Chrześcijaństwo ponownie odkrywane

HOMILIE

Królestwo Boże podobne jest do ziarnka gorczycy

 

Ez 17,22–24
2 Kor 5,6–10
Mk 4,26–34
 

W dzisiejszym słowie Bóg i do nas przemawiał w przypowieściach. Słuchaliśmy ich w Ewangelii i w pierwszym czytaniu. Homilia, czyli to, co pospolicie nazywamy kazaniem, będzie dziś ich objaśnieniem.

Fragment z Księgi proroka Ezechiela, który przed chwilą był przeczytany, powstał w takich oto okolicznościach. Na przełomie VII i VI w. przed Chr. Królestwo Judzkie było u kresu swego istnienia. Potężne Imperium Babilońskie uzależniło od siebie małe państwo żydowskie. Władca Babilonii usunął wybranego przez naród króla judzkiego, Jojakina, a na jego miejsce ustanowił Sedecjasza, osobę lepiej gwarantującą mu lojalność wobec siebie. Żydzi jednak, także pod tym nowym królem, ciągle myśleli o strząśnięciu z siebie jarzma babilońskiego i w tym celu namówili Sedecjasza, by szukał sprzymierzeńca w innym mocarstwie tamtych czasów, w Egipcie. Gdy Sedecjasz uległ tym podszeptom i wypowiedział posłuszeństwo władcy Babilonii, ten z wielką armią wszedł do Palestyny, zdobył ją, spalił wszystkie jej zabudowania ze wspaniałą świątynią włącznie, a króla judzkiego i kilka tysięcy znaczniejszej i bardziej liczącej się ludności żydowskiej przeniósł do Babilonii. Tak zaczął się okres niewoli babilońskiej. Otóż o tych wydarzeniach prorok Ezechiel w siedemnastym rozdziale swojej Księgi mówi w przypowieści. Izrael został w niej porównany do wspaniałego cedru, a Babilonia i Egipt do dwóch orłów. Pierwszy orzeł, Babilonia, łamie mu wierzchołek i najlepsze gałęzie, tzn. zmienia mu według własnego uznania królów; do drugiego orła, do Egiptu, cedr sam wyciąga swoje ramiona, prosząc o pomoc. Prorok Ezechiel przepowiada za to zagładę cedrowi, jego całkowite wykorzenienie. Na tym tle jest dopiero zrozumiałe pierwsze dzisiejsze czytanie. Ezechiel mówi w nim, że Bóg zgadza się na zagładę polityczną Izraela, ale jednocześnie odłamuje z wierzchołka walącego się cedru małą niepozorną gałązkę, na nowo ją zasadza na górach izraelskich i obiecuje jej wspaniałą przyszłość; ona stanie się kiedyś wielkim drzewem, dającym cień i schronienie wszystkim istotom żywym na ziemi (zob. Ez 17,1–10.22–24). To jest obraz małej reszty Izraela, która ocaleje z pogromu, zachowując to co najważniejsze: swoją wiarę w obietnicę Boga, swoją duchowość i głęboką pobożność, swoją tożsamość religijną. Do tej wybranej i pielęgnowanej przez Boga reszty należeć będzie pięć wieków później Maryja z Nazaretu, Jej mąż Józef, apostołowie. Z jej szeregów wyjdzie Jezus Chrystus i Jego Kościół.

Dzisiejsza Ewangelia mówi o spełnieniu się tego proroctwa. Jezus porównuje w niej siebie samego do ziarnka gorczycy, które jest najmniejszym z ziaren, tak małym jak ziarnko piasku lub koniuszek szpilki, ale roślina, która z niego wyrasta, jest bardzo dużym krzewem (zob. Mk 4,30–32). Tą wielką rośliną, która wyrosła z ziarna gorczycy, jest Kościół Jezusa Chrystusa, Jego Ciało mistyczne, przedłużenie Jego egzystencji na tej ziemi. Zatrzymajmy się przez chwilę nad tym przedziwnym faktem. Jezus Chrystus i organicznie z Nim związany Kościół święty — to Królestwo Boże w swojej doczesnej fazie. Jakże nikłe i niepozorne są jego początki! Po ludzku nie miało ono żadnych szans. Jezus, w którym ono przyszło z nieba na naszą ziemię, pozbawił się wszelkich ludzkich atutów: nie posiadał władzy politycznej, urodził się na prowincji wśród najuboższych, nie ukończył żadnych studiów, Jego uczniowie rekrutowali się z ciemnej, niewykształconej i ubogiej masy żydowskiej. Jego nauka zawierała wiele elementów bardzo trudnych. Jezus nie obiecywał nikomu złotych gór na tej ziemi, przeciwnie, zapowiadał swoim wyznawcom krzyże i prześladowania. Jego zaś żądania moralne były wyśrubowane ponad wszelkie ludzkie możliwości, np. małżeństwo bez rozwodów w epoce, w której nawet Żydom wolno się było rozwodzić, nie mówiąc już nic o Rzymianach, którzy w dziedzinie etyki małżeńskiej odznaczali się bezprzykładnym liberalizmem. Na przekór normalnemu ludzkiemu rozsądkowi Jezus głosił miłość do nieprzyjaciół i zasadę nieopierania się złu, to znaczy niebronienia swoich słusznych praw w obliczu przemocy naszego wroga. Przypieczętowaniem tego wszystkiego była śmierć Jezusa na krzyżu. Po ludzku powinna to być Jego ostateczna i definitywna klęska. W przypadku innych agitatorów religijnych w tym momencie wszystko się kończyło. Gamaliel, uczony żydowski, w kilka lat po śmierci Jezusa tak argumentuje wobec Sanhedrynu zaniepokojonego tym, że jacyś tam apostołowie ukrzyżowanego Jezusa uporczywie i gorliwie głoszą Jego naukę i zdobywają dla niej coraz więcej zwolenników. Bo niedawno temu — są to słowa Gamaliela — wystąpił Teodas, podając się za kogoś niezwykłego. Przyłączyło się do niego około czterystu ludzi; został on zabity, a wszyscy jego zwolennicy zostali rozproszeni i ślad po nich zaginął. Potem podczas spisu ludności wystąpił Judasz Galilejczyk i pociągnął lud za sobą. Zginął sam i wszyscy jego zwolennicy zostali rozproszeni (Dz 5, 36–37). Te słowa Gamaliela dobrze odzwierciedlają normalny bieg dziejów. Z Jezusem i Jego zwolennikami powinno się było stać tak samo. A jednak stało się zupełnie inaczej. Dlaczego? Bo tu w grę wszedł sam Bóg. A Boga nikt nie zwycięży. Ja, Pan, rzekłem i to uczynię — brzmiało ostatnie zdanie pierwszego dzisiejszego czytania (por. Ez 17,24). Dlatego Gamaliel dał swoim kolegom taką radę: Odstąpcie od tych ludzi i puśćcie ich. Jeżeli bowiem od ludzi pochodzi ta myśl czy sprawa, rozpadnie się, a jeżeli rzeczywiście od Boga pochodzi, nie potraficie jej zniszczyć i może się z czasem okazać, że walczycie z Bogiem (Dz 5,38n).

Tu tkwi sedno sprawy! Jezus i Jego Kościół są dziełem Boga. Oto dlaczego trwa zwycięski pochód Jezusa poprzez historię ludzką: Jezus ma setki milionów wyznawców na ziemi; w każdej epoce znajdują się tacy, którzy za Niego oddają swoje życie; krew męczenników rodzi Mu ciągle nowych wyznawców; kiedy na Kościół spadają momenty zmęczenia i osłabienia jego gorliwości, nie wiadomo skąd pojawiają się nowe siły i potężne moce, które go wewnętrznie odradzają i mobilizują do nowych zrywów. Takim momentem przebudzenia się był niedawny Sobór Watykański, a przejawami głębokiego odnowienia się Kościoła są m.in. takie zjawiska jak oazy, wspólnoty życia chrześcijańskiego, wspólnoty neokatechumenalne itd.

Dzisiejsza Ewangelia jest wiecznie aktualna. Także dziś ów krzew gorczyczny żyje i rozwija się, rozwija się swoją własną, Bożą mocą. Czy śpi, czy czuwa, we dnie i w nocy nasienie kiełkuje i rośnie... Ziemia sama ze siebie wydaje plon, najpierw źdźbło, potem kłos, a potem pełne ziarno w kłosie (Mk 4,27–28). Niech te słowa dodadzą dziś nam wszystkim otuchy, niech będą źródłem naszego optymizmu i nadziei, że Bożej sprawy nic nie zwycięży. Niech te słowa pomogą nam także w naszym osobistym życiu wewnętrznym. W każdym z nas od momentu naszego chrztu złożone zostało przez Boga ziarno wiary, ziarno zupełnie nowego życia, życia wiecznego, które może przeobrazić gruntownie naszą ludzką egzystencję: uczynić ją szczęśliwszą, pogodniejszą, przesyconą miłością. Bóg może stać się nam bliższy, konkretniejszy. To wszystko zawiera się w nasieniu naszego chrztu. Jeżeli na to bogactwo otworzymy się, jeżeli pragnąć będziemy jego urzeczywistnienia się w nas, jeżeli modlić się o to będziemy, jeżeli wierzyć będziemy, że Bóg ma moc ruszyć z posad nasze często martwe i jałowe życie chrześcijańskie, doświadczymy, jak nie naszą mocą, ale mocą Boga ziarno gorczyczne naszego chrztu rozwinie się w potężny krzew naprawdę nowego życia.

Amen.

13 czerwca 1982 r.

 

Spis treści

 

 

 

na początek strony
© 1996–2000 Mateusz