Adamie, gdzie jesteś?

WPROWADZENIA DO MEDYTACJI

XVIII. RACHUNEK SUMIENIA

 

1. Istota rachunku sumienia

Pojęcie rachunek sumienia niełatwo jest zrozumieć. Budzi ono u wielu negatywne skojarzenia oraz niechęć. Słowo rachunek wzięte dosłownie może sugerować potrzebę jakiejś wręcz matematycznej dokładności w rozliczaniu się z Bogiem.

Zmyleni nie tylko samym pojęciem rachunku, ale przede wszystkim jurydycznym podejściem do wiary, próbujemy nieraz liczyć z wielką dokładnością zewnętrzne przejawy naszych grzechów i niewierności. Badając dokładnie to, co w grzechu jest tylko zewnętrzne, zapominamy nierzadko o istocie grzechu: o wewnętrznych przyczynach — o grzesznych motywacjach. I chociaż w przypadku poważnych grzechów ich liczba i rodzaj nie jest bez znaczenia i należy je wyznać w sakramencie pojednania, to jednak zawsze o istocie grzechu ostatecznie decyduje serce. W tym kontekście możemy zapytać: czym i jak zmierzyć siłę ludzkiej nienawiści, zazdrości, pychy i każdej innej pożądliwości, szczególnie wówczas, kiedy są one ukryte i nie ujawniły się jeszcze poprzez konkretne działania?

Pojęcie rachunek sumienia jest trudne do zrozumienia także dlatego, iż może kojarzyć się z rachowaniem się z samym sobą. Jeżeli sumienie człowieka zostało źle uformowane (a nie są to rzadkie przypadki), rachunek sumienia łatwo staje się dręczeniem siebie. Chore poczucie winy, którego nie umie się zauważyć, rodzi wówczas smutek, poczucie zniechęcenia, a nawet rozpaczy. Wiele osób szczerze pobożnych, rachując się często ze swoim sumieniem, nie zaznaje jednak wewnętrznego pokoju i radości z odpuszczenia win. Nie umieją bowiem oderwać się od siebie, by móc dostrzec miłosierdzie Ojca, który wychodzi naprzeciw grzesznemu człowiekowi, wzrusza się i z radością przyjmuje (por. Łk 15, 20).

Rachunek sumienia nie jest rachowaniem się niewolnika z panem, oskarżonego z sędzią, ucznia z nauczycielem. Rachunek sumienia jest dialogiem o wzajemnej miłości. Jest rozliczaniem się z miłości.

Warunkiem dobrze odprawianego rachunku sumienia jest uprzednie doświadczenie miłości Boga do człowieka. Nie odwrotnie. Praktyka rachunku sumienia zakłada, iż wierzymy głęboko, że Bóg zakochał się w człowieku.

Nie odkrylibyśmy sensu i celu rachunku sumienia bez wcześniejszego odkrycia miłości Boga do człowieka. W rachunku sumienia nasycamy się najpierw miłością Boga. Podziwiamy Jego bezwarunkową akceptację i hojność wobec człowieka ujawniającą się w Jego obfitych darach.

Tak rozumiany rachunek sumienia nie sprowadza się do przykrej praktyki, w której człowiek miałby czuć się poniżony i upokorzony przez Boga lub przez siebie samego. Spojrzenie na nas samych i całą naszą historię życia, nawet jeżeli znajdujemy w niej dużo chaosu i zagubienia, nie będzie przygniatającym doświadczeniem, kiedy ujrzymy najpierw bezwarunkową miłość Boga do człowieka, kiedy odkryjemy, że miłość ta nie zależy bezwzględnie od ludzkiej postawy.

Od doświadczenia miłości Boga w rachunku sumienia przechodzimy do refleksji nad naszą miłością do Niego; spontanicznie pytamy siebie, jaka była, jest i będzie nasza odpowiedź. Odkrywanie prawdy o naszej odpowiedzi wiąże się jednak z bólem.

2. Modlitwa związana z bólem

Podkreślając doświadczenie miłości (Boga do człowieka i człowieka do Boga) w praktyce rachunku sumienia, nie chcemy robić wrażenia, iż jest to modlitwa pozbawiona trudu, cierpienia i bólu. Być chrześcijaninem jest i pozostanie zawsze trudnym zadaniem, ponieważ chrześcijaństwo polega na odkrywaniu zła we własnym sumieniu (L. Kołakowski). Nierzadko robimy nasz rachunek sumienia powierzchownie i płytko właśnie dlatego, iż boimy się cierpienia i bólu, zadanego sobie, bliźnim i Bogu.

Każdy grzech dotykając tego, co jest dla człowieka najgłębsze i ostateczne: jego własnego istnienia, jego życia, rani najpierw samego grzesznika głęboko i dotkliwie. Żaden grzech nie jest banalny i nieważny. Może być jedynie banalnie przeżywany, co jednak nie zmienia faktu, że rani.

Każdy grzech odsłania dramatyzm ludzkiej sytuacji. Ukazuje kruchość egzystencji ludzkiej i to nie tylko w wymiarze duchowym, ale także psychicznym i fizycznym. To właśnie grzech pokazuje, jak bardzo łatwo człowiek może być zraniony i jak łatwo może zranić. Grzech nie tylko rani życie człowieka, ale także niszczy je i to we wszystkich jego przejawach i wymiarach. Zapłatą za grzech jest śmierć — powie św. Paweł. Grzech odsłania kruchość życia człowieka. I to właśnie doświadczenie bardzo nas boli.

Ponadto w każdym grzechu dotykamy także w jakimś sensie całej historii naszego życia. Nie ma grzechów przypadkowych i wyizolowanych. Każdy z nich wynika z całej naszej historii i wpływa na dalszy jej bieg. Grzech zakorzenia się mocno w historii człowieka. Pojmowanie grzechu i jego odpuszczenia jako przypadkowego zabrudzenia, z którego po obmyciu nie pozostaje żaden ślad, nie znajduje potwierdzenia ani w Biblii, ani też w ludzkim doświadczeniu. W każdym grzechu jest jakby zogniskowane całe ludzkie doświadczenie bólu i cierpienia.

To prawda, iż długie, cierpliwe i wierne powierzanie się Bogu uspokaja, leczy i wycisza ludzkie zranienia, ból kruchości człowieka. Człowiek może godzić się z trudem i bólem życia. Ale każdy, nawet najmniejszy grzech, przypomina mu jednak, że uspokajanie, leczenie i wyciszanie zranień ciągle jeszcze trwa i będzie trwać do końca życia.

Grzech naraża życie nie tylko samego grzesznika, ale także wszystkich jego bliźnich, z którymi jest on powiązany wielorakimi relacjami. Uświadamiając sobie głębię międzyludzkich relacji, możemy porównać życie człowieka do wspinaczki alpejskiej, w której każdy powiązany jest z innymi linami — więzami bezpieczeństwa. Nasze różne formy współżycia z bliźnimi nazywamy właśnie więzami. Kiedy sami upadamy — grzeszymy, odrywamy się od skały (Psalmista często nazywa Boga skałą) i w jakiś sposób wciągamy w ten upadek także innych. Im bardziej kochamy naszych bliźnich, tym bardziej są oni zamieszani w nasze upadki. Dzieje się to najczęściej wbrew naszej woli. I to również bardzo boli.

Przekonanie, iż naszym grzechem ranimy siebie i bliźnich, przychodzi najczęściej stopniowo, w miarę odkrywania mechanizmów, jakimi kieruje się ludzka pożądliwość. Odkrycie powiązania grzechu z jego bolesnymi skutkami, które uwidaczniają się w naszej codzienności, uświadamia nam ostatecznie, iż w grzechu nie ma życia. Tylko człowiek zaślepiony własną namiętnością może ulegać iluzji, iż grzech może uszczęśliwiać.

Człowiek grzeszy jednak nie tylko przeciw sobie i bliźnim, ale także przeciw Bogu. Przeciwko Bogu zgrzeszyłem — wyznaje Dawid. Grzech rani Boga. Piekło, owoc grzechu — jak stwierdza G. Martelet — jest nie tylko dramatem człowieka, ale również dramatem Boga. Do tego, aby mówić o cierpieniu Boga, uprawnia nas nie tyle nauka niektórych współczesnych teologów, którzy poruszają ten problem, ale najpierw ewangeliczna kontemplacja męki i śmierci Boga–Człowieka.

Przeżycie bólu zadanego Bogu własnym grzechem jest jednak tym doświadczeniem, które przychodzi z łaski Boga, o ile tak po ludzku możemy powiedzieć. Możemy więc tylko prosić, aby dane nam było odczuć, iż naszym grzechem dosięgamy Boga. Tylko wielkie otwarcie na Bożą miłość i wielkie pragnienie udzielenia na nią pełnej odpowiedzi, czyni człowieka zdolnym, aby mógł choć troszkę przeczuć coś, czego nie umieli słowami wyrazić najwięksi teologowie ani mistycy: czym było cierpienie Boga–Człowieka w Ogrójcu; lub też czego Jezus doświadczał modląc się na krzyżu: Boże mój, Boże mój, czemuś Mnie opuścił; czym też było Jego zstąpienie do piekieł i czym jest grzech, który stał się źródłem takiego cierpienia.

Tego właśnie cierpienia dotykają mistycy w doświadczeniach ciemnej nocy. Powierzając się całym swoim istnieniem Bogu, jak Syn swojemu Ojcu, doświadczają jednocześnie bolesnych chwil całkowitego opuszczenia, osamotnienia i oschłości. Mówimy o cierpieniu ciemnej nocy mistyków tylko dlatego, abyśmy byli świadomi, jak skromne jest nasze doświadczenie bólu oddalenia się od Boga w naszym grzechu.

Zauważmy jeszcze, iż nasz rachunek sumienia winien się zmieniać wraz ze zmianą, jakiej podlega nasze życie. Wychodzenie z okresu dzieciństwa, większa samodzielność w życiu, wstąpienie do seminarium lub do zakonu, doświadczenie ludzkiej przyjaźni i miłości, zawarcie związku małżeńskiego, przyjście na świat dziecka, śmierć bliskiej osoby, podjęcie nowych ważnych obowiązków, zmiana funkcji, kryzys duchowy lub psychiczny, choroba fizyczna, pełniejsze doświadczenie miłości Boga — to tylko pewne przykłady możliwych zmian w życiu człowieka, które winny znaleźć swoje odbicie także w jego rachunku sumienia. Każda ważna zmiana w ludzkim życiu zawiera nowe powołanie — nowe zadanie, jakie Bóg stawia przed człowiekiem. Z wypełniania tego zadania człowiek rozlicza się z Bogiem w rachunku sumienia. Stąd też rozwijając nasze życie duchowe trzeba uczyć się rachunku sumienia nie tylko w oparciu o zewnętrzne pomoce, jakimi są różnorodne, nieraz bardzo bogate i rozbudowane propozycje rachunku sumienia, ale także w ścisłym nawiązaniu do naszej osobistej sytuacji, w jakiej się znajdujemy.

3. Propozycja rachunku sumienia

Kardynał C. M. Martini w pewnej nauce rekolekcyjnej wyznaje, że miał kiedyś duże trudności w przeżywaniu sakramentu pokuty. Wówczas zadał sobie pytanie: Jeżeli spowiedź krótka i pospieszna jest dla mnie uciążliwa, to dlaczego nie spróbować spowiadać się dłużej i z większym spokojem. Wydaje się to paradoksalne, ale takie paradoksy czasami pomagają, by wyjść ze ślepego zaułku. Wtedy z pomocą kapłana od krótkiej i pospiesznej spowiedzi przeszedłem do tego, co nazwałbym dialogiem pokutnym. Dialog ten zresztą nie jest niczym innym, jak tylko konkretnym zastosowaniem wskazówek danych przez Stolicę Apostolską w odnowionym obrzędzie sakramentu pojednania. C. M. Martini proponuje również, aby dialog pokutny z kapłanem obejmował trzy części: oddanie Bogu chwały, dziękczynienie za wszystkie otrzymane łaski, wyznanie swoich słabości, niewierności i grzechów oraz powierzenie się z zaufaniem Panu.

W naszym przygotowaniu do sakramentu pojednania chciejmy skorzystać z proponowanego poniżej rachunku sumienia, aby móc dostrzec nie tylko to, co nas od Boga oddziela, ale również i to, co nas z Nim łączy.

4. Dziękczynienie

Św. Ignacy w Ćwiczeniach duchownych zachęca, aby codzienny rachunek sumienia rozpoczynać od dziękczynienia Bogu, Panu naszemu, za otrzymane dobrodziejstwa (ĆD, 43). Człowiek–stworzenie winien trwać przed Bogiem–Stwórcą jako istota nieustannie obdarowywana. Stworzenie — Odkupienie nie są bowiem tylko aktami historycznymi dokonanymi przez Boga Stwórcę i Odkupiciela w odległej przeszłości, ale są także ciągle trwającym teraz Boga, który swoim działaniem nieustannie wypowiada swoją miłość do człowieka.

Bóg działa obdarowując człowieka, stąd też trzeba przeżywać nasze życie jako nieustanne otrzymywanie wszystkiego od Niego. Świadomość naszych potrzeb i braków oraz zbytnia troska z nimi związana tak nas nieraz pochłaniają, iż nie dostrzegamy fundamentalnej prawdy, że wszystko jest darem i że zawsze za wszystko winniśmy dziękować Bogu Ojcu w imię Pana naszego Jezusa Chrystusa (Ef 5, 20).

Przygotowanie do spowiedzi możemy rozpocząć od podziękowania Bogu za wszystkie otrzymane dobrodziejstwa w ostatnim czasie. Zadajmy sobie pytanie: co było dla mnie szczególną łaską ostatnich dni, tygodni, miesięcy czy lat, za którą chciałbym teraz Panu podziękować? Wyjdźmy od konkretnych doświadczeń wewnętrznych, sytuacji zewnętrznych, zdarzeń, więzi z bliźnimi, które były dla nas źródłem szczególnej radości. Czy przeżywaliśmy je z wdzięcznością wobec Boga jako Jego dary?

Człowiekowi małej wiary grozi bądź postawa pewnego zarozumialstwa, która każe mu sądzić, że sam sobie wszystko zawdzięcza, bądź postawa dziwnej naiwności życiowej, która z kolei podsuwa myśl, że wszystko bierze się samo z siebie. Postawa wdzięczności bierze się z realizmu życiowego, który wynika z uważnej refleksji człowieka nad sobą i nad światem. Człowiek myślący łatwo dochodzi do przekonania, że bez Boga nic uczynić nie może.

Odnajdujemy w nas nieraz wiele niezadowolenia z siebie, odrzucenia swojego życia, a nawet pogardy do niego. Nie doceniamy siebie, swoich osiągnięć, ale zazdrosnym okiem patrzymy na udane, jak nam się wydaje, życie naszych bliźnich. Nierzadko bywa tak, że my zazdrościmy naszym bliźnim, a bliźni zazdroszczą nam.

Pokusa szatana rozpoczyna się zwykle od stwierdzenia: Gdybyś był w innej sytuacji niż jesteś, to naprawdę byłbyś szczęśliwy. Na tym właśnie polegała pierwsza pokusa węża w raju, któremu udało się przekonać człowieka, że gdyby był na miejscu Boga, to osiągnąłby szczęście. Nieraz myślimy: Gdybym miał większe sukcesy życiowe, gdybym miał udaną rodzinę, gdybym był bardziej inteligentny, bogatszy itd, wówczas byłbym szczęśliwy. Ale przecież żaden człowiek na ziemi nie może znaleźć się w innej sytuacji niż jest, nikt z nas nie może być na cudzym miejscu, może być tylko sobą, na swoim miejscu.

Dziękować Bogu, to przyjąć z radością i pokojem serca swoje miejsce na ziemi jako dar samego Boga wyrzekając się patrzenia zazdrosnym okiem na życie naszych bliźnich. Dziękować Bogu, to być zadowolonym z tego życia, które dał mi Bóg, z tej sytuacji, w której mnie postawił. Dziękować Bogu, to uwierzyć, że w takim życiu, jakie mam, mogę oddać Mu chwałę służąc moim bliźnim i zbawiać przez to swoją duszę (ĆD, 23). Dziękować Bogu, to czuć się ubogim w duchu, kimś, kto sam z siebie nic nie posiada i nic sobie sam nie bierze, ale wszystko otrzymuje od Tego, który dzierży władzę nad niebem i ziemią. Prawdziwie ubogi i pokorny człowiek nie grymasi z powodu tego, co otrzymał, ale przyjmuje z wdzięcznością każdy dar jako niczym niezasłużoną łaskę.

Dziękujmy Bogu nie tylko za te dary, które są dla nas źródłem radości i satysfakcji, ale także za dary trudne i bolesne, które stają się wezwaniem do większego powierzenia Panu całej historii naszego życia. Niekiedy doświadczenia i próby życiowe odsłaniają bezsens naszego nerwowego (czy może nawet nerwicowego) zagonienia, przepracowania, zamartwiania się itp. Trudne sytuacje życiowe wyraźnie pokazują nam, że nie wszystko od nas zależy i że nie możemy naszego życia budować tylko na sobie. W taki właśnie niepojęty dla nas sposób Bóg prowadzi nas ku sobie i za to winniśmy Mu dziękować tak, jak dziękujemy lekarzowi, który choć zadaje nam nieraz ból, pragnie nas uleczyć.

5. Wyznanie swoich słabości, niewierności i grzechów

Na ogół przyzwyczajeni jesteśmy do robienia rachunku sumienia przede wszystkim z faktów grzesznych, które miały miejsce od ostatniej spowiedzi. Fakty te rachujemy nieraz bardzo dokładnie, gubiąc się może nawet w ich wielości. Rachunek sumienia winien być nie tylko rachowaniem grzechów, jak może sugerować sama nazwa, ale również, a może przede wszystkim, badaniem sumienia, badaniem świadomości naszej wiary.

Pierwsze pytania w rachunku sumienia winny odnosić się do naszej postawy wobec Boga. Jakie miejsce zajmuje Bóg w moim życiu? Czy rozeznaję, jaka jest Jego wola, kiedy podejmuję decyzje dotyczące nie tylko samego życia religijnego, ale także wszystkich innych spraw egzystencjalnych? Czy ufam Bogu w codziennych trudnościach, przeciwnościach i niepowodzeniach życiowych? W rachunku sumienia winniśmy pytać się także o autentyczność naszego zaangażowania na modlitwie. Czy pozwalam Bogu, aby Jego Słowo osądzało mój sposób myślenia, moje postawy życiowe, przyzwyczajenia i reakcje?

Pierwsze i największe przykazanie: Będziesz miłował Pana, Boga swego, całym swoim sercem, całą swoją duszą, całym swoim umysłem i całą swoją mocą (Mt 22, 37), jest tłem dla wszystkich innych przykazań Bożych i kościelnych. Jeżeli przykazanie miłości Boga nie byłoby w naszym życiu pierwszym i zasadniczym, wszystkie inne przykazania stracą natychmiast swój sens. Wszystkie przykazania są tylko pewnym zabezpieczeniem dla naszej miłości do Boga. Kiedy zachowujemy przykazanie miłości Boga, zachowujemy wraz z nim wszystkie przykazania.

Autentyczna odpowiedź na pytanie o zachowanie przykazania miłości Boga zaprowadzi nas do drugiego przykazania podobnego pierwszemu: Będziesz miłował swego bliźniego jak siebie samego. Na tych dwóch przykazaniach opiera się całe Prawo i Prorocy (Mt 22, 39–40).

Odpowiedź na pytanie, jakie są nasze najgłębsze postawy życiowe wobec Boga, wobec bliźnich, wobec siebie samych, wobec świata rzeczy stworzonych dają nam przede wszystkim nasze uczucia i sposób reagowania na nie. Trzeba w nie wejść, aby móc stanąć w prawdzie przed sobą samym i przed Bogiem. Taki rachunek sumienia jest o wiele trudniejszy od rachowania tylko faktów grzechu, ponieważ wymaga od nas dużego dystansu do nas samych i świadomości tego, co dzieje się w nas. Zwróćmy uwagę na niektóre tylko zasadnicze uczucia.

a) Uczucia związane z naszą pychą

Bóg stwarzając nas na swój obraz i swoje podobieństwo, powołał nas tym samym do wielkości. Nieszczęście polega na tym, iż z powodu naszego zranienia grzechem pragniemy budować własną wielkość sami na sobie, zamiast na Bogu i na Jego woli. I to jest istotą naszej pychy.

Nasza pycha może się przejawiać w bardzo różny sposób: w dążeniu do sukcesu za wszelką cenę, bez liczenia się z własnym sumieniem, z innymi czy z własnym zdrowiem; w przesadnej trosce o swoją opinię; w podtrzymywaniu urazów do innych i mściwym odgrywaniu się przy pewnych okazjach; w wyniosłym myśleniu o sobie, które nie ma pokrycia w rzeczywistości. Pycha jest pierwszym grzechem i źródłem wszystkich innych grzechów. Stąd też grzech ten jest może najtrudniejszy do wykrycia i uznania. Drobiazgowe zajmowanie się małymi grzeszkami może być nieraz pewnym unikiem, by nie odkryć grzechu pychy.

W rachunku sumienia pytajmy się, w jakich sytuacjach, decyzjach, wyborach, faktach życiowych przejawia się nasza pycha i jaki ona ma odcień; w czym wyraża się nasza pogoń za wielkością, za tym, co przerasta nasze siły (Ps 131). Czy nie dążę do kariery życiowej idąc na kompromisy z własnym sumieniem? Czy z jednej strony nie poniżam się przed wyżej stojącymi ode mnie, a z drugiej czy nie lekceważę tych, których uważam za postawionych niżej ode mnie? Czy nie podtrzymuję w sobie uczucia wyniosłości wobec innych? Czy nie ulegam jakiemuś niezdrowemu perfekcjonizmowi, który każe mi przecedzać komara przy jednoczesnym połykaniu wielbłąda (por. Mt 23, 24)?

b) Uczucia niezadowolenia z siebie, przygnębienia, smutku i apatii

Pycha jest źródłem niemożliwych do urzeczywistnienia pragnień i dążeń człowieka. Kiedy nie spełniają się one w nas — a spełnić się nie mogą, bo są nierealne — wówczas nachodzą nas uczucia niezadowolenia z siebie, przygnębienia, smutku, apatii. Nasza pycha każe nam się dręczyć, iż nie jesteśmy tacy, jakimi ona chciałaby nas widzieć. Uleganie tym uczuciom prowadzi do braku zaangażowania i rezygnacji wobec życia, niedbalstwa w wykonywaniu obowiązków, lenistwa i ociężałości w ćwiczeniach duchownych, egocentryzmu. Ulegając niezadowoleniu z siebie i przygnębieniu pozwalamy się kierować złemu duchowi, który sieje przede wszystkim bezsens i zwątpienie w działanie Boga w nas.

Czy staram się relatywizować niepowodzenia, upadki i słabości przezwyciężając zniechęcenie i niezadowolenie z siebie? Czy w przygnębieniu i smutku zwracam się w modlitwie do Boga starając się wzbudzić w sobie wiarę w siłę Jego łaski działającej w moim życiu? Czy nie przerzucam moich stanów depresyjnych na bliźnich wytwarzając wokół siebie atmosferę zgorzknienia i ponuractwa? Moje niezadowolenie z siebie, z bliźnich i ze świata może być trucizną, przez którą mogę zniechęcać do życia moich bliźnich, których sam Bóg stawia na mojej drodze życia.

c) Uczucia niepokoju i lęku o siebie

Żyjemy nieraz w większych czy mniejszych lękach o siebie i swoich bliskich. Lękiem, zbytnią troską (Mt 6, 25) zadręczamy siebie samych i innych próbując nieraz wpływać na to, co absolutnie od nas nie zależy. W poddawaniu się lękowi nierzadko przejawia się nieufność zarówno wobec Boga, bliźnich, jak i wobec siebie samego.

Czy nie poddaję się uczuciom lęku o siebie, o swoją przyszłość? Czy usiłuję zawierzyć Bogu w sytuacjach trudnych, w których po ludzku nie widzę rozwiązania? Czy nie kieruje mną zbytnie zabieganie i zbytnia troska w sprawach doczesnych? Czy żyję prawdą o Opatrzności Ojca niebieskiego, który wie najlepiej, czego nam potrzeba?

d) Uczucia względem naszych bliźnich

W każdym z nas rodzą się uczucia niechęci, nieżyczliwości, czy może nawet wrogości do bliźnich, przynajmniej w niektórych sytuacjach. Uczucia te są źródłem przykrych słów, nieżyczliwych gestów, odmawiania innym słusznej pomocy, przerzucania na nich całej odpowiedzialności za zaistniałe konflikty. Nie zmienia tej sytuacji fakt, że nieraz głęboko skrywamy naszą niechęć i agresję wobec innych.

W przygotowaniu do spowiedzi pytajmy siebie także: Czy nie mam do kogoś żalu, pretensji? Jeżeli tak, to do kogo i z jakiego powodu? Czy nie podtrzymuję niechęci, budzącej się nieżyczliwości do innych? Czy chcę przebaczyć moim winowajcom, i co robię, aby doszło do prawdziwej jedności i życzliwości wobec nich? Czy w sytuacjach konfliktowych wychodzę pierwszy z przeprosinami; także wówczas, kiedy — jak mi się wydaje — nie było winy z mojej strony lub też była ona mniejsza? Czy modlę się za tych, którzy są mi niechętni, nieżyczliwi, czy może nawet wrogo nastawieni do mnie?

Czy dostrzegam wokół siebie ludzi potrzebujących, samotnych i zranionych przez życie, i co robię, aby im przyjść z pomocą? Winniśmy nieustannie pamiętać o słowach św. Jana, że nie możemy kochać Boga, którego nie widzimy, jeżeli nie kochamy bliźnich, których widzimy (1 J 4, 20).

Jak spełniam moje obowiązki wobec członków rodziny czy wspólnoty, w której żyję? Czy nie zwalniam się od odpowiedzialności za nich? Czy nie przerzucam na nich ciężarów, które sam winienem nieść? Czy modlę się za moich najbliższych?

e) Miłuj siebie samego!

Będziesz miłował swego bliźniego jak siebie samego (Mt 22, 39). Można kochać siebie za dużo, ale tylko złą miłością, która przejawia się w ucieczce od swojego prawdziwego życia w życie pozorne: w egoistyczną konsumpcję lub też w iluzje o sobie. Prawdziwą miłością nie można nigdy i nikogo kochać za dużo. Należy tutaj odróżnić egocentryczną miłość siebie od takiej miłości, która wymaga od człowieka duchowego wzrostu, pokory i ofiarnej pracy nad sobą. W przykazaniu: Będziesz miłował swego bliźniego jak siebie samego Jezus pokazuje nam, że miarą miłości bliźniego jest miłość do samego siebie. Ktoś, kto nie umie kochać naprawdę siebie miłością ofiarną i wymagającą, nie jest też zdolny do prawdziwej miłości bliźniego.

Czy cenię naprawdę swoje życie jako dar samego Boga? Jak wygląda moje zaangażowanie, aby dobrze — zgodnie z wolą Stwórcy — przeżyć swoje życie? Czy podejmuję pytania i problemy, które stawia mi moje życie: pytania o ostateczny cel życia, sens trudu, ofiary, cierpienia i śmierci? Czy nie uciekam od życia i odpowiedzialności za nie w marzenia i różnego rodzaju konsumpcję? Czy nie marnotrawię czasu na oglądanie bezwartościowych programów telewizyjnych, liczne i płytkie kontakty towarzyskie lub małowartościową lekturę?

Czy jestem odpowiedzialny za powierzoną mi pracę? Czy dobrze ją wykonuję? Czy staram się być w niej twórczy wykorzystując wszystkie talenty, które otrzymałem od Boga? Czy nie ulegam chciwości dóbr materialnych? Czy nie popycha mnie ona do kradzieży lub innego rodzaju nieuczciwości w kontaktach z bliźnimi?

Czy nie rozbudzam swojej wyobraźni erotycznej przez marzenia, oglądanie pornografii? Czy podejmuję wysiłki, aby zachować czystość zgodnie z moim stanem życia? Czy nie niszczę swojej wrażliwości duchowej i psychicznej przez nadużywanie alkoholu? Czy zachowuję stosowny umiar w jedzeniu i piciu?

Nie ograniczajmy jednak badania sumienia tylko do przytoczonych tutaj pytań. Trzeba wejść w to wszystko, o co oskarża nas własne serce.

6. Powierzenie się z zaufaniem Bogu

W sakramencie pokuty nie liczy się tylko ludzki wysiłek. Sam wysiłek woli, naznaczony woluntaryzmem, niczego jeszcze nie uzdrawia i nie zmienia. Wnikając w siebie samych jasno widzimy naszą małość, ograniczoność i słabość, i to właśnie doświadczenie, choć trudne i bolesne, prowadzi nas do pragnienia coraz pełniejszego powierzenia naszego życia Temu, który jest nieskończenie dobry i miłosierny.

Powierzyć się Bogu, to odpowiedzieć zaufaniem na Jego uprzedzające zaufanie do nas: Jeżeli Ty mnie, Panie, nie odrzucasz pomimo całej złości i szpetności moich grzechów, jeżeli Ty mnie przyjmujesz wbrew mojej nędzy, to ja już nie mogę kalkulować i muszę Ci zaufać bez reszty. Okazane nam i przyjęte przez nas zaufanie Kogoś, kto nas kocha w sposób bezinteresowny, leczy nas z naszych słabości i zranień życiowych, które najczęściej polegają na braku zaufania do siebie samego, do ludzi i do Pana Boga.

Człowiek ma głęboką potrzebę wypowiedzenia siebie przed drugim w atmosferze zaufania; posiada zarówno potrzebę wyrzucenia zła, które w sobie czuje, jak też wyrażenia swoich nadziei, pragnień i tęsknot. Badania dowodzą, iż tam, gdzie zanika praktyka spowiedzi, wzrasta nagle zapotrzebowanie na psychologię i psychoanalizę. Ludzie znajdujący się w trudnych sytuacjach życiowych, nierzadko w sytuacjach granicznych, nie tyle szukają mądrych i trafnych rad, ile najpierw kogoś, kto byłby z nimi w ich trudnym położeniu; przed kim mogliby wypowiedzieć to wszystko, co przeżywają. Psychologia może pokazać człowiekowi jego własne lęki, potrzeby, zranienia oraz wszystkie mechanizmy, które nim rządzą, i jest to nieraz bardzo cenna pomoc dla człowieka w jego procesie przemiany wewnętrznej. Psychologia jednak nigdy nie uleczy duszy człowieka i nie da siły wewnętrznej, aby mógł on przyjąć i dźwigać swoje własne życie takim, jakie Bóg stawia przed jego wolnością. Źródłem życia i mocy człowieka jest bowiem jego Stwórca i Pan.

Zdarza się, że człowiek szukający pomocy tylko w psychologii, czuje się jak owa chora kobieta z Ewangelii, która wydała całe swoje mienie na lekarzy i miała się jeszcze gorzej (por. Łk 8, 43). Znamy wiele takich ran ludzkich, których żaden lekarz na ziemi nie może uleczyć. Korzystając w razie potrzeby z pomocy kompetentnych osób i doceniając ich wysiłek (sam Bóg może się także nimi posługiwać), trzeba jednak mieć jasną świadomość, że uleczenie tego, co psychiczne w człowieku zależy przede wszystkim od uzdrowienia serca.

Sakrament pokuty jest szczególnym miejscem, gdzie człowiek może otworzyć całkowicie swoje serce na uzdrawiającą moc Bożej miłości, miejscem, gdzie może do końca wypowiedzieć to wszystko, co go najbardziej boli i dręczy. Zawsze najbardziej boli człowieka zło, które wyrządzili mu inni oraz zło, które sam sobie wyrządził swoim grzechem. Zawsze najbardziej cierpi, kiedy oskarżają go inni lub też kiedy sam siebie oskarża. To oskarżane i oskarżające się serce człowieka może odnaleźć ukojenie w Bogu. Jeśli nasze serce oskarża nas, to Bóg jest większy od naszego serca. (por. 1 J 3, 20).

 

 

P O P R Z E D N I N A S T Ę P N Y
XVII. SAKRAMENT POJEDNANIA XIX. ROZWAŻANIA O LUDZKICH UCZUCIACH
 
na początek strony
© 1996–2000 Mateusz