Katolicka Nauka Społeczna

14. II wojna światowa

 

Papież Pius XII, którego pontyfikat przypadł w czasie wojny światowej i trwał do roku 1958, zostawił po sobie obszerne tomy pism i wypowiedzi radiowych. Tematy społeczne pojawiają się tam często, a ze sprawa pokoju i rozbrojenia zajmuje miejsce centralne. Jeśli mielibyśmy wybrać choćby jedno spośród przemówień Piusa XII, to wybralibyśmy orędzie na Boże Narodzone wygłoszone w najczarniejszym roku wojny 1942. Historycy nazywali to przemówienie "Manifestem personalizmu chrześcijańskiego". Papież podaje tam w pięciu punktach warunki prawdziwego pokoju społecznego i my w skrócie je tu powtórzymy.

Po pierwsze, pokój jest możliwy tylko wtedy, gdy respektowana jest godność osoby i jej prawa; po drugie, konieczna jest także ochrona spoistości społeczeństwa, a zwłaszcza trwałości rodziny; po trzecie, nieodzownie musi być zachowana godność pracy, to znaczy: słuszna płaca i własność prywatna obywateli (Pius XII upominał się o ochronę małej i średniej własności jeszcze przy wielu innych okazjach, tutaj ważne jest to, że z godności pracy ludzkiej Papież wyprowadził dwa dalsze postulaty: o powszechny dostęp do wykształcenia, w tym także wyższego, oraz o takie rozwiązania administracyjne, które tworzą więzi społeczne na bazie społeczności lokalnych, to znaczy gmin). Punkt czwarty orędzia mówił o przywróceniu porządku prawnego, bowiem tylko jasne prawo i niezawisłe sądy mogą realnie służyć wolności i dobru obywateli; punkt piąty przypominał, cały ustrój społeczny musi przenikać duch chrześcijańskiej miłości.

Wiele innych tematów poruszały dalsze przemówienia i encykliki. Pierwsza z encyklik powstała jeszcze w październiku 1939 roku i nosiła tytuł Summi pontificatus (20 X 1939). Znajdujemy w niej między innymi krytyczne sformułowania pod adresem "duchowego i moralnego bankructwa naszych czasów". Pius XII pisał o nastaniu "prawdziwej godziny ciemności", o krwi niewinnie przelewanej w Polsce i przypominał, że Polska czeka teraz na pomoc wszystkich chrześcijan, jak i na swoje rychłe powstanie z martwych. W tej samej encyklice Papież podkreślił istotną jedność rodzaju ludzkiego i wzajemną równość ludzi, którzy przecież mają jednego Ojca w niebie, jedną ziemię do zamieszkania, jeden cel ostateczny i jeden jedyny sposób na jego osiągnięcie, to znaczy pośrednictwo jedynego Boga.

Dzisiaj wydaje się, że te wypowiadane przed frontem szalejącego rasizmu słowa docierały raczej do ofiar niż do ich oprawców, bo ci ostatni okryli się szczelnie pancerzem pychy, niemniej w głębi zawsze pozostaje gorzkie pytanie: Jak to możliwe, że ludzie mordowali miliony innych ludzi w imię jakiejś nieludzkiej idei? To pytanie powraca echem z Oświęcimia i z Dachau, ze zdziesiątkowanej głodem Ukrainy, z syberyjskich gułagów i umęczonej Bośni. Czy tragedię wojny można wytłumaczyć tak po prostu poniżającą nędzą klasy robotniczej, która w pewnej chwili oddaje swoje głosy na grupę diabłów w brunatnych, czerwonych czy innych koszulach? Czy nie należałoby raczej sparafrazować słów Piusa XII wypowiedzianych w drugim miesiącu wojny światowej i powiedzieć o "duchowym i moralnym bankructwie europejskiego chrześcijaństwa"? A może Europa jako kontynent zsekularyzowała się na dobre nie w latach sześćdziesiątych i siedemdziesiątych tego wieku, ale znacznie wcześniej? Mówimy dzisiaj o świecących pustkami kościołach, ale może kościoły chrześcijańskie już od dawna były puste puste duchowo, bo rzesze ochrzczonych, zjawiające się tam jeszcze do niedawna, już od dłuższego czasu gdzie indziej miały swoje duchowe, kulturowe centrum: poza Kościoła i z dala od Ewangelii. Tak więc chyba niemądrze byłoby sądzić, że serce dzisiejszej Europy aż tak bardzo różni się od serca Europy z roku 1942 czy nawet 1917. Jeśli jest gorsze, jeśli jest lepsze, to tylko trochę.

Nie jest jednak prawdą jak chcą niektórzy że zło rządzi się prawem liberum veto i że nawet jeden mały zbrodniarz może zawetować uczynki całej społeczności świętych. Nie jest także prawdą, że skoro esesmani i czekiści rekrutowali się spośród ochrzczonych, to chrześcijaństwo poniosło całkowitą klęskę. Nawet gdybyśmy uznali, że w Europie dwudziestego wieku chrześcijaństwo przestało być "wypłacalne" moralnie i duchowo, to ostateczny rachunek i tak wypadnie na korzyść chrześcijaństwa. Historia Kościoła potwierdza niezmiennie tę prawdę, że na dnie upodlenia jeden święty czyn ratuje wszystkich ratuje dosłownie, nie ma tu żadnej przesady. Ojciec Maksymilian uratował nie tylko jednego Gajowniczka, ale i wszystkich tych, którzy go znali, a także tych, którzy go znać będą. Dzięki niemu nikt z nas nie wątpi a jest to pewność twarda jak ściany głodowego bunkra że człowiek może zachować swoją godność nawet na samym dnie poniżenia i nawet największe zło może pokonać dobrem.

Bankruci pozostają jednak bankrutami. Są nimi ci, którzy niczego chrześcijaństwu nie oddali, a więc i ono nie wydało w ich życiu widzialnych owoców. Owszem, moralni i duchowi bankruci chrześcijaństwa są ludźmi ochrzczonymi, ale nic poza tym. Kto wie jak często my sami stajemy w ich szeregach? Jeśli zatem nasz zbankrutowany wiek zachował do tej pory jakieś wartości moralne i duchowe, to tylko dzięki owym nielicznym, którzy jak Maksymilian oddali Chrystusowi wszystko i wydali owoc stokrotny "owoc stokrotny" w sensie dosłownym, za przenośnie nikogo się przecież nie morduje. Obyśmy więc nie okazali się bankrutami żyjącymi z dnia na dzień, z dala od wieczności i jej spraw, i wyłącznie na kredyt.

 

 


poprzedni odcinek następny odcinek

początek strony
© 1995 Krzysztof Mądel SJ
© 1996-1997 Mateusz