychodzący z zewnątrz. Staje się natomiast ogromną radością, kiedy rodzi się jako własne odkrycie. Osobiście, po wielu latach myślenia spod znaku "sola Sciptura" poczułem się szalenie bezpieczny mogąc w dogmatach, czy też zwyczajnym nauczaniu Kościoła odnaleźć pewność oraz "znaki czasu" na moich drogach prób zrozumienia i życia wiarą w Chrystusa.

Oczywiście żadna dobra i mądra matka nie wyręcza swej pociechy w chodzeniu. Nie chce trzymać jej cały czas przy sobie, chroniąc przed ewentualnymi niebezpieczeństwami. Raczej daje wskazania i dyskretnie czuwa. Doświadczenie bycia dzieckiem wobec Kościoła to pewność, że On nie stawia mnie na fałszywej drodze, a zarazem radość stawiania samodzielnych kroków. Wszelkie wskazania moralne są przedstawiane sumieniu każdego chrześcijanina, aby rozstrzygał jak ma postąpić w poszczególnych sytuacjach. Podobnie nauczanie społeczne daje mocny i pewny fundament, na którym jednak trzeba budować, podejmując własne decyzje z zakresu życia politycznego, gospodarczego i wszelkiego zaangażowania społecznego. Niektórzy pasterze mają co prawdą pokusę, aby ludzi w tej odpowiedzialności wyręczać, stanowi to jednak przejaw niezdrowej nadopiekuńczości. Zgoda na bycie dzieckiem Kościoła nie oznacza postawy infantylnej: sto procent zaufania i tyleż samo własnej pomysłowości, odpowiedzialności i samodzielności w chodzeniu po często wyboistych ścieżkach tego świata.

Jesteśmy dziećmi mądrej Matki, która nie próbuje zamknąć syna czy córki w bezpiecznej izolacji od wszelkich zagrożeń. Nie "przecedza" każdej nowej znajomości przez sito niespokojnych podejrzeń, aby na wszelki wypadek uciąć śliską relację. Nie zakłada z góry, że wszyscy tylko czyhają, aby zdeprawować ich "niewiniątka". Raczej dając realistyczną wizję rzeczywistości: otwierając oczy na możliwe pułapki nieczystych intencji jakie może spotkać wśród ludzi - wypuszcza potomstwo w świat. Dorastające dziecko powinno umieć rozsądzać "wszystko badać, a co dobre zachowywać", nie zaś z góry odrzucać jakąkolwiek inność w lęku przed skrzywdzeniem, lub nadużyciem. I znów - pomimo iż zdarza się w Kościele spotkać wynaturzone macierzyństwo zamykające "maleństwa" w bezpiecznym swoim gettcie", powinniśmy mieć świadomość, że nie jest to właściwy kierunek wychowania. Mamy stawać się dziećmi Kościoła otwartego, w takim znaczeniu, jak to ujął profesor Swieżawski:

Otwartość polega na tym, aby zarówno w sferze przyrodzonych cnót intelektualnych i moralnych, jak i w obrębie owych trzech cnót boskich dominowała zasada wyrażona w wytycznej przypisywanej św. Tomaszowi z Akwinu: "Multum afirma, pauce nega - wiele uznawaj, potwierdzaj, potwierdzaj, a mało zaprzeczaj. Wydaje się że taka właśnie powinna być postawa chrześcijańska wobec innych poglądów i postaw, wobec wstrząsającego światem zbrodni i katastrof wobec szerzącego się zła moralnego. Takim właśnie jest posłanie Vaticanum II i zgodnie z tymi wytycznymi wkracza Kościół otwarty w trzecie millenium. W odniesieniu do poglądów i założeń różniących się od chrześcijańskich, a nawet z nimi sprzecznych, lub wręcz wrogich, powinniśmy się odnosić w sposób afirmujący. Ta zaś afirmacja polega na tym, aby w tym zespole przekonań i założeń, z jakimi spotykamy się u tak zwanych "innych", doszukiwać się tych elementów, które stanowić mogą między nami i tymi "innymi" jakiś most porozumienia i aprobaty. Dotyczy to również nurtów i orientacji intelektualnych radykalnie i tradycyjnie "antykościelnych".[...] Aby ten program zasadniczej afirmacji i umacniania wszystkiego, co dobre móc skutecznie i konsekwentnie przeprowadzać - potrzebna jest nieustanna pamięć o drugim członie wspomnianej zasady św. Tomasza: frquenter distingue - często rozróżniaj. Umiejętność subtelnego rozróżniania i selekcjonowania jest stałą obroną wartości przed zawsze grożącym chaosem.2

Kościół jest widzialnym znakiem Królestwa Bożego, Jego początkiem na tym świecie. Do tej Tajemnicy i naszego w niej uczestnictwa odnoszą się słowa Ewangelii: Kto nie przyjmie Królestwa Bożego jak dziecko, ten nie wejdzie do niego.

Wojciech Jędrzejewski OP

1 W gnostyckim micie "Hymn o perle" dziecko króla otrzymuje następujące polecenie: Zstąpisz do Egiptu i przyniesiesz Perłę, która leży pośrodku morza owinięta cielskiem ziejącego smoka, a wtedy włożysz znowu twoją suknię chwały i twój płaszcz, i razem z twoim bratem naszym namiestnikiem odziedziczysz Królestwo. (Hymn o perle, w: Hans Jonas, Religia Gnozy, Wydawnictwo PLATAN, Kraków 1994, s.129-131).

2 Tekst został wygłoszony podczas debaty w Katolickim Uniwersytecie Lubelskim w ramach dni kultury studenckiej "Kulturalia". Cytat za "Życiem", 28 IV 97".

 

 


początek strony
(c) 1996-1997 Mateusz