Poszukiwania w wierze
"DLACZEGO KSIĘŻA O TYM NIE MÓWIĄ?"

 

Kolega znalazł się pod wpływem jakichś charyzmatyków protestanckich i wciąż powtarza następującą pretensję pod adresem Kościoła katolickiego: "Od samego przedszkola miałem regularny kontakt z Kościołem przez kilkanaście lat, a tego, czego dowiedziałem się u nich w ciągu jednego wieczoru, nigdy nie słyszałem od księdza katolickiego". Konkretnie chodzi mu o to, że nasi księża wciąż nawołują do tego, żebyśmy czynili dobro, a do tego wcale nie trzeba być chrześcijaninem, wystarczy być teozofem albo buddystą; praktyczny zaś efekt tego mówienia jest taki, że nie tylko świat, ale nawet poszczególny człowiek nie zmienia się na lepsze. Natomiast u tamtych protestantów wzywa się do nawrócenia i do całkowitego powierzenia się łasce Bożej i do podjęcia zupełnie nowego życia w Chrystusie -- i człowiek rzeczywiście staje się Boży i prawdziwie nawrócony. Dla mojego kolegi jest to dowód, że u tamtych protestantów jest prawda, a Kościół katolicki prawdę zagubił.

Pański list pobudził mnie do zwierzeń, raczej samokrytycznych. Otóż od pierwszych lat kapłaństwa różni ludzie dziękowali mi za moje kazania. Szczególnie wiele podziękowań otrzymywałem za nauki rekolekcyjne. Ileż to razy mówiono mi: "Dlaczego inni księża o tym nie mówią?" albo: "Dopiero teraz zrozumiałem tę scenę ewangeliczną!", albo nawet: "Nareszcie wiem, o co chodzi w wierze chrześcijańskiej!"

Owszem, człowiek dziękował wówczas Bogu za to, że raczył się posłużyć swoim niegodnym sługą. Muszę jednak wyznać ze skruchą, że mój egocentryzm też był wówczas mile połaskotany. Bo jakiemuż egocentrykowi nie zaimponuje myśl -- i to tak obiektywnie umotywowana -- że dopiero dzięki mnie coś bardzo ważnego ktoś zrozumiał? Na szczęście nieustannie dochodziły do mnie świadectwa, że analogicznych olśnień w wierze doznawali różni ludzie dzięki kazaniom wielu innych księży, również takich, którzy wydawali mi się raczej przeciętni i których kazania wydawały mi się banalne.

Tak naprawdę jednak zrozumiałem, o co tu chodzi, dopiero wówczas, kiedy uświadomiłem sobie, że przecież ja sam od czasu do czasu odkrywałem w chrześcijaństwie jakieś ogromnie ważne prawdy, z których dotychczas jakby nie zdawałem sobie sprawy. Odkrycia dokonywały się zresztą w różnych sytuacjach -- raz podczas medytacji nad Pismem Świętym, kiedy indziej dzięki św. Augustynowi albo nawet dzięki dziecku, które się u mnie spowiadało. Aż krępuję się o tym mówić, bo zazwyczaj były to prawdy zupełnie elementarne, a ja tak późno potrafiłem się nimi naprawdę przejąć. Jak dziś pamiętam, byłem już na studiach teologicznych, kiedy wyraźnie sobie uświadomiłem, jak dosłownie my, chrześcijanie, wierzymy w Jezusa Chrystusa, w Jego Boskość i w Jego realne Wcielenie. Chyba nigdy nie zapomnę wielkiego przejęcia, jakie mnie wówczas ogarnęło. Doskonale pamiętam nawet, w którym pokoju naszego krakowskiego klasztoru wówczas mieszkałem.

A przecież nie mogę się skarżyć, że nikt mi przedtem wyraźnie nie mówił, kim naprawdę jest Pan Jezus. Dzieci w moich czasach, już przystępując do pierwszej Komunii, naprawdę znały podstawowe prawdy wiary katolickiej. Kiedy zaś byłem w szóstej klasie, kochany ksiądz Styczek znakomicie wyjaśnił nam na lekcji religii, czym były chrystologie nestorian i monofizytów i dlaczego nie da się ich pogodzić z tajemnicą Wcielenia. Nie umiem nawet powiedzieć, na czym polegał ów krakowski przełom w moim rozumieniu tajemnicy Chrystusa Pana. Zapewne niczego nowego o Chrystusie wówczas się nie dowiedziałem, a przecież wszystko w moim rozumieniu Chrystusa Pana objawiło mi się jako zupełnie nowe.

Również do innych moich olśnień wstyd się przyznać, bo zazwyczaj chodzi tu o prawdy, które często już dla dzieci są oczywiste. I tak na przykład wielką rewelacją było kiedyś dla mnie odkrycie -- a zawdzięczam je rzuconej mimochodem uwadze św. Tomasza z Akwinu -- że "kochaj bliźniego jak siebie samego" znaczy: w stosunku do drugiego człowieka bądź bezinteresowny, staraj się swój stosunek do niego układać w perspektywie jego dobra.

Parę kolejnych takich olśnień pomogło mi nieco zrozumieć, czym jest łaska Boża: że jest mocą od Boga, która uzdalnia nas do rzeczy, do których nie jesteśmy zdolni sami z siebie; że dzięki niej jesteśmy już nie tylko ludźmi, ale uczestnikami Bożej natury; że swoją łaską Bóg przemienia nas coraz bardziej w jedno z Chrystusem.

Dopiero w ostatnich latach, mimo że tak długo już nauczam innych wiary, dane mi było zobaczyć jakby po raz pierwszy w życiu dwie nowe prawdy, również bardzo elementarne. Zapewne żywo je odczuwa niejeden przedszkolak, a ja, który często nauczam katechetów, zobaczyłem je dopiero teraz. Mianowicie z wielką wyrazistością stanęła przede mną prawda, że Bóg mnie kocha niewyobrażalnie więcej niż ktokolwiek z ludzi, mimo że ludzi bliskich, życzliwych i bardzo życzliwych naprawdę mi nie brakuje. Co więcej: Bóg życzy mi dobra niewyobrażalnie więcej niż ja sam sobie. Zarazem zaczynam nareszcie nieco rozumieć potworność mojej grzeszności: że wciąż jestem skandalicznie nieufny wobec Boga, że duch mój wciąż jest sparaliżowany jakimś skurczem, który nie pozwala mi naprawdę całkowicie i bez reszty otworzyć się na Boga i bez żadnych zastrzeżeń i rachunków rzucić się w Jego ramiona. I zaczynam nareszcie nieco rozumieć, że tylko On jeden może mnie uwolnić od mojej grzeszności.

Nie mogę się tylko nadziwić, jak ja się przez tyle lat uchowałem, że prawdy tak elementarne zauważyłem tak późno. Przecież tyle razy o nich słyszałem, czytałem, ba, tyle razy o nich sam mówiłem (a mogę dać słowo honoru, że nie czyniłem tego jak papuga ani jak taśma magnetofonowa). Czuję zresztą, że czeka mnie jeszcze niejedno fascynujące odkrycie i to wcale nie w sferze jakichś przeżyć mistycznych, ale w wymiarze elementarnego chrześcijańskiego "abc".

W każdym razie teraz już wiem, co znaczą słowa, jakie po przeprowadzonych przez siebie rekolekcjach czasem słyszę: "Dlaczego ja to słyszę pierwszy raz w życiu?", "Dlaczego inni księża o tym nie mówią?" Mówią, mówią, drogi Bracie i Siostro, i niejeden raz w życiu już to słyszałeś; tyle tylko, że za łaską Bożą dopiero dzisiaj coś więcej z tego zrozumiałeś. "Zobaczysz jeszcze więcej niż to" (J 1,50) -- powiada na taki moment Pan Jezus.

Owszem, gdyby przyszło mi przeczytać Pański list na rekolekcjach dla księży, zwróciłbym uwagę na ciężkie grzechy, jakich my, księża, dopuszczamy się, nie przykładając się należycie do głoszenia słowa Bożego. Ale na szczęście nie jest tak, żeby w Kościele można było usłyszeć słowo Boże tylko od czasu do czasu. Rozumiem, że ktoś może mieć takie poczucie, ale wydaje mi się, że pojawia się ono zwłaszcza u tych, którzy mało szukają słowa Bożego, bo jeszcze nie znają jego wartości. Jeśli natomiast ktoś słyszy jakąś prawdę Bożą "po raz pierwszy w życiu", to prawie zawsze bywa tak, że ona dopiero teraz do tego człowieka dotarła.

Na przykładzie Pańskiego kolegi widać wyraźnie, że zjawisko, o którym tu mówimy, może niekiedy działać ze szkodą dla jedności Kościoła. Wystarczy, że ktoś zobaczy jakiś ważny aspekt słowa Bożego w kontakcie z chrześcijanami, którzy nie są katolikami, żeby spontaniczne pytanie: "Dlaczego inni księża o tym nie mówią?" przybrało w nim postać: "Dlaczego księża o tym nie mówią?", "Dlaczego Kościół tego w ogóle nie naucza?" I już łatwo człowiek taki będzie twierdził, że w Kościele katolickim zagubiono prawdę Bożą. A jeśli w grupie, która go do siebie przyciągnęła, panuje mentalność sekciarska, wkrótce zacznie w imię jednych prawd Bożych zwalczać inne prawdy Boże -- w świętym przekonaniu, że nie prawdę Bożą zwalcza, tylko wymyślone przez ludzi tradycje.

Ufajmy, że Pańskiemu koledze to się nie przytrafi. Ufajmy, że nie porzuci on Kościoła katolickiego, a co najmniej nie ulegnie antykatolickiej alergii, która niestety również w czasach dzisiejszych cechuje niektóre radykalne grupy protestanckie. A swoją drogą, to smutne, że Pański kolega nie spotkał się z jakąś żarliwą grupą katolicką, w której znalazłby atmosferę sprzyjającą głębszemu życiu religijnemu. Najwyraźniej tego rodzaju grup jest u nas wciąż jeszcze za mało.

 

Poszukiwania w wierze: spis treści

 

 

 


początek strony
(c) 1996-1998 Mateusz