TĘSKNOTA I GŁÓD I. MÓWIĄ PARY NIESAKRAMENTALNE

 
4. Z głębokości wołam do Ciebie, Panie
 
  1. Wysłuchaj mnie, miłosierny Boże
    ankieta 39
  2. Osądź mnie, Boże, w miłosierdziu swoim
    ankieta 32
  3. Nie odrzucaj mnie, Panie, od swego oblicza
    ankieta 26
  4. Okaż mi, Panie, miłosierdzie swoje
    ankieta 19
  5. Zmiłuj się nade mną, Boże, bo jestem w udręce
    ankieta 18
  6. Ufam, że Bóg widzi moje rozterki wewnętrzne
    ankieta 9
  7. Polecam się, Boże, Twemu miłosierdziu
    ankieta 7
  8. Do Ciebie, Panie, tęskni dusza moja...
    ankieta 37
  9. Pragniemy zachować wiarę w naszej niedoli
    ankieta 35
  10. Zmiłuj się nade mną, Boże, w miłosierdziu swoim
    ankieta 5

 

Wysłuchaj mnie, miłosierny Boże

Związku małżeńskiego nie zawarłem, ponieważ moja pani zawarła uprzednio ślub kościelny, od dwudziestu lat jest osobą rozwiedzioną, a od lat niewierzącą. Sam jestem kawalerem i żyję w związku nieformalnym. Mam obecnie sześćdziesiąt cztery lata.

Jestem wierzący, ale ostatni raz byłem u spowiedzi i Komunii świętej w 1972 roku.

Brak dostępu do Sakramentów Pokuty i Eucharystii jest dla mnie ogromnym obciążeniem moralnym. Odczuwam to szczególnie w czasie niedzielnej Mszy świętej.

W mojej sytuacji możliwość przystąpienia do spowiedzi i przyjęcia Komunii świętej byłaby wielką ulgą. Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus!

(ankieta 39)

 

Osądź mnie, Boże, w miłosierdziu swoim

Związku sakramentalnego nie mogłem zawrzeć dlatego, że nie mam rozwodu kościelnego z moją pierwszą żoną, z którą rozszedłem się z powodu jej złego prowadzenia się, pijaństwa i temu podobnych rzeczy. Ciągłe awantury, kłótnie, a nawet rękoczyny spowodowały, że dalsze nasze życie w takiej atmosferze mogło mieć nieobliczalne skutki. Wolałem więc, mimo że mieliśmy dziewięcioletnie dziecko, rozejść się po piętnastu latach małżeństwa. Dziecko zostało przy matce. Obecny mój związek (niesakramentalny) trwa już szesnaście lat i urodziło się z niego dwoje dzieci, które są praktykującymi katolikami - my z żoną, niestety, nie.

A teraz chciałbym odpowiedzieć na postawione pytania.

Moją przynależność do Kościoła rzymskokatolickiego odczuwam jako niepełną. Jest ona ograniczona jedynie do modlitw i uczestnictwa ogólnego w nabożeństwach i uroczystościach kościelnych. Czuję się po prostu katolikiem gorszej kategorii, który może stać gdzieś w kąciku świątyni, w mało oświetlonym miejscu. Czuję się też w pewnym stopniu winny wobec mojej obecnej żony, która wyszła za mnie będąc panną i nie może przez to, tak jak i ja, brać czynnego udziału w życiu kościelnym i korzystać z sakramentów świętych.

Uważam, że ograniczenia, jakim podlegają podobne pary, są niezgodne z poczuciem sprawiedliwości ludzkiej, a być może i Boskiej. Uważam, że wielu wierzących zostało odtrąconych od Kościoła, że pozbawiono ich szansy naprawy własnego życia i właściwego wychowania dzieci. Wywołuje to duże stresy, utratę wiary i nadziei na lepsze i godniejsze życie. Zmusza do trwania w grzechu, w którym człowiek nie chce żyć. Nie mieści się to w naszych wyobrażeniach o niezgłębionym miłosierdziu Bożym i samym Bogu, który jest Dobrocią i Miłością i wybacza najgorszym nawet grzesznikom. Rodzi się żal, a często i bunt, przeciwko takiemu stanowisku hierarchii kościelnej. Wyrazem tego może być nawet przejście na inną wiarę (na przykład na protestantyzm lub buddyzm) w celu ułożenia sobie jakby nowego życia duchowego. Sam nad tym rozmyślałem niejednokrotnie.

Uważam, że w Kościele rzymskokatolickim sytuacja podobnych nam par powinna ulec zmianie. Nie twierdzę, że należy wprowadzić rozwody, ale według mnie powinno się stosować szerzej praktykę unieważniania małżeństwa. Bo czy można się pogodzić z tym, że osoby, które pozostają w związku sakramentalnym, łamią dane sobie słowo i złożone przed Bogiem przyrzeczenie - a więc sami już jak gdyby unieważniają Sakrament Małżeństwa - stanowią dalej małżeństwo sakramentalne. Czy Kościół powinien utrzymywać w związku małżeńskim osoby, które na co dzień popełniają czyny niegodne, cudzołożą, piją, biją się, maltretują siebie, a często i niewinne dzieci? Dlaczego żona niepoprawnego pijaka i bandziora czy mąż ladacznicy nie mają prawa rozejść się i ułożyć sobie lepszego, godniejszego życia? Dlaczego osoba, która z takiego związku rezygnuje, jest przez Kościół potępiona, mimo że dalsze jej życie, choć w związku niesakramentalnym, jest lepsze, godniejsze i bardziej ludzkie? Dlaczego osobom takim, choć naruszają szóste przykazanie Boskie, nie pozwala się żyć pełnym życiem chrześcijańskim? Czy grzech cudzołóstwa popełniony przeze mnie jest gorszy od takiego samego grzechu popełnionego przez osobę ze związku sakramentalnego? Wszyscy jednak będący w związku sakramentalnym - choćby naruszali nie tylko szóste przykazanie, ale cały Dekalog - mają prawo przystąpić do Sakramentu Pokuty i uzyskać rozgrzeszenie, a więc mogą mieć dostęp do Eucharystii, co jest przecież największym pragnieniem jak i obowiązkiem każdego chrześcijanina. Wydaje się, że wszyscy powinniśmy być sobie równi w obliczu Boga, a jednak tak nie jest. Z żalem trzeba to stwierdzić choć tego żalu nie kierujemy może we właściwą stronę...

Jakie można tu mieć propozycje? Spróbuję je jakoś określić, chociaż ich urzeczywistnienie nie wydaje mi się realne.

A więc w sprawie nierozerwalności związku małżeńskiego jak już wspomniałem, nie wydaje się możliwe wprowadzenie rozwodów, ale rozszerzenie praktyki unieważnienia małżeństwa z innych jeszcze powodów, niż się obecnie uwzględnia. Mogą to być właśnie takie powody jak:

- złamanie przysięgi małżeńskiej (złożonej przed Bogiem podczas ślubu) przez jednego lub obydwu małżonków przez swoje niegodziwe życie i wyrządzenie krzywdy (zdrada, pijaństwo itp.),

- długotrwałe rozbicie małżeństwa (na przykład po dziesięciu latach),

- zawarcie drugiego związku małżeńskiego (cywilnego) i posiadanie z tego związku dzieci (dla ich dobra również).

W sprawie praktyk religijnych sądzę, że nie powinny być stosowane żadne ograniczenia dla par niesakramentalnych. Wszelkie tego typu ustępstwa - jak możliwość przystępowania do sakramentów po uprzednim, na przykład półrocznym okresie wstrzemięźliwości seksualnej - uważam za niewłaściwe i za nienaturalne wymuszanie zachowań ludzkich. Chcemy być tylko normalnymi ludźmi i katolikami jak inni, a Bóg niech nas sądzi...

(ankieta 32)

 

Nie odrzucaj mnie, Panie, od swego oblicza

Mąż mój jest ateistą, ja jestem wierząca, pragnę za wszelką cenę zawrzeć ślub kościelny. Już jestem bliska celu. Jako żona nie mam spokoju duchowego. Myślę, że jeżeli osoba, która nie wzięła ślubu kościelnego, chce być matką chrzestną lub ojcem chrzestnym, to Kościół nie powinien przeciwstawiać się tej decyzji. Być może będzie to pierwszy krok ku temu, aby rodzice chrzestni wzięli ślub kościelny. Księża powinni przychylnie ustosunkować się do nich i w ten sposób przyciągać ludzi do Kościoła i do wiary. Proponowałabym, aby Kościół (księża) pomagał w stosowaniu praktyk religijnych, gdyż często człowiek nie wie, jak ma postąpić. Mimo że jestem wierząca, nie oceniam negatywnie ludzi o ateistycznych poglądach, gdyż wielu z nich jest lepszych od wierzących. Niejednokrotnie ateista może swoim postępowaniem dawać przykład ludziom wierzącym.

(ankieta 26)

 

Okaż mi, Panie, miłosierdzie swoje

Nie mogłem zawrzeć sakramentalnego związku małżeńskiego z obecną żoną, ponieważ uprzednio zawarłem taki związek z inną kobietą, która jeszcze żyje...

Z pierwszą żoną przeprowadziłem, za obopólną zgodą, rozwód cywilny i zawarłem ślub cywilny z obecną, z którą żyję około trzydziestu lat w zgodzie, wierności i miłości.

Pierwszą żonę zabezpieczyłem finansowo, odpisując jej gospodarstwo rolne, z którego dotychczas żyje.

Uważam, że podejmowane przez osoby rozwiedzione starania o unieważnienie małżeństwa sakramentalnego jeśli było ono zawarte uczciwie, są zwykłym oszustwem. Można oszukać kapłanów, ale nie Boga, i wówczas popełnia się większy grzech, niż jeśli się żyje w małżeństwie niesakramentalnym. Dlatego nigdy nie podejmowałem prób rozwiązania pierwszego małżeństwa przez wprowadzenie w błąd zwierzchności kościelnej.

Niemniej jednak nie ujawnialiśmy charakteru naszego związku i nikt prócz najbliższej rodziny i księdza z parafii, który nawiedził nasz dom po kolędzie, nie zna prawdy. Uczyniliśmy to, aby nie szerzyć zgorszenia. Żyjąc w grzechu, nigdy nie wątpiłem w prawdy Kościoła rzymskokatolickiego i świętej wiary. Nie miałem śmiałości próbować przystępować do sakramentów świętych, ale popierałem w pełni prawo istnienia w Polsce Kościoła rzymskokatolickiego i gotów byłem do jego obrony oraz do obrony swobody jego działania, zwłaszcza w okresie prześladowań przez władze komunistyczne. Zawsze czułem się grzesznym, ale katolikiem. Kilka razy byli u mnie Świadkowie Jehowy namawiający do podjęcia z nimi dyskusji. Zawsze jednak im odmawiałem, oświadczając, że podejmę z nimi dyskusję, jeśli przedstawią pisemne zezwolenie mojej parafii rzymskokatolickiej na rozmowy z parafianami, czego oczywiście nie przedstawili, bo nie mogli.

Uważam, że człowiek żyjący z małżeństwie niesakramentalnym, do tego rozwiedziony, nie powinien przystępować do sakramentów świętych (żyje w grzechu),ale ma obowiązek uczęszczać na Mszę świętą i modlić się, bo może sobie wybłagać łaskę Bożą. Natomiast nie ma przeszkód, aby został ojcem chrzestnym, jeżeli sam jest ochrzczony i nie ma niechętnego stosunku do Kościoła rzymskokatolickiego. Musi jednak być człowiekiem uczciwym i dawać gwarancję, że w żaden sposób nie będzie wpływał na chrześniaka, aby zaniechał lub zaniedbywał obowiązki względem Boga i Kościoła. Uważam również, że Sakrament Chrztu jest ważny, jeśli nawet oboje rodzice chrzestni żyli w grzechu albo jeśli ich wcale nie było, a nawet jeżeli go udzielała osoba grzeszna.

Znałem pewnego lekarza, który odbierając dziecko, a nie miał pewności, czy przeżyje ono parę godzin, ochrzcił je bezpośrednio po urodzeniu. Myślę, że taki chrzest był ważny i miły Bogu.

W młodości uczono mnie, że ważnego chrztu może udzielić nie tylko kapłan, ale każdy katolik (jeżeli ważne okoliczności tego wymagają), posługując się formułą: "Ja ciebie chrzczę w Imię Ojca i Syna i Ducha Świętego", i polewając głowę wodą, co uczynił ów lekarz. Poza tym może być chrzest krwi i pragnienia, ale to już zależy od okoliczności i intencji człowieka dotychczas nie ochrzczonego...

Są przypadki, w których małżeństwo niesakramentalne zachowuje wstrzemięźliwość seksualną, nie rozbijając jednak rodziny i kochając się nadal miłością czystą.

W tym położeniu jestem ja. Od około trzech lat nie współżyję z moją niesakramentalną żoną, początkowo ze względu na stan zdrowia, ale dziś, gdyby nawet stan ten się poprawił, nie powróciłbym do współżycia. Natomiast nie rozbiłem rodziny niesakramentalnej i nadal żyjemy w zgodzie i kochamy się miłością czystą.

Niestety, moja żona i córka są niewierzące i dlatego modlę się codziennie, i często przyjmuję Komunię świętą w intencji ich nawrócenia.

Po konsultacji z księdzem przystąpiłem do spowiedzi z całego życia. Otrzymałem rozgrzeszenie i przyjąłem Komunię świętą. Od tej pory prowadzę życie katolika, przystępując w każde święto do Komunii świętej, modlę się, zachowuję posty i spowiadam w miarę potrzeby, a zawsze przed Bożym Narodzeniem i Wielkanocą.

Sądzę, że stanowisko Kościoła w sprawie nierozerwalności ważnie zawartego małżeństwa sakramentalnego jest słuszne. Jeżeli jednak faktycznie doszło do zerwania takiego związku, zwłaszcza za obopólną zgodą i w wyniku rozwodu cywilnego, a zawarte zostało małżeństwo cywilne z innym partnerem, niesakramentalni małżonkowie nie muszą całkowicie zrywać z Kościołem i wiarą. Powinni wypełniać te obowiązki religijne, które mogą, czyli uczęszczać do kościoła, zachowywać posty, modlić się codziennie, a zwłaszcza wychowywać dzieci w wierze katolickiej. Może dożyją takiej chwili, kiedy będą mogli zawrzeć małżeństwo w Kościele, zwłaszcza jeśli umrze jedno z byłych małżonków. Przy zachowaniu tych warunków zrywanie małżeństwa niesakramentalnego nie wydaje się konieczne, ponieważ łączyłoby się to z krzywdą drugiej osoby. W przypadku, gdy tylko jedno z małżonków jest wierzące, wówczas swoim zachowaniem powinno wpływać na drugiego, aby uznał istnienie Boga i stał się członkiem Kościoła rzymskokatolickiego.

(ankieta 19)

 

Zmiłuj się nade mną, Boże, bo jestem w udręce

W 1974 roku, po długiej i ciężkiej chorobie mego pierwszego męża, który nie żyje od piętnastu lat (zmarł tragicznie, popełniając samobójstwo), nie mogłam mieszkać w rodzinnym miasteczku ani w dotychczasowym domu. Dzieci, mające własne rodziny, mieszkały w innych miejscowościach. Wobec tego sprzedałam wszystko i wyjechałam do Warszawy.

I tutaj podał mi rękę daleki kuzyn zmarłego męża, rozwiedziony, niewierzący (heretyk). Nie przypuszczałam, że aż tak.

Zawarliśmy kontrakt w Urzędzie Stanu Cywilnego, abym mogła się u niego zameldować. Warunki umowy były takie, że ja pełnię rolę gospodyni, mam zapewnione mieszkanie, ale nie jestem jego żoną. Nie było mowy o współżyciu. Żywię się i ubieram z własnej emerytury, pracuję na pół etatu.

Rozmawiałam z nim setki razy na temat ślubu, ale nic z tego. Zresztą on, wychowany w Związku Sowieckim, trzyma się swoich zasad. Cierpię nad tym, modlę się, odprawiam nowenny, aby Bóg w ostatniej chwili go oświecił. To jest człowiek "psychicznie chory", jeśli chodzi o naszą wiarę. Wierzy tylko w siebie. W tej chwili ma siedemdziesiąt pięć lat, ja sześćdziesiąt. Dwa lata temu przeszedł poważną operację krwiaka mózgu, sprawny jest jednak jeszcze umysłowo i fizycznie. Najważniejsze, że mogę praktykować, nie wtrąca się do mego życia.

(ankieta 18)

 

Ufam, że Bóg widzi moje rozterki wewnętrzne

List mój jest odpowiedzią na pytania i problemy dotyczące par niesakramentalnych, do których należy i nasze małżeństwo W tym związku, to ja (żona) jestem przyczyną, dla której ślub kościelny nie został zawarty i muszę przyznać, że bardzo trudno jest szczerze napisać, dlaczego tak się stało. Dla mnie jest to problem dość złożony i wydaje się, że raczej nietypowy.

Otóż, chyba głównym powodem jest lęk. Mam świadomość nierozerwalności i dozgonności ślubów kościelnych i boję się, że ten związek nie jest wystarczająco silny, aby sprostać tym wymaganiom. Wiem, że pewnie w takiej sytuacji lepiej w ogóle nie zawierać związku małżeńskiego, ale to czasami, z różnych przyczyn, też jest trudne. Właściwie była to jakby próba, że może (mimo braku uczucia z mojej strony) nam się uda i jeśli to się sprawdzi, za jakiś czas weźmiemy ślub kościelny. Ale do tej pory nie potrafię zdecydowanie powiedzieć, czy nam się to małżeństwo sprawdza. Raczej więcej jest sytuacji na "nie".

A oto odpowiedzi na pytania zawarte w skierowanym do nas liście:

Jak określam moją przynależność do Kościoła będąc w związku niesakramentalnym? Otóż, początkowo czułam się z niego całkowicie wykluczona. Ponieważ mam naturę perfekcjonistyczną i uważam: "Albo wszystko, albo nic", stwierdziłam, że takie postępowanie wyklucza mnie z Kościoła, i właściwie przestałam praktykować. W miarę upływu czasu zaczynam jednak patrzeć na to wszystko trochę inaczej. Mam nadzieję, że Bóg widzi moje rozterki wewnętrzne i to, że jest mi czasem bardzo ciężko. Mimo że grzeszę, mam czasem wrażenie, że Bóg mi wybacza, bo ja w tej chwili po prostu nie potrafię, nie mam siły i wystarczającej motywacji, aby postąpić inaczej. Staram się to trochę nadrobić dobrocią i pomocą ludziom w innych sferach mojego życia. Na swój własny sposób staram się nie odchodzić od Boga.

Nie jestem przekonana czy te ograniczenia, którym podlegają pary niesakramentalne, są słuszne. Nie różnimy się specjalnie od wielu par, które "chodzą ze sobą" przed ślubem i którym wolno korzystać z Sakramentów Pokuty i Eucharystii. Natomiast co do małżeństwa, to jest ono w porównaniu z wieloma, które znam, przynajmniej uczciwe. My się nie oszukujemy, żyjemy właściwie jak brat z siostrą (przynajmniej do takiego stanu doszło w ostatnich miesiącach), mieszkamy razem, pomagamy sobie nawzajem, ale po prostu nie potrafię powiedzieć, czy będziemy ze sobą do końca życia.

Kościół bardzo surowo trzyma się swoich zasad i często zastanawiałam się, co jest słuszne, a co nie, przecież każdy przypadek jest inny i niektórzy ludzie niesprawiedliwie cierpią z tego powodu. Moja babcia po śmierci dziadka wyszła po oraz drugi za mąż za bardzo porządnego człowieka, którego porzuciła żona, a więc za rozwodnika. Babcia zawsze była i jest osobą głęboko wierzącą, a przez tyle lat, aż do śmierci pierwszej żony swojego męża, nie mogła przystępować do Sakramentów Pokuty i Eucharystii.

Zastanawiałam się nieraz, czy te zasady są sprawiedliwe, ale nie potrafię, nie czuję się wystarczająco mądra, aby stwierdzić, jak jest naprawdę. Wydaje mi się, iż Kościół przedstawia pewien ideał, do którego powinniśmy dążyć, i może należy się tego trzymać. Co do małżeństw niesakramentalnych, to czy różnią się one specjalnie od innych związków usankcjonowanych (oprócz tego, że akt został podpisany w Urzędzie Stanu Cywilnego), a które mają prawo korzystania z sakramentów? Może nie we wszystkich przypadkach, ale sądzę, że w wielu tak jest, może więc powinny one być rozpatrywane indywidualnie?

(ankieta 9)

 

Polecam się, Boże, Twemu miłosierdziu

Powodem, dla którego ja i moja żona nie zawarliśmy związku sakramentalnego, było to, że oboje pozostawaliśmy już poprzednio w związkach małżeńskich zakończonych rozwodem.

Uważam się za członka Kościoła, a ponieważ nie stosowałem się do jego wymagań i reguł, słusznie zostałem pozbawiony uprawnień. Jest to zasada przynależności do wszelkich organizacji i instytucji. Tu nie może być inaczej i z tym się godzę.

Ograniczenia, którym podlegają pary niesakramentalne, są bardzo ciężkie, chwilami trudne do zniesienia, przede wszystkim chodzi tu o Sakrament Pokuty. Niezależnie od mego niesakramentalnego związku, jestem wielkim grzesznikiem, mam na sumieniu winy, które w mojej subiektywnej ocenie uważam za cięższe (zaparcie się wiary, udział w dzieciobójstwie), i chciałbym z tym móc zwrócić się do mego spowiednika wcześniej niż na łożu śmierci. Byłem wielokrotnie w grupie osób, którym udzielano rozgrzeszenia zbiorowego, w tym raz chyba in articulo mortis, ale zdawałem sobie sprawę, że nie wolno mi z tego prawa korzystać. Zetknąłem się też za granicą z księdzem, Belgiem, który w takich przypadkach jak mój udzielał rozgrzeszenia, biorąc to na swoje sumienie. Uważałem jednak, że Pana Boga oszukać się nie da i nie zwróciłem się do niego.

Sądzę, że pary niesakramentalne w wieku podeszłym, które łączy przyjaźń, a nie fizyczne pożycie, można by traktować inaczej niż ludzi, którzy "po trupach" realizują swoje wyobrażenie o szczęściu.

Tu chciałbym zauważyć, że rozstanie można przeprowadzić w sposób najmniej bolesny dla małżonków i dzieci i sądzę, że to się nam udało. Uniknęliśmy w ten sposób wielu nieszczęść, a ze swoimi dawnymi małżonkami i ich nowymi rodzinami utrzymujemy kontakty niespecjalnie zażyłe, choć pozbawione wszelkiej niechęci. Świadczymy sobie drobne usługi, widujemy się - z rzadka - ale jednak.

(ankieta 7)

 

Do Ciebie, Panie, tęskni dusza moja...

Żyjemy w związku niesakramentalnym, to jest po ślubie cywilnym, od 4 stycznia 1964 roku. W roku 1953 zawarłam związek sakramentalny z człowiekiem, "Panie, świeć nad jego duszą", który w latach wspólnego pożycia okazał się dla mnie, dla członków rodziny, znajomych i sąsiadów wyjątkowo podły. Miał kochanki, nie pracował, pił, kradł (często interweniowała milicja), okradał dom z pieniędzy, zdobytych moją uczciwą pracą na utrzymanie rodziny, wyprzedawał moje osobiste rzeczy. Tłumaczyłam, płakałam, ale to nie pomagało.

Pewnego dnia dowiedziałam się, że kobieta, z którą żyje, spodziewa się dziecka. Wtedy odeszłam do swoich rodziców. On żył z tą kobietą, która urodziła mu dwie córki. Charakter jego nie zmienił się, w dalszym ciągu pił, awanturował się, kradł. Był wielokrotnie karany, siedział w więzieniu, zmarł w 1979 roku.

Obecnie jestem wdową, mogłabym ponownie zawrzeć związek sakramentalny, ale mój drugi mąż, z którym jestem po ślubie cywilnym od 1964 roku, też ma za sobą związek sakramentalny z kobietą, która była panią lekkich obyczajów. W trakcie ich wspólnego pożycia znalazła sobie bogatego pana i wyjechała z kraju do Danii. Nie wiemy, jak tam żyje i czy w ogóle żyje. Nie wiemy, w jaki sposób można by się tego dowiedzieć.

Jak zaznaczyłam, od 4 stycznia 1964 roku żyjemy razem. Obecnie oboje jesteśmy na rencie. Ja mam drugą grupę inwalidzką, a on trzecią. Łączy nas bliska więź i nawzajem się potrzebujemy. Jesteśmy ludźmi starymi i chorymi.

Nasza przynależność do Kościoła nie uległa zmianie. Uczestniczymy w Mszach świętych i nabożeństwach. Zamawiamy Msze święte w intencji zmarłych rodziców i rodzeństwa. Z przykrością i łzami w oczach przeżywamy w czasie Mszy świętej czy nabożeństwa to, że nie jesteśmy zaproszeni na "ucztę Baranka", czego tak bardzo pragniemy.

Ograniczenia, którym podlegają pary niesakramentalne, odczuwamy bardzo boleśnie, szczególnie brak dostępu do Sakramentu Eucharystii.

Ponieważ Kościół stoi na stanowisku nierozerwalności i dozgonności ważnie zawartego związku małżeńskiego, proponujemy, aby pary niesakramentalne, po ślubie cywilnym - ludzie ochrzczeni, którzy byli u I Komunii świętej, przyjęli Sakrament Bierzmowania - mogli uzyskać zgodę na przyjęcie Eucharystii. Jest to bardzo przykre uczucie, gdy podczas Mszy świętej kapłan zaprasza "na ucztę Baranka", a oni nie mogą przystąpić do tej "uczty".

(ankieta 37)

 

Pragniemy zachować wiarę w naszej niedoli

Uprzejmie odpowiadamy na przysłaną nam ankietę. Jesteśmy i byliśmy katolikami praktykującymi. Powód niezawarcia związku małżeńskiego w Kościele był bardzo prozaiczny, ale wówczas dla nas niezmiernie istotny. Byliśmy bezdomnymi studentami żyjącymi ze stypendium, bez jakichkolwiek zasobów materialnych i pomocy. Cały czas ciężko pracowaliśmy, aby zdobyć najskromniejsze mieszkanie i zapewnić minimum egzystencji dziecku. Wychowywaliśmy je w wierze katolickiej, uczęszczało na religię i przystąpiło do I Komunii świętej. Wówczas to było możliwe i według nas słuszne, bo stanowiło ważny element w wychowywaniu dziecka. Nasz związek uważamy za trwały, a małżeństwo za bardzo udane i podzielamy poglądy Kościoła o nierozerwalności związku małżeńskiego i jego dozgonności.

Bardzo przykro odczuwamy ograniczenia wynikające z naszej sytuacji i liczymy, że Synod rozwiąże w jakiś sposób tę sprawę, czego bardzo pragniemy.

(ankieta 35)

 

Zmiłuj się nade mną, Boże, w miłosierdziu swoim

Sakramentalnego związku nie zawarłam z tego powodu, gdyż mój wybrany związał się wcześniej ślubem kościelnym z inną kobietą (opuścił ją nie dla mnie).

Moja przynależność do Kościoła, jak sądzę, nie ustała. Czy jestem tego godna? Liczę na miłosierdzie Boga przebaczającego grzesznikom, którzy zbłądzili. W moim przypadku związek niesakramentalny trwał około pięciu lat. Po tym okresie zostaliśmy tylko przyjaciółmi, których łączyło jedynie nazwisko i wspólne mieszkanie. Obecnie od przeszło dziesięciu lat mieszkamy oddzielnie. Podczas pierwszej wizyty Ojca Świętego Jana Pawła II w Polsce, w 1979 roku, pragnęłam wziąć udział w uroczystościach. Przystąpiłam do Sakramentu Pokuty i otrzymałam rozgrzeszenie. Od tego czasu czuję się w pełni dzieckiem Bożym.

Dostęp do Sakramentów Pokuty i Eucharystii powierzyłabym Bogu Najwyższemu, który jest sędzią najsprawiedliwszym. Przecież przebaczył łotrowi i wielu innym grzesznikom, którzy się do Niego z pokorą zwrócili. Co do funkcji rodziców chrzestnych, myślę, że należałoby utrzymać w mocy postanowienia Kościoła.

Losy ludzi różnie się układają, szczególnie w dzisiejszych zabieganych czasach. Nie wykluczałabym tych osób z Kościoła Oni też mogą być wartościowymi członkami wspólnoty kościelnej.

(ankieta 5)

 

 

P O P R Z E D N I N A S T Ę P N Y
Nie ustaliśmy w wierze Głód Eucharystii

początek strony
(c) 1996-1997 Mateusz