DZIECI SOBORU ZADAJĄ PYTANIA
DEKLARACJA O WYCHOWANIU CHRZEŚCIJAŃSKIM

Wołanie o mistrza

Z ks. Januszem Tarnowskim rozmawiają Elżbieta Osewska i Tomasz Ochinowski

 

 

Według niektórych opinii cały II Sobór Watykański traktować należy jako ważne wydarzenie pedagogiczne, jako działanie wychowawcze wobec Kościoła i świata. Czy zgadza się Ksiądz Profesor z taką opinią?

To zależy od pojmowania terminu "wychowanie". Albo pojmujemy je wąsko i wtedy odnosi się to do dzieci i młodzieży, albo szeroko i mamy wtedy na myśli nie tylko młodych, ale ogół ludzi. Jeśli rozumiemy wychowanie w takim sensie, jak ja to uważam za słuszne -- zgodnie z opinią Klausa Schallera, według którego jest to całokształt procesów i sposobów pomagających istocie ludzkiej do rozwoju człowieczeństwa -- wówczas cały Sobór był wydarzeniem wychowawczym.

Dlaczego właśnie wychowawczym?

Ponieważ dał człowiekowi wierzącemu nowy wymiar, mianowicie: otwarcie na świat, czego w tej formie i w takim stopniu do tej pory nie było. W takim znaczeniu można rozumieć ten Sobór jako zdarzenie wychowawcze dla całego Kościoła.

Czy zatem soborowa Deklaracja o wychowaniu chrześcijańskim (DWCh) jest jedynie dodatkowym, ściśle pedagogicznym dokumentem, czy też stanowi istotne novum w kontekście nauczania soborowego?

Musimy sobie zdawać sprawę, że w dokumentach Soboru Watykańskiego II występują trzy kategorie: konstytucje, deklaracje i dekrety. Novum przejawia się zasadniczo w konstytucjach, np. w słynnej konstytucji o Kościele w świecie współczesnym. Deklaracja zaś, jak sama nazwa mówi, jest czymś stałym, a nie postulowanym.

Zatem czy była potrzeba wydawania tej Deklaracji?

Uważano, że w ogóle nie ma potrzeby. Ojcowie Soboru nie byli "specjalistami" od pedagogiki -- im się wydawało, że to, co Pius XI napisał w encyklice "Divini illius Magistri", jest całkowicie wystarczające i nie ma potrzeby tworzenia żadnego nowego dokumentu o wychowaniu. Uważano jedynie, że należy uporządkować sprawy dotyczące szkolnictwa katolickiego i dopiero potem powstała pewna burza. Zorientowano się, że pominięte zostały ogólne problemy wychowania i dodano cztery punkty -- tylko dlatego, by spełnić postulaty grupy tych ojców Soboru, którzy domagali się uwzględnienia zagadnień dotyczących wychowania.

Czytelnicy publikacji pedagogiczno-katechetycznych mają często problemy z rozróżnieniem podstawowych rzeczywistości takich jak: wychowanie ogólne, religijne, chrześcijańskie, katolickie. Jak Ksiądz Profesor ustawiłby relacje zachodzące między wychowaniem ogólnym a chrześcijańskim?

Kiedy pytam studentów, na czym polega wychowanie chrześcijańskie, to bardzo często mówią, że jest to wychowanie religijne, prowadzące do spotkania z Bogiem, do miłości Boga. Wtedy odpowiadam, że tak można również określić wychowanie muzułmańskie i judaistyczne, bowiem wszystkie te koncepcje pedagogiczne są religijne, mówią o spotkaniu z Bogiem i o miłości do Pana Boga. Wielu studentów nie potrafi uchwycić tych istotnych rozróżnień. To pytanie uważam za bardzo ważne.

Wychowanie religijne ma miejsce wtedy, gdy centralną wartością jest religia, jakakolwiek religia. Istota natomiast wychowania chrześcijańskiego -- co już Pius XI podkreślał w swojej encyklice -- polega na tym, że naczelną Osobą jest Jezus Chrystus, wychowanie katolickie zaś odnosi się do Chrystusa działającego w Kościele.

Czy wychowanie chrześcijańskie jest wyłącznie dodatkiem do wychowania ogólnego, czy też nadaje mu nową jakość?

Myślę, że to zostało dobrze ujęte w Deklaracji soborowej. Jest w niej mowa o tzw. wychowaniu ludzkim, które stanowi bazę dla wychowania nadprzyrodzonego, chrześcijańskiego. Dlatego wychowanie chrześcijańskie to nie dodatek, ale nadanie zupełnie nowej jakości, odniesienie do Osoby Chrystusa, natomiast wychowanie katolickie -- także do Kościoła.

W jakim sensie może to być propozycja dla świata, a nie tylko dla ludzi Kościoła?

Przy dzisiejszym rozchwianiu ideowym i swoistym neutralizmie wychowawczym, w wychowaniu chrześcijańskim jedno jest jasno określone: Osoba Mistrza, kogoś, kto jest podstawą i punktem docelowym. To może być dla ludzi, nawet spoza chrześcijaństwa, powodem uznania. Jest ono bowiem ukierunkowane w stronę Osoby wyjątkowo cenionej, nawet przez tych, którzy nie uznają Chrystusa za Syna Bożego.

Odwołałbym się tu do św. Franciszka Salezego, który mówił, że tak jak pszczoła potrafi czerpać słodycz z kwiatów i odrzuca truciznę, której nie będzie sobie przyswajała, a potem z tego produkuje miód, tak samo i my mamy wszędzie szukać dobra, w każdym systemie wychowawczym, żadnego nie odrzucać, ale uznawać to, co jest cenne, wartościowe i zastrzegać się od razu, że pewnych rzeczy nie możemy przyjąć. Podobna sytuacja była u Ojców Kościoła, którzy bardzo cenili mędrców starożytnych, ale uważali, że nie wszystko da się z nich przenieść do chrześcijaństwa.

 
SZTUKA WYCHOWANIA

Jakie znaczenie ma ten apel dzisiaj?

Rzecz się ma analogicznie, np. gdy chodzi o antypedagogikę. Bardzo istotne jest bowiem odrzucenie przemocy w wychowaniu. Następnie cenna jest postawa krytyczna wobec pedagogiki współczesnej, pobudzająca nas do myślenia. Ciekawy kierunek reprezentował Hubertus Schoenebeck, który wysunął propozycję podtrzymywania dziecka zamiast wychowania. Myślę, że ze względu na ten termin Schoenebeck jest godzien szacunku. Bo np. kierownictwo duchowe polega nie tyle na radach, zaleceniach, ale raczej na podtrzymywaniu więzi z Panem Bogiem. Natomiast nie możemy uznać odrzucenia wymiaru aksjologicznego, przyjęcia, jakoby poza wolnością nie istniały żadne inne wartości, które zdaniem twórców antypedagogiki byłyby skrępowaniem, zniewoleniem. To typowe pomieszanie wolności ze swobodą. Antypedagogika nie przygotowuje też do trudów życia, przecież na każdym kroku dzieci będą miały w przyszłości rozmaite stresy. Wychowanie w atmosferze: "jak się komu podoba'', bez żadnego opanowania siebie, musi zemścić się w życiu.

Czy nie widzi Ksiądz zatem w antypedagogice żadnych zagrożeń dla chrześcijaństwa?

Termin "zagrożenie" jest często nadużywany. Oczywiście, że wszystkie błędy są zagrożeniem, ale tak już będzie do końca świata. Dlatego ja nie wysuwałbym na pierwsze miejsce zagrożeń. Zbyt często słyszy się o zagrożeniach dla świata, dla Kościoła. Moim zdaniem, trzeba raczej kłaść nacisk na to, co można wziąć od innych, a czego nie można i dlaczego. Ważne jest, żeby posuwać się na drodze dialogu, a nie tkwić w atmosferze lęku.

W DWCh możemy znaleźć sformułowanie, iż wychowanie jest sztuką. Co to znaczy? Jakie są tego konsekwencje dla wychowawców i wychowanków?

Istotnie, wychowanie to sztuka nad sztukami. Ktoś powiedział: "Nie lubię dzieci, bo drażnią, denerwują, krzyczą". To jest bardzo charakterystyczne. Mało tego, mówili mi czasem nawet kandydaci na księży, że nie lubią pedagogiki, że ich to nie interesuje, że nie chcą uczyć dzieci. Natomiast, kiedy religia wróciła do szkół, ogłoszono, że każdy ksiądz, do 60. roku życia ma obowiązek uczyć w szkole, czyli nastąpiło "pospolite ruszenie bez broni"... Skutki nie były najlepsze.

Co wobec tego można zrobić?

Jestem raczej za tym, żeby powrócić do starej, dobrej metody, że powołuje się specjalnych katechetów przynajmniej do szkół średnich. Powinni oni być dobrze przygotowani i zdawać odpowiednie egzaminy.

Wychowanie jest niesłychanie trudne, ale radość sprawia tym, którzy kochają dzieci, np. św. Jan Bosko, Janusz Korczak czy pasjonista ojciec Bernard Kryszkiewicz. Korczakowi zawdzięczam wiele. Jako chłopiec osiemnastoletni słuchałem jego pogadanek radiowych, które mi objawiły, że ten człowiek zapuścił się w świat dziecka, że on czuł się w tym świecie jak w swoim i że na tym polega ta sztuka. Oczywiście, musi to być pogłębiane, nie może być zostawione bez ruchu. Tu warto przez analogię przypomnieć, że Paderewski, nawet wtedy kiedy jechał pociągiem, miał klawiaturę i zawsze ćwiczył palce. Wiedział, że jeżeli nie będzie tego czynił systematycznie, natychmiast publiczność pozna się na jego braku sprawności. Również dla pedagoga konieczne jest ćwiczenie i pogłębianie swej wiedzy przez lekturę. Sztuka wychowania polega także na jednoczesnym łączeniu teorii z praktyką. Praktyka musi stale być sprawdzana teorią. Proponuję sobie oraz innym taki tryptyk: 1) praktyka, 2) teoria, 3) praktyka. Z praktyki bowiem dochodzę do pewnych uogólnień, czyli do teorii, a potem sprawdzam praktyką, czy ta teoria jest słuszna.

Skupmy się przez chwilę na jednym ze szczegółowych aspektów wychowania. DWCh zasadniczo nie podejmuje zagadnienia wychowania seksualnego, zawiera jednak sformułowanie, iż wszyscy ludzie mają prawo do wychowania uwzględniającego różnice płci oraz "winni otrzymać pozytywne i roztropne wychowanie seksualne, dostosowane do ich wieku". Deklaracja używa zresztą sformułowania "wychowanie seksualne", a nie np. rozpowszechnionego aktualnie w środowiskach katolickich w Polsce zwrotu "wychowanie prorodzinne".

Odpowiedź jest prosta: przed czterdziestu laty nie używano jeszcze terminu "prorodzinne".

Można jednak bronić terminu "wychowanie seksualne". To paradoksalnie brzmi, ale jest to jednak w jakiś sposób termin szerszy. Przy przyjęciu pewnych założeń aksjologicznych, zrozumiemy wychowanie seksualne jako wychowanie do integracji seksualnej, do akceptacji swojej płciowości. Wtedy będzie ono obejmowało również ludzi, którzy nie zakładają rodzin, np. nauczycieli, którzy wybierają taką drogę.

Ciekawe stwierdzenie -- jeśli nie założysz rodziny, to jesteś na drugim planie, skoro mowa o wychowaniu prorodzinnym...

A to znaczy, że służę rodzinie niejako z drugiego rzędu. Natomiast pierwszorzędnym zadaniem dla wszystkich pozostaje integracja seksualna w sensie akceptacji swojej płciowości.

To jest bardzo trafna uwaga, ale chciałbym ją pogłębić z tego względu, że wychowanie seksualne już zawiera w sobie sugestię, że chodzi tylko o sam seks. Niestety, tak się utarło, że to będzie tylko o seksie i dlatego trzeba by się zastanowić, czy utrzymać ten termin i włączyć w niego inne treści. A gdyby nazwać to "wychowaniem do integracji seksualnej"?

To termin księdza Józefa Augustyna.

Myślę, że warto skorzystać z jego myśli. Etap pierwszy takiego wychowania to cierpliwe wysłuchanie, bez komentarzy, tego co młodym ludziom "wciska" telewizja, prasa, koledzy, koleżanki. Nie można bowiem zaczynać od ukazania, jak rozumie te sprawy Kościół katolicki. To, po pierwsze, wzbudziłoby opory, a po drugie, może się "nie przebić". Kiedyś obserwowałem kleryka, który miał katechezę na temat grzechu pierworodnego i mówił o zrywaniu jabłka przez Ewę. Pytam: "Jak to jest, przecież bibliści inaczej to wykładają?" "Ale ja to zapomniałem, pamiętam zaś, co kiedyś mój proboszcz mówił, gdy byłem dzieckiem na parafii wiejskiej". Okazuje się, że pewne elementy, które w nas wtłaczano, zostają, a te nowe "nie zaszczepią się", bo tamte tkwią zbyt silnie. Dlatego uważam, że pierwszym etapem jest cierpliwe wysłuchanie, bez komentarzy, tego co tkwi w młodzieży.

Potem dopiero przychodzi etap drugi: krytyczna, życiowa refleksja. Tu następuje wyłowienie podstawowych momentów, np. powszechnie się uważa, że miłość to uczucia, a jest to przecież klasyczny przykład nieporozumienia. Seks nie jest czymś głównym, co ma charakter zasadniczy, ale ma służyć miłości. Najpierw więc trzeba cierpliwie wysłuchać tego, co ludzie mówią -- choćby czasem głupstwa gadali -- a dopiero potem pomóc im określić, jaka jest prawda.

 
PO PIERWSZE -- RODZINA

Soborowa Deklaracja szczególne miejsce w wychowaniu przypisuje rodzicom. Obecnie jednak przemiany obejmujące rodzinę powodują konieczność postawienia pytania, czy rodzina wciąż pozostaje i będzie w przyszłości pierwszym (nie tylko w porządku chronologicznym, ale także w porządku wartości) środowiskiem wychowania chrześcijańskiego? I szerzej: czy rodzina pozostanie podstawowym środowiskiem wychowania w ogóle?

Kościół głosi, że rodzice są pierwszymi wychowawcami, ale to jest niezbyt zgodne z zastaną rzeczywistością, bo w wychowaniu katolickim bardzo mało się z rodzicami współpracuje. Przypominam sobie przedszkole prowadzone przez siostry zakonne, gdzie rodzice wcale nie są zapraszani do współprogramowania wychowania religijnego. Niekiedy bywa nawet tak, że ktoś proponował innym siostrom: "Może przyjdziemy, my, jako rodzice, jeśli siostry pozwolą i włączymy się w wychowanie", ale one odpowiedziały, że mają swój program. Nie chcą więc radzić się rodziców. Nie proszą o konsultacje. A rodzice to pierwsi wychowawcy, inni tylko ich zastępują. Podobnie katecheci nie troszczą się o to, żeby rodziców zaprosić, poznać ich sugestie, kłopoty, problemy. Jeżeli jakiś gorliwy katecheta spotyka się z rodzicami, to też dopiero wtedy, kiedy są jakieś zagrożenia. Rodzice w praktyce nie są traktowani jako pierwsi i dlatego wydaje mi się, że niby wszyscy wiedzą o tym, ale każdy ma swój program i wciela go w życie. A jak dużo by dało, gdyby rodziców zapytać, co oni sądzą o wychowaniu.

W jaki sposób Kościół mógłby przygotować rodziców do pełnienia takiej funkcji?

Często organizuje się pogadanki o wychowaniu ogólnym, ale raczej w stylu monologu. Natomiast mnie się wydaje, że należałoby prowadzić z rodzicami dialog na temat wychowania religijnego. Pytać o ich doświadczenia, pomagać im do głębszej refleksji. Nie ma najmniejszego wahania, że są to pierwsi wychowawcy. Natomiast trudno to rzeczywiście wprowadzić w życie.

Ale czy rodzice są do tego przygotowani?

Właśnie do tego zmierzam. Ktoś mi niedawno powiedział: "Ksiądz lubi dzieci, ale nie ma ich przy sobie przez całą dobę, tylko sobie z nimi porozmawia i one pójdą, a rodzice mają je cały dzień i całą noc". Na tym polega wyższość rodziców nad nami. Dlatego uważam, że choć oni nie zawsze są przygotowani, to mogą bardzo wiele.

Boję się terminu "pedagogizacja rodziców". Obawiam się, że dosyć niebezpieczne jest nastawienie, iż rodzice nie są przygotowani i my ich dokształcimy. Nie wiadomo, czy nas nie trzeba by dokształcić. Oni nie ponoszą winy, bo rzeczywiście są niezorientowani -- napisał Thomas Gordon. Ale kto ma ich zorientować? Rodzice nie są winni, tylko bezradni. Dlatego mówię tu o konsultacjach, o współdziałaniu, nie o pouczeniach. Wiadomo, że oni odtwarzają takie wychowanie, jakie otrzymali we własnym domu.

Mówiliśmy o pomocy ze strony Kościoła, a jaką funkcję mogą pełnić inne instytucje wychowawcze?

Rodzina nie może być zastąpiona przez żadną instytucję wychowawczą, gdyż pomimo patologii panują w niej bardzo silne więzi. To tak jak z zębem -- dopóki się da, trzeba go leczyć, a nie wyrywać. Sytuacja jest inna, jeśli rodzina jest całkowicie patologiczna.

Duża część DWCh poświęcona jest szkole. Szkoła traktowana jest wręcz jako swoiste centrum oddziaływań pedagogicznych. Na czym winno polegać owo centralne miejsce szkoły? Czy należą do niej przede wszystkim zadania edukacyjne, kształceniowe czy wychowawcze? Jakie jest prawidłowe miejsce szkoły w "koalicji wychowawczej" -- jak to nazywa Sobór -- tzn. w relacji do rodziny, społeczeństwa, Kościoła?

Musi istnieć współpraca między rodziną i szkołą, ale na pierwszym miejscu znajduje się niewątpliwie rodzina. Deklaracja poświęca wiele miejsca szkole ze względu na zajęcie się głównie problemami szkolnictwa katolickiego, ale to jest raczej przypadkowe. Zawsze pierwszą, fundamentalną pozycję zajmuje rodzina.

 
JACY NAUCZYCIELE?

W 1995 roku pielgrzymka nauczycieli na Jasną Górę szła pod hasłem "Takie będą nasze szkoły, jacy będą nauczyciele". Myśl ta jest głęboko zakorzeniona również w DWCh, kładącej duży nacisk na przymioty osób nauczających. Rzeczywistość jednak w dużym stopniu mija się z tymi postulatami. Dobór kandydatów na studia nauczycielskie i później do pracy w szkolnictwie nadal ma w dużej mierze charakter selekcji negatywnej. W związku z tym, jak Ksiądz widzi problem szkolenia -- i szerzej formacji -- nauczycieli? Jaki jest stan aktualny i możliwości udoskonalenia go w polskich warunkach?

Mamy do czynienia ze stwierdzonym upadkiem autorytetu nauczyciela, ale zasadniczo wszelkie autorytety, związane tylko z pełnioną funkcją w społeczeństwie, chwieją się, także autorytet duchownego. Ogromną szansę mają autorytety wynikające z walorów osobowych, ponieważ w całym świecie rozlega się wołanie o mistrza, szukanie mistrza. W swoich poszukiwaniach ludzie jednak często mylą się i biorą zwykłych idoli za swoich mistrzów, podziwiając ich przymioty zewnętrzne albo sukces osiągany na różnych polach. Istnieje obawa, że pozornie odnaleziony mistrz będzie "telewizyjny", "biznesmenowy", ale pozbawiony walorów prawdziwie ludzkich. Przy ogromnym zapotrzebowaniu na mistrza rodzi się pytanie: kto teraz będzie mistrzem?

Bardzo ważne dla nauczyciela są kompetencje zawodowe, psychopedagogiczne, a przede wszystkim umiejętność nawiązywania kontaktu. Często słyszy się od kuratorów, że nauczyciele posiadają kwalifikacje przedmiotowe, natomiast zupełnie nie są zorientowani w komunikacji interpersonalnej. Kompletnie brakuje im sztuki kontaktowania się, nie są do tego zaprawieni. Na zachodzie Europy, w USA kładzie się wielki nacisk właśnie na kontaktowość. Tego się uczy, przygotowuje się specjalne ćwiczenia i dzieci też się w tym kształcą. W szkole ma uczyć tego nauczyciel, a dzieci powinny się ćwiczyć w kontaktach indywidualnych, w umiejętności pomagania sobie wzajemnie. To sprawa zasadnicza, a u nas zupełnie zaniedbana.

Czy miałby Ksiądz Profesor, w związku z tym, jakieś konkretne postulaty dotyczące reformy systemu kształcenia nauczycieli?

Powinno ono pójść we wskazanym kierunku. Chyba coś zresztą zaczyna się dziać. Słyszy się już głosy wołające o kształtowanie tej nowej świadomości.

Jak w świetle ukazanej w DWCh apostolskiej roli nauczyciela, można odczytać pojawiający się wśród polskich nauczycieli lęk przed "klerykalizacją" i "nadmiernym ureligijnieniem" szkoły?

Apostolska rola to bardzo trudna sprawa. Uczyłem kiedyś w technikum. Przy pierwszym spotkaniu, kiedy przyszedłem na lekcję religii i witałem się z nauczycielami, jeden z profesorów mówi: "Jestem ateistą, proszę księdza". Ja na to: "To dobrze, bo będę miał jeszcze jednego przyjaciela ateistę". Okazało się, że on nie zdał egzaminu z religii na maturze i tego nie mógł darować. Dosłownie walczył z religią, z księżmi, z Kościołem, natomiast ze mną żył zawsze w zgodzie. Był bardzo dobrym nauczycielem i wychowawcą swej klasy. Jego wychowanek poszedł po maturze do seminarium. Nauczyciel załamał ręce: "Tyle trudu w ciebie włożyłem, co ty robisz?" Wychowanek odwiedzał go regularnie, zaprosił na swoje święcenia, żył z tym nauczycielem w przyjaźni, czytał z nim razem Pismo Święte. Nie przyjął ów profesor wiary, ale się ogromnie zmienił. Postawa niechętna zmieniła się w przyjazną wobec Kościoła. Stosunek serdeczny do nieprzyjaciół Kościoła wytrąca im często oręż z ręki.

Jakie mógłby Ksiądz wskazać źródła nauczycielskich lęków przed klerykalizacją szkoły?

To przede wszystkim przemożna siła środków przekazu. Panuje w Polsce taka atmosfera, że wielu ludzi boi się państwa wyznaniowego. Nawet katolicy widzą w Kościele raczej silną organizację niż własną wspólnotę.

"Rodzice winni cieszyć się prawdziwą wolnością w wyborze szkół. Władza państwowa, której zadaniem jest strzec i bronić wolności obywatelskiej, powinna dbać zgodnie z zasadami sprawiedliwości rozdzielczej o takie rozdzielanie zasiłków państwowych, aby rodzice zgodnie ze swym sumieniem w sposób naprawdę wolny mogli wybrać szkoły dla swych dzieci" (DWCh 6). Jak w kontekście tej wypowiedzi Soboru ocenia Ksiądz sytuację w Polsce?

Czy u nas jest możliwy taki wybór? Ludzie, którzy mają więcej pieniędzy, wysyłają dzieci do szkół niepublicznych.

To była, rzecz jasna, ukryta intencja pytania. W jaki sposób Kościół -- jako instytucja -- mógłby pomóc rodzicom katolickim w wyborze szkół?

Przede wszystkim przez obniżenie czesnego. Dobrym przykładem jest Józef Kalasanty -- święty, który traktował nauczanie jako rzeczywistą akcję apostolską, bez dorabiania się.

 
SZKOŁA KATOLICKA?

Według DWCh "obecność Kościoła w dziedzinie szkolnictwa zaznacza się w szczególny sposób przez szkołę katolicką". Czym powinna charakteryzować się szkoła katolicka? W jaki sposób tworzyć można atmosferę "ewangelicznej wolności i miłości", mającą być według Deklaracji podstawowym wyróżnikiem szkoły katolickiej?

Szkoła katolicka musi być dobrą szkołą, bez bałaganu. Kiedy byłem małym chłopcem, słynny jezuita, ksiądz Kosibowicz mówił: "Nie ma szkoły katolickiej, nie ma wychowania katolickiego, jest blaga katolicka". Podawał różne przykłady praktyk, które zupełnie nie mają oparcia w głębi osobowości człowieka i tak naprawdę są jedynie politurą. Mnie się wydaje, że ważny jest wysoki poziom wiedzy w szkole katolickiej, ale także swobodne wypowiadanie poglądów nawet niekoniecznie ortodoksyjnych. Uczniowie mają prawo mówić to, co myślą. Wtedy wywiązuje się rozmowa, dyskusja, szukanie argumentów. Dyrektorzy szkół katolickich twierdzą, że rodzic, który zwraca się do szkoły, powinien być pytany, czy ma przekonania katolickie, czy jest wierzący i praktykujący. Tego nie wolno czynić. Rodzic wie przecież, że szkoła ma taki charakter i to akceptuje. Dodatkowe wypytywanie powoduje, że rodzice mogą oszukiwać, bo orientują się, że to jest warunek przyjęcia, zatem gotowi są wszystko potwierdzić.

W naszym kraju, podobnie jak gdzie indziej, ścierają się krańcowo różne poglądy na temat znaczenia szkół katolickich. Z jednej strony postrzegane są one jako przejaw swoistego getta, z drugiej strony widzi się w nich zaczyn, który być może przemieni szkolnictwo w ogóle. Jakie jest Księdza zdanie na ten temat?

Nie możemy tworzyć gett katolickich, lecz przygotowywać ewangeliczny zaczyn i podtrzymywać kontakt ze szkołami publicznymi.

A jaka jest rzeczywistość w Polsce?

Rodzenie się szkół katolickich w Polsce jest wielką nowością, dlatego w tej chwili nie wytworzył się jeszcze ich profil. Odnoszę wrażenie, że dyrektorzy nie mają jeszcze jasnych koncepcji, obawiam się też, że mogą tam znaleźć się osoby z nastawieniem fundamentalistycznym.

Powiedział Ksiądz, że w szkole katolickiej nie powinno być bałaganu, ale z drugiej strony grozi to modelem wychowania koszarowego...

Nie chodzi o koszarowość. Ma to być dobra organizacja, w której każdy wie, co ma robić. Podkreślam to, ponieważ niekiedy jest tak, jakby szyld katolickości dawał uprawnienia, żeby było jakkolwiek.

Powszechną formą obecności Kościoła na terenie szkoły, od pięciu lat również w Polsce, jest oczywiście katechizacja. DWCh przypisuje jej niezwykle ważne znaczenie, przypominając, iż Kościół ma obowiązek wskazywać wszystkim ludziom drogę zbawienia i pomagać w jej osiągnięciu. Winien przy tym korzystać ze środków, którymi dysponuje. Wśród tych środków jako podstawowy Deklaracja wymienia katechizację. Dlaczego odwołuje się właśnie do katechizacji, a nie do sakramentów jako skutecznych środków łaski?

To proste. Bardzo długo podkreślano, że ważność i skuteczność sakramentów nie zależy od moralnego stanu zarówno udzielającego, jak i odbiorcy, dlatego nie troszczono się o wyjaśnianie ich znaczenia. Natomiast obecnie coraz częściej zwraca się uwagę na przekazanie ludziom, co to znaczy sakrament, w jakim celu jest sprawowany i jakie obejmuje obrzędy. Zatem katechizacja jako inicjacja sakramentalna jest niesłychanie ważna, a ze względu na jej brak, sakramenty mogą być mało skuteczne. Bez odpowiedniego przygotowania do przyjęcia sakramentów staje pod znakiem zapytania ich intencja i dyspozycyjność.

Niedawno przyszła do mnie matka, która miała nie bardzo ułożone życie religijne, ale chciała ochrzcić dziecko. Dlaczego? Dlatego że jest ono niespokojne, nerwowe, w nocy nie chce spać, więc może po chrzcie się uspokoi. Ciekawa motywacja, ale czy wystarczająca? Podobnie tradycja Pierwszej Komunii świętej w Polsce -- jakież są tam nadużycia: te wszystkie prezenty, stroje, kamery... Bez przygotowania, bez katechizacji słowo Boże jest mało owocne.

 
KATECHEZA CZY LEKCJA RELIGII?

Zatem jaka jest relacja między katechizacją a wychowaniem chrześcijańskim?

Według mnie katechizacja ma służyć wychowaniu chrześcijańskiemu.

Deklaracja soborowa posługuje się terminem "katechizacja", w pewien sposób odcinając się od określenia "nauka religii". Na czym polega istotna różnica między katechizacją a nauczaniem religii? Czy w polskiej szkole mamy do czynienia z katechizacją, czy z nauczaniem religii?

Nauka religii to przedmiot, podobnie jak religioznawstwo, z akcentem położonym na informację. Natomiast katechizacja ma na celu budzić postawę wiary, pomagać w jej rozwoju, w znalezieniu właściwego stosunku do Boga, Chrystusa i Kościoła oraz w prowadzeniu życia chrześcijańskiego.

Powrót nauki religii do szkół przyniósł zmniejszenie wymiaru godzin, różnorodność poziomu uczniów, zróżnicowany poziom religijności. To jest niewątpliwie komplikacją katechezy. Sytuacja wygląda nieco odmiennie w innych krajach, np. w Niemczech obowiązuje nakaz, by katecheza była traktowana jak typowy przedmiot szkolny. Natomiast duszpasterz ma tam w szkole swój gabinet i kto sobie życzy, może do niego pójść ze swoimi problemami religijnymi, ale to zależy od ucznia. U nas istnieje niebezpieczeństwo, że katecheta spotykający się w szkole z ignorancją i obojętnością, skupia się na kilku osobach zainteresowanych i do nich zwraca, natomiast innych "spisuje na straty". Wtedy katechizuje się tylko małą grupkę przy odpływie reszty. Może to i ładnie wygląda, ale stanowi jedynie jakąś wysepkę.

Ale czy to nie jest dowód, że wiara chrześcijańska może być tylko propozycją? Ta mała grupka tę propozycję przyjmuje...

Tak, ale w ten sposób tworzy się niezdrowa atmosfera, ponieważ powstają dwie kategorie: tych, którzy interesują się i obojętnych. Nauka religii, będąc w szkole, powinna mieć w jakimś stopniu walory przedmiotu obejmującego ogół, a przy takim rozdzieleniu zostaje to zlekceważone.

A jak cele katechizacji mają się do tzw. ukrytego programu wychowawczego polskiej szkoły? Badania pokazują, iż ów program -- zarówno w szkole tradycyjnej, jak i w eksperymentalnej czy społecznej -- często nie sprzyja wszechstronnemu rozwojowi uczniów, a nawet jest demoralizujący.

Wydaje się, że ukryty program wychowawczy współczesnej szkoły polskiej -- tzn. oddziaływania nie formułowane wprost, ale zawarte w intencjach systemu szkolnego i, częściowo świadomym, dążeniu nauczycieli -- wyraża się formacją ucznia grzecznego i reprodukującego zadany materiał lekcyjny. Natomiast szkoły eksperymentalne, gdzie promuje się jedynie swobodną dyskusję, często prowadzą ku zanikowi wartości i rozchwianiu etycznemu.

Katecheza szkolna w takim otoczeniu nie może pomijać momentu dyskusyjno-dialogowego, ale ma pomóc uczniowi w osobistym budowaniu hierarchii wartości zarówno naturalnych, jak i chrześcijańskich.

Ale czy wymaganie od katechety, żeby przeciwstawiał się ukrytemu programowi, nie jest wymaganiem heroizmu?

Niewątpliwie tak i dlatego niektórzy katecheci woleliby nie uczyć religii w szkole, bo doskonale znają nową sytuację. Kiedy ja uczyłem, to była "sielanka", a teraz jest zupełnie inna atmosfera. Wydaje mi się, że niekiedy zadanie katechety graniczy z bohaterstwem.

W związku z powrotem katechizacji do polskiej szkoły, słyszy się postulat, iż w przynajmniej niektórych ośrodkach należałoby katechizację zastąpić ewangelizacją. Co Ksiądz Profesor sądzi o tej propozycji?

W szkole mamy do czynienia z ogromnie zróżnicowanym poziomem religijności uczniów -- od takich, którzy zupełnie nie zetknęli się z Kościołem, aż po aktywnych członków grup religijnych. Dlatego trzeba przede wszystkim za pomocą bezimiennej ankiety zorientować się, kto wierzy w Boga, kto bierze udział w organizacjach religijnych itp. Wtedy można ustalić, jakie mają być relacje w grupie katechetycznej -- według starej zasady, że ci którzy wiedzą, mówią tym, którzy nie są zorientowani. Po takim rozpoznaniu sytuacji uczniowie mogą sobie wzajemnie pomagać.

Jeszcze kiedy katechizowano w salach parafialnych, zwracałem uwagę na konieczność prekatechezy. Polega ona na odwołaniu się do osobistych doświadczeń ucznia, które są podstawą życia religijnego. A więc na przykład problem cierpienia i zła w świecie: jak to się przedstawia w odniesieniu do wiary osobistej. Ponadto należałoby -- póki nowy program nie zastąpi starego -- ustalić pewne "minima", czyli prawdy główne, zasadnicze, by uczniowie nie gubili się w sprawach drugorzędnych i drobiazgach. Do takich prawd należą: Bóg w Trójcy Jedyny, Chrystus -- Bóg i człowiek, Kościół, Dekalog i życie chrześcijańskie, Eucharystia.

Soborowa Deklaracja o wychowaniu kładzie nacisk na udział w obrzędach liturgicznych, tak "by ochrzczeni stopniowo wprowadzani w tajemnicę zbawienia, stawali się z każdym dniem bardziej świadomi otrzymanego daru wiary". Czy obecne przeniesienie katechizacji instytucjonalnej przede wszystkim do środowiska szkolnego, nie pozbawia młodego człowieka szansy zdobycia umiejętności świadomego i pełnego uczestnictwa w liturgii?

Wydaje się, że nauka religii w szkole odbywa się jakby obok liturgii eucharystycznej, bez nawiązywania do niej. W kościołach zaczyna brakować dzieci i młodzieży. Czy nie należałoby jakoś połączyć katechezy szkolnej z udziałem we Mszy świętej? Przydałoby się bardzo do tego celu prowadzenie co tydzień podczas nauki religii w szkole dialogu na temat niedzielnej Ewangelii. Nie byłoby to jedynie sprawdzianem obecności w kościele, ale otwarciem uczennic i uczniów na słowo Boże w liturgii.

Szczególnym znakiem czasu i wyzwaniem dla wychowania chrześcijańskiego jest niewątpliwie, obserwowany w ostatnich latach w Polsce i w całej Europie Środkowo-Wschodniej, wzrost aktywności sekt. Co czyni Kościół na polu edukacyjnym, aby przeciwstawić się tej działalności?

Myślę, że tutaj warto postawić pytanie, czego młodzi ludzie szukają w sektach. U nas ma miejsce silne sformalizowanie Mszy świętej, spowiedzi, Komunii świętej. Ktoś mi niedawno powiedział, że nigdy nie słyszał o tym, że po Komunii świętej trzeba się modlić. Sekta zapewnia swoim adeptom przeżycia religijne, poczucie wspólnoty, a tego -- niestety -- często brakuje w naszych kościołach. Trzeba więc ożywić nabożeństwa duchem rodzinnego ciepła i radością tak, ażeby nie gromadziły anonimowego tłumu, ale ludzi bliskich, serdecznie związanych wzajemnie.

Jaka w takim razie byłaby edukacyjna rola ruchów katolickich?

Mają one wychowywać przyszłych liderów Kościoła, autentycznych apostołów. Ponadto powinny zaprawiać do dialogu zarówno w małej, grupowej wspólnocie, jak też w Kościele lokalnym i powszechnym. Poszczególne ruchy nie mogą zamykać się w swoich ciasnych ramach i rywalizować ze sobą.

 
UKAZYWAĆ DOBRO

Kościół ujmuje siebie jako wychowawcę nie tylko wiernych, lecz całej ludzkości. Czy jednak niewierzący pragną i oczekują działań wychowawczych ze strony Kościoła?

Wydaje mi się, że niewierzący na ogół nie oczekują działań ze strony Kościoła. Co jednak można uczynić? Chciałbym tu przypomnieć bardzo cenne, choć może zapomniane eksperymenty. Ksiądz Jan Pałyga chodził często "po cywilnemu" na zaplanowane spotkania ludzi oddalonych od Kościoła, gdzie prowokował rozmowy na sensownie dobrane tematy religijne. Mówił on wówczas w taki sposób, że następowało zaskoczenie. Słuchacze stwierdzali: "Gdyby tak było, to byłoby do przyjęcia". Wtedy ks. Pałyga przyznawał się, że jest księdzem katolickim. Miał stałe kontakty z niewierzącymi, po których często następowały nawrócenia. Teraz też są spotkania dla poszukujących, które ułatwiają ludziom niewierzącym kontakt z Kościołem.

Od II Soboru Watykańskiego i powstania Deklaracji o wychowaniu chrześcijańskim minęło 30 lat. W jakim kierunku soborowa nauka o wychowaniu została rozwinięta w następnych dokumentach Kościoła poświęconych tej problematyce?

Papież Jan Paweł II często wypowiadał się na temat wychowania, natomiast brak jeszcze dokumentów poświęconych pedagogice chrześcijańskiej. Do nielicznych wyjątków należy dokument "Katolik świecki w szkole".

Na ile, według Księdza Profesora, obecna sytuacja społeczna i mentalna świata różni się od tej, w której powstała DWCh? Niektórzy komentatorzy uważają, iż Sobór obradował w atmosferze optymizmu i nadziei na ewangelizację rzeczywistości ziemskich. Równocześnie jednak soborowa Konstytucja o Kościele w świecie współczesnym realistycznie określała, iż "życie ludzi, czy to jednostkowe, czy zbiorowe, przedstawia się jako walka, i to walka dramatyczna, między dobrem i złem, między światłem i ciemnością" (KDK 13). Aktualnie walka ta zdaje się przybierać na sile. Nawet Jan Paweł II mówi o działających w świecie ośrodkach antyewangelizacyjnych. Jak Ksiądz Profesor interpretuje tę -- pozorną bądź rzeczywistą -- zmianę nastrojów? W jaki sposób wychowanie chrześcijańskie i służące jemu instytucje mogą stać się alternatywą dla działań Złego?

Chodzi o to, by na pierwszym planie ukazywać nie tyle walkę z mocami ciemności, ile piękno, dobro, miłość, wiarę. Podczas obrad Soboru na pewno można było mówić o jakiejś euforii, przecież to był żywiołowy ruch reformy. Każda reforma wyzwala energię, optymizm -- to jest jasne. Zetknięcie natomiast z rzeczywistością, która niełatwo poddaje się zmianom, często budzi rozczarowanie i zniechęcenie. Jaki z tego wniosek? Zawiera się on w słynnej zasadzie: Ecclesia semper reformanda, tzn. Kościół stale potrzebuje reformy.

Do jakiej reformy wzywałaby zatem soborowa Deklaracja o wychowaniu chrześcijańskim, gdyby uchwalano ją dzisiaj?

Przede wszystkim trzeba wracać do Vaticanum II i docierać z jego -- dotąd wciąż nie poznanymi treściami -- do "ludzi chodzących do kościoła". Dla wielu z nich będą to zupełnie nowe, nieznane prawdy.

W okresie II Soboru Watykańskiego nie mieliśmy jeszcze tak szalonego rozwoju mediów. Teraz zaczynają one rządzić światem, zwłaszcza młodym pokoleniem. Czas więc najwyższy, aby je wprzęgnąć w ukazywanie i urzeczywistnianie reformy soborowej. Bez tego nie dotrze ona do tzw. przeciętnego odbiorcy. I jeszcze jedno: dokumenty Kościoła trzeba koniecznie "tłumaczyć" na zrozumiały, prosty, współczesny język.

Z nowych problemów bardzo byłby potrzebny obszerniejszy dokument o roli małych grup w Kościele i sposobach ich prowadzenia. Bardziej podkreślona byłaby też zapewne kwestia dialogu jako istotnego momentu wychowania, jak również dostrzeganie konieczności mistrza i sprawa kierownictwa wewnętrznego.

A czy nie wydaje się Księdzu Profesorowi, że sprawą kluczową są dzisiaj podstawy antropologiczne chrześcijańskiej koncepcji wychowania?

To rzeczywiście fundamentalna sprawa. Wojna w dawnej Jugosławii ukazała w przerażającym świetle, jak dobrzy sąsiedzi należący do dwu różnych narodowości lub religii stawali się nagle zaciętymi wrogami. W każdym człowieku tkwi zadatek na bohatera i zbrodniarza. Trzeba więc koniecznie w sposób naukowy, ale także i popularny, szukać odpowiedzi na zasadnicze pytanie: kim jest człowiek? Mamy sporo teoretycznych opracowań na ten temat, np. obszerny tom pióra Edyty Stein. Brakuje natomiast łatwiejszych, dostępnych miej wyrobionemu czytelnikowi publikacji, które ukazywałyby dylematy człowieczeństwa i drogę do jego pełni w Jezusie Chrystusie, naszym Mistrzu -- Człowieku Doskonałym.

Rozmawiali Elżbieta Osewska i Tomasz Ochinowski

 

  • ks. Janusz Tarnowski
    ur. 1919, profesor pedagogiki, teoretyk i praktyk dialog pedagogicznego. Studiował pedagogikę na Uniwersytecie Warszawskim, filozofię na Katolickim Uniwersytecie Lubelskim, doktoryzował się z psychologii, habilitował z teologii w zakresie pedagogiki chrześcijańskiej. Wykładowaca pedagogiki w Metropolitalnym Seminarium Duchownym w Warszawie od 1956, profesor w Akademii Teologii Katolickiej od 1966. Autor ponad 300 publikacji naukowych, popularnonaukowych i publicystycznych. Członek Zarządu Polskiego Towarzystwa Korczakowskiego. Ważniejsze publikacje książkowe: "Wychowanie do pokoju z Bogiem i ludźmi", "Problem chrześcijańskiej pedagogiki egzystencjalnej", "Próby dialogu z młodymi", "Siedem lat dialogu", Z tajników naszego ja", "Rozmowy o wierze i życiu", "Janusz Korczak dzisiaj", "Dzieci i ryby głosu nie mają?", "Jak wychowywać", "Kto pyta -- nie błądzi". Mieszka w Warszawie.

 

 

 

P O P R Z E D N I N A S T Ę P N Y
DOJRZALI DUCHEM I ROZUMEM
Rozmowa z ks. Tomaszem Węcławskim
ODNALEŹĆ UKRYTĄ OBECNOŚĆ CHRYSTUSA
Rozmowa z ks. Jackiem Bolewskim

początek strony
(c) 1996-1999 Mateusz