ŻYCIE DUCHOWE  •  JESIEŃ 1999 

DUCHOWOŚĆ I ŻYCIE •


 

Czym jest dla mnie życie duchowe?

Ankieta

 


 

 

TADEUSZ CHRZANOWSKI

 

Pytanie postawione mi przez redaktora naczelnego – ojca Stanisława Obirka – przyjąłem jako swego rodzaju gwałt. Metafizyczny oczywiście, ale jednak. Własne bowiem moje życie duchowe traktowałem zawsze jako coś bardzo osobistego i nie „na wynos”. Jeśli więc zabieram się do odpowiedzi, to czynię tak z uwagi na rolę krakowskiego kwartalnika Ojców Jezuitów. Ale najpierw jedno podstawowe wyznanie. Otóż życie duchowe jest, słowami Kochanowskiego, „barzo nierówno pany przydzielone” i ja należę do tych, którzy nie zostali suto obdarowani. A więc jestem jako ci – wedle słów Miłosza –

...biedni astronomowie,

którzy z butelką siedzą na piasku,

a kiedy w nieba obszar granatowy

spojrzą, to wielka ogarnia ich trwoga

i zaraz nisko pochylają głowy,

bo za wysoka dla nich ta budowla.

I jedno podstawowe wyjaśnienie: dla mnie życie duchowe to nie tylko materia transcendentnej refleksji, ale wszystko, co wynosi się ponad obszar przedmiotowy, ponad dosłowną reakcję na doczesność, po to bowiem zostaliśmy wyniesieni przez Boga ponad zwierzęcość, że nauczyliśmy się myśleć abstrakcyjnie, niejako ponad i poza konkretem ziemskiej egzystencji. I tu pojawia się pierwsza podstawowa trudność, a zarazem zróżnicowanie osobistego życia duchowego w kontekście tych, którzy tak właśnie – abstrakcyjnie – rozumować potrafią. Otóż nasza psychiczna egzystencja to ów Joyce'owski „strumień świadomości”, który przybiera bardzo rozmaity charakter: raz jest rwącym i niekontrolowanym strumieniem, a raz rzeką o ustabilizowanym nurcie. Duchowni mają w swe reguły włożony obowiązek medytacji i kontemplacji, a chociażby przez nakaz czytanie brewiarza. A tu mamy wyborne dzieło podstawowe, jakim jest wydany w 1986 roku (w Krakowie, przez Wydawnictwo Znak) tom profesora Karola Górskiego Zarys dziejów duchowości w Polsce.

A my – ”cywile”? Wszystko tu zależy od uwarunkowań zewnętrznych (kwestia, ile czasu poświęcamy sprawom naszej doczesności) oraz od umiejętności koncentracji i selekcji. „Szpary” dla naszego życia duchowego to jakaś podróż, spacer po lesie, chwila domowego odosobnienia... I wszystko polega na tym, aby te „szpary” umieć odpowiednio zagospodarować. Mnie na przykład bardzo dolega nieumiejętność koncentracji i zamiłowanie do przetwarzania problemów w sytuacje, a więc do swoistej konfabulacji materii rozmyślań.

Ale nawet przy owych niedostatkach z biegiem czasu zbiera się pewien zasób psychicznego doświadczenia i buduje kanony, które dodajemy często do tego, co wynieśliśmy z domu czy szkoły. I wówczas powstają w nas nasze własne fundamenty życia duchowego, które może regulować kierunek, wymiar i charakter prądu naszych prywatnych „strumieni świadomości”. Ja ich nie będę tu prezentował, a jeszcze czego, ojcze redaktorze! – ja tylko chcę zakończyć moją „spowiedź dziecięcia wieku” słowami pewnej piosenki Edith Piaf: „Nie, nic a nic, nie żałuję niczego, ani tego dobrego co mi uczyniono, ani złego...!

Kraków, lipiec 1999

 

 

DORIS DONNELLY

 

Istnieje urocza historia o małym chłopcu, który obudzony przez sny o przerażających stworach wybiegł z sypialni i popędził do pokoju rodziców. Ojciec troskliwie objął syna i prowadząc go delikatnie za rękę na powrót do sypialni zapewniał dziecko: „Nie masz się czego obawiać. Bóg i twój anioł stróż są tutaj i czuwają nad tobą. Oni nie pozwolą, by spotkało cię coś złego”. Jednakże chłopiec był niepocieszony. „Czułbym się znacznie pewniej – odpowiedział – gdyby był tutaj ktoś, kogo mógłbym dotknąć”.

Podobnie jak mały chłopiec w tej historii, zawsze odczuwałam potrzebę obecności Boga, którego mogłabym dotknąć. Jest tak zapewne dlatego, że żyję w świecie doświadczając go zmysłami – odczuwam smaki, zapachy, słyszę, widzę i dotykam. Moje zmysły są moim sposobem bycia, poznawania, nawiązywania kontaktów, doświadczania i mojego sposobu kochania. Również w ten sposób spotykam Boga.

Inaczej mówiąc moja duchowość opiera się na tajemnicy Wcielenia. Dla mnie z faktu, że Jezus stał się jednym z nas, wynika, że Bóg ma ciało i krew i że można Go dotknąć. Wiemy z Pisma Świętego, że On płakał i śmiał się, że niekiedy odczuwał głód i zmęczenie, ciepło i zimno, pocił się, brudził, mył. Wiemy również, jaką rolą w życiu Jezusa odgrywały emocje; wiemy, że spotykały Go niepowodzenia, że odczuwał lęk, samotność, obdarowywał przyjaźnią, denerwował się, było Mu przykro, czuł się zdradzony, cieszył się też z wierności. Wiedząc o tym wszystkim łatwiej mi się modlić, niezależnie od moich nastrojów czy okoliczności, gdyż wiem, że zostanę zrozumiana i zaakceptowana taką, jaką jestem.

Przyjęcie tajemnicy Wcielenia nie było dla mnie proste. W pewnym sensie łatwiej mi było zaakceptować dogmat na poziomie intelektualnym niż docenić jego konsekwencje w życiu i praktyce. Przede wszystkim Wcielenie oznaczało odrzucenie w moim życiu dualizmu, który nieświadomie odziedziczyłam po wielowiekowej historii chrześcijaństwa, które postrzegało ciało jako posłuszny i pozbawiony wartości pojemnik dla duszy. Dla mnie myślenie o ciele w innych kategoriach, na przykład jako o łasce i możliwym uświęceniu, stało się w dużym stopniu możliwe dzięki doświadczeniu bycia matką i konieczności troszczenia się o moje dzieci, chronienia ich przed różnymi niebezpieczeństwami – zarówno fizycznymi, jak i duchowymi. Dualizm ciała i ducha przestawał istnieć w każdym momencie matczynej troski.

Z drugiej strony przyjęcie tajemnicy Wcielenia oznaczało dla mnie konieczność ponownego przemyślenia mojego obrazu Boga. Jako teolog byłam oswojona z takimi obrazami Boga jak Nieporuszony Poruszyciel, Pierwsza Przyczyna, Duch, Transcendencja, Jedyny Święty ponad wszystkim, którego nie dotykają brudy życia. Lecz myślenie o Bogu jako o moim bracie radykalnie to zmieniło. Na początku było to przeżycie bliskości, które mnie zarówno fascynowało jak i przerażało. W każdym razie fascynacja okazała się mocniejsza, a lęk rozwiał się i nie mogę wyobrazić sobie kontaktu z Bogiem inaczej jak tylko jako związku z kimś, kto nie tylko dotykał tej samej planety, ale również stawał się gruboskórny pod koniec długiego dnia, gdy wypadło mu czekać w kolejce albo gdy szedł do domu – właśnie tak jak to ze mną bywa.

Wcielenie Jezusa oznacza również konieczność ponownego przemyślenia świata i moich związków z ludźmi. To właśnie tutaj zmiany dotknęły mnie najbardziej. Jestem coraz bardziej świadoma, na najgłębszym poziomie mojego istnienia, prawdy, iż ludzie poszkodowani, potrzebujący, niechciani i znajdujący się na marginesie, którzy żyją pośród nas, są naprawdę moimi siostrami i braćmi. W pewnym sensie – czego sama do końca nie rozumiem – czuję się szczególnie złączona z ciałem i krwią dzieci, które są głodne, pozbawione domów i opieki lekarskiej, które żyją na ulicach i są ofiarą złoczyńców – i to nie tylko w odległych miejscach, ale również w moim własnym kraju. To wszystko martwi mnie nie tylko dlatego, że ich dusze narażone są na niebezpieczeństwo, ale również ze względu na cierpienie ich ciał. Bóg, który jest odległy, mógłby sprawić, bym modliła się za te dzieci, a Bóg, którego mogę dotknąć, który dzieli moje (i ich) człowieczeństwo, wzywa mnie, bym uczyniła coś więcej – bym włączyła się w ich życie, bym stała się oczyma Boga, Jego rękoma. By mogły mnie dotknąć, bym kontynuowała dzieło Boga rozpoczęte w Jezusie. By w ten sposób można było zaznać Królestwa Bożej sprawiedliwości już tu na ziemi.

Żyję również w Kościele, którego sakramenty także dotykają zmysłów – w którym ludzie zostają zanurzeni w wodzie i wyłaniają się z niej na nowo narodzeni, w którym jeden chleb i jeden kielich dzielony jest przez wielu i w ten sposób budowana jest wspólnota; w którym ludzkie ręce namaszczają ludzkie ciała olejem, by je wzmocnić, w którym słowa przebaczenia są wypowiadane przez ludzkie usta i są słyszane przez ludzkie uszy, umożliwiając nowy początek. Chciałabym, by liturgiści byli bardziej wrażliwi na wytyczne Drugiego Soboru Watykańskiego, by w znakach sakramentalnych można było łatwiej dojrzeć ukrytą w nich rzeczywistość, dlatego właśnie czuję się bardziej u siebie w Kościele, który pozwala, by dary ziemi i owoce ludzkich rąk odsłaniały przed moimi oczyma tajemnice świętości.

Moje życie duchowe, jak każdy inny wymiar mego życia, jest nieregularne, niedoskonałe, zranione i pełne sprzeczności. Ale podobnie jak mały chłopiec, o którym mówiłam na początku, zawierzyłam Bogu, którego mogę dotknąć i Jezusowi, cierpliwemu przyjacielowi opatrującemu moje rany, potwierdzającemu prawdę moich zmysłów i zapraszającemu mnie do wolności, która jest zawsze, naprawdę zawsze, wierna mojemu człowieczeństwu.

angielskiego tłumaczył Stanisław Obirek SJ

 

 

JANUSZ MARCINIAK

 

Erichowi Dauzenrothowi

 

Nie zdołałem ocalić

ani jednego życia

 

nie umiałem zatrzymać

ani jednej kuli

więc krążę po cmentarzach

których nie ma

szukam słów

których nie ma

biegnę

 

na pomoc nie wołaną

na spóźniony ratunek

 

chcę zdążyć

choćby poniewczasie.

 

Ten piękny wiersz Jerzego Ficowskiego 1 to moja odpowiedź na pytanie: „Czym jest dla mnie życie duchowe?” Jest empatią. Jest dobrocią, współczuciem, współodczuwaniem, wrażliwością na piękno estetyczne i moralne. Empatia to słowo pochodzenia greckiego, co nie może być przypadkowe i zapewne ma związek z tym rozumieniem losu ludzkiego, które doprowadziło do powstania filozofii, sztuki, poezji i również... demokracji. Chrześcijańskim wzorem empatii stał się Bóg, który wcielił się w człowieka. Życie duchowe jako empatia wyraża się miłością życia w ogóle, pamięcią powinności wobec innych istot.

Inni. Można powiedzieć, trawestując Sartre'a, że życie duchowe to inni. Inni są żywym, nieraz bolesnym przypomnieniem moich relacji ze światem. Inni mogą być źródłem poczucia winy i smutku, ale także wdzięczności, szczęścia, radości. Vincent van Gogh, który był głęboko religijny i chciał zostać kaznodzieją, zatytułował jedno ze swoich kazań Sorrow is better then laughter. Uważał, że smutek jest lepszy od śmiechu. Był w jego życiu okres, kiedy rozdał wszystkie ubrania biednym. Janusz Korczak, który jest może największym współczesnym świętym, ofiarował siebie, swoje myśli, uczucia, pracę „młodszym braciom”. W Pieśni o zamordowanym żydowskim narodzie Icchaka Kacenelsona (przekład J. Ficowskiego) jest taki fragment, który często cytuję, ponieważ mówi o empatii absolutnej:

„Odeszli razem, jak Janusz Korczak i jak Wilczyńska, strzegąc swych dzieci,
Gdzie by nie chcieli nawet rodzice... Sterta papierów została po nich”.

Chodzi o to: „Gdzie by nie chcieli nawet rodzice...” Jeśli poczucie obowiązku urasta do takiej odpowiedzialności i staje się świadectwem tak bezinteresownej miłości, to jest to przejaw świętości. Rozważania o życiu duchowym bez odwołania się do przykładów największego poświęcenia nie mają sensu. Tylko przykłady zmuszają do pogłębiania refleksji i kierują myśli od tego, co skończone, do tego, co nieskończone.

Nieskończoność. „Nie obejmuję jej i objąć nie mogę. Ale Nieskończoność mnie dotyczy i mnie otacza, mówiąc do mnie przez moje własne usta. Czyste świadectwo może być tylko świadectwem Nieskończoności. Nie jest to żaden cud psychologiczny, ale sposób, w jaki Nieskończoność się dzieje, znacząc przez tego, dla kogo znaczy, rozumiana o tyle, o ile, przed podjęciem jakiegokolwiek zobowiązania, odpowiadam za Innego” 2. Nieskończoność, pisze Lévinas, nie jest „przede” mną. „Ja sam ją wyrażam, ale o tyle tylko, o ile daję znak dawania znaku «dla-Innego», w którym staję się bez-interesowny: me voici – oto jestem, ale w bierniku. Cudowny biernik: oto mnie widzisz, oto masz mnie przed sobą jako twojego dłużnika i sługę. W imię Boga. Bez tematyzacji! Zdaniem, w którego słowach słychać samego Boga, nie jest «wierzę w Boga». Język religijny, który poprzedza wszelką religijną wypowiedź, nie jest dialogiem. Ten język to «oto jestem» (me voici), które mówię bliźniemu, oddając mu się, zwiastując mu pokój, to znaczy moją za niego odpowiedzialność. «Stwarzając owoc na ich wargach w postaci słów: Pokój! Pokój dalekim i bliskim – mówi Jahwe» [Iz 57, 19]”. Lévinas tłumaczy imperatyw biblijny „Kochaj bliźniego jak siebie samego” najpierw, jak Buber i Rosenzweig, powtarzając: „Kochaj bliźniego twego, jest taki jak ty”. Potem: „Kochaj bliźniego twego; to ty sam”. I dochodzi do stwierdzenia, które oznacza, że jeśli kierujemy się empatią, to jesteśmy bytami duchowymi, bo: „miłość bliźniego jest tobą samym”. Lévinas przypomina, że „w Biblii jako całości Inny ma zawsze pierwszeństwo w stosunku do mnie. Takie jest ogólne przesłanie biblijne. [...] «Kochaj bliźniego twego; tym wszystkim jesteś ty sam; ten uczynek jest tobą samym; ta miłość jest tobą samym». [...] Biblia to prymat Innego nade mną. To w Innym widzę zawsze wdowę i sierotę”. W „widzę zawsze wdowę i sierotę” przejawia się „niesymetryczność relacji międzyludzkiej”. „Jeśli tego nie ma, nie ostoi się żadna napisana przeze mnie linijka tekstu. I na tym polega bezbronność. Tylko bezbronne ja może kochać swojego bliźniego” 3. Ta zasada empatii przenika Stary Testament i jednocześnie kojarzy się z mową pożegnalną Chrystusa. „Przykazanie nowe daję wam, abyście się wzajemnie miłowali, tak jak Ja was umiłowałem; żebyście i wy tak się miłowali wzajemnie” (J 13, 34). Na empatię nie można mieć monopolu. Empatia zobowiązuje chrześcijaństwo do dialogu z wszystkimi religiami uniwersalistycznymi i ateizmem. Dlatego ogromne znaczenie ma etyka, która jest jakby świecką teologią życia duchowego. Etyka to przede wszystkim dobry przykład – osobiste świadectwo. Przykład, powtórzmy, zmusza do autorefleksji i nadaje wartość słowu.

Słowa. Przekonują mnie tylko te, w których dostrzegam zobowiązanie, „kompleks” etyczny, jakiś „dług” wobec innych. Poczucie „zadłużenia”, o jakim myślę, jest, na przykład, u Norwida i Brzozowskiego. Jest u Józefa Czapskiego i Jerzego Ficowskiego, u Henryka Grynberga i Rafaela Scharfa. Przejawia się także u osób, które nie są szerzej znane. Może to dziwne, ale moją pierwszą reakcją na pytanie ankiety „Czym jest dla mnie życie duchowe?” było przypomnienie sobie tych znanych i nieznanych, lecz bliskich mi osób. Janina Haubenstock, Erich Dauzenroth, ks. Witold Broniewski, Tadeusz Jackowski. Trudno wymienić wszystkich. Wśród nich – wyjątkowość okazji usprawiedliwia osobiste wyznanie – wzorem empatii jest dla mnie Jacek Waltoś. Moim największym „wierzycielem” w empatii jest moja żona – Maria. Relacje między „dłużnikami” i „wierzycielami” sprawiają, że życie duchowe nie zamienia się w abstrakcję, że jego treści mogą się urzeczywistnić. Urzeczywistniania miłości uczymy się od innych i przez całe życie. W swoich wspomnieniach Józef Czapski przytacza legendę, którą usłyszał w młodości od Dymitra Mereżkowskiego:

„Szedł do nieba pielgrzym szerokim traktem pełnym gęstego błota. Szedł zboczem drogi, by swej śnieżnej szaty nie zbrukać. W tym samym czasie środkiem traktu chłop wiózł na wózku swój dobytek, aż w głębokim błocie złamało mu się koło. Zawołał pielgrzyma, by mu przyszedł z pomocą, ale ten odpowiedział, że mu pomóc nie może, bo powalałby swą śnieżną szatę. Za nim szedł drugi pielgrzym, który zobaczywszy rozbity wóz i chłopa w nieszczęściu, zapomniał o swych śnieżnych szatach, wszedł w błoto po pas i chłopa z wozem uratował. Obaj pielgrzymi dotarli do wrót niebieskich. Święty Piotr-odźwierny pierwszego pielgrzyma bez trudu wpuścił, bo szaty miał śnieżnobiałe, ale drugiego jakże miał wpuścić, ubłoconego po pas?

Na sąd poprowadził go do Boga. Bóg spojrzał na obu pielgrzymów i obu kazał wpuścić do nieba; pierwszego wpuścił dlatego, że szaty miał śnieżne, mówiąc: – «Niech będzie jego imię święcone co cztery lata w dniu przestępnym». Potem spojrzał na pielgrzyma w zabłoconej szacie i rzekł: «Ty także pójdziesz do nieba, dlatego, że w chwili gdy zobaczyłeś człowieka w potrzebie, zapomniałeś o swych białych szatach. Otóż za to jesteś świętym i Kościół mój obchodzić będzie ciebie trzy razy do roku»„. Czapski dodaje: „Pewno, że miłość wszechludzka jest najtrudniejsza, ale i ona może być zasłoną złości, tylko myślą utkaną z marzeń. Realna miłość jest zawsze miłością aktywną i w czynie nieugiętą, tą, którą w okrutnym świecie musimy uprawiać. I poprzez tę nieustanną walkę dotrzeć musimy do wszechobejmującej miłości, która ogarnia i wrogów. Ratując tym i siebie, i tych których może od nich samych uratować możemy” 4.

Święci i święta. Oprócz tego, że są przypomnieniem i pamiątką kogoś lub czegoś określonego, stanowią wyraz empatii wobec czasu, wyraz współczucia dla siły, która tak się trudzi, żeby wszystko przeminęło. Wskazują na sens przemijania. „To, że jesteśmy śmiertelni, odsłania nam samą istotę miłości. Bez śmierci miłość nie byłaby tym, czym jest – niepowtarzalnością: «Może tylko teraz i nigdy więcej». Gdybyśmy nie byli śmiertelni, odpowiedź miłości zawsze można by było odłożyć na później. Śmierć nadaje miłości niepowtarzalność, wyjątkowość i bezwarunkowość właśnie ze względu na to «może tylko teraz i nigdy więcej». Tak naprawdę dopiero śmierć uczy więc kochać” 5.

Starotestamentowe pielgrzymie Święto Tygodni, które leży u podłoża Zielonych Świąt – Zesłania Ducha Świętego, łączy ofiarę z pierwszych dojrzałych owoców ziemi z przypomnieniem dnia, w którym Mojżesz otrzymał Torę na górze Synaj. W tym przypomnieniu znalazło się miejsce na żałobę i prośby (marzenia), na studia Tory i Talmudu, na czytanie Dziesięciorga Przykazań i Księgi Rut (perspektywa uniwersalistyczna). Kiedy w Betlejem rodzi się Bóg, są już słowa, którymi będzie mógł zostać wyrażony nowy plan dziejów zbawienia. Te słowa, jeśli zatrzymamy się przy Kazaniu na Górze i Ośmiu Błogosławieństwach, uderzają prostotą. „Błogosławieni ubodzy w duchu, albowiem do nich należy królestwo niebieskie” (Mt 5, 3). „Ten jest ubogi duchem, kto gotów ze swego bogactwa szczodrze świadczyć potrzebującym” – mówił niedawno Jan Paweł II 6. Uniwersalizm Bożego przesłania staje się chyba najwyraźniejszy podczas święta Zesłania Ducha Świętego. Chrystus przynosi owoc ofiary paschalnej dla wszystkich. Empatia pragnie przeniknąć wszystko. Empatia chce „zdążyć choćby poniewczasie”.

 

1 Jerzy Ficowski, Odczytanie popiołów, Wydawnictwo Browarna, 1973, s. 7.
2 Emmanuel Lévinas, O Bogu, który nawiedza myśl, przeł. Małgorzata Kowalska, Wydawnictwo Znak, Kraków 1994, s. 139 i s. 158-159. Tłumaczka  zwraca uwagę na nieprzekładalność tej gramatycznej osobliwości (me voici) na język polski.
3 Mówiąc o bezbronności, dotykamy tajemnicy sztuki, poezji i muzyki, które są bronią bezbronnych, ważnymi strefami życia duchowego i formą profetyzmu. Dotykamy tajemnicy wolności i jej przeznaczenia: wolność nie jest celem, ale warunkiem twórczości artystycznej.
4 Józef Czapski, Patrząc, Wydawnictwo Znak, Kraków 1996, s. 443.
5 Ks. Tadeusz Gadacz, Miłość i śmierć, „Znak”, nr 11/1995, s. 74.
6 „Krzyk biednych”. Homilia Jana Pawła II podczas Mszy św. w Ełku, „Tygodnik Powszechny”, nr 25/1999, s. 9.

 

 

RABIN BYRON L. SHERWIN

 

Pewnego razu wnuk rabbiego Barucha z Międzyborza bawił się z przyjacielem w chowanego. Chłopiec ukrył się starannie, przekonany, że kolega będzie go szukać. Tymczasem po długim oczekiwaniu zdał sobie sprawę, że przyjaciel zrezygnował z zabawy. Rozczarowany jego postawą chłopiec wpadł do pokoju swego dziadka skarżąc się na swego przyjaciela, płacząc, iż na darmo się chował. Słuchając tej historii rabbi Baruch sam się rozpłakał. „Dziadku, dlaczego płaczesz?” – zapytał chłopiec. „Płaczę – odpowiedział rabbi Baruch – albowiem tak mówi też Bóg: ukrywam się, ale nikt mnie nie szuka”.

Obecność Boga jest ukryta w naszym życiu i w naszym świecie. Bóg pragnie, byśmy Go szukali i znaleźli. Życie duchowe – moje życie duchowe – jest szukaniem Boga, pragnieniem odkrycia Jego obecności w codziennym życiu. Gdzie szukam Boga i jak pragnę Go znaleźć? Jakie są możliwości spotkania Boga? Oto kilka przykładów.

Święty Paweł powiada: „Starajcie się posiąść miłość” (1 Kor 14, 1). Moja miłość do tych, których kocham, jak też miłość tych, którzy mnie kochają, pochodzi od Boga, który kocha i który jest miłością. Tak więc kochając innych – moją żonę, moje dziecko, moją rodzinę, moich przyjaciół, jak też przyjmując miłość innych, spotykam Boga, który jest miłością.

Każdego dnia, gdy widzę mojego syna, moje serce napełnia się miłością i wdzięcznością. Lecz cóż jest źródłem tej radości? „Oto synowie są darem Boga” (Ps 127, 3). Tak więc gdy widzę mojego syna, spotykam Obecność i łaskę Boga. Zdaję sobie sprawą, że całe życie, również jego życie jak i moje własne, jest darem Boga. Odczuwając wdzięczność za ten dar, spotykam boskiego dawcę owego daru życia.

Jestem świadkiem piękna natury: ciepła słońca, ogromu nieba, potęgi morza, zapachu kwiatu, majestatu lecącego orła, różnorodności zwierząt dzielących z nami ten świat. Wtedy myślę o Stwórcy tego wszystkiego: „Jak liczne są dzieła Twoje, Panie! Ty wszystko mądrze uczyniłeś: ziemia jest pełna Twych stworzeń” (Ps 104, 24). Podziwiając cuda świata mogę spotkać Boga, Stwórcę wszystkiego, co istnieje.

Biorę kawałek chleba, by go spożyć. Lecz wcześniej wypowiadam słowa żydowskiego błogosławieństwa: „Błogosławiony jesteś Boże, Panie wszechświata, który dajesz nam chleb, owoc ziemi”. Cokolwiek spożywam, cokolwiek posiadam, jest darem Boga. Spotykam Boga, gdy jem kawałek chleba, gdy oddycham, gdy podziwiam tęczę – znak przymierza z ludźmi (Rdz 9, 13). W każdym działaniu, w każdej rzeczy, w każdym momencie, i to niezależnie od tego, jak dalece jest on światowy, zrutynizowany czy fizyczny, mam możliwość spotkania Boga.

W moich modlitwach spotykam Boga w słowie. Słowa mojej modlitwy są jak lina: Bóg trzyma ją z jednej strony, a ja z drugiej. Słowa modlitwy są łącznikiem między Bogiem a mną samym, są drzwiami, które otwierają moje serce na obecność Boga. I kiedy zgłębiam święte słowa Boga w Biblii i w pismach świątobliwych rabinów dawnych pokoleń, słyszę głos Boga w tych słowach. W tych słowach spotykam Boga. Jak powiada jedno z żydowskich przysłów: Kiedy się modlę, mówię do Boga; kiedy zgłębiam Torę (święte nauczanie), Bóg mówi do mnie.

Oto kilka przykładów, gdzie szukam Boga. Bóg jest obecny i czeka, by być odnalezionym: w naszych sercach, w naszym życiu, w naszych domach i w naszym świecie – On czeka na nas i pragnie, byśmy Go szukali i znaleźli. Owo szukanie i owo znajdowanie jest istotą życia duchowego. To właśnie określa moje życie duchowe.

Mówi się o rabbim Icchaku Meir z Góry Kalwarii, że gdy był trzyletnim chłopcem, ktoś go zagadnął: „Dam ci złotą monetę, jeśli mi powiesz, gdzie mieszka Bóg”. Na to chłopiec odpowiedział: „Dam ci dwie złote monety, jeśli mi powiesz, gdzie Bóg nie mieszka, gdyż jak mówi prorok Izajasz: Cała ziemia pełna jest Jego chwały (Iz 6, 3)”.

Z angielskiego tłumaczył Stanisław Obirek SJ

 

Rabin Byron L. Sherwin jest wicedyrektorem i profesorem Spertus Institute of Jewish Studies w Chicago. Jest autorem ponad 20 książek, z których jedna – Duchowe dziedzictwo Żydów ukazała się w Polsce (wydawnictwo Vocatio, Warszawa 1995). Obecnie w Wydawnictwie WAM jest przygotowywane tłumaczenie jego najnowszej książki: Jan Paweł II i dialog międzyreligijny. Jest jednym z pionierów dialogu polsko-żydowskiego zarówno w USA jak i w Polsce, był pierwszym rabinem, który na zaproszenie polskiego Episkopatu wykładał w katolickich seminariach w Polsce. W roku 1995 otrzymał z rąk prezydenta Lecha Wałęsy Krzyż Oficerski Orderu Zasługi Rzeczypospolitej Polskiej.

 

 

LUDWIK STOMMA

 

Czym jest dla mnie życie duchowe? Rozumiem, że nie chodzi o to, bym się mądrzył definicyjnie, lecz odpowiedział, jakie jest to moje, prywatne życie duchowe. W tym momencie pytanie staje się trochę bezczelne, gdyż zmuszające do ekshibicjonizmu. Odpowiem jednak. Jestem epikurejczykiem i kiedy przy goleniu muszę patrzeć na swoją gębę, myślę, że wręcz do śmieszności epikurejczykiem. Nie w potocznym, ale właśnie filozoficznym słowa rozumieniu. Tak, życie jest dobre, chociaż krótkotrwałe, i jest chyba tym wszystkim, co nam dano (czy jest życie pozagrobowe – nie wiem). Trzeba w nim odnaleźć maksimum radości: etycznych, estetycznych, intelektualnych, fizjologicznych. Nie buduję hierarchii tych radości. Czasami wystarczy do niej kieliszek świetnego białego wina, innym razem jeszcze piękny wiersz. Lecz tak naprawdę moją radość opieram przede wszystkim na rodzinie, zabawie umysłowej, przyjaźni i ogrodzie. Czy patrząc szczęśliwy w oczy mojej żony Basi lub na zakwitającą czereśnię czuję na nich odcisk wielkiej ręki Bożej? – Tak, czuję. I jestem Mu nieskończenie wdzięczny. Każdy artysta, gdy widzi zachwyt nad swoim dziełem, cieszy się choć trochę. Dlatego myślę, że On musi mnie dość często lubić, gdyż cieszę się jego dziełem na okrągło i w detalach: liściem, ptakiem, zachodem, białym serem... Ale oczywiście jest i ta druga strona. Kiedy patrzę na ludzkie niezawinione cierpienie, wtedy mówię sobie: o nie, Wielki Twórco – spaprałeś dzieło. Tym razem nie jesteś Mistrzem. Cierpienie jest dla mnie złem samym w sobie – nie umiem w nim znaleźć, a zresztą i nie chcę, żadnego sensu. Kiedy więc cierpienie przychodzi, staram się je oszukać – zagłuszyć przyjemnością, nawet uciechą. Byle tylko się w nim nie rozpamiętywać, nie przyznać mu racji bytu. Mam w domu parę tysięcy książek. Jednego klasyka jednak u mnie nie ma i nie będzie, bo brzydzę się nim wręcz fizycznie i nie zniósłbym obecności nawet jego książki w pobliżu: Dostojewskiego. Czy boję się śmierci? Boję się przeraźliwie śmierci najbliższych mi osób. Swojej własnej mniej. W jakiś sposób powiedziałbym paradoksalnie, że nie mogę się jej doczekać. Bo ja w ogóle nie umiem czekać. Nie znoszę niepunktualności. Co więcej, śmierci nie rozumiem. Więc siłą rzeczy rodzą się takie pokusy: mieć ją z głowy, i druga – poznać. Choć z tym poznawaniem to rzecz skomplikowana. W moim środowisku naukowym mam etykietkę „postmodernisty”. Jeżeli oznacza ona, że wierzę tylko w mikroskopijne zbliżanie się do wyjaśnień, nie zaś poznawanie prawd, to słusznie. Moje życie duchowe polega więc na codziennym stawianiu sobie i Mistrzowi pytań, z założeniem jednak, że „dziad przemawiał do obrazu”. Byłbym głupcem, gdybym pytań nie stawiał, większym nieskończenie, gdybym uważał, że znam odpowiedzi. „Teraz widzimy jakby w zwierciadle, niejasno”. Czy „zobaczymy twarzą w twarz” – nie wiem. Zazdroszczę świętemu Pawłowi tej pewności. Myślę, co już powiedziałem, że cieszenie się życiem ze wszystkimi nawet tej radości ekscesami, jaskrawościami, nadużyciami, hałasami i „amoralnościami”, dopóki nie krzywdzi się bliźnich, jest jakąś formą wychwalania Mistrza. Tą przynajmniej, która jest moja.

 

 

KRZYSZTOF ZANUSSI

 

Każdy temat podniosły wyzwala myśli prześmiewcze. Co to jest życie duchowe? Jeden z moich filmów nazwałem Życie rodzinne, mówimy o życiu towarzyskim, społecznym, politycznym. Jest życie intymne (może raczej pożycie czy współżycie) i pewnie życie duchowe jest tym wszystkim, co pozostaje po odliczeniu innych odmian życia. Definicja poprzez zaprzeczenie. Co nie jest życiem duchowym? To wszystko, co się przekłada na świat nie-duchowy, a więc materialny – życie w relacji do innych, do wszelkich podmiotów poza Panem Bogiem.

Życie duchowe nie wydaje mi się wyłączną domeną ludzi wierzących. Przeciwnie. To wierzącym można często wypominać różne niedostatki duchowości, za to u niewierzących (nawet i zdeklarowanych ateistów, a więc tych, którzy mocno wierzą, że Pana Boga nie ma) istnieje przestrzeń transcendencji, czyli wychodzenia poza siebie, i w niej rozgrywa się duchowość. Rewolucjonista, który poświęca coś dla dobra słusznej sprawy, osiąga jakąś wartość natury duchowej; sportowiec, który w wysiłku przezwycięża siebie; naukowiec, który coś poświęca tylko po to, aby bezinteresownie przybliżyć się do prawdy, wszyscy oni odnoszą się do sfery ducha i przez to właśnie wydają mi się bliscy.

Wyznacznikiem wszelkiej duchowości wydaje mi się bezinteresowność. Wiem, że trudno ją będzie zdefiniować i zaraz wpadnę w pułapkę taką samą, jaką filozofia stawia altruistom – robisz coś dla drugiego, ale czerpiesz z tego satysfakcję, a więc w gruncie rzeczy robisz to także dla siebie. Poznajesz prawdę czy piękno i przezwyciężasz siebie, ale w gruncie rzeczy nie pozostajesz bez nagrody. Czy można nazwać takie działanie bezinteresownym? Umówmy się, że można, a wtedy to, co mówimy, stanie się trochę prostsze.

Obok prawdy i dobra, dla których warto poświęcić wiele wygód i dóbr materialnych, jest jeszcze trzeci z ideałów: piękno. W sztuce – po to, by przybliżyć się do tego ideału – poświęcamy często wszystko inne, nawet przekraczamy czasem własne „ja”, czyli wpisujemy się także w tę definicję transcendencji, którą chcę wiązać z elementem bezinteresowności. Dla samej radości obcowania z pięknem, odkrywania go czy pomnażania gotowi jesteśmy ponosić trudy i cierpienia, rozterki i niewygody. Jeśli liczymy na zapłatę w postaci uznania i sławy, jesteśmy w działaniach skażeni, ale wszystko, co człowiek podejmuje, jest zawsze niedoskonałe. Prawdziwego artystę poznajemy po tym, że piękno jest dla niego czymś nadrzędnym, tak jak prawda dla naukowca. Czy sportowiec w rywalizacji pokonuje przeciwnika, czy bardziej samego siebie? Czy rekord, o którym nikt nic nie wie poza tym, co go pobił, ma wartość? W duchowym wymiarze – bez wątpienia. Jaki sens ma samotna wspinaczka, często zakończona śmiercią, bez żadnej widowni? – Myślę, że jest nim tylko transcendencja, a więc coś w wymiarze duchowym.

Duchowość może się wiązać z wiarą, lecz nie musi. Co gorsza, są także znane postaci wiary, w których duchowość jest śladowa. Wiara obrzędowa, przestrzeganie religijnych przyzwyczajeń, a przy tym religijność odwetowa to dziedzictwo faryzeuszy, które pozwala mówić: Panie, dzięki Ci, że nie jesteśmy jak oni, którzy nie wierzą czy nie przestrzegają przykazań, którzy nie są z naszego klanu i których należy zwalczać jako zakałę, bo niby nasi, a nie nasi, wilki w owczej skórze. Mam w uszach wyznanie dewotki, która się zwierza, że lubi tylko puste kościoły, gdzie ona sama towarzyszy opuszczonemu Bogu i przez to jest wyróżniona, pełni misję i nie przypomina tej hołoty, która czci Boga w stadzie. Rozróżnienie stada i wspólnoty jest czymś, co w wymiarze duchowym sprawia trudność dzisiejszemu światu. Nawet umysł tak wielki, jak ten, który należy do pisarza Herlinga-Grudzińskiego, określa mianem bzika nasze gromadne spotkania z okazji wizyt Papieża. Tak trudno z perspektywy współczesnej zachodniej Europy dopuścić, że to co „gromadne” może nie być „stadne”, lecz wspólnotowe. Koncerty rockowe są przeżyciem stada, choć mimo ogromnej temperatury przeżycia trudno w nich o wymiar duchowy. Czy mogą mieć wymiar duchowy liturgie odprawiane dla milionowych tłumów? Świadectwo tych, którzy to przeżyli, mówi, że mogą. Inni nie mogą sobie tego wyobrazić.

Próbą wymiaru duchowego jest zawsze samotność i cisza. To, co przeżywamy wobec świata jest gatunkowo inne od tego, co możemy przeżyć w głębi duszy. Nie na powierzchni, lecz w głębi. Człowiek wyrwany z otoczenia tak jak człowiek samotny w tłumie odnajduje swoją jedyność i jest to odkrycie duchowe. Towarzyszy mu lęk i groza, kiedy jesteśmy jedyni wobec kosmicznej pustki, albo towarzyszy mu miłość, jeśli w największej samotności odczuwamy, że jest Ktoś poza nami, który jest wiecznie i wszędzie. Tragiczna duchowość Camusa i pełna wiary duchowość Bernanosa są podobne w swoim dramatyzmie, lecz odmienne w najgłębszej diagnozie przyrodzonej kondycji człowieka.

Jest jeszcze brak duchowości. Człowiek skupiony na tym, co namacalne, czego można dotknąć, uchwycić dłonią, zjeść, wypić, wykorzystać – człowiek pozbawiony wolności, a raczej ten, kto się jej wyrzeka, stając się zakładnikiem swego pożądania, funkcją swych uwarunkowań. Człowiek, który chcąc „mieć” przestaje „być”, bo „być” to właśnie uczestniczyć w życiu duchowym.

 

 

JOLANTA ŻYCZKOWSKA
(stała czytelniczka)

 

Życie duchowe to rodząca się świadomość, nowa świadomość, wynikająca z całego zmieszania ciała i ducha. To wyodrębnienie owej nadrzędnej rzeczywistości, która zaczyna być we mnie dominująca. Coraz szybciej rozwijająca się nić życia – jakby nagle, w pewnym przedziale czasu, rozdwaja się. Czuję, że idąc równolegle zaczyna podporządkowywać życie ciałem – życiu ducha. Im bardziej umieram dla ciała i spraw tego świata, tym bardziej duch mój wychyla się poza granice śmierci. Żyć Bożym Duchem to nie zauważać i nie odczuwać tak dramatycznie tego przekraczania „śmierci” na co dzień, aby przygotować się do ostatniego Przejścia. Wiedzie to do tego, aby życie po śmierci było dalej tym samym życiem. Chodzi o to, aby powiększać świadomość, że „nośną” jest duch, a wszystko co przeżywamy jest tłem zaledwie. Już tu, przekroczywszy barierę lęku, w ufnej miłości mogę kosztować nieśmiertelności. Mogę być ponad śmiercią, ale tylko w Objęciach Boga, który niezauważenie, delikatnie przeniesie mnie poza tę granicę. Oddanie się Bogu-Ojcu w Jego Objęcia – to życie duchowe.

On poniesie, utuli, uciszy serca i ogarnie nasze rozstania i jak w cudownym śnie włączy wszystko to co ukochaliśmy w Chrystusie – w TRWANIE.

 

 

 

 

 DO GÓRY  •  NASTĘPNY