Pytania nieobojętne
JESZCZE RAZ O REINKARNACJI

 

Na prelekcjach w klubie Towarzystwa Parapsychicznego spotkałam się nieraz z twierdzeniem, że w pierwszych wiekach chrześcijaństwa wiara w reinkarnację była powszechna. Dopiero od IV czy też V wieku została w sposób sztuczny formalnie zakazana. W wyniku tego zakazu zostały pousuwane jakoby z Biblii wszystkie fragmenty, mówiące o tych sprawach w sposób jasny i jednoznaczny. Podobno zostały one zebrane w tzw. piątej Ewangelii, którą co niektórzy czytali i są głęboko przekonani, że tak jest w istocie. Poza tym mówią, że są Biblie nie okrojone z tych fragmentów, jak np. Biblia koptyjska, która wyraźnie mówi o reinkarnacji.

Następnym ważnym argumentem są następujące teksty z naszej Ewangelii. Po pierwsze rozmowa z Nikodemem, którego słowa o powtórnym narodzeniu (J 3,3) mają mówić o reinkarnacji, a nie o narodzinach z ducha. Co prawda, ten fragment jest dla mnie najmniej przekonujący, bo gdyby sprawa była tak jasna i oczywista dla współcześnie żyjących ludzi, nie wywołałaby zdziwienia Nikodema i jego pytania, jak się to stać może. Nie umiem natomiast sobie wyjaśnić fragmentu Ewangelii Łukasza 9,19 i Mateusza 16,14, gdzie na pytanie Pana Jezusa, za kogo uważają Go tłumy, uczniowie odpowiadają: "Jedni za Jana Chrzciciela, inni za Eliasza, jeszcze inni za Jeremiasza albo za jednego z proroków". Podobnie sąd Heroda o Jezusie, że jest on Janem Chrzcicielem (Mk 6,14- -16; Łk 9, 7-9). Dalej, zastanawiający fragment: "Lecz powiadam wam: Eliasz już przyszedł. (...) Wtedy uczniowie zrozumieli, że mówił do nich o Janie Chrzcicielu" (Mt 17,9-13). Wreszcie, uzdrowienie niewidomego od urodzenia (J 9,2- 3). Zastanawiające jest pytanie uczniów: "Rabbi, kto zgrzeszył, że się urodził niewidomym -- on czy jego rodzice?" Kiedy on mógł grzechem zasłużyć na swoje kalectwo -- chyba tylko w poprzednim wcieleniu. I chociaż odpowiedź Pana Jezusa była negatywna, to jednak nie zaprzeczył On takiej możliwości, tylko powiedział, że w tym wypadku nie miało to miejsca.

Dalszym argumentem na rzecz reinkarnacji jest Sąd Ostateczny. Odbędzie się on mimo sądu jednostkowego zaraz po śmierci. Zwolennicy reinkarnacji twierdzą, że potrzebny jest on, dlatego gdyż będzie sądem podsumowującym -- sądem nad sumą wcieleń. Przyznam się, że i mnie w głębi serca trudno uznać wieczność kar piekielnych: choćby nie wiem jak wielkie były zbrodnie, to są one przecież skończone i dokonane w krótkim życiu -- dlaczego więc mają być karane przez całą wieczność?

Natomiast według teorii reinkarnacji piekło polega na całkowitym rozpadzie świadomości lub też osobowości ludzkiej, co jest bardzo bolesne, jako że całe czucie zawarte jest w świadomości. W wyniku tego człowiek zamienia się w minerał i marzy o tym, by być skruszonym przez wiatr czy wodę i dostać się do gleby, by w ten sposób mieć możność wbudować się w roślinę, a następnie w zwierzę, co daje szansę dostania się na wyższy szczebel rozwoju. Trwa to oczywiście ogromnie długo, jest bardzo bolesne i nie daje wcale pewności dostania się na nowo na poziom ludzkiej istoty. Stąd nazwa "nieskończone męki piekielne", gdyż wydają się, a niekiedy rzeczywiście są nieskończone.

O reinkarnacji oraz o potępieniu wiecznym pisałem w książce Szukającym drogi. Nie będę powtarzał zawartych tam wywodów, wypowiedź niniejszą proszę potraktować jako uzupełnienie tamtych tekstów.

Zacznę bardzo stanowczo: twierdzenia o powszechnej jakoby we wczesnym chrześcijaństwie wierze w reinkarnację są całkowicie wyssaną z palca insynuacją. Pisma chrześcijańskie pierwszych trzech wieków są w większości spolszczone, każdy więc może to sam sprawdzić. W tomie pt. Pisma Ojców Apostolskich znajdzie Pani Didache, tekst zwany Listem Barnaby, spuściznę św. Klemensa Rzymskiego, św. Ignacego z Antiochii, św. Polikarpa, Hermasa. Wydano tom pism pt. Apologeci greccy II wieku, w oddzielnych tomach ukazały się pisma św. Justyna Męczennika, Minucjusza Feliksa, Laktancjusza. Udostępniono nam po kilka tomów pism Orygenesa, Tertuliana, św. Cypriana. Ukazał się wreszcie pierwszy tom pism św. Ireneusza.

Wyliczam te pisma, bo warto zdać sobie sprawę z tego, że nie znajdują się one za siedmioma górami i siedmioma morzami, ale są dostępne w naszych bibliotekach, przynajmniej tych najważniejszych. Tymczasem nawet wykształceni katolicy czują się często bezbronni wobec różnych gołosłownych twierdzeń na temat pierwszych wieków chrześcijaństwa. Bo nie tylko głosiciele reinkarnacji mianują bezpodstawnie pierwszych chrześcijan swoimi sojusznikami. Świadkowie Jehowy na przykład twierdzą, jakoby pierwsi chrześcijanie wierzyli dokładniusieńko tak samo jak oni, a z kolei zdaniem adwentystów pierwsi chrześcijanie świętowali jakoby nie w niedzielę, ale w szabat. Najwyższy już czas, żebyśmy spostrzegli gołosłowność takich twierdzeń i zaczęli żądać od ich głosicieli pokazania nam konkretnych tekstów w pismach starochrześcijańskich. Co zaś do rzekomej wiary pierwszych chrześcijan w reinkarnację, twierdzę z całą odpowiedzialnością, że prelegenci, o których Pani wspomina, uprawiają zwyczajne intelektualne awanturnictwo.

Rzadko mówię w tonie aż tak ostrym, ale niestety w tym samym tonie muszę jeszcze odpowiedzieć na zarzut zniekształcenia Ewangelii w wieku IV lub V. Jeśli twierdzą tak ludzie uważający się za chrześcijan, niechże się zastanowią, co mówią. Mówią przecież ni mniej, ni więcej tylko to, że Duch Święty, który dał Kościołowi słowo Boże, nie potrafił nawet zachować materialnej zawartości tego daru. Tekst święty, jakiego używa Kościół i wszystkie pozostałe wyznania chrześcijańskie, jest bowiem -- zdaniem tych ludzi -- sfałszowany. Proszę Pani, tutaj już ocieramy się o grzech przeciw Duchowi Świętemu. Niechże ci ludzie zastanowią się, czy chcą być posłuszni słowu Bożemu, bo może jest właśnie odwrotnie: może słowo Boże chcieliby przymusić do tego, aby było posłuszne ich ludzkim mniemaniom? Bo straszna to rzecz próbować używać Boga i Jego słowa do udowadniania swojego ludzkiego widzimisię.

Przejdźmy do konkretnych tekstów ewangelicznych, jakie Pani wymienia. Do Nikodema Pan Jezus powiedział: "Zaprawdę, zaprawdę powiadam ci: Jeśli się ktoś nie narodzi powtórnie, nie może ujrzeć królestwa Bożego" (J 3,3). Chodzi tu oczywiście o to narodzenie, które nie jest "ani z krwi, ani z żądzy ciała, ani z woli męża, ale z Boga" (J 1,13). Z naszych rodziców urodziliśmy się ludźmi, natomiast z Boga rodzimy się jako dzieci Boże, jako uczestnicy Bożej natury. Narodziny te dokonują się przez chrzest.

W listach apostolskich czytamy o tym często: "Błogosławiony niech będzie Bóg i Ojciec Pana naszego Jezusa Chrystusa. On wedle wielkiej swojej litości przez wzbudzenie z martwych Jezusa Chrystusa na nowo zrodził nas do nadziei żywej: do dziedzictwa niezniszczalnego i niepokalanego, i niewiędnącego, które jest w niebie zachowane dla nas" (1 P 1,3n); "Ze swej woli zrodził nas przez słowo prawdy, abyśmy byli jakby pierwocinami Jego stworzeń" (Jk 1,18); "Każdy, kto narodził się z Boga, nie dopuszcza się grzechu, ponieważ trwa w nim zarodek Boskiego życia; taki nie może grzeszyć, bo się narodził z Boga" (1 J 3,9; por. 5,18).

Sama więc Pani widzi, co osiągają ludzie, którzy w słowie Pana Jezusa do Nikodema chcą się doszukiwać potwierdzenia swoich poglądów na temat reinkarnacji: zamykają się na zawartą w tym słowie naukę Bożą o narodzeniu z Boga.

Przejdźmy do Heroda, który o Panu Jezusie sądził że to "Jan Chrzciciel powstał z martwych i dlatego siły cudotwórcze działają w Nim" (Mk 6,14; por. 6,16). Przecież z tekstu wyraźnie wynika, że Herod myślał tu o zmartwychwstaniu. Myśl o reinkarnacji zaś muszą tu wykluczyć nawet wyznawcy tej teorii. Jan Chrzciciel był przecież starszy od Pana Jezusa zaledwie o sześć miesięcy (por. Łk 1,36). Założywszy reinkarnację, wiek trzydziestu kilku lat mógłby w następnym wcieleniu osiągnąć najszybciej w trzydzieści kilka lat po śmierci we wcieleniu poprzednim. Herod natomiast dopatrywał się w Chrystusie Jana Chrzciciela już w kilka miesięcy po śmierci tego ostatniego. Nie mogę zatem pojąć, jak na podstawie tego tekstu można argumentować za reinkarnacją.

Faktem jest natomiast, iż Żydzi oczekiwali proroka Eliasza, który miał nadejście Mesjasza poprzedzić głoszeniem nawrócenia. Oczekiwali zaś, dlatego że z opisu w drugim rozdziale Drugiej Księgi Królewskiej wnioskowali, iż Eliasz nie umarł, lecz żywcem został wzięty do nieba i w stosownym momencie wróci na ziemię, aby przygotować ludzi na przyjście Pańskie. Materialny powód wątku Eliaszowego w Ewangeliach nie ma więc nic wspólnego z koncepcją reinkarnacji.

Otóż Ewangelia przedstawia Jana Chrzciciela jako tego, który poprzedził Pana "z duchem i mocą Eliasza, żeby serce ojców nakłonić ku dzieciom, a nieposłusznych do usposobienia sprawiedliwych, by przygotować Panu lud doskonały" (Łk 1,17). Ta sama idea została wyrażona w cytowanym przez Panią fragmencie Mt 17,9-13. Że zaś nie chodzi tu o reinkarnację, wynika to z Ewangelii jednoznacznie: "Spytali go: <Czy ty jesteś Eliaszem?> Odpowiedział: <Nie jestem>" (J 1,21).

Rozumie więc teraz Pani, dlaczego propagatorom doktryny o reinkarnacji potrzebne są hochsztaplerskie niestety twierdzenia o sfałszowaniu Ewangelii oraz o powszechnej jakoby wierze w reinkarnację wśród Żydów współczesnych Chrystusowi i w Kościele pierwotnym: w Ewangeliach bowiem nie ma nawet śladów tej doktryny!

Pani podała jeszcze dwa argumenty: Po co Sąd Ostateczny, skoro każdy z nas będzie sądzony zaraz po śmierci? Prelegenci, o których Pani pisze, powiadają, że Sąd Ostateczny będzie sądem nad sumą wcieleń. Otóż ja wolę przyjąć to, czego na ten temat uczył Pan Jezus. On zaś uczył, że Sąd Ostateczny będzie podsumowaniem ludzkich dziejów, będzie sądem nad całą ludzkością: "I zbiorą się przed Nim wszystkie narody" (Mt 25, 32).

I ostatni z wymienionych przez Panią argumentów biblijnych: "Rabbi, kto zgrzeszył, że się urodził niewidomym -- on czy jego rodzice?" (J 9,2) Pytanie to opiera się na niesłusznym (co wynika z odpowiedzi Pana Jezusa) założeniu, jakoby każde utrapienie stanowiło karę za grzech. Otóż zarówno w myśli żydowskiej, jak chrześcijańskiej pojawiły się spekulacje, czy człowiek może zostać ukarany za grzech, który dopiero popełni albo który popełniłby, gdyby miał po temu sposobność. Chorobliwe to niestety spekulacje, jednakże miały miejsce. Przypomina mi się tutaj św. Augustyn, który musiał wielokrotnie zwalczać takie pomysły. W dziełku O przeznaczeniu świętych (XII,24) pisze między innymi: "Nie mogę wyjść ze zdumienia, że ludzie, których zdolności nie można lekceważyć, wysnuli następującą hipotezę: Sąd spotyka kogoś nie według jego zasług zebranych już w czasie pobytu w ciele, lecz według zasług, które by zebrał na wypadek swego dłuższego cielesnego życia". Podobnymi spekulacjami podpierano tezę, jakoby każde kalectwo było karą za grzech -- ale Pan Jezus samą tę tezę podał w wątpliwość.

Zresztą zastanówmy się: Czymś głęboko nieludzkim byłoby twierdzić, iż ułomność wrodzona jest karą za grzechy popełnione w poprzednim wcieleniu. Może to "rozwiązuje" komuś jakieś znaki zapytania w jego światopoglądzie, ale krzywdzi żywych ludzi, którzy urodzili się w taki lub inny sposób upośledzeni. Wiara chrześcijańska zupełnie inaczej odpowiada na pytanie, dlaczego talenty i ciężary życiowe rozłożone zostały na ludzi tak nierównomiernie. Wierzymy mianowicie, że każdego z nas Bóg ukochał w sposób niepowtarzalny i On lepiej od nas wie, jakie wyposażenie życiowe jest dla nas najlepsze. Toteż wierzymy, że "komu wiele dano, od tego wiele wymagać się będzie" (Łk 12,48). Wierzymy też, że "wierny jest Bóg i nie dopuści próby ponad siłę, ale zsyłając próbę, sprawi też, abyście ją znieść mogli" (1 Kor 10,13). Jeśli to wiemy, łatwiej pogodzić się z tym, że nie znamy i na tej ziemi nie będziemy znać pełnej odpowiedzi na wiele pytań, jakie budzi w nas różnorodna nierówność ludzkich losów.

Rozważmy taki jeszcze argument: Gdyby doktryna o reinkarnacji była prawdziwa, wszelka miłość między ludźmi stanowiłaby zjawisko przelotne, z natury przemijalne. Nawet tak głębokie związki jak matki z dzieckiem, męża z żoną, przyjaciela z przyjacielem rozpadałyby się w nicość u progu następnego wcielenia. Doprawdy nie da się pogodzić tej doktryny z prawdą o tym, że człowiek jest osobą, a jego miłość nie jest czymś przypadkowym ani bezwartościowym.

Polscy zwolennicy reinkarnacji lubią przywoływać na poparcie swojego stanowiska nazwisko Słowackiego. Uczyniła to również Pani w tej części swojego listu, której tu nie umieściłem. Otóż w sprawie poglądów Juliusza Słowackiego na ten temat powołam dwóch świadków, niewątpliwie kompetentnych. Pierwszy to Czesław Miłosz, który w Ziemi Ulro pisał: "Wędrówka ludzkiej duszy jako wielka metafora, jako mit platoński, pociągała wyobraźnię ludzi cywilizacji hellenistycznej, ale właśnie chrześcijaństwo położyło tamę próbom przekształcenia poetyckiego mitu w doktrynę, do czego skłonne były niektóre kulty. Obrzydzenie do świata, rozpacz, nuda, zniechęcenie musiały być wtedy nie mniejsze niż w drugiej połowie dwudziestego wieku i o ich natężeniu świadczy obraz cielesnej substancji jako więzienia, w którym przebywa dusza (tak zarówno u gnostyków, jak u ich przeciwnika Plotyna). Chrześcijanie pewni, że człowiek ma jedno życie, w istocie bronili godności świata takiego, jaki jest dany naszym zmysłom, a św. Paweł, który głosił zmartwychwstanie ciał, tym samym na stulecia postawił barierę pomiędzy chrześcijaństwem a religiami tak czy inaczej wywodzącymi się z Indii. Na ogół można powiedzieć, że są tutaj dwa bieguny: im bliżej do nadziei, że człowiek może być zbawiony cały, tj. że jego własne ciało może być przywrócone i przemienione, tym dalej od wizji duchów-astrali wędrujących od jednej cielesnej formy do drugiej. Kiedy się czyta utwory reinkarnacjonistów, takie jak Samuel Zborowski Słowackiego, nasuwa się podejrzenie, że tworzyć duchy-astrale jest za łatwo i że ich eteryczność stanowi karę za wzgardzenie materią -- czy będzie ona więzieniem, czy też, jak u Słowackiego, gliną urabianą przez Ducha".

Na drugiego zaś świadka powołuję Ryszarda Przybylskiego i jego wypowiedź zamieszczoną w tomie zbiorowym pt. Słowacki mistyczny: "Słowacki nie rozpuszcza zmartwychwstałego Chrystusa w bezmiarze Ducha, ale czyni ten wyjątek tylko dla Jezusa. Objawienie natomiast traktuje zmartwychwstanie Jezusa jako poręczenie zmartwychwstania każdego ciała, każdej osoby. Słowacki ciało ogromnej liczby osób skazuje na rozproszenie w materii, ich ducha zaś na dołączenie i zniknięcie w duchu globowym. Najprawdopodobniej on jeden ocaliłby swoją osobę, ponieważ był właśnie duchem globowym, aniołem, czyli duchem stworzonym w pierwszym akcie. Dla wszystkich innych ludzi zmartwychwstanie oznacza przejście ducha do wyższych, ale innych cielesnych form. Między pierwszym ślimaczkiem a człowiekiem nie ma pod tym względem żadnej różnicy. <Uczucie indywidualnej nieśmiertelności> zawarował Słowacki dla duchów, które wyszły z Logosu w pierwszym akcie stworzenia, ale nie dla osób ludzkich.

Pukanie starych prawd do Kościoła Chrystusowego, wszczepienie metempsychozy na krzyżu Golgoty skończyło się więc odstępstwem od chrześcijańskiej antropologii, strasznym odrzuceniem idei człowieka jako osoby. Słowacki broniąc spirytualizmu przekreślił personalizm. Wybujały romantyczny indywidualista zawarował dla siebie istnienie osobowe, rozproszywszy ciało pozostałych <zjadaczy chleba> w materii, a ich dusze -- w swoim Duchu. Jeśli to wszystko opowiadał kolegom emigrantom, to musieli oni dojść do wniosku, że zwariował z pychy. Z drugiej strony ironia, której miał w nadmiarze, podsuwała mu zapewne przed oczy wizję nieskończonych miliardów <ciał duchowych>, tłoczących się na Polach Elizejskich. Gdyby był materialistą, wszystko by miał rozwiązane. Dla spirytualisty jedynym wyjściem stało się pojęcie hierarchii. Kosmosowi duchowemu sens mogła nadać tylko hierarchia. Toteż właśnie potrzeba hierarchii sprawiła, że zaczął szczepić metempsychozę na krzyżu Chrystusa".

Tyle o tym, jak się mają koncepcje Słowackiego do wiary chrześcijańskiej. Natomiast na temat przytoczonej przez Panią koncepcji piekła powiem może tylko tyle, że jest ona -- podobnie jak cała teoria reinkarnacji -- całkowicie obca wierze chrześcijańskiej.

 

Pytania nieobojętne: spis treści

 

 

 


początek strony
(c) 1996-1998 Mateusz