TĘSKNOTA I GŁÓD I. MÓWIĄ PARY NIESAKRAMENTALNE

 
6. Będziemy sądzeni z miłości.
 
  1. Wyrażam swój ból i nadzieję
    ankieta 22
  2. Więcej wyrozumiałości
    ankieta 47
  3. Z nadzieją na większą tolerancję
    ankieta 23
  4. Problem winy, do której się nie poczuwam
    ankieta 24
  5. Grzesznicy bez winy?
    ankieta 43
  6. Jezus Chrystus umarł na krzyżu za nas wszystkich
    ankieta 56
  7. Przez miłosierdzie i miłość do ludzi - nie odtrącaj mnie, Panie!
    ankieta 53
  8. W każdej ludzkiej miłości jest coś Boskiego
    ankieta 52

 

Wyrażam swój ból i nadzieję

Moje obecne małżeństwo jest drugim, zawartym po uzyskaniu rozwodu cywilnego. Starałem się o uzyskanie unieważnienia pierwszego małżeństwa, ale bezskutecznie.

Jestem raczej niepraktykujący, ograniczam kontakt z liturgią do większych świąt kościelnych (Boże Narodzenie, Wielkanoc) oraz uroczystości okazjonalnych, jak śluby, pogrzeby czy tym podobnych. Mimo tego dość luźnego związku, czuję się związany z Kościołem, syna wychowaliśmy po chrześcijańsku, moje życie i małżeństwo na pewno nie jest gorsze od życia rodzin związanych Sakramentem Małżeństwa.

Czuję żal, czuję się niesprawiedliwie (chociaż zgodnie z prawem) odtrącony. Postępujemy moralnie, jesteśmy małżeństwem, według mojej oceny, bardzo dobrym, kochającym się. Dlaczego więc taka sroga kara? Czy naprawdę jest lepiej po rozpadzie pierwszego małżeństwa żyć z drugą osobą zupełnie bez ślubu niż założyć uczciwy i kochający się dom? Przecież nawet najcięższe grzechy mogą uzyskać odpuszczenie za życia. Dlaczego nie ten? Oczywiście żałuję, że życie nie ułożyło mi się odpowiednio, że na moją obecną żonę nie natrafiłem wcześniej, że nie poznałem jej pierwszej. Dwadzieścia pięć lat szczęśliwego małżeństwa potwierdza trafność naszego wyboru, szkoda, że łączy się to z odtrąceniem i pozbawieniem Sakramentu Eucharystii.

Trudno znaleźć receptę zgodną z kanonami wiary i prawem. Trudno pogodzić potrzebę żalu za grzech i obietnicy poprawy w sytuacji kochających się ludzi z takiego związku. Myślę jednak, że przynajmniej w stosunku do tego małżonka, który nie złamał przysięgi sakramentalnej, nie powinny być stosowane obecne zasady. Myślę również, że i tej "grzesznej" połowie niesakramentalnego związku wyszłoby na dobre, gdyby w pełniejszym stopniu mogła uczestniczyć w życiu Kościoła. Wdzięczność za wyrozumiałość i przebaczenie - częstokroć błędu wczesnej młodości - znacznie silniej związałaby wielu ludzi z wiarą i Bogiem niż obecny stan odtrącenia.

Kończąc, wyrażam radość z podjęcia tematu, który - sądzę - jest dość powszechny. Mam nadzieję, że zbliżający się Synod wypracuje rozwiązanie powrotu do Kościoła ludzi takich jak ja.

(ankieta 22)

 

Więcej wyrozumiałości

W odpowiedzi na ankietę informujemy, że w związku niesakramentalnym żyjemy już ponad cztery lata. Ja jestem wdową, obecny mąż rozwiedziony. Bardzo przykro odczuwamy naszą niepełną przynależność do Kościoła. Ograniczenia, którym podlegają pary niesakramentalne, uważamy za nieusprawiedliwioną wzgardę. Sądzę, że Kościół powinien zweryfikować swój pogląd na te sprawy, jak w wielu razach już to uczynił.

Schemat życia uległ wielkim zmianom. W wielu przypadkach zawinionych przez jedną ze stron w małżeństwie (porzucenie, pogarda) cierpi druga strona, która wstępując w związek niesakramentalny nie ma żadnej możliwości w pełni przynależeć do Kościoła katolickiego. A trudno wymagać, aby człowiek będąc przez kilka lat u boku drugiej osoby, porzucony, dalsze życie spędził samotnie. Kwestia ta jest bardzo istotna i odpowiednie spojrzenie Kościoła na tę sprawę i jej rychłe uregulowanie leży w interesie obu stron.

Proponowalibyśmy opierać się na wyrokach zapadających w sądach cywilnych w sprawach rozwodowych. Niech nikogo nie odstrasza duża liczba rozwodów - takie jest życie. Coraz więcej zdarza się anomalii. Oto przykład:

Nie można zmusić matki kilkorga małych dzieci do wspólnego życia z mężem, który pije, kradnie rzeczy z domu i znęca się nad rodziną, a jest to zjawisko coraz częstsze. Czy ona też do końca życia ma pozostać sama? A czym ta kobieta zawiniła? Z natury jeden człowiek szuka drugiego człowieka, bo nie chce być sam. Problem związków niesakramentalnych jest trudny, ale wymaga rozstrzygnięcia i spojrzenia nań z innej perspektywy. Nie chcemy tu pisać o ubocznych skutkach, jakie pociąga za sobą stanowisko Kościoła na temat nierozerwalności małżeństwa. Powoduje ono oddalenie się ludzi od niego, a to naturalne, bo jeżeli nie jesteśmy akceptowani - zamykamy się w trójkącie: Bóg i my.

(ankieta 47)

 

Z nadzieją na większą tolerancję

Ucieszyło mnie pismo parafii poruszające sprawę małżeństw niesakramentalnych. Ułatwi mi to, mam nadzieję, nawiązanie pełnych stosunków z Kościołem. Piszę "pełnych", bo dotychczas, jako osoba nie posiadająca ślubu kościelnego, odczuwałam przykre skutki tej sytuacji. Poruszę tu chociażby sprawę spowiedzi, do której przystąpiłam ponad trzydzieści lat temu i nie otrzymałam rozgrzeszenia. Przeżyłam to wydarzenie ogromnie boleśnie i, w obawie przed powtórzeniem się tej sytuacji, nie przystępowałam więcej do spowiedzi. Obawa ta nie opuszcza mnie przez wszystkie lata.

Jestem urodzona i wychowana w rodzinie katolickiej, podobnie wychowywałam swoje dzieci, a sama wykonuję wszystkie obowiązki osoby wierzącej (poza spowiedzią). O powodach, dla których nie zawarłam związku małżeńskiego, nie będę się wypowiadać. Mój mąż już nie żyje.

Teraz pytania, na które postaram się odpowiedzieć:

Mimo że nie mam ślubu kościelnego, przynależę do Kościoła i będę przynależeć w taki sam sposób, jakbym żyła w związku sakramentalnym.

Ograniczenia, którym podlegają pary niesakramentalne dotyczące niemożności pełnienia funkcji religijnych wymienionych w piśmie parafii - uważam za zbyt rygorystyczne, a nawet krzywdzące, nie tylko dla małżeństw, ale również dla ich dzieci. Dotyczy to przede wszystkim Sakramentu Chrztu oraz innych związków z Kościołem. Brak sakramentalnego związku małżeńskiego nie powinien wykluczać tych ludzi z pełnej przynależności do społeczności kościelnej. Myślę, że pisząc to, nie przekraczam granicy etyczno - moralnej.

Podzielam bez reszty stanowisko Kościoła na tematy nierozerwalności i dozgonności ważnie zawartego związku małżeńskiego. Jeśli chodzi o propozycje dotyczące par niesakramentalnych - to trudno wypowiadać się jednoznacznie. Życie jest tak skomplikowane i stwarza tyle problemów, że niełatwo jest wybrać tę najwłaściwszą i najlepszą drogę. Małżeństwo to związek dwojga ludzi często o różnych poglądach, a prawie zawsze o różnych charakterach.

Jeśli można coś zaproponować, to może trochę więcej tolerancji dla małżeństw niesakramentalnych.

(ankieta 23)

 

Problem winy, do której się nie poczuwam

Nie zawarłam sakramentalnego związku, ponieważ mąż mój był już poprzednio żonaty (małżeństwo trwało trzy lata, było bezdzietne, rozwiązane nie z winy męża).

Czuję się wyrzucona poza nawias Kościoła.

Z biegiem lat coraz bardziej odczuwam ograniczenia, szczególnie brak mi dostępu do Sakramentów Pokuty i Eucharystii.

Związek nasz trwa dwadzieścia pięć lat, dziecko wychowałam w duchu wiary i źle znoszę świadomość tego, że będę mogła wyspowiadać się i przyjąć Komunię świętą dopiero na łożu śmierci. Tym bardziej że bliskie mi osoby w Kanadzie i Stanach Zjednoczonych, będące w podobnej sytuacji, uzyskały dostęp do Sakramentów Pokuty i Eucharystii. Czy postąpiłabym uczciwie, gdybym odeszła teraz od męża i związała się z kimś, z kim mogłabym zawrzeć związek sakramentalny? Przecież to nonsens, a z punktu widzenia Kościoła wszystko byłoby w porządku.

Niestety, nie mam żadnych propozycji ułatwiających życie parom niesakramentalnym w ramach Kościoła, ponieważ małżeństwo jest sakramentem i jako takie pozostaje nierozerwalne, mimo że nie ma to niczego wspólnego ze stanem faktycznym. Czy obie strony muszą ponosić taką samą karę, gdy pozostają w związku niesakramentalnym? Mnie z nikim poprzednio nie łączyły więzy małżeńskie, ale pozostaje problem winy, do której się nie poczuwam, i przyrzeczenie poprawy, czego nie mogę przyrzec.

Niestety, nie mam pomysłu na rozwiązanie naszych problemów, ale cieszę się, że Kościół podjął ten temat, może wspólnie znajdzie się jakaś droga naszego powrotu na łono Kościoła.

(ankieta 24)

 

Grzesznicy bez winy?

Powodem niezawarcia przez nas związku sakramentalnego jest fakt, że moja obecna żona rozwiodła się w 1950 roku, mając wówczas dwadzieścia siedem lat, z wyłącznej winy byłego męża. Przed sądem przyznał, że "prowadził rozpustne życie z innymi kobietami" oraz wszedł w trwały związek z inną kobietą, która spodziewała się z nim dziecka.

Fakt, że pozostaję w małżeństwie niesakramentalnym, nie ma najmniejszego wpływu na mój stosunek do Kościoła, do którego żywię sentyment i szacunek. Zawierając drugie małżeństwo, byłem wdowcem. Żona bardzo boleje nad konsekwencjami tego kroku.

Ograniczenia, jakim podlegają pary niesakramentalne, jeśli chodzi o dostęp do sakramentów, oceniam jako niczym nie zasłużoną dyskryminację i wręcz krzywdę wyrządzoną niewinnym ludziom, których oddala od Kościoła, a nawet od wyznawanej religii i wiary, sam Kościół! ! !

Moja propozycja dotycząca sytuacji par niesakramentalnych jest następująca: mogę Kościołowi proponować tylko jedno, a mianowicie, że jeśli sytuacja jednego, i to absolutnie niewinnego, małżonka uniemożliwia zawarcie sakramentalnego małżeństwa - odstąpić od dotychczasowego niesprawiedliwego stanowiska. Skłonny jestem także rozciągnąć tę zasadę na przypadek braku winy obydwojga niewinnych małżonków. Jak bowiem można dopuszczać do tego, aby o losie ludzi, którzy w niczym nie zawinili, decydował jakiś skończony łajdak, narkoman lub bandyta, albo zabójca skazany na dożywotnie więzienie. Przecież z moralnego punktu widzenia jest to wręcz zbrodnia w stosunku do ludzi niewinnych. Pisze to człowiek naprawdę znający życie i jego odwrotną stronę, jako adwokat o czterdziestoletnim stażu w sprawach karnych, obrońca wielu zabójców, a także takich, którzy zostali skazani na karę śmierci (zamienioną na dożywocie) oraz gwałcicieli o długoterminowych wyrokach. Jak kobieta może pozostawać żoną takiego człowieka?

(ankieta 43)

 

Jezus Chrystus umarł na krzyżu za nas wszystkich

Nie zawarłam ślubu kościelnego, gdyż pokochałam człowieka rozwiedzionego (poznałam go już po jego rozwodzie). Do tego stopnia nie uświadamiałam sobie, że podlegam ekskomunice, iż poszłam do spowiedzi i... zostałam brutalnie (tak - brutalnie) odpędzona od konfesjonału. Nie zniechęciło mnie to jednak do Kościoła, tak jak dawniej chodziłam na Msze święte (chyba nigdy nie opuściłam Mszy w niedzielę). Dzieci, dwaj synowie, uczęszczali na lekcje religii Jednym słowem, życie się toczyło i toczy jak w rodzinie katolickiej wiernej Kościołowi i jego tradycjom.

Oczywiście ogromnie nad tym boleję, że nie mogę przystępować do Komunii świętej i płaczę z żalu, kiedy widzę, jak inni przyjmują Eucharystię.

Co do ograniczeń w dostępie do sakramentów mam mieszane uczucia. Z jednej bowiem strony ufam Kościołowi i szanuję jego przykazania czy nakazy, z drugiej jednak strony, chciałabym aktywniej uczestniczyć w jego życiu poprzez przyjmowanie sakramentów.

W sprawie nierozerwalności małżeństwa, nie wiem, nie umiem się wypowiedzieć. Wierzę tylko, że Bóg jest samym Miłosierdziem, a Jezus Chrystus umarł na krzyżu za nas wszystkich - za wierzących i niewierzących, za tych, co zawarli ślub kościelny i za tych, którzy nie mają sakramentalnego małżeństwa, umarł z miłości do ludzi. Bo cóż jest większego nad miłość? Czy nie z realizacji przykazania miłości do Boga i bliźniego będziemy przede wszystkim rozliczani po śmierci?!

(ankieta 56)

 

Przez miłosierdzie i miłość do ludzi - nie odtrącaj mnie, Panie!

Na przeszkodzie do zawarcia związku sakramentalnego stanął ślub kościelny zawarty przez męża w 1958 roku. Pozostajemy w związku cywilnym od roku 1964.

Nigdy nie odczuwaliśmy zerwania przynależności do Kościoła. Sprawiła to chyba niedzielna Msza święta, której staraliśmy się nigdy nie opuszczać, i nawet najkrótsza, ale codzienna modlitwa.

Jeśli chodzi o punkt drugi, to myślę, że funkcję matki i ojca chrzestnego moglibyśmy pełnić (mąż jest ojcem chrzestnym od dwudziestu czterech lat; nie wiedział, że nie powinien był się zgodzić, a ksiądz nie pouczył - chrześniaczka jest praktykującą i wspaniałą chrześcijanką).

Wiemy, że można unieważnić zawarty związek. Wiemy, że można wiele, bardzo wiele i zgodnie z prawdą powiedzieć na swoją obronę - to wszystko można zrobić stojąc przed człowiekiem, ale gdybyśmy stanęli przed Panem: to byłyby już tylko słowa. Nie śmiałabym bronić swoich racji. Wszystkie nasze racje zawarłyby się w modlitwie: "Przez miłosierdzie i miłość do ludzi - nie odtrącaj mnie, Panie". Cóż można więc proponować. Może zmienić trochę treść przysięgi małżeńskiej? Nierozerwalność zawartego związku powinna być w nas.

(ankieta 53)

 

W każdej ludzkiej miłości jest coś Boskiego

Jestem wdową od pięciu lat. Nie przystąpiłam do Sakramentu Małżeństwa, gdyż mój pierwszy i jedyny mąż był rozwiedziony. Kochałam go, wydawało mi się, że jestem mu potrzebna. Był to samotny, ciężko pracujący człowiek, któremu nie udało się pierwsze małżeństwo. Bardzo tęsknił za małą córeczką, którą wychowywała żona mieszkająca w innym mieście. Ślub cywilny zawarliśmy w 1950 roku i związek ten trwał do śmierci mego męża w roku 1984. Zdecydowaliśmy się na zawarcie tego związku, gdyż nie krzywdziliśmy przez to nikogo. Przez całe życie podtrzymywaliśmy kontakt z córką i przyjaźnimy się z nią do dziś.

Kryterium ludzkiej krzywdy, krzywdy, jaką można wyrządzić drugiemu człowiekowi, wydawało się nam najważniejsze w postępowaniu i codziennych życiowych decyzjach. Przeżyłam wojnę, powstanie warszawskie i obóz koncentracyjny. Widziałam zło, pozbawianie życia, upodlenie człowieka. Na tle tego wszystkiego zło moralne, jakie przypisuje się związkom niesakramentalnym, wydawało nam się jakieś nierzeczywiste. Pierwsza żona mego męża starała się o unieważnienie małżeństwa. Zależało jej na sakramentalnym związku z drugim mężem. Trzeba było trochę nakłamać w Kurii Biskupiej. Mąż mój powiedział, że nie będzie fałszywie zeznawał, nie chce też, by się okazało, że ma nieślubną córkę. Do unieważnienia małżeństwa nie doszło.

Przez cały czas trwania naszego związku, a trwał on trzydzieści cztery lata, nie przestawałam się modlić, ale żyliśmy na marginesie tego, co działo się w Kościele. Mąż mój nie chodził do kościoła i chyba miał jakiś żal o to, co go spotkało. Ogromnie przeżył odejście pierwszej żony i próbę unieważnienia związku. Ja chodziłam do kościoła, ale o wielu sprawach myślałam kategoriami świeckimi.

Człowiek godzi się z ograniczeniami, które są sprawą wyboru, ale trudno też żyć z przeświadczeniem, że całe życie, tak bardzo trudne, jest jednym nieustającym grzechem. Dlatego też myśli się wtedy kategoriami świeckimi. Człowiek odsuwa od siebie myśl o nieustającym grzechu, boby zwariował. A gdzieś tam w głębi duszy ma nadzieję, że Pan Bóg jest miłosierny i że nie będzie w sposób biurokratyczny sprawdzał świadectwa ślubu, tylko może podsumuje pracę i zmagania całego ludzkiego życia.

Przyjaciółki ewangeliczki, znające moje życie i niesakramentalne małżeństwo, śmieją się z nurtujących mnie problemów. One jakoś inaczej widzą te sprawy w świetle nauki Kościoła ewangelickiego.

Najbardziej gnębi mnie to, że decydując się na związek niesakramentalny mogłam się przyczynić do wiecznego potępienia człowieka, którego kochałam, ale wierzę także, że Pan Bóg nie jest aż tak okrutny. Wydaje mi się, że słowa przysięgi: "Nie opuszczę cię aż do śmierci" oznaczają, iż będę się troszczyć do końca życia o twoje dobro, o twoje potrzeby, o wychowanie dzieci, o ludzkie, godne życie rodziny. Ale czy to znaczy, że będę zawsze z tobą mieszkał, jadał, spał? Gdy trudno na przykład wytrzymać pod jednym dachem z kimś, kto jest materialnie niezależny, samodzielny, lepiej może jednak zamieszkać oddzielnie, mimo nierozerwalnego związku, i z pewnej odległości pomagać tej osobie w miarę potrzeby? Czy każdy związek niesakramentalny musi być grzechem wyrzucającym ludzi automatycznie poza społeczność Kościoła? Kryterium ludzkiej krzywdy w postępowaniu człowieka wydaje mi się bardzo ważne, a każda sprawa ludzka jest inna.

Trzeba wielkiej wiedzy i znajomości życia, aby odpowiedzieć na te pytania. Nie śmiem wysuwać propozycji, stawiam tylko pytania. W każdej ludzkiej miłości jest coś Boskiego.

(ankieta 52)

 

 

P O P R Z E D N I N A S T Ę P N Y
Głód Eucharystii Móc uwierzyć w dobrego Boga...

początek strony
(c) 1996-1998 Mateusz