Duchowość
Zbigniew Nosowski

Codzienność duchowości chrześcijańskiej

 

Z góry proszę o wyrozumiałość, gdyż jestem w sytuacji tej samej, co ongiś Tertulian, który wygłaszając traktat o cierpliwości, musiał szczerze rozpocząć słowami: "opowiem wam o cnocie, której sam nie posiadam...". Opowiem bowiem Państwu o czymś, co bardzo chciałbym, żeby było w moim życiu rzeczywistością, lecz jakże mi do niej daleko...

Rozpocząć wypada od wyjaśnienia stosowanych pojęć. Może w tym przypadku nie jest to niezbędne, ale dla porządku...

Duchowość chrześcijańska to dla mnie -- nie porywając się na definicję -- pewien (swoisty, niepowtarzalny, jedyny w swoim rodzaju, charakterystyczny dla danego człowieka) sposób życia Ewangelią i styl zjednoczenia z Bogiem. Każdy z nas ma więc trochę inną duchowość. Czasem świadomie ją kształtujemy, czasem przeżywamy ją niejako intuicyjnie, nieświadomie. Ważne w tym spojrzeniu jest założenie, że nasza duchowość wyraża się nie tylko poprzez modlitwę czy świadomie podejmowane uczynki miłosierdzia, lecz poprzez całe nasze życie. Tak jak chrześcijanami jesteśmy 24 godziny na dobę, tak też przez 24 godziny na dobę wyraża się nasza chrześcijańska duchowość.

Skoro tak rozumiemy duchowość, to bardzo często w naszym życiu jest to raczej anty-duchowość anty-chrześcijańska. I o tym między innymi mamy dzisiaj rozmawiać. Codzienność duchowości chrześcijańskiej to przecież właśnie przestrzeń, w której pragnienie życia Ewangelią i zjednoczenia z Bogiem spotyka się z naszymi stałymi, codziennymi obowiązkami czy wadami: np. pragnienie modlitwy porannej ze słabościami organizmu, który rano jest długo nieprzytomny; chęć powierzenia się Bogu z koniecznością sprzątania, prania, gotowania, przewijania dzieci, a potem nieustannego wysłuchiwania ich gaworzenia, pytań i zabaw; gotowość przeżywania wielkich wzlotów ducha z koniecznością napotykania w pracy tych samych starych nudziarzy, powtarzających się regularnie humorów szefa, podobnych do siebie każdego dnia dowcipów kolegów. Słowem: z jednej strony wielkość chrześcijańskiego powołania, z drugiej strony -- nuda i proza życia.

Codzienność duchowości chrześcijańskiej zatem to stałe -- codzienne właśnie -- zmaganie się dobra ze złem, świętości z grzechem; to rzeczywistość wyznaczana przez grzech powszedni, ale i przez powszednią łaskę.

Chrześcijańskie sposoby przeżywania codzienności

Gdy przed kilkoma laty pisałem pracę magisterską z teologii poświęconą teologii codzienności, którą znalazłem w pismach jednego z najwybitniejszych teologów XX wieku, niemieckiego jezuity Karla Rahnera, spróbowałem -- w oparciu o inną także literaturę -- opisać trzy sposoby (czy może etapy) chrześcijańskiej refleksji o życiu codziennym, a co za tym idzie trzy sposoby przeżywania codzienności. Ponieważ praca ta była publikowana 1 i nikt nie zakwestionował tej klasyfikacji, ośmielę się podać ją również Państwu:

  1. ucieczka od codzienności (celem staje się wówczas świętość pomimo codzienności);
  2. sakralizacja codzienności (celem jest świętość w życiu codziennym);
  3. akceptacja codzienności (celem staje się uświęcenie przez codzienność, która jest pełna łaski).

Pierwszy z tych sposobów myślenia i życia chrześcijańskiego zakładał, że codzienność (i szerzej: sprawy ziemskie) są złe. Wyciągano z tego wniosek, że trzeba od nich uciekać -- czym dalej, tym lepiej. Codziennym obowiązkom należało poświęcać tylko tyle czasu, ile konieczne, a następnie oddawać się czynnościom, które prawdziwie mogły wyrażać wielkość ludzkiego ducha i być godną odpowiedzią na Boże wezwanie. Codzienność była tu jedynie przeszkodą w życiu chrześcijańskim i żadnym sposobem nie mogła się stać drogą do świętości. Dlatego tak trudno było osiągnąć świętość człowiekowi świeckiemu -- żyjąc w rodzinie, musząc zdobywać środki do życia, ex definitione nie mógł on zajmować się tym, co naprawdę godne chrześcijanina. "Były dwa światy: ziemski, świecki, w którym zwykły człowiek chcąc nie chcąc musi się głównie poruszać, i religijny, który jako inny, dodatkowy, należy przede wszystkim do księży i zakonników." 2 Świętymi zostać mogli praktycznie tylko ci, co od świata ziemskiego uciekali.

W drugim stylu również przyjmowano, że codzienność należy do sfery profanum, a zatem wymaga przemienienia, niejako przyłączenia do sfery sacrum [profanum = to, co świeckie w życiu; sacrum = to, co religijne]. Przedstawiciele tego nurtu myślenia już nie sądzili jednak, iż codzienność jest i musi pozostać zła, nie chcieli już uciekać od codzienności, pragnęli ją więc uświęcić. Pod hasłem "uświęcenie codzienności" pisali jednak i mówili głównie o modlitwie i umartwieniach, mimochodem jedynie wspominając o wykonywaniu świeckich obowiązków. Sprowadzając rzecz do trywialnego -- ale jakże codziennego -- konkretu: w przypadku czynności obierania ziemniaków, można ją było "sakralizować" poprzez np. ofiarowanie jej w jakiejś intencji, potraktowanie jako umartwienia czy towarzyszącą jej cichą modlitwę. Obieranie ziemniaków jako obie ranie ziemniaków nie mogło jednak być wyrazem duchowości; nawet najstaranniej i najbardziej profesjonalnie wykonana czynność ta nie mogła powodować w człowieku wzrostu świętości.

Różnica między pierwszym a drugim stylem duchowości jest chyba wyraźna. W obu przypadkach czynność obierania ziemniaków należy do świeckiej, dla niektórych pogańskiej niemal, sfery naszego życia. Za pierwszym razem trzeba ją czym prędzej porzucić, by oddać się modlitwie; za drugim razem pojawia się już zalecenie, by na tej świeckiej czynności "wycisnąć pieczęć świętości".

Duchowość trzecia -- akceptacji codzienności i poszukiwania w niej samej wymiaru duchowej głębi -- nie jest wynalazkiem dwudziestowiecznym, istniała praktycznie już wcześniej, ale w wymiarze teologicznym mogła się pojawić w myśli chrześcijańskiej dopiero po teologii rzeczywistości ziemskich. Ten nurt refleksji teologicznej podjął bowiem wątek obecny w drugim z omawianych stylów duchowości (że sprawy ziemskie nie są ex definitione złe i można je przeżywać po chrześcijańsku) i rozwinął go aż do przełamania podziału sacrum-profanum. Świat przestał już być podzielony (czy nawet rozerwany) między to, co święte i to, co świeckie. Teologowie dostrzegli, że wszystko może być święte. Ba, nawet wszystko, co czyni człowiek wierzący, powinno być święte -- właśnie ze względu na to, że on (lub ona) to czyni.

To teologiczne odkrycie, jak już wskazałem, z pewnością było najpierw udziałem wielu ludzi wierzących, często nawet nie potrafiących tego doświadczenia wypowiedzieć. Bo przecież jeden z najpiękniejszych rysów religijności ludowej (myślę o jej kształcie minionym, a nie o dzisiejszej zwulgaryzowanej pseudo-ludowej pobożności, którą raczej należałoby określić mianem drobnomieszczańskiej) to przeżywanie całego świata jako stworzonego przez Boga i uświęconego -- zewnętrznym wyrazem tej postawy były kapliczki czy częste czynienie znaku krzyża. W inny sposób, już bardziej świadomie, doświadczenie to stało się udziałem uczestników dzisiejszych wspólnot odnowy chrześcijańskiej. Najpiękniej wyraził to w badaniach prowadzonych przez grupę socjologów z Uniwersytetu Warszawskiego jeden z członków ruchu "Wiara i światło" (wspólnoty wokół osób z upośledzeniem umysłowym). Stwierdził on mianowicie -- w odpowiedzi na pytanie, w jakich sferach swojego życia może wskazać wpływ swojej religijności: "Przecież nie mogę się przekroić na pół i powiedzieć, że to jest w moim życiu religijne, a to nie". Nie tylko wybrane fragmenty jego egzystencji, lecz całe jego życie -- jak zakładał -- powinno być przeniknięte wymiarem świętości.

W tym sposobie myślenia codzienność okazuje się -- przynajmniej potencjalnie -- pełna Bożej łaski. Różnicę między drugim a trzecim stylem duchowości najlepiej -- choć nieco za mądrze -- sformułował francuski dominikanin, Marie-Dominique Chenu, określając je mianem dążenia do "sakralizacji" spraw świeckich bądź też do ich "uświęcenia": "Gdy to, co świeckie przechodzi w coś sakralnego, tym samym przestaje być świeckie; gdy staje się święte, świeckim pozostaje". Prostszymi słowy, w drugim stylu obieranie ziemniaków na skutek modlitw lub innych religijnych zabiegów obierającego stawało się czynnością z innego porządku (przestawało być czynnością świecką, a stawało uświęconą), w trzecim zaś stylu pozostaje prostym obieraniem ziemniaków -- czynnością codzienną, ale to nie znaczy banalną; powszednią, ale pomagającą kroczyć drogą świętości.

Mistyka życia codziennego

A cóż takiego uświęcającego czy tajemniczego jest w obieraniu ziemniaków, że aż może się ono stać drogą do świętości -- mogą Państwo zasadnie spytać. Pozwolę sobie powrócić do tego pytania za jakiś czas, po prezentacji kilku podstawowych założeń refleksji Karla Rahnera o codzienności, które stały się również podstawą mojego myślenia na ten temat.

Zacznijmy może jednak nie od Rahnera, lecz od telewizji. Czy znają Państwo program pt. "Zwyczajni-niezwyczajni"? Autorzy tego programu zapraszają doń osoby, które dokonały czynów bohaterskich, najczęściej ratując komuś życie, z narażeniem własnego. Wśród setek zwyczajnych ludzi odnajdujemy tych, którzy dokonali czegoś niezwykłego. Niby zwyczajni, a przecież niezwyczajni... Istotą sprawy okazuje się, że ten facet, który wskoczył do rzeki, by ratować kogoś tonącego, w gruncie rzeczy nie miał poczucia, że robi coś niezwykłego; zrobił to, co -- jak twierdzi -- zrobić powinien. A to znaczy, że -- taka myśl musi pojawić się u telewidzów -- każdy z nas, zwyczajnych, też w gruncie rzeczy może być (a może nawet jest?) kimś niezwyczajnym. Podobnie jest z odkrywaniem w codziennym życiu wymiaru głębi. On tam jest, ale go nie widzimy.

Karl Rahner był przekonany, że "Bóg kieruje nami za pomocą powszedniego dnia z niezwykłą celnością". Tę codzienność trzeba zatem na siebie przyjąć, jeśli chce się przyjąć Boga. Uciekanie od codzienności jest zresztą uciekaniem nie tylko od Boga, jest przede wszystkim uciekaniem od samego siebie, od własnego człowieczeństwa, które nieodłącznie jest wypełnione również elementami powszedniej rutyny, konieczności, nudy, powtarzalności i pustki. "Nie możemy umknąć codzienności, gdyż zabieramy ją ze sobą, gdziekolwiek byśmy szli, jest bowiem nami -- naszym codziennym sercem, gnuśnym duchem, małą miłością, która czyni lichym i zwykłym nawet to, co jest wielkie. I dlatego nasza droga prowadzić musi poprzez samą codzienność, poprzez jej obowiązki i niedole" -- pisał Rahner w rozprawie o modlitwie wśród codzienności.

Znane jest powiedzenie Karla Rahnera, że "chrześcijanin przyszłości albo będzie mistykiem, albo go w ogóle nie będzie". W swoim rozumieniu mistycyzmu wyraźnie zaś odwoływał się on do ignacjańskiej zasady szukania Boga we wszystkim, do zakorzenienia wszechrzeczy w wymiarze misterium. Wedle Rahnerowskiego rozumienia świata misterium -- czyli wymiar głębi, duchowej tajemnicy -- jest składnikiem każdego istnienia, wręcz składnikiem podstawowym, podtrzymującym całą rzeczywistość. Człowiek bowiem "zawsze, zajęty ziarnkami piasku na brzegu, mieszka w rzeczywistości na skraju nieskończonego morza tajemnicy". Bóg nie przychodzi z zewnątrz do naszej codzienności, by ją przemieniać, On jest już od początku w niej milcząco obecny.

Uprawnione zatem staje się mówienie o "mistycyzmie życia codziennego, o mistyce najbardziej szarych dni". Ów "trudny do określenia mistycyzm życia codziennego" będzie nawet wedle Rahnera "uznany za istotę chrześcijaństwa". Codzienność można bowiem traktować jako swego rodzaju test wiary, sprawdzian jej głębi i autentyczności. Może ona uczynić człowieka właśnie "codziennym", małostkowym, uwięzionym w skończoności, w przemijaniu, w rozczarowaniach i beznadziejnych wysiłkach; a może też wyzwolić człowieka od niego samego. Jedni przejdą próbę codzienności z "sercem zasypanym", drudzy otworzą swe serca na Boga i innych ludzi. Niewątpliwie, mistyka codzienności jest wedle Rahnera łaską, czyli owocem przychylności Boga względem człowieka, ale jest łaską ofiarowaną każdemu człowiekowi. Podejście do życia "z wiarą" pozwala inaczej widzieć te same wydarzenia i fakty, pozwala sięgać głębiej, widzieć dalej i jaśniej, dostrzegać te wymiary rzeczywistości, które choć ukryte pod powierzchnią wydarzeń, są najistotniejsze.

Pierwszym krokiem ku otwarciu "zasypanego serca" jest spojrzenie w prawdzie na swoje życie, dostrzeżenie własnej niewystarczalności i słabości, wyznanie w modlitwie: "Panie, wierzę, zaradź niedowiarstwu mojemu". Ciekawe jest, jak bardzo ta religijna refleksja Karla Rahnera zbieżna jest ze spostrzeżeniami na temat nudy, jakie poczynił Josif Brodski, rosyjski poeta, laureat literackiej Nagrody Nobla, zmarły niedawno na emigracji w USA. W swym świeżo wydanym po polsku zbiorze esejów pt. "Pochwała nudy" wygłasza on (pierwotnie do absolwentów Dartmouth College) komplementy na temat codziennej nudy. Dlaczego? Otóż ta nudna powtarzalność czyhająca na nas każdego dnia ma tę zaletę, że uczy nas pokory: "Nuda może przynieść najcenniejszą lekcję w życiu (...) lekcję naszej dogłębnej znikomości". Przekonywał on młodych Amerykanów: "Może to, oczywiście, nie być muzyka dla Państwa uszu; ale poczucie daremności, ograniczonego znaczenia nawet najlepszych, najgorliwszych poczynań jest lepsze od złudzenia na temat ich skutków i towarzyszącego mu poczucia własnej wielkości". Brodski wskazuje tu na podstawowe zagrożenie życia duchowego: pokusę, że sami damy sobie radę. "Pokora jest matką olbrzymów" -- twierdził ksiądz Brown, jeden z bohaterów dzieł Gilberta Keitha Chestertona, dodając zarazem: "z doliny widzi się wielkie rzeczy, ze szczytu góry tylko małe".

Poeci często posiadają też zdolność zachwycania się drobiazgami, która jest warunkiem głębokiego przeżywania codzienności. Zachwyt jest nie tylko początkiem filozofii, ale też początkiem w pełni chrześcijańskiego przeżywania codzienności. "Jest to dobre ćwiczenie -- pisał G.K.Chesterton w "Ortodoksji" -- w pustych albo brzydkich godzinach dnia patrzeć na coś, np. na łopatkę od węgla, albo na szafkę z książkami, i myśleć jakim by było szczęściem uratować to z tonącego okrętu i przenieść na bezludną wyspę". Taka postawa pozwala w prozie życia dostrzec poetyckie piękno, zauważyć "poezję prozy" (jak pisał o twórczości Chestertona Wacław Borowy). Trzeba zatem również w duchowym wymiarze próbować spojrzeć głębiej na własne życie, nie pozostawać na jego powierzchni, lecz poszukiwać tego, co pozwoli na odnajdywanie Boga we wszystkich rzeczach, nawet najbardziej naturalnych i świeckich. Łaska Boża udziela się bowiem nie tylko w sakramentach, nie tylko w chwilach wielkich wzlotów ducha, lecz także w codzienności. Codzienność łaski to nie łaska "tania", gorsza czy szara, to jedynie łaska trudniej dostrzegalna.

Według znanych słów z Listu do Rzymian (5,20) "gdzie wzmógł się grzech, tam jeszcze obficiej rozlała się łaska". Jestem głęboko przekonany, że słowa te stosują się także do przeżywania codzienności. Powszednia łaska silniejsza jest niż grzech powszedni (to Rahner właśnie wyraził przekonanie, że tak jak istnieją grzechy ciężkie i lekkie, powszednie, tak też trzeba mówić o dobrych czynach "ciężkich" i powszednich). Trudno w to uwierzyć, że powszednia łaska silniejsza jest niż grzech powszedni, prawda? Ale popatrzmy na własny stosunek do dzieci: w ciągu dnia ma się ich dosyć: bo narozrabiały, bo hałasują, bo nieznośne, bo, bo... A gdy się kładą do łóżka, zaraz myślimy, jakie one kochane -- i w ogień by się skoczyło za nimi. Bo wtedy właśnie zaczynamy widzieć szerzej. Kończy się dzień i spoglądamy na jego przebieg globalnie, a nie z perspektywy jednego czy drugiego dziecięcego postępku; wtedy widać, że dobra jest dużo, dużo więcej, że łaska silniejsza jest niż grzech, a dobro potężniejsze i bardziej atrakcyjne od zła. W tym celu jednak trzeba się zatrzymać! W pośpiechu tego się nie da zauważyć...

Największą z rzeczy na tym świecie jest miłość. Miłość zaś -- jak powiedział Jean Vanier w książce o wspólnocie -- "nie polega na dokonywaniu rzeczy nadzwyczajnych i bohaterskich, ale na spełnianiu rzeczy zwykłych z czułością". To prawda, weźmy np. miłość małżeńską trwającą już kilkanaście lat, która ma poza sobą pierwotny okres szalonego zakochania, która może gubi się w oczekiwaniu czegoś wielkiego. Może tych dwoje nie potrafi już wspólnie po prostu być ze sobą, może nawet współżycie fizyczne ich nie satysfakcjonuje? Może dzieje się to wszystko dlatego, że niepotrzebnie oczekują za każdym razem czegoś wielkiego? Pragną rzeczy wielkich, a tu potrzeba jedynie wielkiej czułości do spraw małych! Ta sama drobna czynność, ta sama pieszczota inaczej wygląda, gdy podejmuje się ją właśnie z niezwykłą czułością. Tym jest miłość, a nie wielkimi obietnicami czynionymi od święta.

Tak samo z Panem Bogiem. Oczekiwanie na -- znane najczęściej z poprzednich lat życia duchowego -- wielkie wydarzenia i wzloty ducha może wieść na manowce. Np. modlitwa -- po okresie duchowego szczenięctwa już nie będzie przychodziła tak łatwo. Modlitwa zmienia się: zamiast wyrażać wielkie ofiarowanie człowieka, staje się bardziej znakiem tego ofiarowania. Coraz bardziej chodzi w niej o drobną wierność na codzień. Modlitwa powszednieje, staje się niekiedy czasem dawanym Bogu niemal wbrew własnej woli. Ale czy to źle? Karl Rahner powiada, że właśnie dlatego, iż człowiek nie może na zawołanie docierać do najgłębszych warstw swojej istoty, nie można sprawy tak ważnej jak modlitwa pozostawić na łasce usposobienia i przelotnego uczucia. Właśnie dlatego modlitwa jest również -- a w codzienności przede wszystkim -- sprawą odpowiedzialności i cierpliwości.

Proszę o wybaczenie za te częste porównania czerpane z życia rodzinnego. Wydają mi się jednak naturalne, bo: 1) codzienność to m.in. rodzina -- ludzie najbliżsi: wciąż ci sami, niby tacy sami, ale zawsze umiejący czymś zaskoczyć; 2) życie rodzinne to dla mnie najwspanialszy sposób na opisanie kontaktu człowieka z Bogiem. Bo przecież któż jest bliższy mnie samemu niż moja żona? Kto mnie bardziej kocha niż ona? Z kim jestem tak blisko, że aż niekiedy jedno, a zarazem pozostajemy różni -- każdy sobą? Ludzka nieumiejętność mówienia o Bogu sprawia, że trzeba o Nim mówić, używając porównań z tym, co najpiękniejsze w naszym życiu -- a cóż jest piękniejszego niż miłość małżeńska, niż poczęcie, rodzenie i wychowywanie dzieci; cóż przede wszystkim -- wyznam szczerze -- piękniejszego niż zakochać się we własnej żonie (zwłaszcza z wzajemnością)?

Podsumowując tę część rozważań, mogę powiedzieć: małe jest piękne, małe jest zapowiedzią i obietnicą wielkiego, "czas jest zarodkiem wieczności". Podstawowym zaś warunkiem akceptacji tego, co niepozorne, jest miłość: nie można obrażać się na świat (a to znaczy również na jego Stwórcę), że jest taki, jaki jest; trzeba go takim z miłością przyjąć, a wtedy może okazać się, że nasza miłość może skorzystać na spotkaniu z prozą życia.

Łaska codzienności

Karl Rahner w swoich rozważaniach idzie jednak dalej. Nie wystarcza mu twierdzenie, że małe zapowiada przyjście czegoś wielkiego, że istnieje codzienność łaski (tzn., że łaski Bożej można i należy szukać także wśród powszednich zwykłych spraw). Podkreśla, że istnieje także łaska codzienności -- Boży dar zawarty w najzwyklejszych wydarzeniach szarego życia, który trwa dopóty, dopóki trwa ich zwyczajność i szarość. Odkrycie tego drugiego wymiaru nazywa wręcz "przewrotem kopernikańskim" we współczesnej pobożności.

Dogmatyka katolicka -- twierdzi Rahner -- teoretycznie świadoma była zawsze tego, że nie tylko specyficzne akty pobożności są pożyteczne dla człowieka wierzącego i przyczyniają się do wzrostu świętości, ale że "to samo odnosi się także do wszystkich czynów, które człowiek spełnia w obliczu Boga w swoim codziennym życiu, jeżeli owe czyny spełniane są dobrowolnie i nie są grzeszne". Jednak ta ogólna świadomość nie znajdowała przełożenia na pobożność przeciętnego chrześcijanina. Sama teologia zresztą była w tej dziedzinie dwuznaczna (por. opisane wyżej style chrześcijańskiego myślenia o codzienności i przeżywania jej). Dzisiaj teologia chce widzieć całe życie jako proces zbawienia (lub grzechu). Dla chrześcijanina żyjącego w stanie łaski wszystko może stać się wydarzeniem tej łaski.

Skoro Ewangelia wzywa do radykalizmu, do oddania całego siebie, to trzeba to wezwanie realizować również w prozaicznej banalności życia -- uważa Rahner. Chrześcijanin nie powinien uciekać od codzienności ku wyimaginowanym wyższym sferom ducha, lecz właśnie pośrodku tej codzienności przeżywać swą wiarę. "Nie powinniśmy prosić Boga: uczyń z mego dnia powszedniego dzień święty, lecz raczej: daj, aby mój dzień powszedni pozostał dniem powszednim". Codzienność jest i ma pozostać codziennością -- twierdzi jezuicki teolog -- nie należy jej więc na siłę przekształcać w święto. Uważa on, że sama zwyczajność rzeczy codziennych jest "siedliskiem milczącego misterium Boga i Jego łaski". Istnieje bowiem specyficzna łaska codzienności, której można doświadczyć tylko przyjmując codzienność taką, jaka jest. Kto ucieka od codzienności, traci szansę spotkania w niej Boga. Łaskę codzienności -- jak każdą łaskę -- człowiek może przyjąć lub odrzucić.

Patronem przeżywania codzienności czyni Rahner św. Józefa, który prowadząc "twarde życie skromnego cieśli w małej dziurze położonej w zapadłym kącie świata", stał się przykładem "cichej wierności i zwykłego uczciwego wypełniania obowiązków". Życie tego szarego człowieka -- jak twierdzi Rahner -- "miało treść -- tę jedyną treść, o którą w każdym życiu ostatecznie chodzi: Boga i Jego wcieloną łaskę". Bardzo ważną cechą w Rahnerowej charakterystyce św. Józefa jest wierne wypełnianie obowiązków. Dla niemieckiego teologa jest to zasadniczy element akceptacji codzienności jako danej przez Boga. Główną cechą codzienności jest wszak to, że zmuszani jesteśmy do spełniania czynów, na które wcale nie mamy ochoty. Lecz właśnie w tym trzeba szukać Boga, "ponieważ poprzez te wszystkie niewole naszej egzystencji Bóg ofiarowuje nam sam ego siebie".

W tym punkcie z refleksjami Karla Rahnera zbieżne są rozważania chińskiego konwertyty Johna Ching-Hsiung Wu zawarte w książce "Ponad wschodem i zachodem". Pisze on o doświadczaniu życia jako klasztoru życia codziennego. Zewnętrznie w życiu niewiele się zmienia, ale staje się ono pełnią obcowania z Bogiem. "Widzieć góry jako góry i wodę jako wodę. Nie ma w tym nic nadzwyczajnego i dlatego jest to takie nadzwyczajne. Powiedzieć, że coś jest zwyczajne, to bluźnierstwo wobec Absolutu".

Łatwiej sformułować taką zasadę, trudniej wcielić ją w życie. Ba, trudno jest nawet bardziej szczegółowo opisać doświadczanie codzienności jako łaski. Karl Rahner tej sprawie poświęcił kilka esejów, a także małą książeczkę pt. "Rzeczy codzienne", w której pisał o pracy, krzątaniu się, siedzeniu, patrzeniu, śmiechu, jedzeniu i spaniu. Próbował w nich pokazać zakorzenienie tych powszednich czynności w misterium. Np. sen, jedzenie i śmiech są dla niego czynnościami głęboko tajemniczymi. Udanie się na nocny spoczynek oznacza bowiem wyrażenie zaufania w wewnętrzną prawość, bezpieczeństwo i dobroć ludzkiego świata; akt zgody na to, co jest poza kontrolą człowieka. Sen przecież to nie tylko kwestia fizjologii, to także czynność wymagająca świadomego zaufania do innych -- we śnie tracimy wszak kontrolę nad sobą. Jedzenie -- pisze Rahner -- może być dla kogoś czynnością podobną do tankowania benzyny, ale człowiek przecież je, a nie pożywia się jak zwierzęta, i dlatego jest to sprawa dotycząca całej ludzkiej egzystencji. Powszedni śmiech natomiast "wskazuje, że człowiek jest pogodzony z rzeczywistością", że widzi rzeczy małe jako małe i umie się z nich cieszyć, a nie obrażać się na ich pospolitość w poszukiwaniu wzniosłych ideałów.

Interesująco analizuje Rahner również czynności krzątania się i siadania. Krzątanie ożywia w ludziach ducha wędrownika i poszukiwacza, przypomina, iż życie jest wędrówką. Zarazem jednak musi przyjść czas, że zakrzątany człowiek uświadomi sobie, że nie można wędrować bez celu, że trzeba ukierunkować się ku czemuś ostatecznemu. Coś podobnego wyraża siadanie: "osoba gdzieś przynależy i nie może równie dobrze być u siebie gdziekolwiek, jej ostatecznym celem jest osiąść i zapuścić korzenie". Refleksja o siadaniu prowadzi do pytania, czy nie jesteśmy ludźmi nie znoszącymi spokoju i ciszy, starającymi się uciec od samych siebie.

A co z naszym przykładem obierania ziemniaków? Karl Rahner o nim nie wspomina, podobnie inni teologowie. Trudno się zresztą dziwić. Wszak trudno wymagać, by teologowie-naukowcy posiadali osobistą znajomość codzienności we wszystkich jej przejawach. Poszukiwanie odpowiedzi na pytanie o głęboki sens czynności obierania ziemniaków pozostaje zatem zadaniem dla nas, praktycznie żyjących tym, o czym mówią teologowie. Z własnego doświadczenia mogę powiedzieć jedynie, że w obieraniu ziemniaków -- a czynność tę wykonuję również zdecydowanie zbyt rzadko -- udawało mi się odnaleźć radość trojaką: 1) generalnie: z racji podjęcia przykrych obowiązków dnia codziennego; 2) z tego, że jest to jeden z wyrazów mojej troski o innych; 3) z przezwyciężenia samego siebie, tzn. podjęcia się czynności, której unikam, której nie lubię i zapewne nie polubię, a którą mimo to staram się w miarę przyzwoicie wykonać.

Posłani w codzienność

Obieranie ziemniaków jest tylko jedną z tysięcy codziennych czynności nie opisanych jeszcze w swym głębszym wymiarze przez teologów. Jest tych czynności bardzo wiele, bo codzienność -- choć dla każdego z nas szara i monotonna -- zależy od człowieka. Każdy z nas ma inną codzienność -- dlatego też brakuje wielu konkretów w teologii codzienności. Ważnym dla mnie osobiście wyzwaniem z tej dziedziny jest aktualnie np. opisanie duchowości walki -- wszak jest to rzeczywistość jakże częsta w naszym życiu, której często nie powinniśmy unikać (zwrócili na to uwagę psychologowie i teologowie w "Więzi" 6/96 poświęconej tożsamości mężczyzny, twierdząc, że męska duchowość musi być w pewnej mierze duchowością walki). Nie brakuje jednak konkretów w duchowości codzienności -- przynosi je samo życie, a duchowość tę tworzy każdy z nas, usiłując przeżywać swoje wydarzenia powszedniego dnia w świetle Ewangelii i w duchu jedności z Bogiem.

Jedno wydaje się pewne -- jesteśmy w codzienność posłani. Jak powiada Karl Rahner, mamy nie tylko modlić się w codzienności, ale i "modlić się codziennością", tzn. dostrzegać Boży wymiar codzienności, co sprawi, że codzienność stanie się podobieństwem modlitwy.

Mamy przyjmować na siebie krzyż codzienności, pamiętając, że czyniony przez nas każdego dnia znak krzyża to wyrażenie zgody na przyjęcie go w swoim życiu. Jest krzyż wielki (choroba, cierpienie) -- wtedy można mówić o codzienności krzyża, bo niesienie tego krzyża na każdy dzień jest wielkim ciężarem. I jest też krzyż codzienności -- wtedy, gdy nie dał nam Bóg wielkiego cierpienia (pewnie dlatego, że byśmy go nie udźwignęli), krzyżem staje się sama codzienność: monotonia życia, jego szarość i nijakość. Często też krzyż mały (nuda) i wielki (cierpienie) przeplatają się w naszym życiu.

"Sakramentem codzienności" Karl Rahner nazywa Eucharystię. Niekoniecznie chodzi o codzienny udział we Mszy świętej, nie każda duchowość tego wymaga. Sama wiara, że Eucharystia wyzwala od grzechów powszednich, wskazuje jak bliski i intymny jest związek między nią a codziennością. Rahner wskazuje też, że Eucharystia jest "pokarmem człowieka, który wciąż na nowo staje się głodny, który wciąż na nowo staje się słaby, który zatem w życiu duchowym jest człowiekiem powszednim". Eucharystia uobecnia Jezuso wą ofiarę Wielkiego Piątku. A Wielki Piątek to odczucie daremności życia, nienawiści ze strony wrogów, zdrady przyjaciół, samotności, oddalenia od Boga. To wszystko są uczucia towarzyszące jakże często ludzkiej codzienności. W Eucharystii te odczucia i inne drobne ofiary ludzkiego życia łączone są z ofiarą Chrystusa. Dla Rahnera Eucharystia jest nie tyle źródłem mocy do przetrzymania codzienności, co raczej dziełem Boga, który posyła ludzi w codzienność. Słowa kończące Mszę świętą "Ite, missa est" są właśnie wyrazem tego posłania.

Wychodząc z Eucharystii, wkraczamy w codzienność. W niej szarą i powszednią postać przybiera to, co w Eucharystii odbywa się za pomocą znaków sakramentalnych, a co jest najważniejszą sprawą dla człowieka wierzącego w Chrystusa. W codzienności rzeczywistością może stać się modlitwa z psalmu 116: "Będę chodził w obecności Pana w krainie żyjących" . Cała codzienność może stać się wołaniem pielgrzyma "Jezu Chryste, Synu Boga żywego, zmiłuj się nade mną grzesznikiem". Ale w codzienności też zaznać możemy przedsmaku tej ostatecznej rzeczywistości, w której grzechu, łez i płaczu już nie będzie.

Nie można zarazem zapominać, że codzienność to nie wszystko; że duchowość chrześcijańska ma swój aspekt nie tylko codzienny, ale i świąteczny; że krzyż prowadzi do zmartwychwstania, codzienność do święta, a życie ziemskie do wieczności.

Co do wieczności, ciekawi mnie natomiast jedna sprawa. Czy w wieczności będzie trwało wieczne święto, codzienności nie będzie i nie będzie na co narzekać? Czy też wieczność stanie się naszą codziennością, codzienność będzie świętem, święto będzie każdego dnia i nie spowszednieje!? Odpowiedź na to pytanie warto niewątpliwie uzyskać z autopsji.

Zbigniew Nosowski

 

Rozszerzony tekst prelekcji wygłoszonej podczas kursu duchowości nt. "Chrześcijańskie życie duchowe" 18 września 1996 r. w Centrum Duchowości Księży Jezuitów w Częstochowie.
Autor jest zastępcą redaktora naczelnego miesięcznika "Więź".

 

Przypisy
1 Zbigniew Nosowski: "Karla Rahnera teologia codzienności", w: "Studia Theologica Varsaviensia" 30 (1992) nr 2, s. 89-119.
2 O ile nie zaznaczono inaczej, cytaty pochodzą z prac Karla Rahnera.

 

 


początek strony
© 1996-1997 Mateusz