ŻYCIE DUCHOWE  •  WIOSNA 2000 

SZKOŁY DUCHOWOŚCI •


 

PAUL LEBEAU SJ

Duchowa droga Etty Hillesum
(Amsterdam 1941 – Oświęcim 1943) 1

 


 

 

Dzieło i osoba Etty Hillesum dla wielu staje się dziś jednym z najbardziej znaczących zjawisk duchowych i literackich z połowy tego stulecia [...]. Urodzona 15 stycznia 1914 roku w Middelburgu (Holandia), Etty miała 27 lat, kiedy w czerwcu 1942 roku, gdy mnożyły się zwiastuny eksterminacji wspólnoty żydowskiej zamieszkującej Holandię, pisała w swym pokoiku w Amsterdamie: „Gromadzę duchowe bogactwo w ciągłym przeświadczeniu, że nie robię tego tylko dla siebie. Chciałabym zostać takim małym dziejopisem, który opowie o losie i fragmencie historii, jakiej nikt wcześniej nie słyszał” 2.

Od 9 marca 1941 roku ta młoda Żydówka, całkowicie zasymilowana w społeczeństwie holenderskim, wychowana poza wszelkimi wpływami oraz wszelką praktyką religii judaistycznej, mająca kontakty ze środowiskiem socjalistycznym i wolnomyślicielskim Amsterdamu, zaczęła doświadczać czegoś, co 31 grudnia tego samego roku, wieczorem, wyraziła w następujących słowach: „Prawie wpół do dziewiątej wieczorem. Ostatni dzień roku, który okazał się w moim życiu najbardziej szczodry, udany i najszczęśliwszy w porównaniu z wszystkimi minionymi. Gdybym miała jednym słowem wyjaśnić, dlaczego właśnie ten rok [...], to słowo musiałoby brzmieć: ogromna świadomość, a co za tym idzie – dysponowanie głębokimi siłami, które we mnie drzemią”.

To zyskanie świadomości wydało jej się tak ważne i decydujące, że zaczęła z niego zdawać sprawę na piśmie, prowadząc dziennik, w którym odtwarza duchową drogę, jaką przebyła od 9 marca 1941 roku do 7 września 1943, dnia jej deportacji do Oświęcimia. Według informacji Czerwonego Krzyża, zmarła tam dwa i pół miesiąca później, 30 listopada 1943 roku.

Dziennik ten, w przeciwieństwie do dziennika młodszej od niej Anny Frank, został opublikowany, zresztą bardzo fragmentarycznie, dopiero w 1981 roku – najpierw w języku niderlandzkim, następnie w około dziesięciu innych językach [...]. Wydanie to odbiło się tak wielkim echem, że w Amsterdamie powstała Fundacja im. Etty Hillesum, mająca za cel przygotowanie do publikacji całości pism Etty. Projekt został zrealizowany w roku 1986. [...]

[...] Duchowa droga, którą odsłania przed nami dziennik Etty, jest w istocie wytyczana odkryciami, „pocieszeniami”, lecz także „strapieniami” (by posłużyć się określeniami Ignacego Loyoli z jego Ćwiczeń duchownych), jak również dotkliwymi wątpliwościami, prowadzącymi do heroicznego daru z siebie. Poniżej spróbujemy przywołać kilka jej najbardziej znamiennych etapów.

I. Decydujące spotkanie

W duchowych dziejach ludzkości spotykamy przypadki nagłego, doznanego w samotności nawrócenia, na przykład Buddy czy, w bliższych nam czasach, Claudela, Edyty Stein, o 23 lata starszej od Etty, z którą zresztą przelotnie się spotkały we wrześniu 1942 roku w obozie przejściowym w Westerbork, w północno-wschodniej Holandii, na dwa dni przed jej deportacją do Oświęcimia [...].

Jednak najczęściej nawrócenie, metanoia, „przemiana duszy”, jak wyraża to język grecki Nowego Testamentu, jest wynikiem spotkania, które zazwyczaj znajduje swe przedłużenie w dialogu, w towarzyszeniu duchowym – pomyślmy o pierwszych spotkaniach Jezusa z tymi, którzy, wedle Ewangelii, mieli stać się Jego uczniami. To właśnie przydarzyło się Etty, kiedy, jak pisze, „zwalisty, pozbawiony elegancji mężczyzna o ekspresyjnej twarzy wszedł w moje życie”. Za chwilę powrócę do tej osobliwej postaci, aby najpierw powiedzieć, że zanim go spotkała, Etty doświadczała [...] „ogromnego poczucia samotności i niepewności”.

Trzeba powiedzieć, że od początku swych studiów uniwersyteckich prowadziła ona życie, które sama określa jako „chaotyczne”. Różnorodność jej zainteresowań intelektualnych i estetycznych, a także jej doświadczeń miłosnych, dezorientowała nawet młodych goszystów z jej otoczenia, niezbyt skądinąd skłonnych do rygoryzmu w tej dziedzinie. Jedna z jej przyjaciółek napisze kilkadziesiąt lat później: „W tamtych czasach nie było to takie oczywiste. To prawda, że w środowisku młodych emancypantek ‘z lewicy’, do którego należałyśmy, praktycznie każda z nas była w jakimś związku. Ale to było coś innego. Chodziło o mężczyznę, o którym się mówiło: ‘To jego poślubię któregoś dnia’. Podejście Etty było zupełnie inne, niejako męskie”. I dodaje ona z właściwą dorosłemu wiekowi jasnością: „To było częścią jej temperamentu. Była kimś, kto wszystko daje i wszystko bierze”.

[...] Etty przyznaje w pierwszym zeszycie swojego dziennika: „Wszystkie te przygody i romanse w gruncie rzeczy uczyniły mnie głęboko nieszczęśliwą i rozdartą wewnętrznie. Nigdy nie uświadamiałam sobie siły, jaka mogła się temu przeciwstawić, nigdy też nie była ona wystarczająco mocna, ponieważ zawsze dominowała ciekawość”. Skądinąd odkrywa ona stopniowo, że niedomagania fizyczne, o których wielokrotnie wspomina w swym dzienniku, nie są bez związku z napięciami o podłożu psychicznym i duchowym [...].

Był to jeden z rezultatów jej kontaktów z „tym zwalistym, pozbawionym elegancji mężczyzną”, którego spotkała pół roku wcześniej. W rzeczy samej, dziwna to i fascynująca postać. Urodzony we Frankfurcie w 1887 roku, w rodzinie pochodzenia żydowskiego [...], Julius Spier zrobił najpierw karierę w dużej firmie handlowej. Po dwudziestu pięciu latach działalności wycofał się z interesów, aby zwrócić się ku psychologii. Odkrył w sobie talent do odczytywania z linii rąk zdolności i charakteru. Wypracowawszy stopniowo własną metodę, udał się do Zurychu, gdzie przez dwa lata kształcił się pod kierunkiem Carla Gustava Junga. [...]

Powróciwszy do Berlina w 1930 roku, Spier otworzył gabinet terapii, który niebawem przyciągnął licznych pacjentów. Wobec nasilającego się nazizmu w 1939 roku wyemigrował do Holandii, rozwiódłszy się z żoną, która nie była Żydówką, i kontynuował działalność terapeutyczną w skromnym dwupokojowym mieszkaniu w żydowskiej dzielnicy Amsterdamu. Wkrótce zgromadził wokół siebie krąg znajomych; niektórzy z nich, początkowo pacjenci, stali się jego uczniami. W głównej mierze były to kobiety, co sprawiło, że przylgnęła do niego opinia kobieciarza, jak określiła go pewna dama z Hagi. Etty wspomina o tym w swoim dzienniku, dodaje jednak: „wyrażenie kobieciarz jest zużytym frazesem. Przeważnie kojarzy się z dziedziną erotyki i seksu. W rzeczywistości jest on raczej mężczyzną ‘dla kobiet’, w tym sensie, że niewątpliwie ma w sobie to coś, co skłaniało kobiety do zwierzania się poecie, takiemu jak Rainer Maria Rilke, ze swych najgłębszych sekretów [...] U niego dusza kobieca spotyka się z przyjęciem, gdyż ma on w sobie tak wiele kobiecości” [tłum. B.P.].

Etty przeczuwa od pierwszego spotkania, że ten mężczyzna, o dwadzieścia osiem lat od niej starszy, głęboko naznaczy jej życie. Niemal codzienne wizyty u Spiera [...] dostarczą jej w głównej mierze tego, co zanotuje w swym dzienniku. Oto, co pisze po swej drugiej wizycie:

Siedziałam tam z moim seelische Verstopfung, „blokadą duchową”. On zaś miał zaprowadzić porządek w miejsce mojego wewnętrznego chaosu i opanować sprzeczne siły, które we mnie działają. S. ujął moją rękę i powiedział: – Spójrz, tak musisz żyć.

Przez całe życie nie opuszczało mnie przeczucie, że kiedyś pojawi się ktoś, kto weźmie mnie za rękę i zajmie się mną. Sprawiam wrażenie silnej i rzeczywiście radzę sobie ze swoimi problemami, a jednak bardzo chciałabym ofiarować komuś samą siebie. Już po tygodniu ten zupełnie obcy pan S. o ekspresyjnej twarzy dokonał cudu – na przekór wszystkiemu. Gimnastyka, ćwiczenia oddechowe, objaśniające i zbawcze słowa na temat moich depresji i kontaktów z innymi ludźmi itd. Nagle zaczęłam żyć inaczej, swobodniej i fliessender, „płynniej”. Poczucie „blokady” ustąpiło, a do „środka” wpłynęło nieco spokoju i ładu – na razie wyłącznie pod wpływem jego magicznej osobowości, ale z czasem będzie motywowane psychicznie i świadome.

Jakie były te „zbawcze słowa”, o których wspomina Etty? Przytacza niektóre z nich po niemiecku, tak jak je wypowiadał jej terapeuta:

– Wyrażenie „Słowo Boże” odnosi się nie tylko do Biblii: oznacza ono również, w najszerszym rozumieniu, wiedzę pierwotną (Urwissen), natchnienie, działanie Ducha Świętego, które objawia się w sercu człowieka.

– Właściwym wypośrodkowaniem między purytanizmem a rozwiązłością jest świadomość własnej odpowiedzialności.

– „Pomóż samemu sobie, a niebo ci dopomoże”. Pomagając samemu sobie, mając zaufanie do siebie, do tego, co w nas jest – jest się zdolnym zaufać Bogu.

– Noszenie innych w sobie, duchowo może być „pamięcią modlitewną”, prawdziwą modlitwą. Lecz modlitwa wymaga umiejętności głębokiego skupienia.

– Wieczorem, na zakończenie każdego dnia, należy skupić się przez dziesięć minut i przypomnieć sobie, jak minął dzień, co nam przyniósł dobrego i złego. [...]

Trzeba to stwierdzić: większość tych „zbawczych słów” ma konotację wyraźnie religijną. To prawdopodobnie wpływowi Junga, który był synem pastora, Julius Spier zawdzięcza zainteresowanie religijnym wymiarem życia, które u niego przejawi się w sposób o wiele bardziej wyraźny, a przede wszystkim bliższy chrześcijaństwu, niż u jego mistrza. A Spier stał się dla Etty czymś więcej niż terapeutą czy doradcą – jest on prawdziwym „przewodnikiem”, jak to wyznaje w swym dzienniku. „Jedno jego słowo, jeden gest nadaje znaczenie temu, co do tej pory wydawało się banalnymi szczegółami. I na odwrót, to co wydawało się mroczne i tajemnicze, staje się nagle proste i przejrzyste” [tłum. B.P.].

Etty na podstawie własnego doświadczenia odkrywa znaczenie praktyki znanej większości wielkich tradycji religijnych – praktyki towarzyszenia duchowego. Praktyka ta wywodzi się z przekonania, że samemu nie sposób czynić postępów w życiu duchowym. W większości wypadków konieczne jest odbywanie tej drogi duchowej z osobą, wobec której można się otworzyć, z ufnością powierzając jej swoje myśli, swoje najgłębsze uczucia. Ona pomaga nam dostrzegać ich znaczenie, pozytywne lub negatywne; u niej można znaleźć zarazem pociechę i zachętę w trudnych chwilach. Etty doświadczyła tego od Juliusa Spiera. Lecz to nie przeszkodziło jej uświadomić sobie, że nie jest on ani świętym, ani doskonale panującym nad sobą ascetą. Przy swym doświadczeniu w tej dziedzinie czuje się ona niekiedy gwałtownie przyciągana przez niego i zauważa, na podstawie pewnych oznak, że on także jest człowiekiem o zmysłowości zarazem surowej i wyrafinowanej. Lecz stwierdza ona również, co wzrusza ją do głębi, że „toczy się w nim walka przeciwko tej zmysłowości, która jeszcze nie znalazła swojego ukierunkowania”. Spier zresztą czasami zwierza się jej z tej walki. Pewnego dnia, kiedy ona odczuwa „niemal rozpaczliwe pragnienie kontaktu cielesnego z nim”, on opowiada jej spokojnie, że pragnie pozostać wierny swojej młodej przyjaciółce, która oczekuje go w Anglii, że stara się żyć w czystości, i twierdzi, iż jest z tego powodu szczęśliwy [...]. W ten oto sposób natura Etty, również zmysłowa i namiętna, znajduje w nim towarzysza zarazem znającego się na rzeczy i wyrozumiałego, jakiego potrzebowała, aby osiągnąć w tej dziedzinie autentyczną dojrzałość ludzką i duchową. Nie dojdzie do tego bez walki [...], lecz jej efektem będzie odkrycie i radość z miłości otwartej na uniwersalność – uniwersalność Boga i ludzi, których On kocha. Znamienne, że zanim jeszcze przyjmie ten wybór jako swój, mimo iż nigdy nie miała kontaktu z żadnym duchownym, zdarza się jej wypowiadać o pracy terapeutycznej Spiera w kategoriach niemalże kapłańskich:

S. przyjmuje sześciu pacjentów i z każdym z osobna spędza intensywnie parę godzin. Otwiera ich, wyciąga na wierzch ropę, dowierca się do źródeł, gdzie u wielu kryje się Bóg, choć sami o tym nie wiedzą [...] S. udziela pomocy każdemu. Wczoraj wieczorem przeczytałam w mojej „łazienkowej” powieści następujące zdanie o pewnym księdzu: „stał jako pośrednik między Bogiem a ludźmi. Proza życia nie była w stanie go poruszyć. Właśnie dlatego tak dobrze rozumiał dramat ludzi, którzy do niego przychodzili”.

Ta relacja nie przestanie być dla niej problemem na przemian z odczuciami wielkiego szczęścia. Zastanawia się na przykład, czy „nie jest nierozważna”, „nieostrożna aż po lekkomyślność”. Odkrywa w niej wszak cechę nieobecną we wcześniejszych swoich kontaktach z mężczyznami. Podczas gdy tamte związki pozostawiały w niej po początkowym olśnieniu jedynie pełną rezygnacji nostalgię, jej relacja ze Spierem była „coraz bogatsza, bardziej pasjonująca i głęboka”. I dla jej określenia częstokroć pod jej pióro nasuwa się słowo „przyjaźń”:

Gdy już nie wierzyłam, że to możliwe, pojawiła się nowa sposobność, w związku z tym, że nagle siła przyjaźni, dotychczas leżąca odłogiem, zaczynała rozkwitać. A ta przyjaźń może jeszcze wzrastać i rozszerzać się, ponieważ jesteśmy, jedno i drugie, świadomi sił, które w nas są; ponieważ kładziemy nacisk na te same wartości; ponieważ każdego dnia jesteśmy bardziej otwarci względem siebie i wobec całego świata [tłum. B.P.].

„Wobec całego świata”. To otwarcie na uniwersalność zakorzenia się u Etty w kulturze typowo europejskiej.

II. Europejskie korzenie i powołanie

Choć oczywiście Etty jest świadoma żydowskiego pochodzenia swej rodziny, znamienne, że nigdy nie pociągał jej syjonizm. Wielokrotnie oświadcza, iż jest szczęśliwa, że jest Holenderką. Lecz nie mniej obcy jest jej wszelki nacjonalizm: „Dusza nie ma ojczyzny, lub raczej ma tylko jedną wielką ojczyznę bez granic. Możliwe jest wzajemne zrozumienie się i zbliżenie. Ze swej strony muszę się do tego przyczynić, ponieważ doznaję w mej duszy i w mym umyśle poczucia solidarności ze wszystkimi epokami i wszystkimi krajami” [tłum. B.P.].

Spośród bliskich jej lektur cytuje bezładnie: „Michał Anioł i Leonardo. Także oni zaludniają moje życie: Dostojewski, Rilke, święty Augustyn i ewangeliści. Obracam się w wyśmienitym towarzystwie. Nie ma to związku z dawną Schöngesterei, skłonnością do estetyzowania. Każda z wymienionych osób na swój sposób ma mi do przekazania coś prawdziwego i to z bliska”.

A więc to w Europie Etty obiera swoje miejsce duchowe i kulturowe, pomijając wszelako – czego można żałować – wkład żydowskiej diaspory w tę kulturę. Lecz jej Europa rozciąga się „od Atlantyku po Ural” – choć, co ciekawe, a możliwe do zrozumienia przy ówczesnej sytuacji geopolitycznej, wymienia ona Rosję i Europę jako dwa odrębne byty, których przeznaczeniem jest się spotkać. Przepisawszy do swojego dziennika długi fragment listu Rilkego do jego przyjaciółki Lou Salomé, wyraża ona, „jakby pod nagłym natchnieniem”, postanowienie, które do tamtej chwili jeszcze nigdy nie wykrystalizowało się tak wyraźnie: „Później pojadę do Rosji jako ambasadorka Europy. Europa jest we mnie i później wszystko, co znam, co czuję, co intuicyjnie odkrywam, wykorzystam, aby zrozumieć Rosję i opowiedzieć o niej Europie, takiej, jaka jest [...] Stać się mediatorką pomiędzy tymi dwoma światami, które mają wszakże tak wiele punktów zbieżnych! Lecz w tym celu muszę się jeszcze dużo nauczyć, dojrzeć i zrozumieć!” [tłum. B.P.].

Etty uczęszczała zresztą na kursy rosyjskiego na uniwersytecie w Amsterdamie i zarabiała na życie ucząc podstaw tego języka – ojczystego języka jej matki. Wraz z niemieckim i francuskim otwiera on jej szerszy dostęp do tego, co nazywa swoją „drugą ojczyzną – literatury, poprzez którą dokonuję swoich eksploracji”. Lecz pod wpływem Spiera odkrywa ona coraz bardziej znaczenie i bogactwo relacji międzyludzkich:

Ludzie, przyjaciele, wielu przyjaciół. Praktycznie nie ma nikogo, z kim miałabym jakąś relację powierzchowną. Każda z nich ma swój charakter i właściwy sobie niuans. Nie może być mowy o niewierności jednej na rzecz drugiej. Koniec z traceniem czasu i minutami nudy! Trzeba się nauczyć coraz lepiej się odprężać pomiędzy dwoma głębokimi oddechami lub skupiając się na pięciominutowej modlitwie. Pomimo wszystkich tych spotkań, wszystkich pytań, wszystkich tych przedmiotów do studiowania, trzeba umieć wygospodarować sobie wielki obszar wewnętrznej ciszy, gdzie można by się skryć i naładować, nawet pośród wielkiego ruchu czy intensywnej rozmowy [tłum. B.P.].

Gdy pisze te słowa, minął niemal rok od dnia, kiedy to po raz pierwszy spotkała swojego „przewodnika”. Czytając je, można ocenić, na ile ta „chaotyczna” osobowość, jaką ukazała Etty na początku swojego dziennika, zdołała się ukonstytuować i stopniowo dojść do rozpoznania dróg swojej dojrzałości i swojego spełnienia psychicznego i duchowego. Ona w każdym razie jest tego świadoma: „Aby zrozumieć ludzi i idee, trzeba poznać także realny świat i zaplecze, dzięki któremu wszystko żyje i się rozwinęło”. Ostatnia próba, której zapowiedzi konkretyzują się i mnożą, nie omieszka – jak to zobaczymy – postawić ją w obliczu tego wyzwania. Zanim to nastąpi – myśl, że pewna samotność nieodłącznie towarzyszy każdemu życiu wewnętrznemu, a szczególnie uczeniu się prawdziwej wolności, wielokrotnie pojawia się w dzienniku. Etty spotkała się z tą myślą podczas lektury Briefe an einen jungen Dichter (Listy do młodego poety) Rilkego, i to również nada kierunek jej przeznaczeniu:

Znam dwa rodzaje samotności. Jedna wywołuje we mnie śmiertelny smutek i daje poczucie zagubienia bez żadnego kierunku. Druga, przeciwnie, czyni mnie silną i szczęśliwą. Pierwsza wynika z tego, że odnoszę wrażenie, iż nie mam już kontaktu z moimi bliźnimi, że jestem całkowicie oddzielona od każdego z nich i od samej siebie, do tego stopnia, iż nie rozumiem już, jaki sens może mieć życie [...] Lecz doświadczenie drugiej samotności umacnia mnie i dodaje pewności siebie. Odczuwam wówczas jedność z każdym, ze wszystkim i z Bogiem [...] Czuję się włączona w wielką całość wypełnioną sensem i mam poczucie, że mogę również dzielić się z innymi tą siłą, która jest we mnie [tłum. B.P.].

A oto [...] charakterystyczne echo okresu duchowej „pociechy”: „Przez parę miesięcy nie potrzebowałam tego zeszytu, bo życie było tak przejrzyste, jasne i intensywne: utrzymywałam łączność ze światem zewnętrznym i wewnętrznym; wzbogaciłam życie i własną osobowość; utrzymywałam w Lejdzie kontakty ze studentami [gdzie uczęszczała na kurs języków słowiańskich], studiowałam Biblię, Junga...”. To Julius Spier wprowadził w Biblię tę młodą Żydówkę, do tej pory ignorantkę Księgi, która ukształtowała duchową i historyczną świadomość jej przodków. „W tej dziedzinie – oświadczała – jestem jeszcze zupełną analfabetką”. Sam Spier odkrył bogactwo antropologiczne i symboliczne Biblii pod wpływem Junga. Zachował zwyczaj codziennej modlitwy, czytania Biblii i refleksji nad nią, zwłaszcza nad Nowym Testamentem, oraz obcowania z paroma wielkimi świadkami tradycji katolickiej: Augustynem, Franciszkiem z Asyżu, Tomaszem à Kempis.

Etty z zapałem przyjęła tę inicjację biblijną. Zdawała sobie sprawę, że chodzi o coś innego niż o wrażenia czysto literackie. „Zdarza się – pisze – że pewne zdanie z Biblii nabiera wyraźnego, nowego, bogatego w treść i żywego znaczenia: ‘Bóg stworzył człowieka na swój obraz’. ‘Kochaj bliźniego twego jak siebie samego’ itd.” A przede wszystkim pociąga ją Ewangelia świętego Mateusza – „tego dobrego Mateusza”, jak go nazywa – i postanawia, że zacznie go czytać „systematycznie, codziennie po śniadaniu”.

Kiedy indziej, czując się smutna, lekko zazdrosna po tym, jak Spier przeczytał jej list od Herthy, swej narzeczonej, która czeka na niego w Londynie, „chwyta Biblię” i otwiera ją – „po raz piąty!” – na rozdziale 13. Pierwszego Listu świętego Pawła do Koryntian, którego pierwsze wersety przepisuje, zanim wspomni, jaki oddźwięk wywołały w jej sercu:

„Gdybym mówił językami ludzi i aniołów, a miłości bym nie miał, stałbym się jak miedź brzęcząca albo cymbał brzmiący. Gdybym też miał dar prorokowania i znał wszystkie tajemnice, i posiadał wszelką wiedzę, i wszelką [możliwą] wiarę, tak iżbym góry przenosił, a miłości bym nie miał, byłbym niczym. [...] Miłość cierpliwa jest, łaskawa jest. Miłość nie zazdrości, nie szuka poklasku, nie unosi się pychą; nie dopuszcza się bezwstydu, nie szuka swego, nie unosi się gniewem, nie pamięta złego...” Co działo się we mnie, kiedy czytałam ten tekst? Nie mogę tego jeszcze zbyt dobrze wyrazić. Miałam wrażenie, że różdżka różdżkarza uderzyła w zaskorupiałą powierzchnię mojego serca i sprawiła, że wytrysnęły z niego ukryte źródła. I oto nagle uklękłam obok mojego stolika, podczas gdy miłość, jakby wyzwolona, przenikała mnie całą, uwolniona od pożądania, zazdrości, niechęci... [tłum. B.P.].

I, jak sama wyznaje, właśnie pod wpływem tego tekstu, który powszechnie nazywany jest „hymnem o miłości”, zdoła ona przezwyciężyć swój żal do rodziców, który przez długi czas odczuwała.

Etty nie myliła się pisząc parę miesięcy wcześniej te słowa: „Towarzyszy mi uczucie, jakbym w minionych trzech dniach przeszła przyspieszony proces wzrostu, który zwykle trwa lata”. Niewątpliwie przyczyniła się do tego, jej zdaniem, inicjacja biblijna, którą zawdzięczała Juliusowi Spierowi. Czy gdyby ten, o którym mówi, że „asystował przy narodzinach jej duszy”, nie był zmarł przedwcześnie, w wigilię owego dnia, kiedy miał być deportowany, czyż nie odkryłaby wyraźniej tej Obecności, która promienieje w Ewangeliach oraz w listach świętego Pawła? Jedno z ostatnich słów umierającego, nabożnie zapisane w jej dzienniku, pozwala nam zadać sobie to pytanie, przy całym szacunku dla tajemnicy jej intymności. Po tym, jak po raz ostatni zobaczyła go żyjącego, Etty pisze na trzeciej stronie jedenastego i ostatniego zeszytu swojego dziennika:

Gdybyś wiedział, jak się cieszę, że mogę brać w tym udział. Wróciłam w porę, tak że zdążyłam pocałować twoje zwiędłe umierające usta. Jeszcze raz chwyciłeś moją rękę i przycisnąłeś ją do warg. Kiedy przekroczyłam próg twojego pokoju, powiedziałeś: Das reisende Mädchen. Podróżniczka. – Miewam dziwaczne sny, śniło mi się, że Chrystus mnie ochrzcił – zwierzyłam mu się.

Pewne jest przynajmniej to, że droga, na którą weszła Etty pod kierunkiem swego przewodnika, jest zarazem drogą budowania jej osobowości i odkrywania relacji z Obecnością, jednocześnie transcendentną i „wrażliwą na serce”, jak mówił Pascal, czy też, według świętego Augustyna, „głębszą od tego, co jest we mnie najgłębsze”.

III. Relacja i zażyłość z Bogiem

Po ośmiu miesiącach od czasu, kiedy zaczęła spisywać swój dziennik, Etty czyni krótką wzmiankę o tym, że odczuwa coś w rodzaju powołania literackiego: „Ciekawe, że kiedy tak od pewnego czasu siedzę pełna twórczej weny, chętnie napisałabym nowelę o dziewczynie, która na przykład nie umie klęczeć...”. Etty wyjawiła nam dwa miesiące wcześniej, że ów tekst, którego nigdy nie zdążyła zredagować, miał być echem przeżytego doświadczenia:

Tego popołudnia nagle uklękłam na brązowym chodniku w łazience, z głową zawiniętą w peniuar, który leżał na wiklinowym krześle. Nie potrafię porządnie uklęknąć, odczuwam coś w rodzaju zażenowania. Dlaczego? Niewątpliwie dlatego, że jest we mnie także skłonność do krytycyzmu, racjonalizowania, nawet ateizmu. A jednak jest we mnie od czasu do czasu głębokie dążenie, aby uklęknąć, rękami zakrywając twarz, i w ten sposób odnaleźć wewnętrzny spokój, wsłuchując się w źródło ukryte w najgłębszej części mnie samej [tłum. B.P.].

Ten nieoczekiwany gest być może zrodził się pod wpływem wyznania jej przyjaciółki, Henny Tideman, „energicznej, trzydziestopięcioletniej rudowłosej dziewczyny”, która pewnego wieczoru powiedziała do niej: „Widzisz, przypominam tym dziecko, które ma kłopoty: klękam na środku mojego pokoju i pytam Boga, co powinnam uczynić”. Stopniowo to milczące klękanie w samotności stanie się jej zwyczajem, i to coraz bardziej niezbędnym życiowo. Nieco później napisze ona: „‘O dziewczynie, która nie potrafiła klęczeć, a mimo to uczyła się tego na kokosowej macie w łazience’. Te sprawy są bodaj bardziej intymne niż te związane z seksualnością. Chciałabym odmalować ze wszystkimi niuansami zachodzący we mnie proces – dziewczyny, która uczy się klękać”.

Coraz większa zażyłość z obecnością Boga w jej życiu skłania Etty do zachowywania w stosunku do osób, które ją pociągają, tego „dystansu”, który, nie izolując jej ani ich nie odstręczając od niej, pozwala jej uniknąć wszelkiej namiętnej fascynacji: „Słuchać, słuchać wszędzie, słuchać aż do najgłębszej istoty bytów i rzeczy. Kochać i opuszczać tych, których kocham, i w ten sposób zgadzać się umrzeć, lecz po to, aby się odrodzić – to wszystko jest bolesne, lecz zarazem pełne życia” [tłum. B.P.].

Nie mogąc zacytować obszerniejszych fragmentów dziennika Etty, chciałbym wspomnieć tutaj o innym aspekcie tych stronic, gdzie Etty wypowiada się jako „wierząca”, według określenia, którym posługuje się dla oznaczenia tego etapu swojej ewolucji. Ponieważ nie odziedziczyła tradycyjnego słownictwa religijnego, żydowskiego czy chrześcijańskiego, wypracowuje swój własny język, symboliczny i mistyczny – nawet jeśli ten wykazuje pewne analogie z językiem myślicieli czy pisarzy duchowych, z którymi ona nie miała okazji się zapoznać. Filozof i teolog Wim R. Scholtens, specjalista od Kierkegaarda, zwraca uwagę na pewien tekst Etty, który nazywa on „jedną z najoryginalniejszych wypowiedzi, jakie zostały sformułowane w XX stuleciu w sferze doświadczenia religijnego”: „Jest we mnie głęboki dół, który zajmuje Bóg. Czasem mogę się do Niego dostać, ale częściej przed jamą leżą kamienie i gruz, wtedy Bóg leży zakopany i muszę Go na nowo wygrzebać!”

Jest w tym dopiero pierwszy przejaw relacji z Bogiem, która będzie trwała i pogłębiała się aż do końca jej młodego życia, a którą być może przeżywała ona aż po swój ostateczny kres w tragicznej anonimowości Oświęcimia. W tym czasie bowiem nazistowski terror rozszalał się nad Holandią. Od lutego 1941 roku w następstwie wydarzeń w żydowskiej dzielnicy Amsterdamu Niemcy przeprowadzają pierwsze łapanki. Etty pisze: „Znowu aresztowania, terror, obozy koncentracyjne, rozłąka wbrew woli z ojcem i rodzeństwem. Poszukujemy sensu życia i zastanawiamy się, czy to w ogóle ma jakiś sens”. Przeczuwa jednak, że odwołanie się do „Boga” [...] może wyzwolić trochę światła w tych ciemnościach: „Ale ta kwestia należy do takich, które można rozstrzygnąć jedynie z własnym sumieniem i z Bogiem. Być może każde istnienie ma swój własny sens, którego szukamy aż po kres egzystencji”.

Pozostaje faktem, że chwilowo ma poczucie, iż „...straciłam wszelką łączność z rzeczami i z życiem. Mam wrażenie, że wszystko dzieje się przypadkiem [...] Ta perspektywa wydaje się bardzo złowieszcza i towarzyszy jej wielka bezradność”. Jakże aktualne są tego rodzaju pytania pod koniec naszego wieku! Etty, która przeczuwała to, co ją czekało, w pewnym sensie uprzedziła to pytanie. Pewnego dnia zadała je Juliusowi Spierowi: „Czyż nie jest niemal bezbożnością wierzyć jeszcze tak mocno w Boga w epoce takiej jak nasza?” [tłum. B.P.]. Nie zdradziła nam odpowiedzi Spiera. Lecz oto, jak „wypracowała” własną – nie w jakiś abstrakcyjny i teoretyczny sposób, lecz wydobywając ją z samej treści swojego życia i ze swojego dialogu z tym Bogiem, który od tamtej chwili stał się dla niej silnie obecny:

Niedzielna poranna modlitwa

Boże, tymi czasami rządzi strach. Dzisiejszej nocy po raz pierwszy leżałam z iskrzącymi w ciemności oczami, nie mogąc zasnąć, a wiele obrazów ludzkiego cierpienia przesuwało się w mojej wyobraźni. Obiecam Ci jedno, to drobiazg, ale jednak: nie będę kłaść trosk o przyszłość na barki dnia dzisiejszego jak kolejnego ciężkiego brzemienia, ale to wymaga trochę wysiłku. Teraz każdy dzień ma siebie dość. Pomogę Ci, Boże, żebyś nie stracił wszystkich sił z mojego powodu, ale z góry nie mogę niczego zagwarantować. To jedno widzę coraz wyraźniej: Ty nie możesz nam pomóc, to my Ciebie musimy wesprzeć, dzięki czemu sami sobie przyjdziemy z pomocą. Jedyne, co możemy ocalić w tych czasach, to cząstkę Ciebie, która jest w nas. To jedyne, co jest istotne. Być może jesteśmy w stanie odkopać Cię ze spustoszonych serc innych ludzi.

Kiedy po raz pierwszy zostały opublikowane fragmenty dziennika Etty, pewna Żydówka, ocalała z obozów, która dobrze ją znała, oznajmiła: „Przypominam sobie jeszcze, że podczas jednej z naszych ostatnich rozmów Julius Spier powiedział na temat Etty: ‘Zmieniło się w niej coś istotnego’„. To coś istotnego dotyczy w każdym razie kwestii jej stosunku do Boga. Faktem jest, że człowiek spontanicznie szuka swojego Boga – bądź substytutów Boga – w kierunku mocy. Trudno jest mu nie projektować na Boga tej mocy, której sam nie posiada, a która wszak nurtuje jego wyobraźnię i marzenia. Lecz w miarę jak wykracza poza tę uproszczoną i paternalistyczną koncepcję „Boga”, zostaje postawiony wobec znamiennego paradoksu, który odkrywa w osobie Chrystusa. W Jezusie bowiem Bóg objawia się w swej „chwale”, według ewangelisty Jana (J 1, 14), to znaczy w Prawdzie promieniejącej tym, czym jest. A owa chwała, jedyna, jakiej się domaga, to chwała kochania. Bowiem nie tylko „Bóg jest miłością” (1 J 4, 8), lecz jest On samą miłością.

I, jak wyraził to niedawno jeden z najwybitniejszych filozofów tego stulecia, Paul Ricoeur, powinniśmy „sformułować na nowo, w kategoriach miłości”, tradycyjną koncepcję „wszechmocy” Boga. „Jedyną potęgą Boga jest bezbronna miłość. Bóg nie posiada innej siły, jak potęga miłości” [...]. Nie pozwala więc sobie – zauważa współczesny teolog, ojciec François Varillon – na stosowanie przemocy w stosunku do człowieka, choćby był on potwornym złoczyńcą. „A jeśli przyjmujemy Jego obecność w naszym życiu, tym samym stajemy się zdolni dostarczyć Mu powodu, aby nas kochał – choćby w dniu naszej śmierci”, oraz odkryć, iż to do miłości będzie należało ostatnie słowo w naszej tragicznej historii. „Potrzeba długiego doświadczenia – zauważa dalej ojciec Varillon – potrzeba być może całego życia, aby nieco zrozumieć, że w porządku miłości mocą jest słabość”. Tym bardziej zdumiewające jest, że Etty wystarczyło zaledwie kilka miesięcy, aby to przeczuć. Oto, co pisze 11 lipca 1942 roku:

Jeśli Bóg nie będzie mi już pomagać, ja pomogę Jemu. [...] Tutejsi Żydzi opowiadają sobie przyjemne historyjki, że zostaną zamurowani w Niemczech czy wytruci gazem. [...] Wczorajszy dzień należał do ciężkich, bardzo ciężkich, musiałam wiele przecierpieć w duchu i przetrawić na nowo. Przyswoiłam sobie wszystko, co napłynęło z prądem życia i teraz mogę udźwignąć więcej niż wczoraj. Przypuszczalnie właśnie to daje mi wewnętrzną pogodę ducha i spokój. [...] Wręcz rezygnuję z wymagań wobec siebie samej, ponieważ poczucie słuszności nakazuje mi wspierać innych. Jestem przekonana, że mam pomagać Bogu w takim stopniu, jak to możliwe, a jeśli to się uda, wtedy także innym.

Z tą samą przenikliwością dodaje co prawda: „Nie można jednak robić sobie żadnych heroicznych iluzji w tym wypadku”. Lecz nazajutrz, 12 lipca 1942 roku, powraca do tego wewnętrznego wezwania, by „pomagać Bogu”:

Tak, Panie, sądząc po wypadkach, wydaje mi się, że niewiele już możesz zrobić, one stały się częścią tego życia. Nie pociągam Cię za to do odpowiedzialności. Ty potem możesz obarczyć nią nas. Niemal z każdym uderzeniem serca uświadamiam sobie coraz bardziej, że nie potrafisz nam pomóc, za to my musimy wesprzeć Ciebie, a tego domu w nas, w którym mieszkasz, powinniśmy bronić aż do końca. [...] Zaczynam się uspokajać, dzięki rozmowie z Tobą. W najbliższej przyszłości będę często wdawać się z Tobą w dysputę, aby tym sposobem przeszkodzić Ci w ucieczce ode mnie. Przeżyjesz jeszcze we mnie chude lata, Panie, karmiony dostatecznie treściwie przez moje zaufanie, ale uwierz mi, będę nadal dla Ciebie pracować, pozostanę Ci wierna, i nie wypędzę Cię z mojego terytorium.

W tym miejscu przychodzi na myśl odpowiedź księdza Badilona dana arystokratce Sygne de Coûfontaine, która buntuje się przeciwko ofierze, jakiej się od niej żąda w Zakładniku Paula Claudela: „Cóż słabszego i bardziej bezbronnego niż Bóg, skoro bez nas nic nie może?” W odstępie trzydziestu lat genialny poeta w czasach tryumfu racjonalizmu i młoda Żydówka w najtragiczniejszych chwilach w dziejach Europy stykają się – choć nigdy się nie spotkali – w tej samej wstrząsającej intuicji. Wydaje się bowiem, że to na naszym kontynencie, na tej małej niemal wyspie Eurazji, utrwaliła się ona najwyraźniej, w tragicznych czasach, w życiu oraz modlitwie mężczyzn i kobiet. I właśnie uświadamiając to sobie, Etty ostatecznie odkryła swoje powołanie: „Trzeba, żeby ktoś przeżył, aby zaświadczyć, że Bóg żył w czasie takim jak nasz. A dlaczego ja nie miałabym być tym świadkiem?” [tłum. B.P.].

Nie jest to w jej przypadku jakiś rodzaj mistycznej ucieczki. Pisze ona dalej: „Należy utrzymać ścisły kontakt ze współczesnym realnym światem i starać się określić w nim swoje miejsce. Nie należy tylko żyć wiecznymi wartościami [...] Żyć pełną piersią na zewnątrz i w środku, nie poświęcać niczego z zewnętrznej rzeczywistości na rzecz wewnętrznej, i odwrotnie – to piękna misja”. [...]

Etty nie mniej głęboko poruszyły złowieszcze pogłoski krążące w jej otoczeniu: „Najświeższe wiadomości mówią, że wszyscy holenderscy Żydzi zostaną wywiezieni przez Drenthe do Polski. Angielska rozgłośnia podała, że od kwietnia zeszłego roku zginęło 700 000 Żydów w Niemczech i na okupowanych terenach. Jeśli pozostaniemy przy życiu, to z taką ilością ran, że będziemy je czuć aż do końca.

Te przygnębiające stwierdzenia nie przeszkadzają jej dodać: „Mimo to nie uważam, by życie było bezsensowne, Boże, nie mam na to żadnego wpływu. Bóg nie jest odpowiedzialny za ten bezsens, który sami sobie stwarzamy, to my ponosimy winę. Wiem, że w tysiącach obozów koncentracyjnych umarło już tysiące ludzi, mam tego świadomość, i kolejne informacje nie wywołują u mnie niepokoju. [...] A jednak nadal uważam, że życie jest piękne i głębokie. W każdej minucie”.

Etty nie godzi się już na codzienne upokorzenia narzucane przez okupanta: zakaz korzystania z publicznych środków transportu, wchodzenia do parków oraz sklepów ze świeżymi warzywami „w celu ochrony zdrowia Aryjczyków” itd. Pewnej nocy wstaje, by to wyjaśnić w swym dzienniku w następujących słowach:

Do poniżania konieczne są dwie strony: ten, kto poniża, i osoba, którą chce się upokorzyć. Brakuje więc drugiego elementu, jeśli strona pasywna okaże się odporna na każdą taką próbę, poniżenia spełzną na niczym. Jedyne co po nich pozostaje, to uciążliwe zarządzenia, które ingerują w powszednie życie, ale nie mają charakteru upokorzeń czy ucisku, uwierających duszę. Należy wychowywać Żydów pod tym kątem [...] Mogą nam trochę utrudnić życie, ograbić z dóbr materialnych, z zewnętrznej wolności przemieszczania się, ale to my dopuszczamy się największej grabieży na nas samych, gdyż błędną postawą pozbawiamy się najlepszych sił, godząc się na poczucie bycia prześladowanym, znieważanym i ciemiężonym, jak również ulegając uczuciu nienawiści i bufonadzie, która maskuje strach. Można być czasem przybitym z powodu krzywdy, którą nam wyrządzono – to zrozumiałe i ludzkie. Mimo to: my sami popełniamy największy rabunek. Uważam, że życie jest piękne i czuję się wolna. Niebiosa we mnie są równie szeroko rozpięte jak nade mną. Wierzę w Boga i w ludzi i stopniowo nabieram odwagi, aby powiedzieć to szczerze – bez fałszywego wstydu.[...] Pokój dopiero wtedy stanie się autentyczny, gdy każda jednostka najpierw zawrze rozejm z sobą, pozbawiając się nienawiści do bliźnich, niezależnie od ich rasy czy narodu, przezwyciężając ją i przemieniając w coś, co na dłuższą metę może okazać się miłością. Czy wymagam zbyt wiele? A jednak to jedyne rozwiązanie. [...] Należę do szczęśliwych ludzi i sławię to życie, tak właśnie, w roku Pańskim – ciągle jeszcze Pańskim – 1942. Który to już rok wojny?

Nie chodzi tu, uściśla, o to, by okazywać upodobanie do tego, co jest niemożliwe do zaakceptowania u przeciwnika: „Można doskonale być bojowym i wiernym swoim zasadom, nie pogrążając się w nienawiści”. I dodaje, jakby dla skonkretyzowania tego przekonania, które w istocie pewnego dnia miało się sprawdzić u niej w sposób, którego sekret na zawsze zachowały oświęcimskie baraki: „Mówiąc bez ogródek, co być może będzie ze szkodą dla mojego pióra: gdyby jakiś esesman zadeptał mnie na śmierć, rzuciłabym ostatnie spojrzenie na jego twarz i zastanawiałabym się ze zdumieniem i w odruchu człowieczeństwa: ‘O Boże, jak straszne rzeczy musiałeś przeżyć, mój chłopcze, by coś takiego zrobić!’„ [tłum. B.P.].

IV. Pośród udręki ubogich

Lecz Etty czekało jeszcze nowe głębokie doświadczenie. Jej przyjaciele komuniści i trockiści przystąpili do ruchu oporu. Zaniepokojeni o jej przyszłość, kilkakrotnie proponowali jej schronienie w podziemiu, czego Etty za każdym razem odmawiała. Wreszcie jeden z nich [...], Klaas Smelik, podejmuje ostatnią próbę w tym względzie. Opowiedział, jak przebiegało to ostatnie, dramatyczne spotkanie, kiedy Etty po raz kolejny odrzuciła propozycję. Wobec tej nowej odmowy Smelik chwycił ją za ramiona i próbował jeszcze raz przekonywać o niebezpieczeństwie, jakie jej groziło: „Wyswobodziła się i stanęła w odległości półtora metra. Popatrzyła mi w oczy z wyrazem, którego u niej nie znałem, i powiedziała do mnie: ‘Nie rozumiesz mnie’. Odparłem: ‘Nie, nic z tego nie rozumiem, na litość B...! A więc zostań tutaj, ty idiotko!’ Wtedy powiedziała: ‘Chcę dzielić los mojego narodu’. Usłyszawszy te słowa uświadomiłem sobie, że wszystko na nic. Ona nigdy nie przyjdzie schronić się u nas”.

Etty w istocie zdawała sobie sprawę, że ogromna większość Żydów skazanych na deportację żyła skromnie, a wielu było prawdziwymi biedakami. Wówczas postarała się o zatrudnienie przy Radzie Żydów w Amsterdamie, która po jakimś czasie wysłała ją do obozu przejściowego w Westerborku, gdzie miała pełnić rolę „pomocy społecznej dla ludności przebywającej tam przejściowo”. W wysyłanych potajemnie listach do przyjaciół w Amsterdamie Etty szkicuje przejmujący obraz życia codziennego w obozie, jego organizacji, jego różnorodnej ludności, udręki i fałszywych nadziei internowanych, lecz również ukazuje nam wielkość swej duszy poddanej próbie tej granicznej sytuacji ludzkości, w jakiej po raz pierwszy w swym życiu się znalazła. Jak zauważył pewien holenderski jezuita: „U znacznej liczby osób tego rodzaju ekstremalna sytuacja rodzi niepokój bądź apatię. W przypadku Etty wystąpiło coś zupełnie przeciwnego: przemożna intensywność życia”. Poczynając od tego okresu, niejednokrotnie powraca w jej zapiskach pewne wyrażenie: „być wydaną”, „wydawać się”. I tak, 6 lipca 1942 roku, pisze:

Wszystkie siły, miłość i ufność w Boga, które mam w sobie i które ostatnio w cudowny sposób rozwijają się, muszę mieć w pogotowiu dla każdego, z kim zetknę się przypadkiem na swojej drodze i kto będzie ich potrzebował [...] Obecnie istnieje wybór: albo myślimy wyłącznie o sobie i własnym ocaleniu, albo dystansujemy się od wszelkich osobistych marzeń i poświęcamy się. Dla mnie poddanie się nie oznacza rezygnacji czy obumierania, lecz niesienie pomocy, tak jak mogę, tam gdzie Bóg mnie przez przypadek umieści.

A na ostatniej stronie jej dziennika, opatrzonej datą 13 października 1942 roku, można przeczytać owo zdanie, które nie będzie niestosownością określić jako „eucharystyczne”: „Podzieliłam własne ciało jak chleb i rozdałam ludziom. A dlaczego nie? Oni są bardzo głodni i długo odczuwali jego brak”.

W miarę jak zbliża się ona do ostatecznego daru z siebie, dziennik Etty, a później jej listy z Westerborku coraz bardziej stają się modlitwą. I wypada zakończyć tą modlitwą. Stanowi ona w pewnym sensie syntezę duchowej przygody córki naszej Europy i naszego wieku. Mowa o ostatnim liście, który udało jej się przekazać przyjaciółce i najbliższej powiernicy, chrześcijance, Henny Tideman. Dziewiętnaście dni później, 6 września 1943 roku, Etty deportowano do Oświęcimia wraz z całą jej rodziną.

Tideke,

[...] Po południu odpoczywałam na swej pryczy, gdy nagle poczułam, że muszę zanotować w moim pamiętniku poniższy fragment:

Ogromnie mnie wzbogaciłeś, Boże, pozwól mi rozdawać siebie całymi garściami. Moje życie przeistoczyło się w nieustający dialog z Tobą, Panie. Kiedy stoję w jakimś zakątku obozu, z nogami wrośniętymi w Twoją ziemię i twarzą zwróconą ku niebu, niekiedy po mojej twarzy spływają łzy, zrodzone ze wzruszenia i wdzięczności, która szuka ujścia. Również wieczorem, gdy leżę w łóżku i znajduję spokój w Tobie, czasem łzy wdzięczności ciekną z moich oczu. Tak właśnie wygląda moja modlitwa.

Od kilku dni czuję ogromne zmęczenie, ale i to minie. Wszystko toczy się zgodnie z własnym głębokim rytmem; należy wpajać ludziom, by wsłuchiwali się w ten rytm, uczyć ich tej najistotniejszej w życiu umiejętności, którą człowiek powinien sobie przyswoić.

Nie walczę z Tobą, Panie. Moje życie przypomina wielki dialog. [...] Czasem chciałabym wyryć małe prawdy i przenikliwe opowieści, ale za każdym razem moja ręka żłobi jedno i to samo słowo: „Bóg”, które obejmuje całą resztę, toteż już nie muszę wymieniać innych. Moja twórcza energia przemienia się w wewnętrzne dialogi z Tobą. Pulsujące uderzenia mojego serca stały się bardziej nerwowe i spokojniejsze zarazem. Mam wrażenie, że moje duchowe bogactwo stale rośnie.

[...] Moje [życie] jest łańcuchem następujących po sobie duchowych cudów. Dobrze, że znów mogę się tym z kimś podzielić.

Jak to dobrze, Etty, że znaleźliśmy w tobie kogoś, kto nam to mówi, poprzez inny cud – cud słowa, które ujawniło się po trwającym pół wieku milczeniu – aby nam przypomnieć „o tym, czego najważniejszego może się nauczyć człowiek w tym życiu”.

 

Tłumaczyła Barbara Piotrowska

 

1 „Nouvelle revue théologique” 123/1999, s. 397-416. Skróty od redakcji „ŻD”.
2 W Wydawnictwie WAM przygotowywana jest do druku książka Przerwane życie. Pamiętnik Etty Hillesum 1941-1943 w przekładzie Iwony Piotrowskiej. Fragmenty dzienników cytowane przez autora – jeśli nie zaznaczono inaczej – pochodzą z tego wydania (red.).

 

 

 

 

 DO GÓRY  •  NASTĘPNY