Chrześcijaństwo ponownie odkrywane

HOMILIE

Uwierzmy w imię Jezusa i miłujmy się wzajemnie

 

Dz 9, 26–31
1J 3,18–24
 J 15,1–8

Kościół cieszył się pokojem w całej Judei, Galilei i Samarii. Rozwijał się i żył w bojaźni Pana, pełen pociechy Ducha Świętego (por. Dz 9,31). Te słowa z dzisiejszej pierwszej lektury biblijnej przedstawiają nam obraz spokojnego i wzorowego życia Kościoła w pierwszych latach po wniebowstąpieniu Jezusa. Widzieliśmy także jeden konkretny epizod z jego najwcześniejszej historii — wspólnota uczniów Jezusa akceptuje świeżo nawróconego Pawła. Zwróćmy uwagę na dwie sprawy: z jednej strony mówi się o tamtych chrześcijanach, że żyją w pokoju i w bojaźni Bożej, tzn. bez grzechu, lub jeszcze inaczej: według zasad Ewangelii, z drugiej strony Duch Święty napełnia ich pociechą, a osoba Pawła, do niedawna zajadłego wroga nowej religii, jest dla wszystkich namacalnym dowodem tego, że Jezus Chrystus naprawdę zmartwychwstał, że jest obecny w swoim Kościele, że coś w nim robi, że ma ogromną moc, skoro poradził sobie z tak wielkim grzesznikiem jak Paweł. Łatwiej jest nawrócić pospolitego mordercę czy prostytutkę, bo ci przynajmniej widzą swój grzech i to, jak on im życie rujnuje. Bardzo trudno jest nawrócić faryzeusza, tj. człowieka na pozór pobożnego, przyzwoitego, który jest przekonany o swojej świętej racji i nie widzi, że swoją postawą też sieje wokół spustoszenie i że cała jego pobożność nie ma nic wspólnego z prawdziwym Bogiem. Paweł był właśnie tego typu grzesznikiem, a jednak Jezus był mocniejszy niż jego zacietrzewienie i fałszywa religijność. Kościół pierwotny w jego nawróceniu doświadczył obecności Jezusa i Jego mocy.

Słowo Boże zaprasza nas, byśmy porównali nasze życie wewnętrzne z tym życiem, o którym mówią nam dzisiejsze czytania. Niezmiernie często życie chrześcijańskie wydaje się nam bardzo uciążliwe. Zapytani, jak przeżywamy nasze chrześcijaństwo, musielibyśmy może odpowiedzieć, że jest ono dla nas jednym wielkim bagażem do dźwigania, prawem, zbiorem przepisów, zakazów, które komplikują życie, gdy ktoś chce je na serio zachować, albo są tak nierealne i nieżyciowe, że poddajemy się z góry, mówiąc: „życie jest życiem, bez zrobienia czegoś na lewo, bez drobnych oszustw trudno iść naprzód, Ewangelii nie da się w całości zachować”. Nasze życie religijne jest szare, nie ma w nim śladu owej pociechy Ducha Świętego, o której mówią dziś Dzieje Apostolskie, Bóg wydaje nam się odległy i nieobecny, Jego działania i potęgi w praktyce nigdzie nie widzimy. Moje życie chrześcijańskie to w praktyce ja sam, mój wysiłek, moje starania; moja dobra wola i praca nad sobą z odrobiną modlitwy, by jakoś utrzymać się choćby na miernym poziomie.

Gdy porównamy te nasze odczucia z tym, co mówi dzisiejsze słowo Boże, stwierdzimy, być może, że to, co znamy z naszego doświadczenia, jest, owszem, jakąś religijnością, ale w mniejszym stopniu chrześcijaństwem, niewiele ma z nim wspólnego. Prawdziwe życie chrześcijańskie to to, o czym mówi Ewangelia, którą przed chwilą słyszeliśmy. My jesteśmy latoroślami. Ale latorośle nie czerpią życia same z siebie, one stanowią jedno z krzewem winnym. Naszym krzewem winnym jest Jezus Chrystus zmartwychwstały. Ten obraz sugeruje coś więcej niż tylko to, że o Jezusie coś wiemy, że czasem się do Niego pomodlimy, o Nim pomyślimy. Jezusa można doświadczyć egzystencjalnie, z Jezusem jest możliwa taka więź, jak między dzieckiem i jego rodzicami, jak między małżonkami, jak między przyjaciółmi. Wiemy dobrze, że w tych przykładach nie chodzi tylko o więzi emocjonalne czy sentymentalizmy. Miłość rodzicielska, miłość małżeńska, miłość przyjaźni — o ile są przeżywane normalnie i bez zakłóceń — to potężna siła życiowa, uzdalniająca do ofiar i trudów, tak że ich nie odczuwamy; to potężne przywiązanie do drugiej osoby, tak że jej sprawy są naszymi sprawami i przejmujemy się nimi, jakby to były nasze własne problemy. To wszystko jest tylko słabym obrazem tego, czym mogłaby się stać nasza więź z Chrystusem. Jeżeli bazą naszego życia chrześcijańskiego jest takie właśnie doświadczenie Chrystusa, wszystko się zmienia: asymilujemy powoli nową mentalność; otrzymujemy nowe oczy, które inaczej patrzą na świat i na życie, inaczej oceniają jego zjawiska; zostaje dane nam nowe serce, które nie sądzi i nie potępia innych, które zdolne jest kochać nie tylko słowem i językiem, ale czynem i prawdą (1J 3,18). Pojawia się głęboki pokój wewnętrzny, który nie znika, gdy wszystko nam się w życiu plącze i krzyżuje, gdy spotykają nas głębokie zawody i rozczarowania. A wszystko to, choć kosztuje, jest spontaniczne, naturalne, bo wypływa z nowego, rzeczywistego życia, które jest w nas. Skąd się to wszystko bierze? Stąd, że jak mówi św. Paweł, życie w wierze jest w ostatecznym rozrachunku życiem samego Jezusa w nas. Teraz zaś już nie ja żyję, lecz żyje we mnie Chrystus (Ga 2,20). To już nie tyle ja, to On we mnie kocha, to On we mnie nie ucieka przed krzyżem, to On we mnie podporządkowuje się prawu Bożemu. W ten sposób życie chrześcijańskie staje się proste i oczywiste.

Może przychodzi komuś z nas w tej chwili myśl do głowy: Chciałbym tak żyć, ale jak do tego dojść? I na to dają nam odpowiedź dzisiejsze czytania. W Liście św. Jana słyszeliśmy: A przykazanie Jego zaś jest takie: abyśmy wierzyli w imię Jego Syna, Jezusa Chrystusa, i miłowali się wzajemnie tak, jak nam nakazał (1J 3,23). Zobaczymy! Najpierw się wierzy, potem dopiero można kochać. Przez wiarę idzie się do miłości! Sedno w tym, by odkryć, co znaczy „naprawdę uwierzyć”! Że to nie jest tylko akceptować wszystkie po kolei dogmaty, bo tak to i diabeł wierzy, i nic mu z tego nie przychodzi. „Uwierzyć” to zdolność wielkiego upokorzenia się w obliczu Boga, który przez Jezusa Chrystusa powiedział nam, co jest prawdą; „uwierzyć” to jest zdolność przyjęcia tej prawdy, choćbyśmy musieli uznać, że cała nasza mądrość życiowa, nasze zasady życiowe, nasza „filozofia maćkowa” na co dzień są fałszywe. O wiele łatwiej jest wierzyć w abstrakcyjne dogmaty niż przyznać rację Jezusowi, gdy np. poucza, że kiedy ktoś zajdzie nam mocno za skórę, to nie mamy mu odpłacić tą samą monetą, ale mu wybaczyć, wziąć na siebie krzywdę, a nawet dać się ukrzyżować przez jego postawy, które nas niszczą. Do głowy nam nie przychodzi, że to też oznacza „wierzyć” Jezusowi. Dopiero gdy i w tych także praktycznych sprawach życiowych uznamy prawdę Jezusa, gdy Mu pokornie wyznamy, że choć tego nie rozumiemy, choć nie jesteśmy w stanie tak żyć, to jednak chcielibyśmy myśleć i postępować tak jak On, gdy Mu powiemy, że wierzymy w Jego moc nad nami, w to, że On nas może tak nawrócić, jak nawrócił kiedyś św. Pawła — dopiero wtedy otworzą się w nas jakieś tajemne, do tej pory ukryte drzwi, którymi Jezus wejdzie w nasze życie nie tylko w teorii, ale w rzeczywistości. Wtedy może i w nas zacznie się realizować nowe spontaniczne życie chrześcijańskie, w którym Jezus jest krzewem winnym, a my Jego latoroślami.

Amen.

9 maja 1982 r.

 

Spis treści

 

 

 

na początek strony
© 1996–2000 Mateusz