ŻYCIE DUCHOWE  •  JESIEŃ 1999 

DUCHOWOŚĆ I ŻYCIE •


 

JANUSZ PONIEWIERSKI

Moje bilanse kwartalne
Wiosna – Lato 1999

 


 

 

Wiosna 1999

Coraz trudniejsze jest dla mnie pisanie tych „bilansów”. Zewsząd dopada mnie i atakuje poczucie miałkości, banału, niedorastania i znużenia... I tylko czasem pomiędzy nimi pojawia się nieśmiała myśl: może to także jest życie duchowe?

„Zapomnieliśmy, że chociaż są gałęzie, które niszczeją w ogniu, są także deski powoli ścierane przez kroki i zmieniające się w drobniutkie trociny” – notowała Madeleine Delbr l, współczesna „mistyczka codzienności”. I dalej: „Zapomnieliśmy, że choć nić włóczki można przeciąć jednym cięciem nożyc, bywają także nitki swetra, które przecierają się z dnia na dzień na plecach”.

 

O ostatniej wizycie Jana Pawła II w Polsce napisano ...dziesiąt komentarzy. Dwa z nich uważam za szczególnie trafne. Autorem pierwszego jest Wojciech Bonowicz, poeta, krytyk literacki, redaktor miesięcznika „Znak”: „Co zapamiętam z tegorocznej pielgrzymki? [...] Zapamiętam ludzi władzy. Pokazywano ich chętnie i chętnie się pokazywali. Dziesiątki i setki ludzi władzy różnych szczebli, podchodzących do Papieża, kłaniających się lub przyklękających, całujących lub tylko podających rękę. Byłem – nie ja jeden – zmęczony ich widokiem. Zwłaszcza widokiem tych, których twarze pojawiały się szczególnie często. [...] Papież traktował ludzi władzy z należnym szacunkiem, nie okazywał zniecierpliwienia czy znużenia [...]. Ale gdy przemawiał, a jeszcze bardziej gdy rozmawiał, otwierał się na ludzi bez władzy. Jak się ktoś wyraził przy okazji jednej z wcześniejszych pielgrzymek, Papież «mówił do ostatniego sektora», i nie chodzi tu bynajmniej o fizyczne oddalenie...” („Tygodnik Powszechny” nr 26).

Komentarz numer dwa sformułował bp Jan Chrapek: „Jednym z najbardziej wstrząsających momentów pielgrzymki było dla mnie spotkanie Jana Pawła II z ks. prof. Tischnerem. Spotkanie dwóch przyjaciół, a zarazem dwóch ludzi dotkniętych cierpieniem, [...] którzy na różny sposób, kochając Kościół, przyjęli krzyż. Patrzyłem z podziwem, jak dźwiga go Ksiądz Profesor – odważnie, z godnością. Ten uścisk, ucałowanie, przytulenie – bo Papież przytulił swojego przyjaciela – był jak uścisk dwóch olbrzymów, którzy szukają niełatwych odpowiedzi na trudne pytania, ale którzy również podpierają Kościół swoją niemocą” („Tygodnik Powszechny” nr 27).

 

Właściwie powinniśmy już być przyzwyczajeni do pielgrzymek Jana Pawła II. Wydawałoby się, że nil novi sub sole. A jednak... W tym roku to, co najważniejsze, rozegrało się, moim zdaniem, poza warstwą słów (które także były niezmiernie ważne, wszak Ojciec Święty analizował sam rdzeń chrześcijaństwa: osiem błogosławieństw). Po pierwsze zatem, „najważniejsza” była wizyta u państwa Milewskich, gdzieś tam w Leszczewie, na peryferiach Polski. Spotkanie to trwało zaledwie kilkanaście minut i było chyba najlepszym komentarzem do wygłoszonej w Ełku homilii o „błogosławionych ubogich duchem”. Jan Paweł wypytywał o problemy, a Milewscy mówili mu o... pięknych widokach i o tym, że choć „ciężko się żyje, ale w takim zakątku to jak u Pana Boga. [...] Dużych ambicji nie mamy, aby tylko dobrze dzieci wychować, normalnie żyć, kochać Pana Boga i wszystkich ludzi”.

Tydzień później Stanisław Milewski opowiadał, co dały mu te minuty z Janem Pawłem: „Zrozumiałem, że zostałem powołany do takiego życia, jakim żyję. A nie do innego, jak mi się do tej pory wydawało. Wcześniej nie raz, nie dwa przekląłem tę biedę, sensu w życiu nie było już widać. Aż tu Ojciec Święty przyjechał do mojej rodziny i nas docenił. Coś mi się tamtego dnia zmieniło. Teraz o świcie wstaję z łóżka i biegnę do bydła z radością. A wcześniej to z obowiązku było, bo wydoić trzeba. Już sobie nie wyrzucam, że dzieci chodzą w używanych ubraniach. Teraz już wiem, że tak ma być...”

Milewscy, ks. Tischner, 11-letnia Madzia Buczek, cierpiąca na wrodzone schorzenie tkanki kostnej, pacjenci hospicjum z Mysłowic, sędziwi księża i... małe dziecko pocałowane przez Ojca Świętego na lotnisku w Balicach, na trapie samolotu. Istotne uzupełnienie katechezy Jana Pawła II. Szkoda tylko, że były to spotkania tak krótkie, nie zawsze docenione przez organizatorów (trudno zapomnieć procesję z darami, w której prezent od więźniów niósł... ksiądz), czasem zupełnie nie zauważone przez opinię publiczną.

Po drugie, „najważniejsza” była wtorkowa Msza na Błoniach (i odprawione tego samego dnia popołudniowe nabożeństwo w Gliwicach). Dotąd mogło się wydawać, że „przychodzimy na Papieża”, że tę pielgrzymkę – i wszystkie poprzednie – przeżywamy w dość płytkiej sferze emocji, że... We wtorek, 15 czerwca, zobaczyliśmy półtora miliona ludzi, uczestniczących we Mszy, mimo Jego nieobecności, a nawet pomimo ulewy. Całą tę sytuację odczytuję w kategoriach próby – podczas Mszy na Błoniach dokonało się jakieś oczyszczenie intencji, jakieś ogołocenie.

Ojciec Święty „ustawiał lustra, w których możemy się przejrzeć i sami siebie ocenić” – pisał o tegorocznej wizycie bp Tadeusz Pieronek. Nie ulega dla mnie wątpliwości, że w tamten wtorek takie lustro ustawił przed nami sam Pan Bóg. Spojrzałem w nie i zobaczyłem... scenę z Dziejów Apostolskich, gdy „Kościół nieustannie modlił się za Piotra”. Była to wielka modlitwa. Kto wie, czy to nie dzięki niej Jan Paweł już nazajutrz mógł kontynuować swoją podróż. A czynił to w wielkim stylu („Ja bym się tutaj nie bał mówić o cudzie” – komentował potem bp Kazimierz Nycz).

15 czerwca był dla mnie ważny z innego jeszcze powodu – tego dnia Ojciec Święty przemówił do nas (do mnie) nie jak nauczyciel, ale jak świadek. To świadectwo, a także świadectwo złożone nazajutrz w Wadowicach, uważam za trzeci „najważniejszy” moment pielgrzymki. Do historii pontyfikatu przejdą, moim zdaniem, kremówki i wspomnienie granej tu Antygony („Antygona – Halina, Ismena – Kazia... Mój Boże!” – ”To zdanie otworzyło mi na nowo całą pielgrzymkę – pisał cytowany już Wojciech Bonowicz. – Tyle mówiło się o świętych i bohaterach historii, a tu proszę: stają obok nich dwie aktorki ze szkolnego teatru na prowincji...”), i machnięcie ręki, kiedy jeden z księży przerwał Papieżowi, by kontynuować celebrę (koronację obrazu). W Wadowicach na chwilę wychyliła się inna twarz życia wewnętrznego – twarz szczęśliwego człowieka, który kocha ludzi i kocha życie. To ważny składnik papieskiej katechezy (boję się, że niedoceniony przez tak zwane czynniki oficjalne. Lektura autoryzowanej – czytaj: ulizanej – wersji papieskich przemówień nie pozostawia żadnych złudzeń: zdania o dwóch aktorkach z prowincjonalnego teatru po prostu nie było!).

Lato 1999

Wakacje. Podróżowanie i dużo zwiedzania (Rzym). A w tym wszystkim jakiś niepokój, że daję się ponieść estetycznej pożądliwości, kolekcjonowaniu wrażeń etc. Dawniej się do Rzymu pielgrzymowało i był to naturalny sposób recepcji piękna (kościoły są nie po to przede wszystkim, żeby je podziwiać); teraz gnamy przez Rzym w poszukiwaniu kolejnego Caravaggia. Ale czy można inaczej, jeśli spędza się w Rzymie zaledwie dwa lub trzy dni i być może już nigdy się tu nie powróci?

Audiencja u Jana Pawła II to swoista rewizyta i dalszy ciąg czerwcowych wzruszeń. Jestem świadkiem, jak jeden z dawnych przyjaciół Karola Wojtyły przypomina Mu wspólne spacery po Krakowie, i przez chwilę widzę szczęście na twarzy Papieża. I słyszę: „Ach, ten Kraków. W Rzymie nigdzie bym nie trafił. To były czasy, to były czasy...”. A wkrótce potem audiencja generalna: wręcz nieprawdopodobne doświadczenie Kościoła powszechnego i widok przygarbionego, nieludzko zmęczonego Biskupa Rzymu, który na oczach wiwatującego tłumu prostuje się i nabiera sił.

 

„Prawdziwych przyjaciół poznaje się w biedzie” i... wtedy, gdy osiągniesz sukces (o paradoksie, niektórzy zaczynają cię wówczas traktować z... dystansem).

 

Wakacyjna lektura: Dzienniki Stefana Kisielewskiego (951 stron). Książka tak gorzka, że ktoś na marginesie zanotował: „Tak źle pisać o wszystkich... Biedny Kisiel!”

 

3-9 sierpnia: dominikańska pielgrzymka na Jasną Górę. Nie idę po to, żeby o coś szczególnie prosić ani za coś szczególnie dziękować (choć mam za co dziękować i o co prosić). Idę, żeby spróbować popatrzeć na całe swoje życie w perspektywie pielgrzymki „do Domu Ojca”. Idę, żeby doświadczyć pielgrzymującego Kościoła (w naszej grupie są duchowni i świeccy, małe dzieci i ludzie sędziwi, tacy, którzy imponują mi swoją wielkością, i tacy, którzy mi grają na nerwach. Jak w Kościele). Idę, żeby w pełni wykorzystać komfort tygodnia sam na sam z Panem Bogiem. Idę, żeby się modlić (choć, muszę przyznać, pielgrzymkowa modlitwa różni się od moich wyobrażeń na jej temat: trudno ją nazwać medytacją, z powodu ciągłego zmęczenia jest ona raczej jak wystawienie się na działanie słońca i podmuchy wiatru).

 

Już po powrocie do domu znajduję cytat o pielgrzymowaniu: „A jeżeli nie dotrę do celu? Jeżeli ustanę w biegu? Zostanie mi przynajmniej radość, że biegłem, trudziłem się, że pociłem się, ile mogłem, poszukując Oblicza mego Pana” (Ryszard ze Świętego Wiktora).

 

 

 

 

 DO GÓRY  •  NASTĘPNY