DZIECI SOBORU ZADAJĄ PYTANIA
KONSTYTUCJA DOGMATYCZNA O KOŚCIELE

Konstytucją Kościoła jest Ewangelia

Z ks. Andrzejem Zuberbierem rozmawiają Wojciech Kamiński i Marek Waluś

 

 

Czym jest konstytucja dla Kościoła? Czy Konstytucja o Kościele to rodzaj ustawy zasadniczej dla Kościoła ery posoborowej?

Kościół nie posiada ustawy zasadniczej. Jeden z dokumentów Soboru Watykańskiego II nazywa się Konstytucją o Kościele, ale nie jest to dokument o charakterze zbliżonym do ustaw zasadniczych, jakie posiadają współczesne państwa. Jedyną Konstytucją Kościoła jest Ewangelia. Jej przesłanie zawiera w sobie doktrynę, prawo, a nawet kult Kościoła. Ewangelia jest ciągle na nowo przywoływana w Kościele. I do niej Kościół musi się wciąż na nowo odnosić. Natomiast "Lumen Gentium", obok trzech innych dokumentów soborowych, nazwana została konstytucją ze względu na to, że ojcowie soborowi przykładali szczególną wagę do spraw, którymi się one zajmują.

Konstytucja o Kościele jest najważniejszym spośród wielu dokumentów soborowych poświęconych Kościołowi. Wiara w Kościół jest ostatnim z artykułów Credo. Dlaczego ten Sobór postawił Kościół w centrum swej refleksji?

Sobory mają to do siebie, że nie podejmują zagadnień wiary według ich hierarchii. Gdyby tak było, to wszystkie sobory musiałyby mówić wyłącznie o Trójcy Świętej i o Panu Jezusie. Sobory podejmują te sprawy, które w danym czasie wymagają społecznej refleksji w Kościele, które wymagają jak gdyby nowego ukształtowania świadomości chrześcijańskiej, katolickiej. W starożytności sobory poświęcone były przede wszystkim próbom odpowiedzi na pytanie, kim jest Jezus Chrystus. Problemy chrystologiczne absorbowały Sobór Nicejski, Konstantynopolitański i Chalcedoński. Wywołał je arianizm oraz inne błędy dotyczące wyznawania wiary w Jezusa Chrystusa. Można mówić także o pewnym zamęcie terminologicznym, jaki na ten temat panował wewnątrz Kościoła. I trzeba było to po prostu uporządkować.

Podobnie w XVI wieku Sobór Trydencki skupiał się na sprawie sakramentów czy usprawiedliwienia. Problematykę tę wymogła reformacja ze swą nauką o usprawiedliwieniu, odrzucająca też część sakramentów. Na Soborze Watykańskim II Kościół podejmuje refleksję nad sobą samym, gdyż w wieku XX nabrzmiało w tym względzie wiele spraw.

Jakie to były przyczyny, dla których biskupi podjęli refleksję właśnie nad Kościołem?

Były to przede wszystkim sprawy wewnątrzkościelne. Od początku stulecia bardzo wyraźnie rysował się problem zarówno miejsca świeckich w Kościele, jak i sprawa urzędu biskupa w Kościele. Ponadto na wiele lat przed Soborem Watykańskim II bardzo żywy był ruch liturgiczny. Od początku stulecia, a przede wszystkim po II wojnie światowej, coraz bardziej dostrzegano problem braku jedności w Kościele.

Często można spotkać się z twierdzeniem, że jedną z głównych przesłanek powstania Konstytucji o Kościele była próba znalezienia dróg wyjścia z kryzysu, który ujawniał się w narastającym rozdźwięku między tradycyjnym nauczaniem Kościoła a coraz bardziej zliberalizowaną mentalnością współczesnych społeczeństw. Czy taka diagnoza jest trafna, czy może w grę wchodziły inne czynniki?

Może słowo "kryzys" nie jest najszczęśliwszym sformułowaniem. Niewątpliwie jednak pewne tendencje wewnątrzkościelne doprowadzały do sytuacji krytycznej, jakby granicznej, która wymagała od hierarchii zdecydowanych działań. I w jakimś sensie w tym, co działo się wówczas w Kościele, miała swój udział postępująca liberalizacja życia społecznego. Ludzie Kościoła zdawali sobie coraz bardziej sprawę z tego, że w swoich oficjalnych działaniach, w swojej liturgii, nauczaniu nie trafiają do współczesnego człowieka, tak jak gdyby ich drogi się rozmijały. Sobór był niewątpliwie próbą przezwyciężenia tego problemu.

 
EKLEZJOLOGIA ZAMIAST HIERARCHOLOGII

Jaki był zatem Kościół przedsoborowy? Jaka była jego wizja?

Najogólniej rzecz ujmując, koncepcja ówczesnego Kościoła ukształtowała się na dobre po Soborze Trydenckim, w polemice z reformacją. Koncepcję tę można nazwać instytucjonalną lub hierarchiczną. Dzisiaj niektórzy mówią, że od Soboru Trydenckiego aż do czasów nowożytnych istniała nie tyle eklezjologia, ile hierachologia, redukująca refleksję nad Kościołem tylko do sprawy hierarchii. Kościół nie był postrzegany przez świeckich katolików jako ich własne środowisko. O Kościele mówiło się jak o czymś trzecim. Był on sprawą wyłącznie duchowieństwa, papieża i biskupów, a świeccy byli traktowani jedynie jako odbiorcy ich działań. Winni słuchać swoich pasterzy, korzystać z tych środków zbawienia, które Kościół serwuje i na tym kończyła się ich rola.

Sakramenty uważano za indywidualne środki zbawienia, którymi Kościół szafuje, tzn. udziela ich tym, którzy o to zabiegają. Owszem, na katolikach spoczywał obowiązek przynajmniej dorocznej spowiedzi i Komunii świętej, coniedzielnej Mszy, ale zupełnie nie brano pod uwagę związków, które istnieją między sakramentami a Kościołem, tego, że są one konstytutywnym elementem samego Kościoła. Pomijano prawdę, że sakramenty nie są tylko narzędziami czy środkami zbawienia pozostającymi w gestii Kościoła, ale są aktami życia samego Kościoła.

W okresie nowożytnym refleksja nad Kościołem odbywała się w ramach apologetyki, a nie teologii. Ponieważ Kościół czuł się zagrożony przez reformację, to właściwą nauką, którą zajmowała się nim, była apologetyka, czyli nauka o obronie wiary katolickiej. Kościół był postrzegany przede wszystkim jako instytucja utworzona przez Jezusa Chrystusa, w której papież, biskupi i księża mają do spełnienia określone role. Pan Jezus został sprowadzony tylko do roli założyciela Kościoła. Był Kimś, dzięki komu Kościół był wiarygodny. W ówczesnej refleksji nie brało się pod uwagę, że Chrystus po swoim zmartwychwstaniu i wniebowstąpieniu jest nadal czynny jako Głowa Kościoła, że choć zasiada po prawicy Ojca, to przez swojego Ducha działa nadal w Kościele i w świecie. W takiej perspektywie duchowni nie byli uważani za tych, przez których -- gdy spełniają sakramenty -- działałby Jezus Chrystus. Eucharystia niejako przestawała być uobecnieniem tego, co stało się na krzyżu, lecz była traktowana jak gdyby była ofiarą odrębną od ofiary krzyżowej.

Bardzo często Sobór, w tym także KK, traktowany jest jako wynik wręcz rewolucyjnego działania. Czy konstytucja "Lumen gentium" była czymś zupełnie nowym w stosunku do tego, co działo się w teologii przed Vaticanum II?

Zmiany w teologii oraz życiu Kościoła narastały powoli. Zanim np. Sobór nauczał o roli świeckich w Kościele i świecie, to Pius XII na Światowych Kongresach Apostolstwa Świeckich mówił -- właśnie do świeckich -- "to wy jesteście Kościołem". Podkreślał, że kto by rozróżniał w Kościele między elementem czynnym -- duchownymi a biernym -- świeckimi, ten by nie rozumiał istoty Kościoła. Podobnie encyklika "Mystici Corporis Christi", która -- przeciwnie, niż przyjęło się ją oceniać -- nie miała służyć jedynie wzmocnieniu hierarchicznego obrazu Kościoła. Była to pierwsza w naszym stuleciu encyklika, która tak wyraźnie mówiła, że Kościół nie jest tylko instytucją; że jest on misterium, w którym elementy instytucjonalne łączą się z elementami charyzmatycznymi; że element boski i ludzki, prawo i miłość nierozdzielnie się w nim ze sobą łączą. Pius XII, mówiąc, że Kościół jest ciałem, podkreślał, iż wszystkie komórki muszą być żywe, aktywne i to dotyczyło przede wszystkim świeckich wiernych. On także przypomniał, że ilekroć w Kościele sprawuje się sakramenty, to sprawuje je sam Chrystus.

Jeżeli później pontyfikat Jana XXIII i Sobór Watykański II stały się dla nas objawieniem, to dlatego że niezbyt uważnie słuchaliśmy Piusa XII. Sobór Watykański II bardzo często powołuje się na Piusa XII. Ojcowie soborowi nie robili tak dlatego, że wypadało się powoływać na papieża, tylko dlatego, że naszkicował on autentyczne drogi dojścia do współczesnego nauczania Kościoła.

Konstytucja o Kościele przedstawia Kościół jako Lud Boży, pozostawiając na drugim planie dominujący dotąd obraz Ciała Chrystusa. Jakie były tego przyczyny?

Trzeba zauważyć, że Konstytucja o Kościele także podejmuje określenie "Mistyczne Ciało Chrystusa". Oba pojęcia: "Lud Boży" i "Mistyczne Ciało Chrystusa" wskazują na to, że Kościół jest misterium. A więc jest nie tylko instytucją, którą można opisać socjologicznie czy historycznie, ale jest rzeczywistością, na którą trzeba patrzeć z wiarą. Sobór Watykański II wolał użyć tego drugiego wyrażenia -- tzn. Lud Boży -- nie dlatego że wyrażenie "Mistyczne Ciało Chrystusa" jakby się zdezaktualizowało, ale dlatego że pojęcie "Ludu Bożego" dawało perspektywę historiozbawczą. Można by powiedzieć, że "Mistyczne Ciało Chrystusa" ujmuje Kościół niejako od strony jego wewnętrznej struktury. Natomiast wyrażenie "Lud Boży" opisuje Kościół od strony planów Bożych, w perspektywie całej historii, przygotowania Kościoła przez Lud Boży Starego Przymierza oraz w perspektywie wezwania wszystkich ludzi do Kościoła i do zbawienia.

 
KOŚCIÓŁ SAKRAMENTEM

W "Lumen Gentium" mówi się o Kościele także jako o sakramencie zbawienia. Jak należy zrozumieć ten sakrament zbawienia, skoro teologia wcześniej takiego pojęcia nie znała?

Określenie "Kościół sakramentem zbawienia" skierowuje nasze myślenie na relacje między Kościołem a całą ludzkością; między wspólnotą wyznawców Chrystusa a całą ludzką rodziną.

W starożytności słowo "sakrament" używane było na określenie czegoś co było misterium -- tajemnicą. Łacińskie sacramentum czy greckie misterion nie były jeszcze nazwą techniczną zredukowaną do siedmiu obrzędów, które nazywamy sakramentami. Gdy np. św. Paweł mówił, że głosi tajemnicę zbawienia, która była u Boga i objawiła się w czasie, to samego Syna Bożego nazywał Tajemnicą -- Sakramentem. Terminem "sakrament" określa się Chrystusa i Kościół. Każde spotkanie z Chrystusem jest zbliżeniem, zetknięciem z Bogiem. Człowieczeństwo Chrystusa jest znakiem-sakramentem jego bóstwa i podobnie jest z Kościołem. Kościół jest bosko-ludzki, jest instytucją i zarazem misterium. Nie ma zbliżenia do Kościoła, które by nie było jednocześnie zbliżeniem do tej tajemnicy zbawienia, którą On reprezentuje.

Kościół jest skutecznym znakiem zbawienia, głosi je i sprawuje w siedmiu sakramentach. Kościół jest znakiem i narzędziem -- powiada Sobór -- wewnętrznego zjednoczenia z Bogiem i jedności między sobą wszystkich ludzi... Aby zrozumieć to wyrażenie, trzeba patrzeć na zbawienie jako na przywracanie całej ludzkiej rodzinie jej utraconej jedności. Pierwsze rozdziały Księgi Rodzaju, opowiadając o grzechu pierworodnym jako o buncie człowieka wobec Boga, w obrazowy sposób rysują jego skutki. Pierwszym z nich jest to, że mężczyzna i kobieta odczuwają wstyd w stosunku do siebie nawzajem, jakiś dystans zaczyna panować między ludźmi. Ten dystans narasta: Kain zabija Abla... Przy budowie wieży Babel Bóg miesza ludziom języki -- i już nie mogą się ze sobą porozumieć.

Taka jest sytuacja człowieka po grzechu, który mówiąc "nie" Panu Bogu, mówi jednocześnie "nie" swym bliźnim. Nie ma braterstwa. W tę właśnie "nie zbawioną" sytuację człowieka przychodzi Chrystus. Głosi, że wszyscy mamy jednego Ojca, który jest w niebie, który jest Ojcem miłosiernym, przebaczającym grzesznikom; wszyscy jesteśmy dla siebie braćmi i siostrami i mamy się wzajemnie miłować, tak jak On nas umiłował, aż do oddania życia za drugiego -- nie mamy zabierać życia drugiemu, jak Kain Ablowi, ale miłować się aż do oddania życia za drugiego, tak jak On to uczynił na krzyżu.

W ten sposób Chrystus prowadzi świat, prowadzi całą ludzkość, do owej utraconej, pierwotnej jedności, a może nawet do jedności, która początkowo nie miałaby miejsca -- do jedności, która łączy ze sobą osoby Trójcy Świętej. Bez takiego spojrzenia na zbawienie Chrystusa nie możemy zrozumieć tego, że Kościół jest sakramentem zbawienia świata. Kościół może być wiarygodny tylko jako wspólnota miłości. W nim wszyscy ludzie mają być ze sobą coraz bliżej, mają odnajdywać swoje braterstwo i wspólne synostwo w Bogu.

Ale bardzo często tak nie jest.

Kościół, tak jak sam Chrystus, jest dla grzeszników i do Kościoła należą grzesznicy. Jeżeli Kościół zawsze nazywał się świętym, to tylko dlatego że jego członkowie są tymi, których Chrystus uświęca, których uświęca wiara, nadzieja, miłość, których uświęca Jezus przez sakramenty. Kościół jest społecznością ludzi, którzy bardziej niż inni zdają sobie sprawę ze swojej grzeszności. Chrześcijanie muszą siebie konfrontować z Jezusem Chrystusem, z wymaganiami Jego Ewangelii, ze świętością samego Boga.

 
KOŚCIÓŁ CHRYSTUSOWY A KOŚCIÓŁ KATOLICKI

To wszystko, co zostało powiedziane, można odnieść do każdego z Kościołów chrześcijańskich. Sobór powiada, że Kościół Chrystusowy "trwa w Kościele katolickim" (KK 8). Czy Kościół Chrystusowy to nie to samo, co Kościół katolicki? Co znaczy tutaj pojęcie "trwa" -- "subsistit"? W tym samym punkcie Konstytucja o Kościele mówi, że "poza Kościołem znajdują się liczne pierwiastki uświęcenia i prawdy" -- jak należy rozumieć to zdanie wobec tradycyjnego nauczania, że "poza Kościołem nie ma zbawienia"?

Encyklika "Mystici Corporis Christi" nauczała, że Kościół rzymskokatolicki jest Kościołem Chrystusowym. I tak pierwotnie zamierzał określić ten stosunek między Kościołem katolickim a Kościołem Chrystusowym również II Sobór Watykański.

Dlaczego jednak tego nie zrobił?

Ze względów ekumenicznych, ale to nie znaczy, że ze względów taktycznych. Ojcowie soborowi dostrzegali, że inne Kościoły chrześcijańskie są miejscem działania Ducha Świętego, że są wspólnotami, w których ludzie mogą dojść do zbawienia. Owszem, Kościół katolicki -- jak to wyraża Konstytucja o Kościele -- żyje świadomością, że tylko on sam w pełni realizuje wszystkie wymagania Ewangelii. Natomiast Kościoły: prawosławne czy ewangelickie realizują je jakby w sposób niepełny. Zatem Kościół katolicki nie może powiedzieć "wszystko co Chrystusowe mieści się we mnie; wszystko co Chrystusowe jest w moim posiadaniu". Musi powiedzieć, że wiele elementów Kościoła Chrystusowego jest realizowanych autentycznie poza nim w Kościołach prawosławnych czy ewangelickich.

Czy zatem w nauczaniu Soboru Kościół Chrystusowy jest ideałem do realizacji, ideałem, do którego trzeba dopiero zmierzać?

Realnymi Kościołami są Kościoły: katolicki, prawosławny, ewangelickie. Wszystkie one nawiązują do samego Chrystusa, Jego wymagań, Jego Słowo mają za swoją Konstytucję. Są one Kościołami Chrystusowymi na tyle, na ile rzeczywiście realizują myśl Chrystusa. Jednak Kościoła Chrystusowego nie można uważać za jakiś byt idealny. Nie istnieje on poza historycznymi Kościołami chrześcijańskimi. Należy go rozumieć jako sumę tych wymagań, które Chrystus stawiał swojemu Kościołowi; sumę tych wartości, które chciał mieć w swoim Kościele, a które nie realizują się nigdy w pełni. Realizują się one w konkretnych wspólnotach historycznych, które nazywają się Kościołami, które chcą spełniać wolę Jezusa Chrystusa.

Czy Kościół Chrystusowy zostanie w pełni zrealizowany w czasach eschatologicznych?

Można by paradoksalnie odpowiedzieć, że Kościół w chwale wcale nie będzie "Kościołem Chrystusowym" -- będą go tworzyli wszyscy, którzy dostąpią zbawienia, w tym także ci, którzy nigdy o Jezusie i o Kościele nie słyszeli, a osiągnęli zbawienie dzięki Jezusowi Chrystusowi, dzięki Jego Kościołowi. Ale właśnie z tego względu można i trzeba nazywać wspólnotę zbawionych "Kościołem w chwale".

Istnieje też niewątpliwa różnica między Chrystusowym Kościołem w chwale a tymi Kościołami, które obecnie istnieją na ziemi. Wiele elementów posiadanych przez obecne Kościoły w czasie ich trwania na ziemi to elementy doczesne, których nie będzie w Kościele chwalebnym. Cała strona instytucjonalno-sakramentalna nie będzie tam istnieć. Dziś potrzebna jest ona po to, aby istniał Kościół wiary, nadziei i miłości.

Skoro "liczne pierwiastki uświęcenia i prawdy" znajdują się poza granicami Kościoła katolickiego, to czy powrót do "jedności katolickiej", o którym też mówi Sobór, jest jeszcze konieczny?

Wezwanie do jedności katolickiej jest wezwaniem do ciągłego tworzenia tej jedności, gdyż taka jest wola Chrystusa. Dążenie do jedności nie wyraża się dzisiaj w idei powrotu Kościołów czy to prawosławnych, czy ewangelickich, do jedności z Kościołem rzymskim; do jedności powstałej w wyniku powrotu "skruszonych" braci odłączonych do Kościoła rzymskokatolickiego. Jedność chrześcijaństwa realizuje się poprzez coraz pełniejszą realizację Ewangelii. Nie wiemy, jaki będzie, czy jaki miałby być kształt przyszłego, jednego Kościoła. Modlimy się o jedność Kościoła w takiej formie, jaką zechce mu dać Duch Święty.

 
KTO JEST W KOŚCIELE?

Niegdyś rozróżniano ludzi na tych, którzy znajdują się "w Kościele", oraz tych, którzy są "poza Kościołem". Konstytucja o Kościele zaś widzi wiele sposobów przynależenia do Kościoła. Czy przez uznanie możliwości zbawienia poza Kościołem widzialnym sama instytucja Kościoła nie doznała jakiegoś pomniejszenia? Czy ludzie "przyporządkowani" do Kościoła stają się mimo woli jego członkami?

Konstytucja o Kościele w II rozdziale, mówiąc o Ludzie Bożym, bardzo wyraźnie unika sformułowania "należeć". Sformułowanie to wydawało się ojcom Soboru zbyt jurydyczne, nie pasujące do opisu związków ludzi z Kościołem. Sobór mówi np. o zakorzenieniu w Kościół. W II rozdziale czytamy: Wśród wszystkich tedy narodów zakorzeniony jest jeden Lud Boży. W następnym punkcie odnoszącym się do katolików mówi się, że do społeczności Kościoła wcieleni są w pełni ci, którzy mają Ducha Chrystusowego itd. Natomiast o innych chrześcijanach mówi się, że są w różnorodny sposób związani z Kościołem katolickim. Ów związek jest niejako obustronny. Kościół czuje się związany z nimi, a oni powinni się czuć związani z Kościołem katolickim na tyle, na ile posiadają te same co w Kościele katolickim elementy zbawcze: to samo Pismo Święte, sakramenty, głoszenie wiary. Kościół wie, że jest z nimi związany z licznych powodów.

Opisując następny krąg odniesienia ludzi do Kościoła, Sobór używa terminu przyporządkowani do Ludu Bożego. Pojęcie "przyporządkowania do Kościoła" opisuje sytuację tych, którzy nie nazywają się chrześcijanami, którzy nie stanęli nigdy w sumieniu wobec swego powołania do Kościoła. Swoje miejsce znajdują tu także i ci, którzy żyli przed Chrystusem. Konstytucja mówi także o tych, którzy nie doszli jeszcze do poznania Boga. Wszystko, co w ich życiu jest z prawdy czy dobra, pochodzi od Tego, który oświeca każdego człowieka przychodzącego na ten świat.

W ten sposób Sobór wyraził przekonanie, iż mogą być ludzie niewierzący dobrej woli, tj. tacy, którzy bez własnej winy nie doszli jeszcze do wyraźnego poznania Boga. W jednej z modlitw liturgicznych Kościół modli się o zbawienie także tych zmarłych, których wiarę znał jedynie Bóg. Kościół wyraża w ten sposób przekonanie, że są tacy ludzie, których uważaliśmy za niewierzących, a może nawet sami oni uważali się za niewierzących, a w istocie tak nie było. Nie można uważać żadnego człowieka za stojącego poza zbawczymi planami Bożymi, poza tą drogą zbawienia, którą Pan Bóg prowadzi każdego -- chrześcijanina czy niechrześcijanina -- od początku jego życia. Bo prawda, dobro i zbawienie nie są ograniczone do Kościoła katolickiego czy do Kościołów chrześcijańskich.

Jednak chrześcijanie ograniczali często Boże działanie tylko do "murów" Kościoła.

Tak... Uważano, że życie nadprzyrodzone, życie Boże, posiadamy my chrześcijanie, którzy przyjęliśmy wiarę, a wszyscy inni żyją w jakimś stanie naturalnym. Wyobrażano sobie, że naturalna religijność jest przeciwstawieniem nadprzyrodzonej religijności chrześcijańskiej. Tymczasem nie ma innego porządku niż nadprzyrodzony, bo wszyscy -- począwszy od Adama i Ewy aż do ostatniego człowieka -- są wezwani do tego, aby osiągnąć zbawienie, które przyniósł Jezus Chrystus, które jest w Nim dostępne, do którego On prowadzi każdego człowieka.

Dlatego jedyną postawą, jaką może chrześcijanin prezentować, jest otwartość, szacunek dla drugiego człowieka?

Godność człowieka zakorzeniona jest w stwórczym akcie Boga, ale także i w tym, że każdy jest powołany przez Boga do zbawienia, że za każdego umarł Jezus Chrystus i że w każdym od początku jego życia działa Duch Święty, aby go do zbawienia doprowadzić. Zatem winien jestem szacunek każdemu człowiekowi, z którym się stykam, choćby wydawał mi się bardzo daleki od tego, co nazywamy chrześcijaństwem, co znajduję w Kościele.

Czy zatem mówienie o przyporządkowaniu ludzi do Kościoła nie stoi w sprzeczności z należną każdemu postawą szacunku? Przecież ktoś może nie życzyć sobie, aby go "na siłę" przyporządkowywać do Kościoła?

Nie chcemy niczego narzucać drugiemu człowiekowi. Jedynie głosimy każdemu tę Dobrą Nowinę: za ciebie, za twoje grzechy, umarł Jezus Chrystus. Czy on w to uwierzy, czy nie, to jest inna sprawa. Z chwilą, gdy uwierzy -- staje się chrześcijaninem i wtedy -- mówiąc słowami Konstytucji -- zostaje "wcielony" do Kościoła. Nie chcemy jednak nikomu żadnego związku z Kościołem narzucać. Mówiąc o przyporządkowaniu do Kościoła, wyrażamy prawdę o powszechności zbawienia, którego dokonał Chrystus, a którego znakiem jest Kościół. Karl Rahner mówił o "chrześcijaństwie anonimowym": nie można podchodzić do drugiego człowieka, by mu powiedzieć: "A ty i tak jesteś chrześcijaninem", "a ty i tak jesteś przyporządkowany do Kościoła, czy o tym wiesz, czy nie wiesz, czy tego chcesz, czy nie". Mogę jedynie powiedzieć: "Ciebie też wzywa Chrystus, za ciebie Chrystus umarł" -- ale to jest wezwanie do wiary.

KK 14 przypomina, że "nie dostępuje zbawienia ten, kto nie trwając w miłości, pozostaje wprawdzie w łonie Kościoła ciałem, ale nie sercem". To dość mocne ostrzeżenie wobec nas wszystkich...

Tak. Do zbawienia nie wystarcza chrześcijaństwo, katolicyzm z metryki. Nie wystarcza do zbawienia formalny związek z Kościołem, jakaś prawna doń przynależność. Trzeba realizować to, czego wymaga Chrystus, trzeba wierzyć i ufać Bogu. Trzeba kochać Boga i bliźniego, a miłość ta musi się wyrażać w zachowaniu przykazań. Bez tego nie ma ani pełnego wcielenia w Kościół, ani zbawienia. Zbawienie jest sprawą wiary, nadziei i miłości, i tylko to się liczy. Wszystko inne w Kościele -- całe życie sakramentalne, instytucje kościelne -- mają służyć rozwojowi wiary, nadziei i miłości. Jeżeli tak nie jest, to chrześcijaństwo staje się jakąś straszliwą pomyłką.

Niestety, wielu sądzi, że jeżeli spełnia swoje obowiązki uczestnictwa w sakramentach, jeżeli angażuje się w jakieś instytucjonalne działanie Kościoła czy w organizacje katolickie, to tym samym jest blisko Pana Boga. Nie -- blisko Pana Boga jest ten, kto posiada wiarę, nadzieję, miłość -- i w tym stopniu, w jakim je posiada.

Skoro wszyscy ci, którzy z własnej winy nie znają Chrystusa, ale szczerym sercem poszukują Boga, dostąpią zbawienia, to jawi się pytanie o zasadność misji.

Przepowiadanie Ewangelii jest czymś -- powiedziałbym -- naturalnym dla chrześcijanina. Człowiek nie może nie głosić tego, czym żyje. Świadectwo dane Chrystusowi czy posłannictwo w stosunku do innych jest czymś naturalnym, jest czymś jakby mimowolnym. Jeśli wierzę w Jezusa Chrystusa, to staram się tę wiarę wyrażać w swoim życiu. Jeżeli jestem przekonany, że prawda o ludzkim życiu streszcza się w tym, iż Chrystus umarł za wszystkich, że Bóg wszystkich wzywa do zbawienia, to czy mogę tę prawdę zachować tylko dla siebie, nie dzielić się nią z innymi?

Misje, apostolstwo to powiedzenie prawdy o ludzkim życiu. Mówię o tym, co ludzie starają się realizować, nie znając tego. Mówię to, gdyż każdy człowiek ma prawo do pełniejszej świadomości swojego życia, do pełniejszej świadomości swoich ostatecznych przeznaczeń, do znajomości drogi, która do tych przeznaczeń prowadzi. Człowiek może osiągnąć zbawienie, nie znając Chrystusa. Jednak każdy ma do tego prawo, aby znać po imieniu swego Zbawcę. Dlatego Kościół -- wszyscy wierzący -- mają obowiązek głoszenia Jezusa Chrystusa, przepowiadania Dobrej Nowiny, spełniając w ten sposób wolę Pana wyrażoną jednoznacznie w nakazie misyjnym: idźcie na cały świat i głoście Ewangelię.

 
WŁADZA W KOŚCIELE

Kolegium biskupów jest następcą kolegium apostołów i w jedności z papieżem posiada pełną i najwyższą władzę w całym Kościele (KK 22). Co oznacza "pełna i najwyższa władza"? Jakie miejsce w tym kolegium zajmuje papież? Jakie jest znaczenie kolegialności dla jedności Kościoła? Czy jest to rodzaj swoistego parlamentaryzmu w Kościele?

Określenie "pełna i najwyższa władza" odnosi się zarówno do papieża, w jego prymacie nad całym Kościołem, jak i do kolegium biskupów. Trzeba jednak pamiętać, że do kolegium biskupów należy także papież i to jako głowa kolegium. Nie może być kolegium biskupów bez papieża. Nie można zatem przeciwstawiać sobie papieża i kolegium, gdyż nie są to dwa rozłączne podmioty władzy w Kościele.

Nie można porównywać struktury władzy w Kościele do jakiejkolwiek struktury państwowej. Władza w Kościele kształtuje się poprzez odniesienie do woli Chrystusa. Jest ona wyrazem poznanej woli naszego Pana. Jednocześnie dodać trzeba, iż zawsze ją poznajemy w konkretnych warunkach społeczno-politycznych, w których Kościół działa.

Tak jak struktura władzy w Kościele jest odmienna od struktury władzy w społecznościach świeckich, tak też styl sprawowania władzy duchownej musi być różny od stylu sprawowania władzy świeckiej. Władza w Kościele ma być służbą.

Niestety, czasami trudno to zauważyć.

W trakcie obrad Soboru Watykańskiego II mówiono o tym, że czas już strząsnąć z Kościoła konstantyński pył. Wraz z oficjalnym uznaniem Kościoła w IV wieku po Chrystusie przez Cesarstwo Rzymskie splendor urzędników cesarskich zaczął spływać na biskupów oraz księży; splendor, a zarazem sposób sprawowania władzy. Wówczas zaczął się na dobre rozbrat pomiędzy świeckimi a duchownymi. Kościół stawał się urzędem, a biskupi i księża zaczęli być nie tylko urzędnikami w Kościele, ale i urzędnikami w państwie. Z tego powiązania władzy świeckiej z duchowną prawie aż dotąd nie potrafimy się otrząsnąć. Stąd też wymaganie Soboru Watykańskiego II, a potem ostre wymagania Jana Pawła II, aby duchowni się nie mieszali do polityki, są dla nas bardzo trudne do zrealizowania.

Co jednak znaczy określenie władzy w Kościele jako służby?

Istotą władzy pasterskiej w Kościele nie jest to, że narzuca ona określone ustawy, lecz to, iż wzywa do zachowania określonych postaw, czyli apeluje do ludzkiej wolności. Tam właśnie, gdzie ma miejsce apel do wolności człowieka, tam, jak sądzę, służy się człowiekowi. Konstytucja o Kościele wielokrotnie powtarza, że biskupi mają traktować swoją władzę jako służbę, że Kościół ma służyć światu. Po Soborze jeden z biskupów powiedział jednak: "Zdajemy sobie sprawę z tego, że nasz urząd jest służbą, ale jak to robić -- tego jeszcze nie wiemy".

Władza w Kościele łączy się nierozdzielnie ze strukturą Kościoła. Sobór mówi o Kościołach partykularnych, lokalnych. Jaki jest stosunek Kościołów partykularnych do Kościoła powszechnego? Czy Kościół powszechny jest swego rodzaju federacją Kościołów lokalnych?

Kościoły lokalne nie tworzą żadnej federacji, która nazywałaby się Kościołem powszechnym, a jednocześnie Kościół powszechny nie dzieli się na Kościoły lokalne, tak np. jak nasze państwo dzieli się na województwa. Każdy Kościół lokalny, czyli każda diecezja, jest Kościołem w pełnym tego słowa znaczeniu, to znaczy realizuje wszystko, czym jest zgodnie z wolą Chrystusa Kościół powszechny. Biskup nie jest w swojej diecezji delegatem papieża, ale jest zastępcą, sakramentem Chrystusa. Biskup rządzi swoją diecezją w imieniu Chrystusa. Stosunek Kościoła lokalnego do powszechnego jest analogiczny do relacji, jaka zachodzi między biskupem a papieżem.

Kilka lat temu Kongregacja Nauki Wiary wydała dokument dotyczący stosunków Kościołów partykularnych do Kościoła powszechnego. Dokument ten wyjaśnia, że relacja Kościoła lokalnego do powszechnego, czy relacja biskupa określonej diecezji do biskupa Rzymu, jest wpisana w samą naturę Kościoła partykularnego. To znaczy, że związek każdego Kościoła partykularnego z Kościołem powszechnym jest czymś konstytutywnym dla Kościoła partykularnego, mimo że każdy Kościół partykularny, czyli lokalny, jest w pełni Kościołem. Dopiero w związku z Kościołem powszechnym Kościół partykularny zdobywa w pełni swój kościelny charakter. Identyfikuje się w pewnym sensie z Kościołem powszechnym i wraz z tym jednocześnie zdobywa własną lokalną tożsamość.

Pisma Nowego Testamentu wyraźnie nauczają, że jedynym kapłanem jest Jezus Chrystus. Czy właściwe jest mówienie o kapłaństwie osób pełniących posługę urzędową w Kościele?

List do Hebrajczyków przeciwstawia kapłaństwo Chrystusa kapłaństwu Starego Testamentu. Jezus jest jedynym arcykapłanem Nowego Przymierza, gdyż jest wiecznie żywy. Zmartwychwstał, zasiada po prawicy Ojca i dzięki temu aktualnie działa w Kościele. Natomiast ci, którzy pełnią urząd posługi kapłańskiej, są jak gdyby znakami działania Jezusa Chrystusa w Kościele. Działając jako wolne i rozumne osoby, nie działają we własnym imieniu.

Nowy Testament na określenie tej posługi używa wyrażeń potocznych, funkcjonujących w ówczesnej grece. Mówi się przede wszystkim o prezbiteracie. Prezbiter w języku greckim znaczy -- starszy. Oczywiście nie jest to kategoria wiekowa. Oprócz tego NT używa słowa "biskup", czyli ten, który nad czymś czuwa, coś nadzoruje. Wraz z rozwojem Kościoła terminy te zaczęły odpowiadać stopniom sakramentu święceń. Biskup jako stopień najwyższy, następnie prezbiter. Uważam, że określenie prezbiter czy biskup mówi o posłudze w Kościele o wiele więcej i o wiele bardziej precyzyjnie niż określenie "kapłan".

 
WSPÓLNE KAPŁAŃSTWO

To są kwestie terminologiczne. Jednak wydaje się, że naprawdę istotną sprawą jest relacja między tym kapłaństwem urzędowym a kapłaństwem powszechnym.

Zauważyć najpierw trzeba, że Konstytucja o Kościele mówi o kapłaństwie wspólnym -- sacerdotium commune -- natomiast polskie tłumaczenie dokumentów soborowych określa to kapłaństwo jako powszechne. Tymczasem w czasie debaty soborowej, określenie sacerdotium universale -- czyli kapłaństwo powszechne -- zostało usunięte z dokumentów i zastąpione przez sacerdotium commune. Kapłaństwo wspólne oznacza to, co wspólne jest wszystkim ochrzczonym, świeckim i duchowym. Niemniej jednak w polskim tłumaczeniu -- i zapewne stąd w dokumentach Jana Pawła II -- mówi się o kapłaństwie powszechnym.

Kiedy w naszym stuleciu zaczęto mówić o kapłaństwie wspólnym czy powszechnym jedynie w stosunku do świeckich chrześcijan, brzmiało to -- a czasem jeszcze brzmi w ustach niektórych księży -- jak pocieszenie. My jesteśmy kapłanami, my składamy ofiarę eucharystyczną Chrystusa, ale wy też jesteście "kapłanami" i możecie składać wasze duchowe ofiary Bogu. Możecie składać w ofierze swoje życie, swoje cierpienie, swoją pracę i składać je wraz z ofiarą Chrystusa podczas Eucharystii. Tak jednak nie jest.

Kapłaństwo wspólne jest wspólne wszystkim ochrzczonym. Jeżeli niektórzy przyjmują święcenia i stają się prezbiterami czy biskupami, to nie znaczy, że przestają być nosicielami kapłaństwa wspólnego. Ja, jako prezbiter, muszę realizować w swoim życiu zarówno kapłaństwo wspólne, jak i kapłaństwo posługi. Przy czym kapłaństwo wspólne jest bardziej fundamentalne. I nie jest ono bynajmniej kapłaństwem w jakimś przenośnym tego słowa znaczeniu; to nie jest nazwa, którą dla pociechy Sobór daje świeckim. Całe życie Chrystusa było ofiarą i darem z siebie, a ostatecznym spełnieniem tej ofiary była śmierć na krzyżu. Kapłaństwo wspólne polega na tym, żeby siebie samego, swoje życie, składać Bogu w egzystencjalnej ofierze, służąc Mu w bliźnich.

Czy zatem kapłaństwo wspólne nie jest niczym innym, niż codzienną realizacją powołania chrześcijańskiego?

Tak, i dlatego nie jest ono czymś "niższym" niż kapłaństwo hierarchiczne. Jest ono inną rzeczywistością. Jest ono rzeczywistością życia chrześcijańskiego. I jeżeli ktoś nie będzie żył po chrześcijańsku, wierząc i wyznając Jezusa Chrystusa, to nie będzie realizował swego kapłańskiego powołania. Oddając swoje życie na ofiarę Bogu w bliźnim, realizujemy to, co Chrystus uczynił na krzyżu -- to jest prawdziwy udział w Jego kapłaństwie. Gdy ktoś przyjmuje święcenia, ma być święty, nie dlatego że przyjął święcenia prezbiteratu czy biskupstwa, lecz dlatego że jest chrześcijaninem. A sakrament święceń sprawia to, że będzie w swym życiu służył specyficznemu powołaniu. Kapłaństwo służebne, urzędowe, konkretyzuje działania, w których ten, kto przyjmuje tę posługę, ma siebie oddawać Bogu, realizując tym samym kapłaństwo powszechne.

Konstytucja o Kościele naucza, że "ogół wiernych, mających namaszczenie od Ducha Świętego nie może zbłądzić w wierze", a właściwość tę ujawnia przez "zgodność w sprawach wiary i obyczajów". Co to znaczy, że ogół wiernych nie może zbłądzić w wierze? Czy "ogół" to znaczy większość? W jakiej relacji pozostaje zmysł wiary Ludu Bożego do Urzędu Nauczycielskiego?

Nie można przeciwstawiać Ludu Bożego Urzędowi Nauczycielskiemu. To byłoby tak, jak gdybyśmy przeciwstawiali kolegium biskupów papieżowi. Ludem Bożym są wszyscy członkowie Kościoła, poczynając od nowo ochrzczonego dziecka, a kończąc na papieżu. A więc Urząd Nauczycielski, czyli biskupi z papieżem na czele, pozostaje wewnątrz Ludu Bożego. I gdy mówimy o zmyśle wiary Ludu Bożego, to myślimy o zmyśle wiary cechującym ogół chrześcijan. Lud Boży jest zatem nieomylny łącznie ze swymi pasterzami, idąc za swoimi pasterzami, ale należy pamiętać, że pasterze nie "wymyślają" doktryny chrześcijańskiej. Sobór Watykański I, mówiąc o nieomylnym charakterze nauczania papieskiego, podkreśla, że biskup Rzymu cieszy się tą nieomylnością, w jaką Chrystus chciał wyposażyć Kościół. Czyli papież jest nieomylny w sprawach wiary i moralności tą nieomylnością, którą cieszy się cały Lud Boży.

Nieomylność całego Kościoła spoczywa na biskupach, którzy szczególnie w działaniu kolegialnym cieszą się jej najwyższym stopniem, ale to jest nieomylność dotycząca strzeżenia i wyjaśniania Objawienia Bożego, a więc spraw, które nazywa się w skrócie sprawami wiary i moralności. Biskupi w zwykły sposób nauczają przez działanie w diecezji, przez swoje listy pasterskie, przez głoszenie homilii itd. Uroczystą i jednocześnie najbardziej nieomylną formą nauczania biskupiego jest nauczanie kolegialne biskupów na soborach.

Nauczanie jest zawsze swoistą hermeneutyką, co znaczy, że jest to interpretacja Objawienia w określonych warunkach, w określonej sytuacji, ze względu na określone problemy. Każda wypowiedź, nawet nieomylna, jest w pewnym stopniu ograniczona. Jednak nie znaczy to wcale, iż prawda jest relatywna. Każda wypowiedź Urzędu Nauczycielskiego jest wyrazem troski o to, żeby jedno i to samo Objawienie było realizowane w warunkach, które się zmieniają.

Na ile nauczanie biskupów i papieża jest wiążące dla wiernych? Kiedy muszę przyjąć całość nauczania, a kiedy mogę powiedzieć "tutaj mam pewną wolność i swobodę?"

Nie da się wytyczyć ostrej granicy między omylnością i nieomylnością nauczania. Można jedynie wskazywać na graniczne momenty. Jeżeli np. Sobór jasno i w sposób rozstrzygający (na co wskazuje kontekst) wypowiada się na konkretny temat dotyczący wiary i moralności, to ogół wiernych -- świeckich i duchownych -- jest zobowiązany do przyjęcia tej nauki. Jeżeli papież w swej homilii wypowie jakieś zdanie, to choćby była to interpretacja Pisma Świętego, nieomylność nauczania papieskiego byłaby zaangażowana -- jeżeli można tak powiedzieć -- tylko w pewnym stopniu. Zwykłe nauczanie biskupów w tej mierze jest nieomylne, w jakiej dotyczy wiary czy moralności i w jakiej jest zgodne z nauczaniem ogółu biskupów Kościoła katolickiego.

Papież w liście "Mulieris dignitatem" z roku 1988 zdecydowanie wypowiedział się przeciw możliwości udzielania sakramentu święceń kobietom. Jan Paweł II opowiedział się zatem jednoznacznie za interpretacją Pisma Świętego stwierdzającą, iż wolą Chrystusa było, aby tylko mężczyźni mogli przyjmować sakramenty święceń. Wypowiedź ta nie miała charakteru nauczania uroczystego, nie była wypowiedziana ex cathedra, nie została ogłoszona w formie bulli dogmatycznej. Choć nauczanie to nie jest zatem dogmatem wiary katolickiej, to jego zdecydowany i jednoznaczny charakter wskazuje na znaczne zaangażowanie nieomylności nauczania papieskiego. Można powiedzieć, że do jego przyjęcia zobowiązani są wszyscy wierni.

 
ŚWIECCY A DUCHOWNI

W Konstytucji o Kościele czytamy, że świeccy mają "niekiedy nawet obowiązek ujawniania swojego zdania w sprawach, które dotyczą dobra Kościoła", zaś "pasterze mają korzystać chętnie z roztropnej ich [świeckich] rady". W jaki sposób i na jakim forum powinno przejawiać się owo "ujawnianie swojego zdania"? Wydaje się, że synody w Polsce nie spełniają wystarczająco swego zadania w tym zakresie.

Podstawowym zadaniem jest tu sprawa ukształtowania świadomości i poczucia odpowiedzialności, zarówno u świeckich, jak i duchownych. Jest to sprawa zmiany przyzwyczajeń. Świeccy przywykli do tego, że w Kościele mają głos tylko księża, a duchowni są przyzwyczajeni do tego, że do nich należy ostateczny, a częściej jedyny głos. Świeccy niezbyt chętnie wyrażają swoje opinie, ale też nie mają ku temu odpowiednich instytucji. Znam pewną panią, która po kazaniu idzie do zakrystii i mówi księdzu, że homilia się jej podobała lub nie, i dlaczego. Ksiądz albo jest z tego zadowolony, albo nie. Ale co z tego wynika? I czy może się ustawić po każdej homilii kolejka "recenzentów"?

Powinny istnieć rady parafialne albo rady duszpasterskie, które byłyby forum wymiany myśli pomiędzy świeckimi i duchownymi. Bez takich instytucji, w których świeccy mogliby bezpiecznie -- dla księdza -- wyrazić swoją opinię, a ksiądz nie traktowałby jej jako krytyki, ale jako wyraz poczucia współodpowiedzialności za parafię czy Kościół lokalny, trudno będzie przełamać bariery wyrosłe między duchownymi a świeckimi. Sądzę, że synody nie spełniają swojego zadania właśnie dlatego, że nie wskazują na żadne instytucjonalne formy współdziałania świeckich z duchownymi. Zadowalają się często powtarzaniem za Soborem, że między świeckimi a księżmi powinno panować większe zaufanie i wzajemna otwartość.

Jeżeli świeccy nie będą mieli możliwości wyrażenia swojej opinii wobec księdza, to będą to robili za jego za plecami...

Ale to będzie krytykanctwo. Duchowni muszą się nauczyć, że nie każda opinia, która sprzeciwia się ich własnemu zdaniu, jest atakiem na Kościół. To dotyczy także prasowej krytyki Kościoła czy jego przedstawicieli. Musimy się przyzwyczaić do tego, że taka krytyka jest uprawniona, oczywiście jeżeli jest podejmowana serio; jeżeli nie jest wołaniem tylko o to, żeby np. Kościół uznał rozwody albo aborcję. Z chwilą, gdy Kościół w Polsce przekona się, że krytyka prasowa nie jest zawsze wymierzona przeciwko niemu, to wtedy duchowni łatwiej będą przyjmowali różne propozycje i poglądy ze strony świeckich.

 
W ŚWIECIE -- DLA BOGA

Sobór przyznaje, że społeczność ziemska rządzi się właściwymi sobie zasadami. Jednocześnie zastrzega, że żadna działalność ludzka nie może być wyjęta spod władzy Boga. Jakie stąd wynikają wnioski na przykład dla polityki i udziału w niej katolików?

Autonomia, o której mówią ojcowie soborowi, polega, po pierwsze, na tym, że prawa rządzące życiem społecznym nie są zależne od Kościoła. Wynikają one z natury człowieka i relacji międzyludzkich. A po drugie, jest to autonomia działania. Chrześcijanin działa na własną odpowiedzialność, działa niezależnie od Kościoła, niezależnie od władzy biskupiej, zgodnie z własnym sumieniem. Świeccy nie mogą działać w dziedzinie doczesnej jako reprezentanci biskupa czy proboszcza. Muszą działać według swojego rozeznania, według swoich kompetencji.

Ale jednocześnie żadna działalność ludzka nie może być wyjęta spod władzy Boga. Bóg należy do rzeczywistości lub lepiej: tworzy rzeczywistość, w której żyje człowiek. Działając autonomicznie w stosunku do Kościoła, chrześcijanin nie może działać autonomicznie w stosunku do praw Boskich. Bóg i Jego prawo jest zawsze czymś konstytuującym człowieka i stąd też człowiek powinien to uwidocznić w całym swoim działaniu. Mówię tu o człowieku, a nie o chrześcijaninie czy katoliku, gdyż zależność od Boga i Jego praw dotyczy każdego, niezależnie nawet od tego, czy jest tego świadomy i wprost to uznaje.

Skoro Kościół jest rzeczywistością obejmującą całego człowieka, branego indywidualnie i we wspólnocie, to czy można rzeczywiście mówić o autonomii działania ludzkiego w stosunku do tej wspólnoty?

Myślę, że tak... Katolik w swojej działalności politycznej nie tylko nie jest związany decyzjami pasterzy -- biskupów, ale jego działanie jest autonomiczne w stosunku do wspólnoty. Jeżeli nakazuje mu tak sumienie, to może działać wbrew opinii społeczności kościelnej. Zresztą na ogół będzie ona podzielona w swoich poglądach politycznych.

Sobór mówi także o rodzinie jako Kościele, mówi o "Kościele domowym". Jak należy rozumieć to określenie?

Rodzina chrześcijańska "rodzi" się dzięki sakramentowi małżeństwa. Jezus Chrystus w swoim misterium paschalnym, w krzyżu i zmartwychwstaniu, jest obecny w życiu tych ludzi, najpierw męża i żony, a następnie -- o ile mają potomstwo -- rodziców. Zatem rodzina ze swej istoty nie jest czymś, co by znajdowało się poza Kościołem.

Mówiąc o udziale świeckich wiernych w trojakiej władzy Chrystusowej: królewskiej, kapłańskiej i pasterskiej, KK uciekała się do przykładów z życia rodzinnego. Życie małżeńskie, rodzinne, wymaga jakiejś wzajemnej ofiary, wzajemnego oddania dla innych, a przez to -- dla Boga. Przekazywanie wiary dzieciom jest podstawowym przykładem spełniania przez świeckich wiernych prorockiej funkcji Chrystusa. Przeciwstawianie się złu moralnemu w sobie, ale także wśród najbliższych w rodzinie, jest wyrazem troski o królowanie Chrystusa. Jest to działaniem Kościoła, bo ci ludzie przecież są Kościołem.

Czy dziś, po trzydziestu latach, brakuje czegoś w Konstytucji o Kościele? Czy może warto by coś do niej dodać?

Nigdy nie myślałem o tym, żeby cokolwiek należało dodać do tej Konstytucji. Jest ona stale dokumentem na wyrost -- to znaczy ciągle nie zrealizowanym. Konstytucja mówi o dwóch rodzajach spraw, które wciąż czekają na realizację. Pierwszym z nich jest budowa instytucji, np. umożliwiających wpływ świeckich na życie Kościoła. Nie można wzywać do współdziałania czy do wzajemnego zrozumienia się świeckich i duchownych, do ich braterstwa, nie budując instytucji, w których braterstwo to mogłoby być realizowane. Owszem, coś się zmienia w tej dziedzinie. Zmienia się, bo zmienia się i świadomość świeckich, ich sposób życia, zmienia się także stosunek księży do świeckich, ale wiele pozostaje do zrobienia. Prawie nie istnieją rady parafialne czy duszpasterskie, tak w parafiach, jak i w diecezjach. Rady parafialne, jeśli istnieją, to często są zespołem wykonawczym realizującym wskazania księdza proboszcza. Nawet jeżeli gdzieś są tego rodzaju instytucje, to muszą one być otwarte na zmiany. Muszą przyjmować takie formy, aby w zmieniających się warunkach społecznych mogły realizować cel postawiony przez Konstytucję. Nigdy nie można powiedzieć: to już zostało załatwione.

Drugi rodzaj spraw, o których mówi Konstytucja, stanowi interpretacja wiary czy przekonań moralnych, mająca na celu pogłębione skorygowanie świadomości chrześcijańskiej połączone często z wezwaniem do określonego działania. Na przykład stwierdzenie, że poza Kościołem katolickim znajdują się liczne pierwiastki uświęcenia i prawdy -- co odnosi się do innych Kościołów chrześcijańskich -- kształtować ma świadomość ekumeniczną; rozdział V Konstytucji o powszechnym powołaniu do świętości i określenie jej jako miłości, każe na świętość i na powołanie do niej spojrzeć trochę inaczej, niż zwykliśmy to czynić -- i każe wziąć to powołanie do siebie; ostatni rozdział Konstytucji "O Błogosławionej Maryi Dziewicy..." chce nie tylko bardziej zwrócić uwagę katolików na związek Najświętszej Maryi Panny z Jej Synem, Chrystusem i z Kościołem, ale i wpłynąć na kult oddawany Matce Jezusa, by był wolny i od "fałszywej przesady", i od "zbytniej ciasnoty umysłu"...

Tak, ale to zawsze będzie wezwaniem nie do końca zrealizowanym?

Właśnie... I dlatego nie można nigdy powiedzieć, że Konstytucja o Kościele -- czy ogólniej: nauka Soboru -- została już w Polsce, czy gdziekolwiek na świecie zrealizowana. Jednak fakt, że Konstytucja stawia przed Kościołem zadania, które nigdy w pełni zrealizowane nie będą, nie znaczy, że nie będzie innych, następnych dokumentów, wydawanych czy to przez papieży, czy przez sobory, a dotyczących tych samych spraw -- tyle że w innych okolicznościach, ze względu na inne uwarunkowania. Po ostatnim Soborze powstało już wiele dokumentów, przede wszystkim papieskich, które pewne sprawy posuwają dalej, aniżeli można to było pomyśleć w trakcie Soboru. Nie znaczy to, by dokumenty soborowe, a zwłaszcza Konstytucja o Kościele uległa jakiemuś przedawnieniu. W naszej katolickiej świadomości dalecy jesteśmy ciągle od tego, czego Konstytucja chce uczyć i czego od nas wymaga. Może też dzisiaj, po trzydziestu latach, potrafimy lepiej czytać Konstytucję, dostrzegać w niej więcej aniżeli nawet ci, którzy ją tworzyli...

Jedno nie ulega dla mnie wątpliwości: należy ją wciąż czytać. I to tak biskupi, jak świeccy i teologowie... Czytać z zamiarem urzeczywistnienia. Jako znak, wskazujący ciągle dalszą drogę.

Rozmawiali Wojciech Kamiński i Marek Waluś

 

  • ks. Andrzej Zuberbier
    ur. 1922, teolog, prof. dr hab. Studia teologiczne odbył w Seminarium Duchownym w Kielcach, na Uniwersytecie Jagiellońskim, Katolickim Uniwersytecie Lubelskim i Uniwersytecie Katolickim w Louvain. Jest od wielu lat profesorem teologii dogmatycznej w Seminarium Duchownym w Kielcach i emerytowanym profesorem Akademii Teologii Katolickiej w Warszawie. Autor licznych naukowych i popularnych publikacji dotyczących wiary i życia chrześcijańskego. Ważniejsze pozycje książkowe: "Teologia dzisiaj", "Wierzę", "Gdy zajął z nimi miejsce u stołu...", "Czy wiem, w co wierzę". Redaktor i współautor dwutomowego "Słownika teologicznego", a także ilustrowanej encyklopedii dla młodzieży pt. "Bóg -- człowiek -- świat". Członek Komisji Episkopatu Polski ds. Dialogu z Judaizmem. Mieszka w Warszawie.

 

 

 

P O P R Z E D N I N A S T Ę P N Y
POTRZEBA WIERZĄCYCH PROFESJONALISTÓW
Rozmowa z bp. Janem Chrapkiem
O MARYI NIGDY DOŚĆ, ALE POPRAWNIE
Rozmowa z o. Stanisławem Celestynem Napiórkowskim

początek strony
(c) 1996-1999 Mateusz