Pytania nieobojętne
CZY DOBRO MIERZY SIĘ STOPNIEM TRUDNOŚCI?

 

Czy ten, kto ma trudniejsze życie, ma większe szanse osiągnięcia świętości, niż ten, komu wszystko idzie łatwo? Jeśli to prawda, nie jest to prawda radosna. Ale coś w tym chyba jest, bo ciężka szkoła życiowa zwykle uszlachetnia ludzi.

Co to w ogóle jest trudność? Przyjmijmy roboczo następujące określenie: Trudność jest sygnałem, że zbliżamy się do granic naszych możliwości, wskazuje na ograniczoność naszej ludzkiej kondycji.

Zwróćmy jeszcze uwagę na to, że trudność jest czymś względnym. Dziecko całe się zasapie przy stawianiu niezgrabnych literek, dla pisarza rzeczą trudną będzie dopiero napisanie dobrej powieści. Człowiekowi choremu trudno wejść na pierwsze piętro, dla wybitnego alpinisty zdobycie Mont Everestu leży jeszcze w granicach możliwości. Natomiast to co przekracza możliwości, nie jest rzeczą trudną, ale niemożliwą: w ten sposób na przykład zdobycie Mont Everestu dla większości ludzi przekracza granice możliwości. Jak wynika chociażby z powyższych przykładów, trudność nie zawiera w sobie koniecznie relacji do dobra. Co więcej, czynienie zła też bywa często trudne, bo też może ocierać się o granice ludzkich możliwości. Zapewne niełatwo być na przykład gangsterem: nie jeden raz trzeba się dobrze napocić, nie dospać, najeść się strachu, ryzykować.

Podsumujmy te parę refleksji: Trudność jest jakby pasem granicznym naszego ludzkiego usytuowania. Trudność sygnalizuje kres naszych możliwości fizycznych, umysłowych, moralnych, także naszych możliwości czynienia zła. Na ten sygnał człowiek może zareagować podwójnie: może się pogodzić z takim usytuowaniem, ale może też próbować go przekroczyć. Tak czy inaczej, okazuje się, że nasze usytuowanie w rzeczywistości podlega zmianom. Jeśli zdecyduję się pokonać trudności, przesuwam granice swoich możliwości; mogę nawet nabrać wprawy i to, co niedawno sprawiało mi trudności, dziś przychodzi mi z łatwością. Jeśli cofnę się przed trudnością, granica moich możliwości rzadko pozostaje na starym miejscu, zwykle się kurczy. Nie tylko w biologii nie używany organ ulega atrofii.

Teraz dopiero, na bazie tych ustaleń, przystąpmy do refleksji moralnej. Naczelna zasada moralna głosi, że dobro należy czynić, zła należy unikać. Jak widzieliśmy, ludzkie możliwości czynienia zarówno dobra, jak i zła mają swoje granice i właśnie trudności wykreślają granice naszego usytuowania w rzeczywistości. Z naczelnej zasady moralnej wynika więc, że powinniśmy rozszerzać swoje możliwości czynienia dobra, zmniejszać zaś samą możliwość czynienia zła. Innymi słowy, trudności, które przeszkadzają nam czynić dobro, powinniśmy pokonywać, natomiast należy zachować i powiększać trudności, przeszkadzające nam czynić zło. Z zaniechaniem zła nie wolno nam zresztą czekać do momentu, kiedy ono zaczyna być trudne. Ze złem należy walczyć w ogóle, również wówczas, kiedy nasza zatruta grzechem natura wyciąga ku niemu swoje obie ręce. W ten sposób granice naszych złych możliwości będą się kurczyć i zło, którego pierwotnie nasza stara natura pożądała, będzie stopniowo usuwało się poza granice naszych możliwości.

Czy dobro, którego człowiek dokonuje, przełamując duże trudności, ma większą wartość moralną, niż dobro, które nam przychodzi z łatwością? Otóż powiedzmy sobie jasno: Wartość moralną ludzkiego czynu mierzy się wielkością dobra, a nie wielkością pokonanych trudności. Zdarza się przecież, że nasze trudności w czynieniu dobra są zawinione. Jeśli pijak musi dokonać olbrzymiego wysiłku moralnego, żeby nie wstąpić do karczmy i się nie upić, należy pomagać mu, aby nie ulegał pokusie, i cieszyć się wraz z nim z jego zwycięstwa -- ale nazwę czynu heroicznego zachowajmy dla innych ludzkich dokonań. Jest moim moralnym obowiązkiem pokonywać trudności, wynikające z nałogu, w jaki popadłem; w ten sposób odzyskuję te możliwości moralne, które utraciłem przez nałóg. Zarazem jednak, gdybym na siebie tych trudności nie sprowadził, swoją energię moralną mógłbym użyć do osiągania wznioślejszych celów niż wyjście z nałogu.

Może się zdarzyć jeszcze gorzej: Trudność w czynieniu dobra jest nie tyle skutkiem grzechów popełnianych dawniej, ale wynika z grzeszności mojego obecnego nastawienia. Na przykład sędzia z Ewangelii nie miał ochoty zająć się sprawiedliwie sprawą ubogiej wdowy; kiedy ta jednak mu się naprzykrzała, ustąpił i -- choć z ociąganiem -- wziął ją w obronę. Przecież nieporównanie większą wartość moralną miałaby inna jego postawa: gdyby swój obowiązek obrony pokrzywdzonej spełnił spontanicznie i bez pokonywania swojego lenistwa.

Ewangeliczny sędzia wskazuje negatywnie na pewną prawdę, o której jeszcze nie mówiliśmy: że trudności w czynieniu dobra pokonuje się nie tylko wysiłkiem moralnym, przezwyciężaniem siebie, ale również -- to jest szczególnie wspaniałe -- miłością. Sędziemu trudno było wypełnić swój obowiązek, bo zabrakło w nim nawet tego minimum miłości bliźniego, bez którego nie sposób być sprawiedliwym człowiekiem. Zdarza się również odwrotnie: że miłość, mieszkająca w człowieku, osiąga jakieś jakby niedostępne przeciętnym ludziom maksimum i sprawia, że najtrudniejsze rzeczy stają się jakby łatwe. Co więcej, uzdalnia człowieka do podejmowania rzeczy niemożliwych -- i okazuje się wówczas, że przecież było to możliwe.

Powtórzmy jeszcze raz: Wielkość dobra, a nie trud włożony w pokonywanie przeszkód, jest miarą wartości moralnej naszych czynów. Żeby zobrazować tę zasadę, uciekano się niekiedy do środków paradoksalnych. Przeczytałem kiedyś w jakiejś pobożnej książce, że ugotowanie jednego obiadu przez Matkę Bożą miało w obliczu Boga większą wartość niż męczeństwo św. Wawrzyńca. Jak wiadomo, trudno sobie wyobrazić bardziej okropną śmierć niż tę, którą zadano św. Wawrzyńcowi: palono go na wolnym ogniu, on zaś nie tylko wytrwał w wierze, ale stać go było jeszcze na żarty. Przyznaję słuszność przytoczonemu z pobożnej książki zdaniu: bo niewyobrażalnie wielka była miłość męczennika Wawrzyńca i ona uzdolniła go do straszliwego trudu męczeństwa, ale bez porównania większa była miłość, która przenikała Matkę Zbawiciela. A wielka miłość nie tylko uzdalnia człowieka do rzeczy przekraczających jego siły, ale jest ważniejsza niż wszelkie wielkie dzieła.

I tak doszliśmy do punktu, w którym refleksja moralna kończy się wezwaniem do zaufania niepojętej Mądrości Bożej. Bo dlaczego jedni ludzie otrzymują w darze od Boga większą miłość niż inni? Na to istnieje tylko jedna prawdziwa odpowiedź: Mnie również Bóg chce obdarzać miłością i biada mi, gdybym zamknął się na ten dar albo go zmarnował. Bo choćbym miał otrzymać od Boga najmniej ze wszystkich ludzi, jest to dar niewyobrażalnie wspaniały i otrzymuję go jakby więcej, niż mi go potrzeba.

Sądzę, że w powyższej perspektywie traci swoje ostrze zadane przez Panią pytanie, dlaczego jedni ludzie zdają się mieć trudniejsze życie niż inni. Zapewne też zgodzi się Pani ze mną, że "ciężka szkoła życiowa" bywa wprawdzie losem niektórych ludzi, ale nie jest bynajmniej warunkiem dobrego przejścia przez życie. Co więcej, często sami sobie i sobie wzajemnie powiększamy trud życia i wówczas właśnie moc Boża uzdalnia nas do tego, żeby w owej "ciężkiej szkole życiowej", w której tyle ciężaru z ludzkiej winy, człowiek się nie załamał, ale czegoś się w niej nauczył.

 

Pytania nieobojętne: spis treści

 

 

 


początek strony
(c) 1996-1998 Mateusz