Pytania nieobojętne
KONIEC SPORU O EWOLUCJĘ

 

Wiara uczy, że świat został stworzony przez Boga. Jak to pogodzić z różnymi teoriami ewolucji, np. teorią powstania układu słonecznego albo z teorią pochodzenia gatunków biologicznych i samego człowieka? Wprawdzie nie widzę sprzeczności między jednym a drugim, ale to więcej na intuicję niż na rozum. Gdyby przyszło co do czego, nie umiałbym powiedzieć, jak się ma nauka o stworzeniu świata do prawdy o ewolucyjnym pochodzeniu różnych istot i rzeczy na tym świecie.

Problem, który Pan postawił, łączy się z innym, chyba jeszcze ciekawszym: do jakiego stopnia powszechne niemal wyobrażenia na temat jakiejś prawdy wiary mogą niekiedy odbiec od istotnej jej treści? Zaraz wytłumaczę, o co mi chodzi.

Jeszcze nie tak dawno temu wielu zarówno chrześcijan, jak niechrześcijan sądziło, że dogmat o stworzeniu i doktryna o ewolucji wzajemnie się wykluczają. Niektórzy, zwłaszcza gimnazjaliści i studenci, zafascynowani teorią ewolucji, tracili nawet wiarę. W sporze tym padały liczne oskarżenia pod adresem Kościoła, o obskurantyzm i zacofanie, zaś publicyści religijni, wypowiadając się na ten temat, dawali niekiedy powód do takich oskarżeń. Ile poplątania było w tym sporze, niech świadczy fakt, że popularyzacją teorii ewolucji zajmowali się bardziej działacze antyreligijni niż kompetentni znawcy. Cała sytuacja trwała dość długo, bo kilka ostatnich dziesięcioleci XIX wieku oraz kilka pierwszych dziesiątków lat wieku XX.

Dziś trudno nam uwierzyć, że taka kontrowersja w ogóle mogła mieć miejsce. Bo o czym mówi dogmat stworzenia? Wierzymy, że cały świat jest stworzony przez Boga. Jest stworzony -- to znaczy: wszystko, co istnieje, nieustannie od Boga otrzymuje swoje istnienie. Chodzi nie tylko o to, że bardzo wiele tysiącleci temu, w jakimś prapoczątku, świat został przez Niego stworzony. Czasowy początek świata, sam moment, w którym został powołany do istnienia, to w gruncie rzeczy sprawa dla wiary drugorzędna. Istotą tego, że świat został stworzony, jest jego nieustanna zależność od Boga w istnieniu.

I gdzież tu sprzeczność z teoriami ewolucyjnymi albo z innymi naukowymi hipotezami na temat struktury kosmosu lub jego poszczególnych części? Świat otrzymuje od Boga istnienie taki, jaki jest -- a opisać jaki, to zadanie nie wiary, lecz nauki. Jeżeli jest on w stanie rozwoju, to dla mnie, który wierzę w dogmat stworzenia, znaczy to, że otrzymuje on od Stwórcy istnienie jako zdolny do rozwoju. Kształtowanie się galaktyk czy powstawanie drogą ewolucji gatunków roślin i zwierząt stanowi realizowanie tych możliwości, które materia otrzymuje od swojego Stwórcy. Przeciwstawiać prawdę o stworzeniu teoriom ewolucji to tak samo, jakby przeciwstawiać sobie prawdę, że jestem stworzeniem Bożym, prawdzie, że pochodzę od moich rodziców.

Dlaczego więc w ogóle doszło do wspomnianej wyżej kontrowersji? Dlaczego trwała ona tak długo? Otóż teoria ewolucji rzeczywiście sprzeciwiała się -- wprawdzie nie dogmatowi stworzenia, ale powszechnym wówczas wyobrażeniom na jego temat. Mianowicie zdanie "świat jest stworzony" niemal powszechnie rozumiano w sensie następującym: "w pewnym momencie, niewyobrażalnie dawno temu, Pan Bóg stworzył świat, to znaczy sprawił, że świat zaczął istnieć". Krótko mówiąc, naukę o stworzeniu świata kojarzono sobie przede wszystkim z momentem jego zaistnienia, zapomniano zaś niemal całkowicie o samej istocie tej prawdy: o tym, że wszystkie stworzenia są nieustannie zwrócone ku Stwórcy, aby otrzymywać od Niego swoje istnienie. Mitologiczne wyobrażenia ludowe zbiegły się z rozpowszechnionym wówczas wśród ludzi wykształconych myśleniem deistycznym -- i w rezultacie zarówno chrześcijanie, jak niewierzący przeoczyli istotną treść nauki o stworzeniu. Jeśli ktoś mówił na przykład, że Pan Bóg jest Stwórcą wszystkich zwierząt, to prawie wszyscy słyszeli wówczas w tym zdaniu twierdzenie, że Pan Bóg stworzył niegdyś pierwsze egzemplarze każdego gatunku; nie pamiętano zaś o sensie podstawowym tej prawdy: że wszystko, co żyje i w ogóle wszystko, co istnieje, aktualnie, w każdym momencie, jest stworzeniem Bożym.

Żeby niczego nie ukrywać: do jakiego stopnia badacze katoliccy, którzy teoretycznie znali oczywiście naukę wiary o nieustannej zależności wszystkiego, co istnieje, od Stwórcy, nie rozumieli jej wówczas praktycznie, świadczy sposób ich argumentowania przeciwko teorii ewolucji. "Przyczyna nie może sprawiać takiego skutku, który przekracza jej możliwości -- argumentowali -- a więc żaden gatunek nie może wyłonić z siebie gatunku doskonalszego od siebie". Przesłanka jest oczywiście prawdziwa, nieprawdziwy jest jednak wniosek, opiera się bowiem na nieuzasadnionym założeniu, jakoby w bytach nie było wewnętrznej zdolności do rozwoju, zdolności niekoniecznie dającej się zaobserwować bezpośrednio.

Żeby jakoś otworzyć się na teorię ewolucji, uczeni katoliccy wypracowali w pewnym momencie doktrynę o szczególnych interwencjach Boga w momentach najbardziej istotnych przemian w postępie ewolucji. Zwłaszcza dwa momenty -- twierdzili -- wymagają bezwzględnie szczególnej interwencji Stwórcy: powstanie życia oraz pojawienie się pierwszego człowieka, jedynego stworzenia widzialnego, które nosi w sobie pierwiastek duchowy. Doktryna ta stanowiła poważny krok naprzód w kierunku przezwyciężenia deistycznych stereotypów na temat stworzenia, ale ciągle jeszcze była w nie uwikłana. Samo pojęcie "zewnętrznej ingerencji" Boga może przecież podsuwać fałszywe skojarzenie, jak gdyby Pan Bóg był na zewnątrz świata. Oczywiście, On jest transcendentny wobec świata, żadne miejsce nie może Go ogarnąć, ale zarazem przecież On jest cały na każdym miejscu, "w Nim żyjemy, poruszamy się i jesteśmy" (Dz 17,28).

Czy nie prościej więc -- zamiast mówić o "zewnętrznych ingerencjach" -- wskazać na transcendentną wszechobecność Boga w każdym miejscu, wewnątrz każdego bytu i wewnątrz wszelkich rozwojowych procesów? Nie musielibyśmy wówczas -- w każdym razie z religijnego punktu widzenia -- szczególnie eksponować momentu ożywienia materii. Jeśli zaś idzie o człowieka, to nie tylko pierwszy człowiek, ale każdy w ogóle człowiek jest osobą i wobec tego nad każdym z nas -- od pierwszego momentu naszego istnienia -- Bóg pochyla się imiennie, z miłością, i każdego z nas chce uczynić godnym życia wiecznego. Czy można więcej jeszcze podkreślić szczególność relacji między Stwórcą a człowiekiem? Czy można bardziej wyeksponować wyróżnienie człowieka w stosunku do wszystkich stworzeń żyjących na ziemi?

Trudności pogodzenia wiary w stworzenie świata z teorią ewolucji wynikały przede wszystkim -- jak powiedzieliśmy -- z fałszywej świadomości, jakoby prawda o stworzeniu dotyczyła jedynie momentu początkowego, w którym świat zaczął istnieć. A przecież na całe wieki przed pojawieniem się teorii ewolucyjnych nauczano w Kościele, że Stwórca nieustannie podtrzymuje wszystko w istnieniu. Św. Tomasz z Akwinu mówił nawet tak: świat miał wprawdzie swój czasowy początek, ale w gruncie rzeczy stworzony świat równie dobrze mógłby istnieć odwiecznie; istotą bowiem jego stworzoności nie jest przecież to, że w pewnym momencie zaczął istnieć, ale nieustanna jego relacja do Stwórcy, a ta przecież mogłaby trwać nawet odwiecznie (Suma teologiczna I q.46).

Ojcowie Kościoła zaś tworzyli koncepcje, przypominające późniejszą teorię ewolucji. Taki św. Augustyn, między innymi w dziele De Genesi ad litteram, mówił, iż Stwórca złożył w rzeczach rationes seminales, jakieś wewnętrzne siły, które pchają je ku rozwojowi. Okazuje się jednak, że nawet jeśli nauka wiary jest wyraźna, co więcej, nawet jeśli teoretycznie naucza się jej w seminariach duchownych i na lekcjach religii w powszechnej świadomości mogą nad nią zapanować jakieś spłycone stereotypy.

Toteż warto sobie postawić następujące pytanie: może również my sami podtrzymujemy jakieś niezbyt szczęśliwe wyobrażenia w sprawach wiary, jakieś jednostronne ujęcia, które zamykają nam częściowo dostęp do głębokiej, czystej prawdy Bożej? Sądzę na przykład, że warto pod tym kątem sprawdzić nasze pojęcia na temat kary Bożej: może więcej w nich myślenia magicznego niż zaufania Panu Bogu, że nawet jeśli dopuszcza do nas zło, to przecież czuwając nad naszym dobrem, trzeba tylko starać się myśl Bożą wobec nas rozpoznać.

Albo inny przykład naszej współczesnej płycizny w wierze: Chyba zbyt powszechnie utożsamiamy modlitwę z prośbą, a nawet nasze prośby są mało przeniknięte wiarą, dotyczą przeważnie tylko rzeczy przemijających. Rażącą jednostronnością grzeszą również nasze wyobrażenia na temat życia wiecznego -- nie bardzo umiemy w nich wyjść poza płasko rozumianą nagrodę i szczęściodajną konsumpcję. Kto wie, może właśnie ten żenująco mało religijny poziom naszych wyobrażeń o niebie przyczynia się do tego, że niektórym ludziom trudno w życie wieczne uwierzyć.

Krótko mówiąc: wiara niech będzie w nas czymś żywym, odnajdujmy w niej ciągle na nowo jej moc zbliżania do Boga, wyzwalajmy się z naszego duchowego lenistwa!

 

Pytania nieobojętne: spis treści

 

 

 


początek strony
(c) 1996-1998 Mateusz