Przewodnik dla zniechęconych...
P O W R Ó T :   R O Z D Z I A Ł   I I
CZY KSIĘŻA WYMYŚLILI SPOWIEDŹ?

 

Kiedy człowiek po raz pierwszy się spowiadał? Nie wiem, czy kiedykolwiek ktoś potrafi odpowiedzieć na to pytanie. Przed Jezusem Chrystusem Izraelici obchodzili wielki Dzień Pojednania (jom hakkipurim), który po Spowiedzi Egipcjanina może być dla nas jakimś śladem w prehistorii sakramentu pokuty. Szczegółowy opis ceremonii liturgicznych Dnia Pojednania znajdujemy w Księdze Kapłańskiej (16,3-34; 23,26-32; 25,9) oraz w Księdze Liczb (29,7-11). Żydzi obchodzili swój Dzień Pojednania raz w roku, dziesiątego dnia siódmego miesiąca, zwanego Tiszri. Każdy Izraelita miał obowiązek stawienia się w tym dniu w świątyni po to, aby wziąć udział w świętym zgromadzeniu. Obrzędy w świątyni rozpoczynały się od zabiegu higienicznego: arcykapłan obmywał się w wodzie i ubrany w prosty lniany strój zwykłego kapłana wchodził na dziedziniec świątyni. Niedaleko wejścia do przybytku wkładał on ręce na cielca, przeznaczonego na ofiarę za grzechy kapłanów, oraz barana na całopalenie. Następnie przyprowadzano dwa kozły i barana na całopalenie za lud. Teraz odbywało się losowanie. Jednego kozła losowano dla Jahwe, a drugiego dla Azazela. Arcykapłan zabijał cielca i kozła i ich krwią skrapiał Arkę Przymierza. Z rzezi rytualnej ocalał jeden z kozłów. Miał on za chwilę odegrać specjalną rolę. Być może, iż od niego pochodzi wyrażenie "kozioł ofiarny". Arcykapłan mianowicie, po dokonaniu oczyszczenia świątyni, kładł obydwie ręce na kozła, przeznaczonego losem dla Azazela, wyznawał nad nim wszystkie grzechy synów Izreala i wypędzał go na pustynię. W końcu palono poza miastem cielca za arcykapłana i kapłanów oraz kozła za lud. Na tym kończyły się ceremonie. Dzień Pojednania wyróżniał się spośród wszystkich świąt izraelskich tym właśnie charakterem pokutnym. Inne dni uroczyste były obchodzone w nastroju radości i wesela. Powagi Dniowi Pojednania nadawał ścisły post od wieczora dziewiątego Tiszri do wieczora następnego dnia. Przekroczenie tego przepisu było sankcjonowane karą śmierci, podobnie jak niezachowanie w tym dniu spoczynku szabatowego. Post Dnia Pojednania był jedynym postem w ciągu całego roku. Nie stanowił on jednak istoty oczyszczenia. Krew ofiarnych zwierząt miała właściwą moc oczyszczenia świątyni, kapłanów i ludu. Tę zdolność uzyskiwała krew dopiero z chwilą pokropienia nią Arki Przymierza w miejscu najświętszym. Należy pamiętać, iż tylko jedyny raz w roku, właśnie w jom hakkipurim następowało wniesienie krwi do miejsca najświętszego i pokropienie Arki Przymierza. I to nie przez byle jakiego kapłana, ale przez najwyższego arcykapłana. Jakkolwiek arcykapłanowi przypisuje się wyjątkową rolę w ceremoniach Dnia Pojednania, to jednak nie był on pośrednikiem doskonałym, miał bowiem grzechy osobiste, za które musiał przecież składać ofiary przebłagalne. Chociaż dzień pokuty Izraela był efektywny: "Tego dnia będzie pojednanie wasze i oczyszczenie od wszystkich grzechów waszych" (Kpł 16,30), to jednak wyraźnie widać, że dopiero Chrystus reprezentował pełnię doskonałego kapłaństwa, wyzwalającego nas ze zła własną, boską mocą.

Historię Nowego Testamentu rozpoczyna Chrystus Pan stwierdzeniem, że "nadszedł już czas -- zbliża się Królestwo Boże" (Mk 1,15). I od razu rzuca nakaz: "Nawracajcie się i wierzcie w Ewangelię". Istnieje ścisły związek zbliżania się Królestwa Bożego i nawrócenia. Do Królestwa Bożego prowadzi jedynie metanoia, czyli wewnętrzna, najgłębsza przemiana całego człowieka. Polega ona na nowym sposobie oceniania rzeczywistości. Człowiek poruszony miłością Chrystusa zmienia dotychczasowy sposób myślenia, planowania i realizowania własnego życia. Jednym z istotnych celów przyjścia Jezusa na świat jest wezwanie grzeszników do nawrócenia. Chrystus obiecuje odpuszczenie grzechów: "wszystkie grzechy i bluźnierstwa, których by się ludzie dopuścili, będą im odpuszczone" (Mk 3,28). Jezus dysponuje władzą odpuszczania grzechów i przekazuje tę moc swojemu Kościołowi: ,,...wszystko, co zwiążecie na ziemi, będzie związane w niebie, a co rozwiążecie na ziemi, będzie rozwiązane w niebie" (Mt 18,18). I podobne słowa: "którym odpuścicie grzechy, są im odpuszczone, a którym zatrzymacie, są im zatrzymane" (J 20,23). W ten sposób głoszenie pokuty jako drogi prowadzącej do odpuszczenia grzechów stało się fundamentalną funkcją Apostołów i Kościoła powszechnego wszystkich wieków: "oni więc wyszli i wzywali do nawrócenia" (Mk 6,12). Niekiedy wyobrażamy sobie okres po śmierci Apostołów, czyli pierwsze wieki chrześcijaństwa zbyt jednostronnie w jasnych, różowych barwach. Tymczasem w tej społeczności chrześcijańskiej miały miejsce bardzo ciężkie wykroczenia: grzechy seksualne, pijaństwo i pycha. Doszło nawet do buntu gminy korynckiej przeciw prawowitym przełożonym. Anonimowy autor tak zwanego Drugiego Listu Klemensa Rzymskiego do Koryntian z pierwszej połowy II wieku wyraża się nader dosadnie, określając wspólnotę wierzących jako "jaskinię zbójców". Istnieje jednak możliwość wyjścia z trudnego impasu. Św. Klemens Rzymski (papież w latach 92-101) w ten sposób zachęca do zmiany stanowiska zbuntowanych Koryntian: "Uważnie patrzmy na Krew Chrystusa, poznajmy, jak jest ona cenna dla Boga Ojca. Krew ta przelana za nasze zbawienie, dała całemu światu łaskę pokuty. Przebiegnijmy naszą myślą wszystkie wieki świata i nauczmy się, że we wszystkich pokoleniach Bóg dawał możliwość pokuty tym, którzy chcieli do Niego powrócić" (7,4-5). Podobną sugestię wyraża autor Drugiego Listu: "Dopóki żyjemy na ziemi, czyńmy pokutę. Jesteśmy gliną w ręku garncarza. Kiedy garncarz ulepi garnek, a ten straci w jego ręku swój kształt albo połamie się, garncarz lepi go na nowo: kiedy bowiem włoży go do ognia, już nie będzie go mógł zmienić. Tak i my, dopóki jesteśmy na tym świecie, z całego serca czyńmy pokutę za grzechy, które popełniliśmy w ciele, abyśmy zostali zbawieni przez Pana, gdy mamy czas na pokutę. Kiedy bowiem odejdziemy z tego świata, nie będziemy już mogli wyznać grzechów ani czynić pokuty" (8,1-3).

W jaki sposób grzesznik mógł pojednać się z Bogiem? Przede wszystkim człowiek, dokonujący zwrotu wewnętrznego, powinien rozpocząć autentyczną pokutę. O tym wspomina Drugi List: "Dopóki mamy czas, w którym możemy zostać uleczeni, oddajmy się Bogu Lekarzowi i dajmy Mu zadośćuczynienie. Jakie? Pokutę ze szczerego serca" (9,7-8).

Poza pokutą konieczne było również pewne wyznanie grzechów. O tym wspominał św. Jan w swym liście: "Jeżeli wyznajemy nasze grzechy, Bóg jako wierny i sprawiedliwy odpuści je nam i oczyści nas z wszelkiej nieprawości" (1 J 1,9). Nie wystarczało jednak wyjawienie grzechów wobec Boga, należało również wyznać winy przed ludźmi, we wspólnocie liturgicznej. Didache czyli Nauka Dwunastu Apostołów -- dokument z Syrii z końca I wieku -- stwierdza to wyraźnie: "W zgromadzeniu wyznasz swoje grzechy i nie przystąpisz nigdy do modlitwy z nieczystym sumieniem" (4,14)... "Schodząc się razem w dniu Pańskim, łamcie chleb i składajcie dziękczynienie, wyznawszy uprzednio wasze grzechy, aby wasza ofiara była czysta" (14,1).

W pojednaniu grzeszników bierze udział przełożony wspólnoty: biskup w otoczeniu swoich kapłanów. Św. Klemens Rzymski pisze do buntowników w Koryncie: "Wy przeto, którzy daliście powód do buntu, posłusznie poddajcie się prezbiterom i przyjmijcie naganę ku pokucie, zginając kolana waszych serc. Nauczcie się słuchać, wyrzekając się pychy i aroganctwa swego języka. Lepiej bowiem dla was pozostać maluczkimi i cieszyć się dobrą sławą w owczarni Chrystusa, niż zbytnio jaśniejąc, być pozbawionym jej nadziei" (List do Koryntian 57,1).

Poza pokutą, która połączona była z interwencją biskupa, stosowano inne pozasakramentalne sposoby gładzenia grzechów. Do nich należały: modlitwa, post i jałmużna. Didache określa jałmużnę jako "okup za grzechy" (4,6). O wszystkich trzech możliwościach pokuty czytamy w Drugim Liście do Koryntian: "Dobrą jest rzeczą jałmużna jako pokuta za grzech; lepszy jest post od modlitwy, jałmużna zaś lepsza od obydwóch: miłość bowiem zakrywa wiele grzechów. Modlitwa zaś, pochodząca z czystego sumienia, wyzwala od śmierci. Szczęśliwy człowiek, który okazuje się w tych sprawach doskonały, jałmużna bowiem dźwiga z grzechów" (16,4).

Poza Didache praktykę pokutną chrześcijaństwa pierwszych wieków kształtował Pasterz Hermasa. Autor tego dzieła według tradycji miał być bratem papieża Piusa I (prawdopodobne lata pontyfikatu: 140-155). Pasterz należy do literatury o charakterze apokaliptycznym, wzywa bowiem grzeszników do pokuty wobec zbliżającego się końca świata. Wszyscy grzesznicy mają szansę podjęcia pokuty. Niezmiernie charakterystyczne jest, iż Hermas stawia zasadę tylko jednorazowego podjęcia pokuty za grzechy popełnione po chrzcie. Autor Pasterza nie kieruje się w tym względzie zasadami teologicznymi, jest raczej przede wszystkim pedagogiem, chce uchronić chrześcijan przed zbytnią łatwością popełniania grzechów w przekonaniu, że znowu otrzymają przebaczenie. Teoria jednorazowej pokuty mogła -- między innymi czynnikami -- mieć wpływ na ukształtowanie wysokiego poziomu moralnego chrześcijan pierwszych stuleci. Hermas stawia rygorystyczne wymagania również w stosunku do tych, którzy popełnili cudzołóstwo i bałwochwalstwo. Po wypełnieniu jednak odpowiedniej pokuty grzesznicy mają szansę powrotu do Kościoła.

Podobne stanowisko w sprawie jednorazowej pokuty zajął pisarz kościelny, Tertulian (? ok. 220 roku). Wierni -- jego zdaniem -- po raz pierwszy otrzymali Boże przebaczenie w sakramencie chrztu. Przez grzech następuje utrata udzielonego daru. Przywrócenie łaski przez pokutę jest jeszcze większym dobrodziejstwem niż udzielenie jej po raz pierwszy w chrzcie. Powtarzanie pokuty, według Tertuliana, nie ma sensu, ponieważ grzesznik-recydywista okazuje, że na próżno otrzymuje łaskę Bożą i brak mu wewnętrznej dyspozycji koniecznej do skutecznego przyjęcia przebaczenia.

W związku z niepowtarzalną pokutą wspomniany pisarz mówi o "pracowitym doświadczaniu siebie". Winno ono być dokonane nie tylko wewnętrznie, ale również wyrażone słowami i poparte czynem, jakim jest exomologesis -- przyznanie się do grzechów. Exomologesis obejmuje szereg czynności: modlitwę w postawie leżenia krzyżem, noszenie włosiennicy, posty, upadanie do stóp kapłanów, błaganie o wstawiennictwo ludzi, którzy przeżyli prześladowanie Chrystusa itp. Od roku 206 Tertulian przeszedł na pozycje montanizmu, stał się rygorystą. W końcowym etapie życia rozróżnia on grzechy "mniejsze", "lekkie", które mogą być odpuszczone przez Kościół, oraz grzechy "ciężkie", "śmiertelne", "poważne", "główne" -- nieodpuszczalne. Ludzie, popełniający cudzołóstwo, kazirodztwo, bałwochwalstwo, zabójstwo, mogą wprawdzie pokutować publicznie z nadzieją uzyskania przebaczenia u Boga, nie mogą jednak otrzymać pojednania z Kościołem. W ten sposób Tertulian nie tylko odszedł od swej poprzedniej doktryny, ale i odłączył się od jedności z Kościołem, który nigdy nie akceptował takich przekonań.

Problematyka pokuty nabiera nowego kolorytu w połowie III wieku na tle prześladowań chrześcijan, zainicjowanych przez rzymskiego cesarza Decjusza w roku 250. Wobec odstępców od wiary w czasie prześladowań, zaznaczyła się wyraźna różnica stanowisk między rygoryzmem sekty Nowacjana a umiarkowanym poglądem papieża Korneliusza (251-253) oraz św. Cypriana, biskupa Kartaginy (248-258). Św. Cyprian zdecydowanie odciął się od rygoryzmu nowacjan, a równocześnie sprzeciwiał się zbyt łagodnemu traktowaniu odstępców, domagając się od nich wypełnienia odpowiedniej publicznej pokuty. Synody w Kartaginie i Rzymie w roku 251 postanowiły, aby tzw. libellatici (chrześcijanie, którzy wpisali się na publiczne listy osób posłusznych nakazowi cesarskiemu) byli dopuszczani do pokuty, a po jej wykonaniu -- pojednani. Sacrificati (ci, którzy złożyli ofiarę przed posągiem pogańskiego bóstwa) mogli otrzymać przebaczenie jedynie wobec zbliżającej się śmierci. Pojednanie -- zdaniem św. Cypriana -- może nastąpić po wypełnieniu odpowiedniej pokuty. Kapłani oznaczają czas pokuty oraz czuwają nad jej należytym wykonaniem. Akt pojednania następował przez modlitwę oraz włożenie rąk biskupa i prezbiterów. Św. Cyprian, oprócz pokuty publicznej i sakramentalnej dopuszczalnej tylko raz w życiu, zna i poleca ponadto formy pokuty prywatnej, pozasakramentalnej, likwidującej grzechy lekkie. Do tych form zalicza się zwłaszcza modlitwę, post i jałmużnę.

Następne wieki po św. Cyprianie, tzn. od IV do VI wieku, są nazywane okresem pokuty kanonicznej. Określenie to pochodzi stąd, że przepisy pokutne normowane są postanowieniami soborów i synodów oraz dekretami i instrukcjami papieskimi -- kanonami. W tym okresie Kościół nie jest już prześladowany i działa w klimacie wolności. Kościół rozrasta się ilościowo, co nie zawsze idzie w parze z rozwojem jakościowym. Pokuta kościelna publiczna w tym okresie jest wymagana za grzechy ciężkie. Św. Augustyn (? 430) uważa, iż pokuty publicznej wymagają ciężkie grzechy popełnione przeciwko Dziesięciu Przykazaniom. Natomiast grzechy lekkie, codzienne, wynikające ze słabości i niedoświadczenia, nie pociągają za sobą pokuty publicznej, mogą być gładzone przez dobre uczynki, post i modlitwę. Zasadę niepowtarzalności pokuty, głoszoną przez Hermasa i Tertuliana, podtrzymują pisarze tego okresu. Św. Ambroży, nawiązując do chrztu św., mówi: "podobnie jak jeden jest chrzest, tak też jedna jest pokuta, która odbywa się publicznie". Św. Hieronim nazywa pokutę "drugą deską ratunku po rozbiciu się okrętu" (pierwszą deską ratunku jest chrzest). Św. Augustyn w następujący sposób tłumaczy sens zasady poenitentia una: "aby lekarstwo, które spowszedniało, stało się nieużyteczne dla chorych, będzie ono tym bardziej skuteczne dla zdrowia, im mniej będzie lekceważone".

W okresie pokuty kanonicznej pierwszą czynnością grzesznika jest przyznanie się do grzechów przed przełożonym wspólnoty: biskupem lub prezbiterem. Jest ono zasadniczo tajne (sekretne). Świadczą o tym słowa św. Leona Wielkiego z Listu do biskupów Kampanii z roku 459: "Odnośnie do pokuty, o jaką proszą wierni, nie trzeba publicznie odczytywać listy ich grzechów, ponieważ wystarczy, jeśli oni w usznej spowiedzi wyrażą swym biskupom stan swego sumienia". Publiczne wyznanie win było dopuszczalne jedynie wyjątkowo na podstawie spontanicznej decyzji samego grzesznika. Wyznanie win przed przełożonym pociągało za sobą wstąpienie do specjalnej grupy zwanej "stanem pokutników" (ordo poenitentium). Wejście do ordo poenitentium dokonywało się na mocy osobistej decyzji grzesznika lub jako sankcja, wynikająca z ekskomuniki w wypadku grzechu publicznego. Na temat samego wejścia do "stanu grzeszników" mówi jeden z kanonów Synodu Galilejskiego w Agde z roku 506: "Pokutujący w chwili, gdy proszą o pokutę, niechaj zgodnie z powszechnie obowiązującą zasadą otrzymają włożenie rąk biskupa i włosiennicę. Gdyby zaś nie chcieli obciąć sobie włosów i zmienić ubrania, niech zostaną oddaleni i nie będą dopuszczeni, zanim nie odbędą odpowiedniej pokuty". Pokutnicy byli obowiązani do rezygnacji z jedzenia mięsa, do ograniczenia snu, powstrzymania się od pożycia małżeńskiego, od pełnienia służby wojskowej i wykonywania funkcji publicznych. Według ówczesnych pojęć celem publicznej pokuty nie było jedynie upokorzenie grzesznika, lecz przede wszystkim zapewnienie mu pomocy Kościoła w procesie wewnętrznej przemiany.

Pojednanie z Bogiem przez pojednanie z Kościołem odbywało się raz w roku przed Paschą. W Rzymie dniem pojednania był Wielki Czwartek. Ceremonia pojednania obejmowała przemówienie biskupa, włożenie rąk na każdego pokutnika, modlitwę o przebaczenie im grzechów. Ci, którzy pokutowali i zostali pojednani, nie mogą być dopuszczani do żadnej funkcji kościelnej i publicznej, do służby wojskowej. Muszą się ponadto powstrzymać od pożycia małżeńskiego lub nawet zawarcia małżeństwa. Słowem -- powinni prowadzić życie umartwione na wzór mnichów. Przekroczenie tych nakazów było traktowane jako powrót do dawnych grzechów i narażało na wyłączenie na zawsze ze wspólnoty.

Surowość przepisów powoduje stopniowo upadek samej dyscypliny. Ludzie przestraszeni konsekwencjami pokuty odkładali pojednanie na późniejsze lata życia, traktowali pokutę jako przygotowanie do zbliżającej się śmierci. Znamienne dla ówczesnych nastrojów są słowa św. Cezarego z Arles, który przytacza czyjś protest przeciw tak trudnej pokucie: "ja służę w wojsku, mam żonę, jak więc mogę czynić pokutę?" Synody nakazują zatem wielką roztropność w nakładaniu pokuty ludziom młodym lub związanym małżeństwem. W tej sytuacji "stan pokutników" stał się instytucją gromadzącą starców, którym nie groziło już niebezpieczeństwo popełnienia wspomnianych grzechów lub którzy mogli bez trudności podjąć wszystkie konsekwencje przynależności do tego stanu również po odbyciu pokuty. Pod koniec VI wieku powstała sytuacja paradoksalna: pokuta stała się nieosiągalna dla ludzi, którzy jej najbardziej potrzebowali, tzn. dla młodych, dla małżonków.

Obok pokuty kanonicznej w pierwszych wiekach istniały dwa sposoby pojednania z Kościołem: profesja zakonna i tzw. "nawrócenie" (conversio). Każdy, kto wstępował do klasztoru, nawet po popełnieniu ciężkich grzechów, był zwalniany z obowiązku pokuty publicznej i dopuszczany do Eucharystii. Analogicznie postępowano z tymi, którzy pozostając w stanie świeckim, ślubowali specjalne umartwienia i doskonałą czystość. "Nawróconych" również nie obowiązywała pokuta publiczna.

Pod koniec VI wieku zaczynają się pojawiać coraz częściej wierni, którzy ilekroć popadną w grzechy, proszą kapłanów o pojednanie. Synod w Toledo w Hiszpanii (589 rok) mówi o nowym problemie w ten sposób: "Ponieważ dowiadujemy się, że ludzie w niektórych kościołach Hiszpanii nie zgodnie z kanonem, lecz w obrzydliwy sposób czynią pokutę za swoje grzechy, tak mianowicie, że ile razy zdarza im się popełnić grzech, tyle razy domagają się od kapłana pojednania. Celem powstrzymania tak godnej potępienia zuchwałości święty synod nakazuje, aby pokuty były nadawane zgodnie z zasadą dawnych kanonów".

Nie udało się jednak powstrzymać nowego prądu pokuty prywatnej i powtarzalnej. Ojczyzną ruchu reformatorskiego był Kościół celtycki na wyspach Irlandii i Anglii. Pokuta miała tam zawsze charakter prywatny i polegała na wyznaniu grzechów przed kapłanem oraz na odpowiednim zadośćuczynieniu, wyznaczonym przez spowiednika na podstawie specjalnych ksiąg penitencjarnych. Udzielenie rozgrzeszenia i Eucharystii następowało po wypełnieniu pokuty. Nowa forma pokuty dociera do Europy poprzez misjonarzy celtyckich. Pierwszym oficjalnym dokumentem, potwierdzającym stosowanie nowej praktyki na terenie Galii, było orzeczenie Synodu w Châlon w roku 650: "gdy zaś chodzi o pokutę, która jest lekarstwem duszy, sądzimy, iż jest ona pożyteczna dla ludzi. Wiadomo też, że ogół biskupów godzi się na to, aby pokutującym po wyznaniu grzechów nadawać pokutę".

W epoce reformy karolińskiej w VIII i IX wieku powraca ponownie pokuta publiczna, nazywana poenitentia sollemnis. Synody tej epoki zalecają zasadę: pokuta publiczna za grzechy publiczne, pokuta prywatna za grzechy tajne.

W praktyce pokuty prywatnej coraz większej wagi nabiera samo wyznanie grzechów -- confessio, uważane za czynnik zadośćuczynienia, ze względu na wiążący się z nim wstyd i upokorzenie. Następuje utożsamienie sakramentu pokuty ze spowiedzią, co przetrwało w popularnym rozumieniu pokuty aż do naszych czasów.

Ustala się obowiązek spowiedzi w pewnych regularnych odstępach czasu (np. reguła Chrodeganga z Metzu z roku 760 zobowiązuje kanoników oraz biednych, utrzymywanych przez wspólnotę kościelną w Metz, do dwukrotnej spowiedzi w roku -- na początku Postu i w jesieni). Rozwija się również praktyka spowiadania przed mnichami -- osobami doświadczonymi w życiu duchowym. Często spowiedź taka jest uważana za zastępczy sposób gładzenia grzechów, działający skutecznie ex desiderio sacerdotis, w każdym razie jako zwykły środek gładzenia grzechów lekkich. Bł. Beda Czcigodny (? 735) zaleca wyznawanie grzechów lekkich przed świeckimi, powołując się na słowa Listu św. Jakuba: "Wyznawajcie zatem sobie nawzajem grzechy, módlcie się jeden za drugiego, byście odzyskali zdrowie" (5,16).

IV Sobór Laterański w 1215 roku ustalił ostatecznie obowiązującą w Kościele zasadę spowiedzi jeden raz w roku i przyjmowania Eucharystii w okresie wielkanocnym.

I wreszcie po długich perypetiach historycznych dochodzimy do... konfesjonału. Pierwszą oficjalną informację o nim spotykamy w Rytuale potrydenckim papieża Piusa V z roku 1614. Rytuał ustala, że kapłan sprawujący sakrament pokuty powinien siedzieć, ubrany w komżę i fioletową stułę, w konfesjonale, oddzielonym od penitenta kratą. W momencie, gdy spowiadający się uklęknie i przeżegna się, spowiednik, jeśli to potrzebne, powinien go zapytać o stan cywilny, o datę ostatniej spowiedzi oraz w razie potrzeby przypomnieć mu podstawowe prawdy wiary. W czasie rozgrzeszenia spowiednik prawą rękę trzyma wyciągniętą w stronę penitenta. Ten gest jest skromną pozostałością z rozbudowanego, uroczystego obrzędu pojednania, w czasie którego kapłan wkładał ręce na głowy grzeszników.

Dosyć już dat i faktów historycznych. Gdy wrócimy z okrytych kurzem wieków czcigodnej tradycji do drapieżnego pytania współczesności o udział kleru w "wymyśleniu" spowiedzi, na tle historii zobaczymy bezpodstawność takiego zarzutu. Przyznania się do popełnionego zła nie trzeba sztucznie fabrykować. Spowiedź wynika z potrzeby psychicznej człowieka. Starożytny Egipcjanin i współczesny hipis są podobni w naturalnej potrzebie oczyszczenia siebie z winy. Może nie zawsze to będzie konfesjonał. Spowiedników usiłowali zastąpić psychoanalitycy ze szkoły Freuda. Pamiętamy zbrodniarzy ludzkości, "spowiadających się" przez nagranie wyznania win na taśmę magnetofonową. Nikt chyba nie posądzi np. Eichmanna o skłonności dewocyjne, a jednak musiał on komuś powiedzieć o tym, co ciążyło mu, nie pozwalało spokojnie spać. Przekazując taśmie opis swoich zbrodniczych grzechów, ten przestępca wojenny działał wbrew podstawowemu instynktowi ratowania własnej skóry. Był na tyle inteligentny, że mógł przewidzieć, iż kompromitujące zeznania mogą się dostać w niepowołane ręce. Pomimo oporu instynktu samozachowawczego, Eichmann "wyspowiadał się" taśmie magnetofonowej. Było w nim coś silniejszego od tak mocnego instynktu. Historia notowała niejednokrotnie podobne postawy. Właśnie na podstawowej potrzebie wyznawania popełnionego zła, konieczności oczyszczenia duchowego, opierał się Chrystus -- Syn Człowieczy, ustanawiając sakrament pokuty i przekazując go swemu Kościołowi. Księża zatem nic nie wymyślili, treść istotną otrzymali "w spadku". Owszem, wymyślili: ...szacowny mebel kościelny -- konfesjonał i inne drugorzędne akcesoria. W imię uczciwości historycznej trzeba przyznać, iż właśnie wielu przedstawicieli duchowieństwa starało się wstrzymywać lud Boży od... spowiedzi.

Pamiętamy teorie o jednorazowej, niepowtarzalnej spowiedzi. Pamiętamy również, że koncepcje te -- pomimo słusznych intencji -- przegrały w konfrontacji z codziennym życiem. Natomiast zasługuje na życzliwą uwagę inne, wspomniane uprzednio, doświadczenie z pierwszych stuleci chrześcijaństwa. Mam w tej chwili na myśli fakt wstrzymywania rozgrzeszenia aż do chwili pełnej pokuty. Może dzisiaj za szybko, za łatwo, za wygodnie dochodzi do pojednania grzesznika? Może przedtem należałoby, korzystając z doświadczeń historii, wytworzyć margines czasu, umożliwiający pogłębienie procesu dojrzewania duchowego penitenta do absolucji? Czas pomiędzy wyznaniem a rozgrzeszeniem mógłby być wykorzystany na naprawienie wyrządzonego zła. Współczesny penitent, zagoniony i zalatany, często zapomina o konieczności zadośćuczynienia. Najczęściej "nie ma czasu", "zapomina". W zupełnie innym nastroju przychodziłby po rozgrzeszenie człowiek, który w ramach pokuty zdobył się na wielki trud przebaczenia np. nieznośnym, dokuczliwym współlokatorom. Taki penitent miałby szansę właściwego przeżycia wartości przebaczenia Chrystusowego. Spowiednik dzisiaj w niektórych wypadkach jakby zbyt "pochopnie" udziela rozgrzeszenia, nie zdając sobie sprawy, czy grzesznik wykona zalecenia pokuty, zmierzające do uzdrowienia sytuacji, czy może już po kilku dniach powróci w ponownej spowiedzi z tym samym problemem zła. Problem przy pierwszej spowiedzi nie został należycie rozwiązany; ba! w sytuacji obecnej nie mógł być rozwiązany. I co najważniejsze: przy pozostawieniu czasu pomiędzy wyznaniem grzechów a absolucją istniałaby możliwość niejako "eksperymentalnego" stwierdzenia, że penitent usiłuje naprawdę zmienić się na lepsze. Oczywiście metoda "wstrzymywania czasowego" pojednania ma i swoje ujemne cechy. Z pewnością nie mogłaby być stosowana we wszystkich wypadkach. Czas na wykonanie pokuty przed absolucją musiałby być roztropnie wyznaczony, stosownie do sytuacji penitenta i obiektywnych okoliczności. W tej chwili jest to jedynie propozycja do dyskusyjnego dalszego przemyślenia. Wyczuwa się jednak potrzebę wprowadzenia do sakramentu pokuty tego, co można by w umowny sposób określić jako metodę próby. Metoda ta, mająca duże zastosowanie we współczesnej pedagogice, nie była lekceważona przez Chrystusa. Sugeruje ją również św. Paweł w swych Listach (np. 1 Tm 3,1-13) i w pierwszych wiekach chrześcijaństwa odgrywała poważną rolę. Niestety, w naszych czasach została ona niemal całkowicie wyeliminowana przy spowiedzi. Mogło to, między innymi, wpłynąć na osłabienie "efektywności" pedagogicznej sakramentu pokuty.

I tak już zupełnie na koniec, wracając do głównego problemu nieco "z przymrużeniem oka" -- księża nigdy by nie wymyślili spowiedzi, chociażby z tego powodu, że spowiedź niesłychanie męczy. Nie myślę w tej chwili o tzw. "dzięciołach"-spowiednikach, którzy po wysłuchaniu penitenta ograniczają się w swym wysiłku jedynie do... pukania. Spowiedź św., jeśli jest traktowana na serio, niesłychanie angażuje kapłana. Jest napięty, czujny, aby nie popełnić pomyłki. Spowiednik koncentruje się całkowicie na niesieniu pomocy. Odpowiedzialność nieporównywalna z salą operacyjną (przecież chodzi tu nie o ciało; znacznie trudniejsze, bardziej mroczne, tajemnicze są schorzenia struktury duchowej) i często bezradność powoduje bolesne zmęczenie psychiczne. A dodajmy do tego szeregi penitentów, z którymi trudno się jest porozumieć. Skleroza, obsesje maniakalne -- to wszystko tworzy mur, przez który uciążliwie usiłuje się przebić spowiednik. Jakże często nieskutecznie. Spowiedź nie jest jedynie wy-godnym siedzeniem na poduszce. Przecież do konfesjonału docierają często tłumy ludzi, operujących schematem. A bezmyślność nie tylko nudzi spowiednika, ale denerwuje i przeraża. Przez schemat nie można dojść do prawdziwego wnętrza drugiego człowieka. W rezultacie trudno mu pomóc.

My na pewno nie wymyśliliśmy spowiedzi. Jest tak ciężka, że niekiedy... uciekam od niej. Przypomina mi się w chwilach "dezercji" sympatyczny mój przeor, który zwykł mawiać do nas, młodych, tak jak to mają w zwyczaju staruszkowie na całym świecie. Ulubioną maksymą tego czcigodnego dominikanina było stwierdzenie: "kto siedzi w konfesjonale poza godzinami wyznaczonego przez przełożonego dyżuru, jest albo świętym, albo... wariatem". "Porzekadła" przeorskiego nie traktuję jednak jako usprawiedliwienia. Ucieczkę od konfesjonału wyznałem, bo "jestem pełen winy" i tkwi we mnie głęboko to, co i w innych mych braciach z rodziny człowieczej: pragnienie oczyszczenia.

 

 

P O P R Z E D N I N A S T Ę P N Y
DLACZEGO UNIKAM SPOWIEDZI? ZANIM PRZYSTĄPIMY DO SAKRAMENTU POKUTY

początek strony
(c) 1996-1998 Mateusz