Łagry -- za "Fatimę"
XVIII. Kontakt ze światem

 

 

W jakiej formie łagiernicy mogli utrzymywać kontakt ze światem?

Jednostronny, tj. za pośrednictwem gazet, które władza dopuszczała do łagru i dwustronny, czyli dzięki odwiedzinom kogoś z rodziny lub znajomych, a także za pomocą listów. I to wszystko.

Kiedy wysłałeś pierwszy list?

Pierwszy list wysłałem do siostry, 6 października 1985 roku, do Nowosybirska. Na Boże Narodzenie wysłałem list do siostry i do moich parafian w Duszambe.

Do wszystkich listów, przychodzących do mnie dołączona była następująca uwaga władz: "Świdnicki, ostrzegam was, że korespondencja będzie ograniczona, jeżeli będziecie się rozpisywać po całym Związku Radzieckim". Taką adnotację robił naczelnik "operaczasti", Kuzniecow. Z tego powodu na wiele listów nie mogłem odpisać. Mimo moich interwencji władza postawiła na swoim.

Czy szukałeś w jakiś inny sposób nawiązania kontaktu ze światem?

Właściwie nie szukałem. Ono znalazło się samo. Odpowiedzi na otrzymywane listy dawałem przez więźniów, którzy wychodzili na wolność. Było w tym pewne ryzyko, które powodowało zdenerwowanie, ale skutki były. Listy zaczęły dochodzić do adresatów, chociaż nie do wszystkich, ale do większości.

Duża liczba listów, jaka przychodziła do mnie, bardzo denerwowała władze. Sporo było szumu z tego powodu, a na złodzieju zawsze czapka "gore". Ja sobie myślałem, niech "gore". Obawiali się, bym za wiele nie wiedział, co się dzieje na świecie i w ZSRR. A działo się przecież bardzo dużo. Zmarł Czernienko. Doszedł do władzy Gorbaczow i w swoim "Nowym myśleniu" wytyczał nowe kierunki wewnętrznej i zewnętrznej polityki ZSSR. Bardzo aktywnie działała organizacja na rzecz uwolnienia "więźniów sumienia", "Amnestia Międzynarodowa". Dzięki jej aktywności wypuszczono na wolność wielu politycznych więźniów, a także ludzi, którzy cierpieli za swoje przekonania religijne czy pacyfistyczne. W sumie jednak nie miałem specjalnych kłopotów z powodu listów, które do mnie przychodziły.

Od kogo i skąd otrzymałeś pierwszy list?

Pierwszy list nadszedł z Litwy, od siostry zakonnej, Emmy. Była to zwykła pocztówka, a na niej kilka słów pociechy i troski. Dla mnie te najprostsze słowa były pochodnią w tym królestwie ciemności. Czytałem je wielokrotnie. Drugi list przyszedł z Duszambe. Ksiądz pozwoli, że przytoczę jego treść.

"Pozdrawiamy Was z miłością Pana naszego Jezusa Chrystusa. Przyjmijcie płynące z czystego serca pokłony i dziękczynienie za Waszą szczerość i ludzką dobroć, i za wszystko czego nas nauczyliście. Za wszystko niech Wam Bóg wynagrodzi. Nie ma większego bólu niż myśl o Waszej sytuacji. Bardzo trudno i boleśnie jest cierpieć niewinnie. Ale, Drogi Ojcze, nie rozpaczajcie. Chrystus także cierpiał niewinnie za dobroć i miłość do ludzi. Ufamy, że Ojciec Niebieski obdarzy Was siłą, zdrowiem i cierpliwością. Jego dobroć będzie z Wami zawsze i wszędzie. Wasz ból stał się naszym codziennym bólem. Ale ufamy, że Pan otrze z naszych oczu tę pełną bólu łzę. Można by o wielu rzeczach powiedzieć, ale ... Czekamy na odpowiedź. Jeżeli to możliwe -- napiszcie. Niech Was Pan wybawi. Pozdrowienia od wszystkich! 19 listopada 1985 rok, Duszambe."

-- Napiszcie... -- prosili -- ale w tym czasie jeszcze nie mogłem napisać. Nie mogłem przekroczyć zakazu władz. A "bocznych kanałów" jeszcze nie miałem. Dlaczego nie pozwalają pisać listów? -- pytałem sam siebie. Czy tylko dlatego, że jestem księdzem? Co za zwyczaje? Buntowałem się. Ale taka była komunistyczna i łagierna polityka wobec więźniów, zwłaszcza takich jak ja. Ludzie nawet listownie nie mogli wymieniać swoich poglądów i podtrzymywać się na duchu.

Kiedy przyszły następne listy?

W okresie Bożego Narodzenia. Wszystkie były przeniknięte jakimś szczególnym światłem i ogrzane tchnieniem miłości i miłosierdzia.

Możesz zacytować niektóre z nich?

Proszę bardzo: "Teraz dopiero otrzymałem Wasz list i adres. Mam nadzieję, że dotrze do Was to moje maleńkie pozdrowienie. Zawsze pamiętam o Was w modlitwie. Bóg zechciał Was obdarzyć najwyższą nagrodą. Niech Wasz przykład będzie wezwaniem dla wszystkich do większej miłości Boga i ludzi. Zdrowia, powodzenia, radości z całej duszy wraz z uszanowaniem życzy Wam -- Gieta. 1985, grudzień."

A oto jeszcze inne listy: "Ojcze, pozdrawiam Was z okazji Bożego Narodzenia i dnia urodzin. Życzę Wam wszystkiego dobrego, a szczególnie zdrowia. Ojcze, widzimy Was przy ołtarzu, słyszymy wasz głos, czekamy na Was, na Wasze błogosławieństwo. Niech Bóg pozwoli, żebyście jak najszybciej wrócili... Posyłamy Wam Bożonarodzeniową kartkę. Niech ona przyniesie Wam szczęście i przyprowadzi Was do nas, do naszego domu, miasta i kościoła. Kłaniam się nisko i całuję ręce. Napiszcie, jak się czujecie. Lidia. Nowosybirsk."

"Witajcie Ojcze, Józefie. Pisze do Was Wasz ukochany Żenia. Żyjemy normalnie. Uczę się w szóstej klasie, uczęszczam także na muzykę. Mama chodzi do pracy, a Wowa do przedszkola. W niedzielę chodzimy do kościoła. Bądźcie dla nas rodzonym Ojcem. Czekam na odpowiedź. Wasz Żenia, Czerwiec 1986 rok, Nowosybirsk."

"Witajcie, nasz Wujku, Józefie Antonowiczu! Wszyscy jesteśmy żywi i zdrowi. Wszyscy bardzo współczują, pytają o Was, proponują swoją pomoc. Wszędzie modlą się za Was. Nawet ci, którzy nie znają Was. Wierzymy, że Bóg da Wam siłę do zniesienia tego wszystkiego. Wierzymy, że wrócicie do nas, do swoich żywi i zdrowi. Wszyscy nasi znajomi przekazują Wam pozdrowienia. Z pokłonem siostra i krewni." Listopad 1985 r. Winnickaja obłast, p. Murafa."

"Poranne Alleluja! Niech pomoże Wam wierzyć, że powraca Prawda, że Prawda zwycięża. Zwycięża także miłość. Czasem posyłają ją za kraty, ale skrępować i złamać jej nie można. Chrystus zmartwychwstał, czegóż mamy się lękać! W swoich modlitwach i walce o sprawy Boże jesteśmy z wami. Z serdecznym pozdrowieniem i wdzięcznością liczni katolicy Litwy."

Czy masz chociaż jedną kopię listu, jaki wysłałeś z łagrów.

Tak. Mam list, który wysłałem do moich parafian w Nowosybirsku. Oto jego treść: "Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus! Pozdrawiam Was wszystkich szczerze i serdecznie. Pozwólcie, że najpierw pokłonię się do ziemi, Wam wszystkim za troskę o mnie. Czym się Wam odwdzięczę za Waszą pamięć i miłość. Zbyt blade są wszystkie słowa, żeby mogły chociaż w części oddać moje uznanie dla wszystkich. Modlę się nieustannie za Was. Nie smućcie się i nie upadajcie na duchu. Tak miało się stać. Widocznie na to zasłużyłem. Taka wola Wszechmogącego. Najważniejsze, żebyście mogli wytrwać i jeszcze mocniej zawrzeć szeregi. Błagam Was, nie odmówcie mnie tego o co Was proszę. Jeżeli by mnie się coś stało, zbudujcie to, co postanowiliśmy -- kościół. Szukajcie kapłana. Wolę jeszcze rok dłużej siedzieć w więzieniu, w charakterze złożonej ofiary, abyście się tylko postarali o kapłana. Musicie mieć duszpasterza. Droga Siostrzyczko, zróbcie wszystko, co do Was należy, żeby kościół był zbudowany. Nie wyobrażam sobie nawet dnia mojej wolności bez nowego kościoła. Czego nie udało mi się dokończyć -- dokończcie sami. Nie żałujcie ani jednego rubla z moich pieniędzy. Wszystko oddajcie i sprzedajcie, a kościół musi stanąć na chwałę Boża. Przekażcie wszystkim moje szczere pozdrowienia. Błogosławię Was wszystkich i obejmuję moją pasterską ręką. Was wszystkich, braci i siostry, moją duchową rodzinę. -- Zostańcie z Bożym Błogosławieństwem! Wasz ksiądz Józef. 7 czerwca 1985 roku."

Jak wyglądały odwiedziny w łagrze?

O widzeniu z siostrą już pisałem w kontekście rozmów z łagiernymi władzami, które miały pretensje o to, że niedostatecznie poinformowałem siostrę o tym, jak należy się zachowywać, gdy odwiedza się więźnia. Czyli, zanim dojdzie do jakichkolwiek odwiedzin, należy przyszłych odwiedzających poinformować, jak się mają zachować i co im wolno skazanemu przywieźć.

W najbliższym czasie mieli przyjechać moi parafianie z Nowosybirska. Oczekiwałem ich z wielkim utęsknieniem. Chciałem się bowiem dowiedzieć, jak przebiegała sprawa budowy kościoła. O tym, że został wybudowany wiedziałem już z listów. Ale ciekawy byłem szczegółów oraz tego, jak żyją ludzie i co się dzieje w parafii.

Czym dla więźnia są takie odwiedziny?

Najpierw jest to zawsze wielkie przeżycie. Do takich odwiedzin człowiek przygotowuje się niezwykle starannie. A gdy one się zbliżają, liczy dni i godziny. W przeddzień wizyty nie spałem całą noc. Nadszedł wreszcie poranek, 6 października 1986 rok, godzina 10.00. Poranek słoneczny, ale było zimno. Przed naszą "kazerną" sznur oddziału DPNK (więzienna ochrona). Na dzień widzenia zbierano więźniów ze wszystkich oddziałów, do których miał ktoś przyjść. W korytarzu czekaliśmy około 40 minut. Na koniec wprowadzili nas do sali spotkań, ustawili dziesiątkami i poprowadzili tymi samymi drzwiami, co przed dwoma laty szliśmy na oddział. Potem zakręt w prawo i tak znaleźliśmy się w małej komnatce. Tutaj kazano się nam rozebrać i wyjąć wszystko z kieszeni. Następnie zaprowadzono nas do pokoju przedzielonego szklanymi szybami. Po obu stronach szyb były rozmieszczone stoliki i krzesła. Na stolikach widać było słuchawki telefonów. Polecono nam usiąść. Moje miejsce było przy końcu pokoju. Po pięciu minutach wpuścili z drugiej strony szklanej ściany naszych znajomych, bliskich i krewnych.

Rozglądam się. Nikogo nie widzę. Czyżby nie przyjechali? Nie! Są! Najpierw pokazała się w drzwiach Lidia, a za nią Ala. Przeszły obok dyżurnego. Dyżurny stał przy pulpicie, a w ręku trzymał słuchawkę. Wszystkie nasze rozmowy były podsłuchiwane.

Pierwsze uśmiechy, pierwsze słowa i pierwsze pozdrowienia. I najbardziej radosną dla mnie wieścią było, że kościół stoi, że jest ładny. Zbudowano go mimo wielu przeszkód, jakie stawiały władze i wszystko robiły by opóźnić jego budowę. Okazuje się, że budowę skończyli w ciągu dwóch miesięcy: września i października 1985 roku. Lidia i Ala mówiły, że władze nie mogły się nadziwić, że wszystko szło tak szybko i sprawnie. A Nikołajew z wielkim zdziwieniem gładził swoją siwą głowę. W rozmowie z parafianami powiedział z sarkazmem, że tak szybko wybudowaliście ten kościół dlatego, że wasz ksiądz, chociaż siedzi za drutami, dawał wam wskazówki i kierował waszymi poczynaniami.

Nie zwracaliśmy na to uwagi -- mówiły kobiety -- cieszyliśmy się tylko, że kościół został zbudowany.

Rozmawiając z nowosybirskimi parafiankami przypomniałem sobie rozmowę Nikołajewa, który twierdził, że kościoła nigdy nie zbudujemy. -- Do tego potrzeba wielkiej ilości ludzi, a wasza parafia jest bardzo mała -- mówił. Nikołajew chciał też, żebyśmy wybudowali kościół w innym miejscu, ale my nie chcieliśmy odstąpić od naszych planów z tego powodu, że był tu dobry dojazd. Zawsze mówiliśmy mu, że kościół musi być tu i basta. Kościół został wybudowany dokładnie w tym miejscu, gdzie chcieliśmy. I oto stoi. Marzenie moje i wiernych się spełniło. Niech Bóg chroni kościół i ludzi, którzy do niego uczęszczają. Niech im udzieli wszelkich łask. Niech wleje w nich ducha miłości, sprawiedliwości i wiary i odpowiada na wszystkie ludzkie potrzeby.

Jak długo trwała ta wizyta?

Dwie godziny. Niby długo, ale czas przeszedł tak szybko "jak z bicza strzelił".

Gdy goście odeszli, zaczęto nas rewidować, sprawdzać, czy czegoś nam nie przekazali. Przejrzeli wszystko. Boże ileż tu niepotrzebnych było sprawdzań i innych działań. Wreszcie koniec zaglądania pod najmniejsze fałdki. Wracam z widzenia do koszar. Nastrój wspaniały. Lekko, ciepło i wesoło. Takie odwiedziny, to wielki zastrzyk rześkości i siły, która pozwalała nam pełniej żyć. W duszę wlała się nowa, radosna energia.

 

 
XVII. ŻYCIE RELIGIJNE W ŁAGRZE XIX. ZWOLNIENIE


początek strony
© 1996-1997 Mateusz