Łagry -- za "Fatimę"
V. "Ekumena" i Aleksander Riga (Sandr)

 

 

Czy dalej utrzymywałeś dobre stosunki z baptystami?

Tak. W duszy płakałem, dlaczego u nas nie ma takiej gorliwości jak u nich. Dlaczego katolicy nie potrafią tak świadczyć o Bogu jak oni. Gdy później rozmawiałem z nimi, oni zaczęli mnie nawracać. Dyskutowałem z nimi nieraz po wiele godzin. Moja postawa była jasna. Miałem podstawy racjonalne i teologiczne dla swojej wiary. W dyskusjach zauważyłem, że oni opierają się wyłącznie na Piśmie świętym. Baptyści zarzucali nam katolikom, że chrzcimy dzieci, że spowiadamy. Twierdzili, że tego nie ma w Piśmie świętym. Wtedy zacząłem im wykazywać, że są w błędzie. Początkowo posądzali mnie nawet, że jestem kagiebistą. Ale przekonali się wkrótce, że jestem katolikiem i to oświeconym i potrafię swoje racje uzasadnić; wtedy zaczęli się denerwować. Wobec tego powiedziałem -- nie dyskutujmy, a tylko żyjmy w przyjaźni. Do baptystów z Rygi przyjeżdżali ich wyznawcy z innych miast, nawet z Moskwy. Wtedy poznałem ich głównego szefa z Moskwy. Był to Aleksander. Zaskoczyłem go i zaintrygowałem swoją otwartością, także przyjaznym nastawieniem do nich. Zgodził się na to, by ich młodzież w Rydze spotykała się z młodzieżą katolicką. Ja oprowadzałem ich po kościele, wyjaśniając znaczenie różnych symboli i znaków. Aleksander mówił mi, że wielokrotnie rozmawiał z księżmi ale były to -- jak on określił -- rozmowy "na progu". W czasie naszej znajomości, na jego zaproszenie wielokrotnie jeździłem do ich wspólnoty w Moskwie. W czasie jednej z rozmów powiedział mi, że chciałby pracować na rzecz zbliżenia katolików, prawosławnych i protestantów. Bardzo mi się to podobało. Ale też on sam miał różne problemy. Jako protestantowi trudno mu było zrozumieć wiele spraw w katolicyzmie.

Pewnego razu na spotkanie z nim przyprowadziłem naszego przyszłego prefekta, o którym już wspomniałem, jako tego, który ma więcej wiedzy i doświadczenia, i pojechaliśmy do Moskwy. Byliśmy tam dwa dni. Prowadziliśmy długie rozmowy i na różne tematy dogmatyczne. Słuchając tych dyskusji byłem przekonany, że jeżeli ona potrawa jeszcze trochę, to dla Aleksandra będzie to koniec. Nie zechce więcej spotykać się z nami. W ich dyskusjach były same "ostre kąty", których oni nie mogli obejść. Rzecz dotyczyła nauki Kościoła. Czując, że będzie źle, przerwałem tę rozmowę i wyjechaliśmy z Moskwy. Przed odjazdem zapytałem Aleksandra, kiedy będzie w Rydze? Wtedy on również postawił mi pytanie, czy mógłby przystąpić do spowiedzi? Pytanie to trochę mnie zaskoczyło. Miałem bowiem świeżo w pamięci jego trudności. Powiedziałem mu jednak, że owszem, ale to będzie znaczyło, iż dokonujesz wyboru katolicyzmu. Zapytałem go też, czy nie robi tego, np. z sympatii do mnie? Czy jest rzeczywiście przekonany, iż powinien zrobić ten niezwykle ważny krok? Uprzedziłem go nawet, że do takiej decyzji trzeba dorosnąć.

Po pewnym czasie Aleksander zadzwonił do mnie do Rygi, że już jest gotów do spowiedzi, ale musi ze mną jeszcze porozmawiać, gdyż ma wiele różnych wątpliwości, które chciałby wyjaśnić.

Szybko załatwiłem sobie zastępstwo na dźwigu i poleciałem samolotem do Moskwy. W czasie lotu modliłem się do Ducha Świętego o światło dla mnie i dla niego. Gdy tylko przyjechałem, zaczęliśmy omawiać te "ostre kąty" i wyjaśniać wątpliwości. On nie mógł zrozumieć, czym jest "Niepokalane Poczęcie". Mówił: -- Wy robicie z Matki Bożej boginię, bez grzechu. A bezgrzeszny jest tylko jeden Bóg. Treść tej prawdy niby rozumiał, ale nie mógł tego pojąć. Wiedziałem, że dla niego jest to bardzo ważny problem i dlatego w czasie rozmowy prosiłem Boga, by kierował moim słowem i otwierał umysł Aleksandra.

-- Kościół -- tłumaczyłem mu -- nie robi z Adama i Ewy bogów, chociaż przed grzechem byli w łasce uświęcającej i mieli wolną wolę. Mogli zgrzeszyć i mogli oprzeć się pokusie, a jednak zgrzeszyli. Matka Boża była w takiej samej sytuacji, jak nasi prarodzice. Różniła się od nich tylko tym, że nie zgrzeszyła. Aleksander zrozumiał i w końcu przyjął tę prawdę. Podobnie dyskutowaliśmy o innych dogmatach. Nasza rozmowa trwała od godziny 19.00 wieczorem do godziny 2.00 następnego dnia. Potem wyszliśmy do parku, by odetchnąć świeżym powietrzem. Wtedy powiedział, że jest gotów do spowiedzi. Jego spowiedź trwała dwie godziny. Była niezwykle szczera i głęboka. Po spowiedzi powiedział członkom swojej wspólnoty, że został katolikiem, ale to nie znaczy, że on od nich odchodzi.

13 października 1973 roku razem z dotychczasową wspólnotą utworzyli grupę ekumeniczną, która miała charakter wspólnoty -- bractwa. Do niej mogli należeć wszyscy chrześcijanie, niezależnie od wyznania, ale winni dążyć do tego, by koniec końców, uznać papieża za głowę Kościoła. Niezależnie od istniejących jeszcze różnic mają się modlić o zbliżenie wszystkich wierzących w Chrystusa. Byłem bardzo zaangażowany w ten ruch. W Rydze mieliśmy zebrania biblijne, w czasie których nie atakowano nikogo. Zasada była taką: "widząc zło -- czyńmy dobro". I tak powstała ta grupa, a właściwie kilka grup o charakterze ekumenicznym.

 

Ile osób należało do waszej wspólnoty?

Pod sekretem należało do niej około dwunastu ludzi. Ta wspólnota oscylowała w kierunku zakonu-bractwa. Aleksander napisał regułę tego zakonu. Wszyscy, którzy zdecydowali się do niego wstąpić, winni byli złożyć trzy śluby: ubóstwa, posłuszeństwa i czystości. Kilka razy przesyłaliśmy założenia tego "zakonu" papieżowi Pawłowi VI. Papież kilkakrotnie nam błogosławił. Konstytucję, którą napisał Aleksander, przedkładałem profesorom seminarium w Rydze, pytając ich, czy ona nie jest sprzeczna z nauką Kościoła. Miał to być świecki apostolat ekumenizmu w życiu, a nie na papierze. Wspólnota ta miała iść w kierunku uznania papieża jako duchowego pasterza całego Kościoła. A to, czym będzie zajmowała się wspólnota, miało stanowić punkt wyjścia do duchowego zjednoczenia wszystkich chrześcijan. Ta grupa dała impuls do szukania Boga wśród hipisów. Dużo przyjeżdżało młodzieży z Moskwy na katechizację i po to, by przyjąć chrzest. Chrzciły się córki i synowie wysoko postawionych osobistości w Moskwie. Był syn wysokiego urzędnika ministerstwa spraw zagranicznych, córka majora KGB w Moskwie. Byli też inni synowie i córki kagiebistów.

 

A co na to wszechwiedzące KGB?

Kiedyś przyszli do mnie i powiedzieli, że wiedzą o moich kontaktach z Aleksandrem. Próbowali dowiedzieć się skąd go znam. Mówiłem, że spotkaliśmy się w kościele. Odpowiedzieli wtedy, że jeżeli nie chcę mieć nieprzyjemności z KGB, to muszę zaprzestać spotykania się z nim. I na tym skończyło się przesłuchanie.

Tego rodzaju wspólnoty ekumeniczne powstały w kilku miastach. Ludzie spotykali się, czytali Pismo święte, rozważali jego przesłanie. Modlili się. To byli ludzie żywej wiary. Gdy przychodził ktoś nowy, niewierzący lub baptysta, to tylko mówiło się jakie są zasady wiary prawosławia, katolicyzmu i protestantyzmu. On sam musiał dokonać wyboru. Celem tego rodzaju naszych poczynań, jak już wspomniałem, było zbliżenie do siebie wszystkich chrześcijan.

 

Czy ten ruch się rozrósł?

Tak. Chociaż nigdy nie stał się ruchem na wielką skalę. Wspólnoty nie były zbyt liczne, ale duchowo stały na wysokim poziomie. W celu zainteresowania szerszych kręgów, zwłaszcza wśród inteligencji prawosławnej, katolickiej i protestanckiej wydawaliśmy podziemny samizdat -- "Zaproszenie", później "Kielich wspólnoty". Kiedy po "pierestrojce" Gorbaczowa w ZSRR nastały lepsze czasy, Aleksander jeździł do Rzymu, gdzie szczegółowo referował założenia ruchu. Zrobił tam bardzo dobre wrażenie i wykazał się dużą wiedzą teologiczną. Chciano bowiem dać mu nawet święcenia kapłańskie, ale on odmówił, twierdząc że wtedy odsunął by się od protestantów, albo raczej oni by się zdystansowali od niego.

Do tych wspólnot ekumenicznych należeli początkowo księża wyświęceni w podziemiu. Ale kiedy KGB zaczęło bardzo naciskać, wycofali się. Za przynależność do takiej wspólnoty groził kryminał. Aleksander siedział w więzieniu przeszło trzy lata. Trzymano go na oddziale psychiatrycznym. A znanego poetę, który przynależał do tego ruchu wyrzucono za granicę.

 

Mówiłeś sporo o Aleksandrze ale nie powiedziałeś, kim on był? W jaki sposób znalazł się u baptystów.

Aleksander był malarzem, pijakiem i buntownikiem. Nie akceptował tego, co działo się w ZSRR także w dziedzinie sztuki. Przez jakiś czas był związany z tzw. marginesem społecznym, ale ze środowisk twórczych. Miał już dosyć życia, które prowadziło do nikąd. Zaczynał szukać idei, na której mógłby budować nowe życie. I tak trafił na baptystów i Pismo święte. Oni byli bardzo aktywni w Moskwie i Rydze, skąd pochodził i gdzie dalej mieszkała jego matka.

Wiara Aleksandra w więzieniu została poddana wielkiej próbie. Po elektrowstrząsach i chemii, jaką go faszerowano -- lekarze-oprawcy, bo tak trzeba ich nazwać, naśmiewali się z niego mówiąc: -- No, wołaj do swego Chrystusa, niech przyjdzie, niech cię uwolni. Wiara to jedna wielka bzdura -- mówili. Ty inteligentny człowiek dałeś się otumanić, a co gorsza w tę durnotę wciągasz jeszcze młodzież. Po tych więzienno-psychiatrycznych "rekolekcjach" Aleksander wewnętrznie bardzo się pogłębił i zdecydował na samotne życie, rezygnując ze swojej dotychczasowej towarzyszki doli i niedoli.

 

Dlaczego władze tak prześladowały ten ruch ekumeniczny i samego Aleksandra.

To proste. Aleksander miał duży wpływ na niektóre środowiska inteligenckie w Moskwie. A co gorsza, jak już wyżej wspomniałem, nawiązało z nim kontakt sporo młodzieży z kręgu ówczesnych władz. Doprowadzało to do szału zarówno ich rodziców, jak i władze. Trzeba pamiętać, że początki tego ruchu sięgały jeszcze czasów Breżniewa. Był to okres, gdy sprawy religijne po fiasku indoktrynacji partyjno-ateistycznej, zaczęły fascynować ludzi. Ponadto była to działalność "podpolna" -- podziemna, co w rozumieniu ówczesnych władz sowieckich było działalnością wywrotową, antypaństwową, a nawet kontrrewolucyjną. A tego władza radziecka nie tolerowała, nawet przy pewnej liberalizacji. I dlatego Aleksandra spotkał los wszystkich opozycjonistów. A były to zesłania, łagry i szpitale psychiatryczne.

Aleksander i jego grupa -- podobnie jak grupa zamordowanego później księdza prawosławnego, Mienia -- byli stale inwigilowani.

Pewnego razu kagiebiści aresztowali w lesie Aleksandra i kilkudziesięciu uczestników spotkania za to tylko, że śpiewali pieśni religijne. Po przesłuchaniu wszystkich zwolniono, ale też odnotowano ich nazwiska. Innym razem, gdy udawali się na spotkanie, o ile się nie mylę, w Charkowie, wysadzono ich z pociągu.

Najsilniejsze i najbardziej aktywne grupy ekumeniczne działały w Kijowie, Rydze, Tallinie, Leningradzie, Lwowie, Samarkandzie i Żytomierzu. Moje kontakty z tymi grupami były jednym z powodów mego późniejszego aresztowania.

 

 
IV. JESTEM KSIĘDZEM VI. PRACA KAPŁAŃSKA NA UKRAINIE


początek strony
© 1996-1997 Mateusz