ŻYCIE DUCHOWE  •  JESIEŃ 2000 

DUCHOWOŚĆ I ŻYCIE •


 

STANISŁAW OBIREK SJ

Życie duchowe księdza Józefa Tischnera

 


 

 

To było chyba w maju, a więc na dobry miesiąc przed jego śmiercią. Mówiłem o najnowszej książce Księdza Profesora, o tym, jak ważna jest ona dla mnie i dla tylu innych. Ksiądz Profesor przypatrywał mi się uważnie, skinieniem głowy podziękował za przyniesienie Komunii św. i na pożegnanie mocno uścisnął mi dłoń.

Jeszcze nie traciłem nadziei, ufałem, że jednak napisze nam, jak pojmuje życie duchowe. I napisał. Jego odejście, pogrzeb, najpierw w Krakowie, a potem w Łopusznej. List Ojca Świętego, kazanie ks. bpa Józefa Życińskiego, komentarze w mediach, prawie cały „Tygodnik” mu poświęcony, ciągle dosyłane wspomnienia i listy. A nasze rozmowy, jego uczniów i przyjaciół...

Nie, ks. Józef Tischner nie odszedł, jego duchowa obecność jest zwielokrotniona. Czasem mam wrażenie, że jego odejście było konieczne, by uzmysłowić nam wagę jego obecności.

A jednak utrata jest dojmująca jak odejście Rodzica, kogoś jedynego w swoim rodzaju. Osierocenie. To chyba najczęściej pojawiające się słowo określające rodzaj tej utraty. A przecież osierocenie to nie tylko utrata, to nie tylko ból. To również wyzwanie, by zacząć żyć na własny rachunek, dojrzale i odpowiedzialnie.

Pamiętam, jak lubił na wykładach komentować klasyków: Platona, świętego Augustyna, Hegla, Nietzschego, Husserla, Heideggera... To było zaproszenie do wejścia w ich świat, do obcowania z najlepszymi. Podobnie zresztą czytał Ewangelię, Katechizm. Może właśnie dzięki tej uważnej lekturze tekstów z przeszłości potrafił tak przenikliwie czytać „tekst” rozgrywający się na jego oczach? To pewnie filozofia, to etymologiczne umiłowanie mądrości, pozwoliła mu na uzyskanie dystansu wobec doraźnych i koniunkturalnych sporów i dyskusji. Był ponad i, paradoksalnie, był głęboko zanurzony w tym, co najważniejsze. Przekonuję się o tym po raz kolejny, wertując książki, które pozostawił, a które ukazują się w kolejnych wznowieniach. Jedną z nich, szkic Pomoc w rachunku sumienia, przeczytałem po raz pierwszy w całości i nader uważnie. Może to duchowy testament Księdza Profesora. W każdym razie warto do niej sięgać.

Najpierw mówi o konieczności świadomości naszego współudziału w złu dostrzeganym i potępianym. „O tym, że na świecie jest wiele zła, wiemy wszyscy. Często robimy rachunek sumienia światu. Szczególnej odwagi i dojrzałości potrzeba jednak do tego, by w ogromnej rzece zła wykryć mały strumyk, którego początki są we mnie”. Potem zwraca uwagę, że musimy odnaleźć siebie, pełną prawdę o sobie. Wydaje nam się niekiedy, że tego uczą mędrcy ze Wschodu, tymczasem to nasza, chrześcijańska, tradycja również mówi o prawdzie, o sumieniu. Bardzo to wszystko tradycyjne, a jednak zaskakująco nowoczesne: „Nie chodzi o to, by «grzechów» było mało czy dużo, lecz chodzi o odnalezienie siebie – swej wielkości i nędzy – w świetle prawdy. Sumienie żyje z prawdy. Prawda odnajduje w sumieniu swe życie. Przechodząc przez młyn sumienia, prawda staje się naszym chlebem codziennym”.

To jakby preludium, pierwsza odsłona ustawiająca rachunek sumienia we właściwej perspektywie. Potem Tischner przechodzi do klasycznego schematu: mój stosunek do Boga, do bliźniego i do siebie samego. A czyni to w sposób nader dyskretny, choć zdecydowany i bez niedomówień. Czasami aż dziwi wierność nauczaniu Kościoła (por. antykoncepcja) u tego filozofa, który w tak wielu budził wątpliwości co do swej ortodoksji...

A zatem Bóg i Jego miejsce w moim życiu. Wiara i rozum; jak je godzę, a może są w konflikcie: „Wiara i rozumienie to dwie duchowe moce, ściśle ze sobą powiązane. Kto chce mieć samo rozumienie bez wiary, ten błądzi – i błądzi ten, kto chciałby wierzyć, nie próbując rozumieć. Tajemnice wiary nie zabijają rozumu, ale go uskrzydlają. Ani rozum nie powinien lękać się wiary, ani wiara rozumu”. To wcale nie jest takie łatwe, dlatego trzeba dać się pouczyć, trzeba sięgać do tych, którym się udało znaleźć klucz i mądrość: „Wędrówka w stronę Boga Miłości nie jest łatwa. Dlatego dobrze mieć obok siebie «mistrzów» tej wędrówki. Myślę przede wszystkim o wielkich pisarzach religijnych, mistykach i teologach, którzy wyprzedzili nas w tym wędrowaniu, takich jak św. Augustyn, św. Jan od Krzyża, Mistrz Eckhart, Jan Tauler czy współczesny nam Tomasz Merton. Czy nasza wiara ma takiego mistrza?” Warto zatrzymać się nad tym pytaniem. Zaciekawia to zestawienie nazwisk – nie ma tu filozofów, są mistycy.

A bliźni? Jak na niego patrzę, kim on dla mnie jest? Chodzi tu nie tylko o potrzebujących i o mój stosunek do biednych, bo to nie tylko oni wyznaczają jakość mojej wiary. Również emocje, jakie budzi we mnie obecność tych, którym się udało, którzy są po prostu lepsi ode mnie: „Zazdrość nienawidzi bliźnich nie dlatego, że są źli, ale dlatego, że są dobrzy, a nawet lepsi od nas. W gruncie rzeczy nienawidzi ona dobra, o ile nie jest «jej dobrem». Zazdrość rzuca podejrzenia, oskarżenia, wiecznie «demaskuje» innych, nie spocznie, dopóki nie «dowiedzie», że bliźni jest niecnym obłudnikiem”. A doznana krzywda? „Czasem trudno wybaczyć. Trudno mówić, że nie boli, gdy wszystko boli”. Trudno w to uwierzyć, ale to naprawdę przede wszystkim mój problem, a nie bliźniego, bo przebaczenie leczy przede wszystkim mnie samego: „Przebaczenie oczyszcza mnie, a nie mego winowajcę – oczyszcza z pragnienia odwetu. Mogę teraz złożyć sprawę w ręce Boga: niech On będzie sędzią”.

W mych stosunkach z bliźnimi nie jestem tylko emocjami i duchem, jestem też, i może nade wszystko, ciałem. I jakość tego bycia poprzez ciało jest nader ważna, bo ona też jest sprawdzianem mojej wiary: „Ogołocona z nadziei i – co za tym idzie – miłości, cielesność została oddana w niewolę «pożądliwości» i wszystkim w niej zakorzenionym lękom. Jakieś «obce prawo» zamieszkało w ciele. Celem rozkoszy stała się sama rozkosz. Miłość nie otwiera już człowieka na «Innego» – Boga i bliźniego – którzy są poza człowiekiem, ale zmusza go do tego, by zalękniony kręcił się wokół samego siebie”.

A co mamy mniemać o sobie samych, jak na siebie patrzeć i jak się oceniać? Klucza dostarcza sama Ewangelia: „Człowiek jest jak obumierające ziarno, które kiełkując, coś traci i coś odzyskuje. Tak «dojrzewa» do królestwa niebieskiego. Miłość człowieka do siebie samego jest zarazem miłością jedynego w swoim rodzaju, niepowtarzalnego obrazu i podobieństwa Boga, jakie każdy nosi w sobie. Urzeczywistniamy tę miłość jako «naśladowanie Chrystusa»„.

Wszak nie jest łatwo, zwłaszcza dziś, być sobą. Tak wiele głosów, tak wiele recept, tak wielu proroków. Kto ma rację, za jakim głosem pójść? W tobie jest odpowiedź, ty możesz zdecydować, czy pójdziesz za dobrem czy za złem, ty i tylko ty: „«Być sobą» to być dobrym na swój szczególny, niepowtarzalny sposób. [...] Bycie sobą buduje się bowiem ze splotu wolności i dobroci. Dobro nie istnieje inaczej, jak tylko jako konkretna dobroć i wolność konkretnego człowieka. Być złym to nie być do końca sobą, lecz pozwolić na to, by nas «poniosły» obce nam żywioły”. Ważne wszak nie tylko unikanie zła, o wiele istotniejsze jest pójście za właściwą melodią: „Chrystus jest jakby muzyką, która brzmi przez wieki i pociąga ludzi do szczególnego «tańca». «Ludzie patrzą na was i chwalą Boga, który jest w niebie»„. Czy tak naprawdę jest, czy tak choć czasami bywa?

A jak to robić? Odpowiedź jest znowu zaskakująco prosta – być szczerym, żyć w prawdzie: „Bycie sobą, autentyzm – to po prostu szczerość. To prawda wcielona w człowieka. Jestem, jaki jestem. Znam swoje miejsce wśród ludzi i ani się nie poniżam, ani nie wywyższam. Nie wchodzi się do nieba w cudzym przebraniu”.

Ksiądz Profesor Józef Tischner nie tylko uczył. On tak właśnie żył.

 

 

 

 

 DO GÓRY  •  NASTĘPNY