SIEĆ

 

ROZDZIAŁ XI,

w którym się pokazuje, dokąd można zajechać windą. Ale mimo nieco żartobliwego początku, naprawdę jest to ważny rozdział o bardzo poważnych sprawach — stajemy w nim bowiem przy Grobie Jezusa.

 

 

Tę historię opowiedziała nam Anna Taussig. To znaczy zgodnie z prośbą Karla, przysłała ją do skrzynki @interexplor.climb, a Karl później rozesłał tekst wszystkim zainteresowanym. Coś takiego mogło się zdarzyć tylko jej.

 

Wczoraj rano wybrałam się do nowej biblioteki uniwersyteckiej. Ponieważ potrzebowałam czegoś z czytelni na najwyższym piętrze, wsiadłam do windy. Wiecie, tam są te szybkobieżne windy — z takim przyśpieszeniem, że z człowieka prawie wyrywa wnętrzności. Razem ze mną do windy wsiadło trzech eleganckich starszych panów. To było moje pierwsze zdziwienie: stoją tuż przy mnie, widzę, że rozmawiają między sobą, ale nie słyszę ani słowa. I to nie dlatego, żebym nagle ogłuchła, bo inne głosy nadal słyszałam. Głuchoniemi, którzy czytają z ruchu warg? W tym momencie windziarz nacisnął guzik i klatka windy gwałtownie wzleciała. Już wtedy zrobiło mi się na moment ciemno przed oczyma — chyba dlatego miałam wrażenie, że wyjeżdżam z mrocznego podziemia w pełną świateł przestrzeń. Zobaczyłam tłum ludzi. Stali plecami do mnie, wszyscy zwróceni w jedną stronę. W tym skrzącym się świetle w pierwszej chwili widziałam ich niezbyt dokładnie. Zaskoczył mnie panujący wszędzie niezbyt przyjemny zapach parującej mokrej wełny. Wiecie jak to potrafi pachnieć? „Jak na nową bibliotekę, to raczej niemiłe.” — pomyślałam — „Pewnie położyli tu jakieś nieodpowiednie wykładziny czy coś w tym stylu…” Wciąż jeszcze stałam jak w ciasnej klatce za plecami tych mężczyzn, ale ruch klatki ustał.

Wtedy usłyszałam ten głos. Znowu ten sam głos! Ta sama błagalna i czuła francuszczyzna. Nie słyszałam dokładnie słów, ale ten głos był mi przecież już dobrze znany — tego się nie zapomina. Przez tłum przebiegł jęk. Co to za ludzie? Przyjrzałam się im dokładniej. Film tu kręcą, czy co? Stojący wokół wyglądali jak średniowieczni pielgrzymi: w wełnianych płaszczach — to one właśnie wydawały tę niemiłą woń — z kijami w rękach i skórzanymi torbami na plecach.

I jeszcze raz ten głos. Ja go natychmiast rozpoznałam, ale ci ludzie najwyraźniej nie. Kręcili się niespokojnie i szturchali: „Kto to jest? Który to mówi? Patriarcha?” „Nie.” — szepnął któryś inny — „Patriarcha jest dużo grubszy. A poza tym patriarcha mówi jak Frankowie znad Renu, a ten przemawia taką odmianą naszej mowy, jakiej jeszczem nigdy nie słyszał. Ledwie go idzie zrozumieć.” „Przepuść nam, Panie!” — rozległ się nagle znowu jęk tłumu i obaj zamilkli.

„To przecież niemożliwe.” — pomyślałam — „To wygląda tak, jakbym była równocześnie w dwunastym czy trzynastym i w naszym stuleciu. To niemożliwe, ja się muszę obudzić.” W tym momencie poczułam, że dłużej już nie ustoję. Zrobiło mi się słabo. Osunęłam się na kolana. „Panowie, proszę się posunąć. Pani nam zemdlała.” — słyszałam jak przez mgłę czyjś głos.

Cicho i ciemno. Przez chwilę nic, potem jeszcze inny głos. „Kochany Rupercie,” — mówił ktoś tuż obok mnie — „jeśli będziesz popełniał takie szkolne błędy, to za którymś razem twoi kontrahenci spalą cię na stosie jako niebezpiecznego czarownika. Wtedy trafisz tutaj na przykład już w końcu XII wieku i strasznie skomplikujesz biednemu Janowi całą historię. Gdyby tak się stało, gdybyś zginął w Średniowieczu, nie mogłoby przecież być Starego Profesora — i wiele wydarzeń, które dotąd rozegrały się w Sieci, całkiem straciłoby sens. Musisz trochę bardziej uważać.” „Ja się poprawię.” — mruczał ten, którego nazywali Rupertem — „Wiecie, czasem jestem tym już trochę zmęczony. Każdy musi mieć prawo do popełniania błędów. Kiedy im się coś takiego stanie w tej ich Sieci, mówią, że winien jest nowy i nieznany wirus. Może ja też złapałem wirusa?” „W książkach nie grasują wirusy — co najwyżej korniki albo te, jak one się nazywają…?” — to był trzeci głos. „Posuńcie się, muszę ich porozłączać. Dzisiaj nie będę już więcej próbował.” — to był znowu głos Ruperta. „To wszystko przez to, że w tej nowej bibliotece nie ma lwów. Z lwami było o wiele łatwiej.” „Ach, już wiem, dlaczego mi się to pozczepiało! Przypadkiem połączyłem dwa fragmenty zatytułowane «W Bazylice Grobu Pańskiego»: tamtych biedaków, którzy tam weszli jesienią roku 1192, po porozumieniu Króla Ryszarda z Saladynem, i to, co się stało w styczniu roku 1964.” „Musisz uważać, musisz uważać…” „Ale przecież jedno do drugiego wcale nieźle pasuje!”

Głosy ucichły. Kiedy się ocknęłam, zobaczyłam nad sobą kitel i łysą głowę windziarza. „Patrz pani, co za ludzie, zgniotą kobietę i znikną, jakby ich tu wcale nie było. Już dobrze? To się czasem zdarza. Te windy nie są dla sercowców…”

Wyszłam z windy, usiadłam przy najbliższym stoliku i usiłowałam sobie przypomnieć, co właściwie przed chwilą widziałam i słyszałam. Nigdy dotąd nie byłam w Bazylice Grobu Pańskiego, ale to, co przeżyłam, mogło się tam wydarzyć. Z pewnością dawno temu i może jeszcze całkiem niedawno bywali tam ludzie, podobni do tych, których dzisiaj widziałam. Głos tego, który przemawiał rozpoznałam dobrze. Na razie nie udało mi się znaleźć tamtego jego przemówienia, ale znajdę je na pewno i przyślę Wam do tej samej skrzynki.

 

Dzień później przyszła jeszcze jedna przesyłka od Anny. Nie było to jednak na razie tamto zapowiedziane przemówienie, ale list, który sprawił nam wiele radości (zdaje się, że szczególnie Karlowi), bo poruszał sprawę, którą byliśmy poważnie zainteresowani, a mimo to dotąd nie odważyliśmy się o tym głośno mówić. „Musiałam wiele myśleć o moim wczorajszym przeżyciu,” — pisała Anna — „a zwłaszcza o dziwnej pomyłce Ruperta — czyli, jak się domyślam, Starego Profesora — której byłam mimowolną uczestniczką. Tak jak nam się to wszystko teraz przydarza, może to wywołać wrażenie niezbyt poważne. Wobec poważnych spraw, które tu poruszamy, takie żarty nie bardzo przystoją. A jednak — tak sobie myślę — nie ma w tym naprawdę nic niewłaściwego. Tak przecież jest z nami prawie zawsze — tylko nie zawsze to zauważamy. Kiedy czytam dzieło historyczne o XII wieku, a jeszcze bardziej kiedy czytam oryginalne teksty dwunastowieczne, jestem równocześnie w naszym i w tamtym czasie. Czy dostałam się tam odwracając okładkę książki, czy mdlejąc w windzie, to już nie ma większego znaczenia. Znaczenie ma natomiast to, że zdarzenia takie, jak moje omdlenie w windzie — podobnie jak wszystkie te historie, w których dotąd uczestniczyli Karl, Jan czy Ryszard — pozwalają zobaczyć i przeżyć nierównie więcej, niż zwykłe otwarcie książki, pozwalają łączyć rzeczy, których zwyczajnie nie łączymy, i odsłonić coś z tego, co naprawdę dzieje się w naszych głowach. Krocie i krocie rzeczy płyną mi przecież jednocześnie przez głowę. Nieustanny zalew rzeczy małych i wielkich, mądrych i niedorzecznych, śmiesznych i poważnych, najbardziej niespodziewanych przypomnień i skojarzeń. Rozum ledwie pływa po nierozumie, a jawa ledwie przebija sen. Czy mam z tym walczyć? Nie wiem — może tak. Ale co właściwie mogę z tym wszystkim zrobić? Z pewnością jednym z możliwych sposobów jest ten, który od wieków proponuje nauka: nieustanne oddzielanie, oczyszczanie, porządkowanie i definiowanie. Tak z pewnością trzeba. «Qui bene distinguit, bene docet» — dobrze uczy, kto dobrze rozróżnia. Gdybyśmy tego nie czynili, nie wiedzielibyśmy zgoła nic. Ale zdaje się, że można i trzeba także inaczej — w żadnym razie nie zamiast porządkującej nauki, ale razem z nią i obok czy raczej wokół niej. Można i trzeba próbować widzieć razem te najróżniejsze rzeczy, które przebiegają przez nasze umysły — tę wielką sieć (to jest rzeczywiście dobre słowo) małych i wielkich spraw i związków, do których my należymy i które należą do nas. Można i trzeba spróbować odkryć, jak bardzo one wszystkie wiążą się w nas i łączą. Myślę, że mądrość Starego Profesora polega właśnie na tym, że dostrzegł to przed nami i dla nas, i jeszcze na tym, że udało mu się pokazać nam, jak wiele najróżniejszych rzeczy — nie od razu dla nas widocznych — składa się na to, co jasno i świadomie wiemy i sądzimy o sobie samych i o świecie — a także o naszej wierze. Jestem ciekawa, co jeszcze nam pokaże… Serdecznie pozdrawiam. Anna”

 

Karl był wyraźnie ucieszony, kiedy przysłał mi ten tekst.”Dobrze, że o tym pomyślała,” — pisał — „bo ta sprawa rzeczywiście mnie męczy. Wprawdzie to, co napisała, nie usuwa wszystkich moich wątpliwości, czuję jednak, że Anna ma rację, i jestem już nieco spokojniejszy. Żeby nie zaniedbać moich obowiązków, posyłam Ci teraz kolejny wykład. Temat, który podejmujemy, jest naprawdę obszerny, dlatego i ten wykład zamierzam podzielić na odcinki. Nie wiem zresztą, w jakim tempie sobie z tym poradzę, bo za trzy dni zaczyna się nasze dawno zapowiadane sympozjum o tradycji antiocheńskiej. Z pewnością będą tam rzeczy interesujące także Ciebie, ale na pisanie o tym będę miał na razie mało czasu — muszę zająć się gośćmi. Trzymaj się. Karl”

 

Rrzeczywiście po chwili do naszej skrzynki nadszedł plik pod nazwą Karl11.txt. Odebrałem go i natychmiast skopiowałem, bo pora była już późna i wolałem zająć się tą przesyłką dopiero wieczorem w domu. Byłbym tak rzeczywiście zrobił, gdyby nie to, co tego wieczora zdarzyło się w metrze.

Instrukcję, co robić na wypadek awarii i zatrzymania się pociągu w tunelu, czytałem z nudów już wiele razy — w każdym wagoniku taka wisi. To się jednak zwykle czyta z takim samym zaangażowaniem jak na przykład informację o tym, ile osób pomieści jeden wagon. To pewnie musi tu być napisane, ale w gruncie rzeczy niczemu nie służy… Zawsze podejrzewałem, że w wypadku prawdziwej awarii instrukcja nie na wiele się przyda. Miałem rację i przekonałem się o tym tego właśnie wieczora. W pewnym momencie — na ostatnim odcinku przed moją domową stacją — zgasło światło i pociąg dość gwałtownie zahamował. Jak się później domyśliłem, w takim wypadku włączają się samoczynnie hamulce. Stanęliśmy w zupełnej ciemności. W pierwszej chwili zapadła cisza, tylko gdzieś z drugiej strony ktoś mruknął z dezaprobatą. Potem z różnych miejsc zaczęły odzywać się głosy podróżnych. „Tego jeszcze nie było.” „Minko trzymaj się mnie.” „Dobrze Puszku.” Tuż obok rozpłakało się dziecko i mimo uspakajających słów mamy płakało coraz głośniej. Natychmiast dołączyło się drugie z innego końca wagonu. Jeśli kiedyś zdarzyło Ci się coś podobnego, to wiesz, jacy ludzie robią się nerwowi, kiedy stoją w ciemności, nic się nie dzieje, a wokoło płaczą dzieci. „Byle następny pociąg na nas nie wjechał!” — mruknął podenerwowany gruby głos tuż przy mnie. „Kiedy nie ma prądu, to żaden nie pojedzie.” — zauważył ktoś przytomnie. „Gdzie jest obsługa!” — dość histerycznym tonem zawołała jakaś dama — „W tej ich głupiej instrukcji piszą: «Oczekiwać na polecenia obsługi». I gdzie teraz są? Żaden się nie zjawi!” Powoli zaczynało się robić duszno — wentylacja też nie działała. Ktoś zaczął się mocować z drzwiami, ale inni ruszyli na niego: „Zostaw pan to, bo z otwartymi drzwiami potem w ogóle nie ruszy.”

Z końca wagonu dochodził jakiś spokojny, równo mówiący głos. W tym hałasie nie było go zbyt dobrze słychać. W pierwszej chwili myślałem, że to rzeczywiście ktoś z obsługi. Inni zdaje się sądzili podobnie, bo głosy wokół mnie przycichły. W tej ciszy nawet dzieci prawie przestały płakać tylko chlipały w najbliższy rękaw. To nie był jednak nikt z obsługi. „Palec Boży zatrzymał was na chwilę, żebyście pomyśleli, kim jesteście i dokąd zmierzacie.” — głos młodego mężczyzny. „Na chwilę zgasło światło i już jesteście niespokojni. A nie zauważacie, że cały czas trwacie w ciemności, mimo, że światłość przyszła na świat i oświeca każdego, kto się przed nią nie broni.” „Aha!” — pomyślałem — „tu też już są tacy.” Tymczasem ludzie, kiedy usłyszeli, o co chodzi, przestawali słuchać. Znowu powoli podnosił się gwar głosów. Tamten to wyczuł i usiłował mówić głośniej. W tym momencie jednak zapaliło się światło i wróciło znajome buczenie motorów. Pociąg ruszył. Ogólne westchnienie ulgi. Ludzie patrzyli po sobie mrugając oczyma i uśmiechając się, wyraźnie odprężeni. Poszukałem wzrokiem tamtego mówcy. Wcale nie dał za wygraną. Szedł teraz przez wagon i usiłował rozdawać jakieś ulotki. Za nim szła dziewczyna. Niektórzy przyjmowali kartki, większość odpowiadała obojętnością albo przeczącym ruchem głowy. Miałem ochotę zobaczyć, co to jest — przede wszystkim, co to za ludzie. Jednak w tym właśnie momencie pociąg stanął na mojej stacji, wobec czego zrezygnowałem. „Przepraszamy podróżnych za niespodziewany postój w tunelu spowodowany awarią zasilania.” — zagrzmiało z głośników, kiedy z tłumem wysiadających ruszyłem do schodów.

Dopiero teraz się zdenerwowałem. Ze mną tak zwykle jest. W pierwszej chwili zachowuję się całkiem spokojnie, ale po jakimś czasie przychodzi reakcja. Idąc do domu i potem jeszcze przez cały wieczór musiałem myśleć o tym, co się zdarzyło. Nawet nie tak bardzo o tej awarii zasilania — jak widać nie było to nic groźnego. Bardziej uderzyła mnie reakcja ludzi na to, co się stało, a także na to, co mówił ów głosiciel. W jednej sprawie z pewnością miał rację. Chwila braku prądu wytrąca większość z nas z równowagi. Jesteśmy strasznie zależni od porządku i działania tego zewnętrznego, technicznego świata, który sobie zbudowaliśmy — albo raczej: który dla nas zbudowano. A równocześnie prawie nic nas w gruncie rzeczy nie obchodzi możliwość wyjścia poza ten świat — ku czemuś więcej, niż to, czego można natychmiast dotknąć, co można zwyczajnie zobaczyć i usłyszeć.

Rozumiem, że przypadkowo zgromadzeni ludzie nie reagują na słowa przypadkowego głosiciela. Czy jednak w ogóle byliby gotowi zareagować na głos z innego świata niż ten, którego się tak kurczowo trzymają? Czy nawet ci z nich, którzy zachowali religijny porządek życia, nie traktują swojej religii trochę tak, jak codziennej podróży metrem — jak długo wszystko odbywa się zgodnie z przyjętymi regułami i przyzwyczajeniami, wszyscy gładko się temu poddają i nikt o nic nie pyta. Niepokój i pytania pojawiają się dopiero, kiedy coś jest nie tak, kiedy zdarzy się coś, czego właściwie być nie miało.

Próbowałem zabrać się do czytania nowego wykładu Karla, ale nie byłem w stanie. „To nie jest czas na wykłady. To jest raczej czas na Zofię.” — pomyślałem. Nie śmiej się. Naprawdę tak pomyślałem i wiedziałem, że mi odpowie. Tak też się stało. „Odpowiem jak niegdyś Kuria Rzymska:” — napisała — „Quo ad primum — negative. Quo ad secundum — affirmative. Co do pierwszej sprawy, nie masz racji. Nie możesz żądać od nikogo, żeby widział coś, czego mu nigdy nie pokazano. Rozważ lepiej te słowa: «Cośmy usłyszeli o Słowie życia, co ujrzeliśmy własnymi oczami, na co patrzyliśmy i czego dotykały nasze ręce (…) to wam oznajmiamy» (1 J 1,1.3). Co do drugiej sprawy, przynajmniej po części masz rację. Religia «z przyzwyczajenia» nie jest religią: «Dominus noster Christus veritatem se, non consuetudinem cognominavit.» «Pan nasz, Chrystus, nazwał się prawdą, a nie przyzwyczajeniem.» — powiada Tertulian. Ale tę prawdę można zobaczyć, można ją usłyszeć, można jej dotknąć — i tak właśnie staje się ona naszym ratunkiem. Przeczytaj nowy wykład Karla.” Zrobiłem to dopiero następnego dnia rano — to była sobota i nie musiałem jechać do pracy. Tekst nosił tytuł

 

BIBLIJNE ŚWIADECTWO O ZMARTWYCHWSTANIU JEZUSA

 

Na początek kilka słów ogólniejszego wprowadzenia. Pisma nowotestamentowe rozumieją zmartwychwstanie Jezusa jako wydarzenie, to jest jako konkretne zdarzenie historyczne, które właśnie jako takie otwiera się ludzkiemu doświadczeniu i daje się opowiedzieć w naszym języku. Tak rozumiane wydarzenie odpowiada mniej więcej temu, co Hebrajczycy nazywają „dabar”, i co grecka wersja Starego Testamentu tłumaczy jako „rhema”. Jest to coś, co się zdarzyło (w historii) i zarazem coś więcej: także słowo i opowiadanie, które rodzi się z tego zdarzenia. Zmartwychwstanie Jezusa razem z całą Jego publiczną działalnością nazwano właśnie „rhema” (por. Dz 10,36–43 — a zwłaszcza w. 37). Zmartwychwstanie jest bowiem zdarzeniem, które najpierw wstrząsnęło jego świadkami — jako rzecz dla nich całkowicie niespodziewana, a następnie dzięki nim „doszło do głosu”: stało się źródłem różnego rodzaju wypowiedzi — początkowo krótkich entuzjastycznych formuł wyznania wiary, później zaś znalazło wyraz w budujących opowiadaniach religijnych zawierających owoce refleksji teologicznej nad tym, co się stało. W obu tych formach Zmartwychwstanie przedstawia się jako fakt, jako coś, co rzeczywiście się stało, jako niezwykłe Boże dzieło spełnione wobec Jezusa ukrzyżowanego — i jako takie domaga się uznania i zgody, to znaczy wiary.

Na takiej podstawie możemy teraz przedstawić ogólną klasyfikację nowotestamentowych tekstów o zmartwychwstaniu. Otóż można mówić najpierw o tzw. tekście szerokim świadectwa o Zmartwychwstaniu — jest nim Nowy Testament jako całość. Mówimy następnie o „tekście bliższym” tego świadectwa — jest nim refleksja nad wydarzeniami paschalnymi ujęta w różne formy literackie — w postać rozważań teologicznych u Pawła, lub opowiadań z elementami teologii u Synoptyków (np. opowiadania o tzw. cudach natury — uspokojenie burzy, chodzenie po wodzie). Teksty te albo bezpośrednio, albo przynajmniej pośrednio wiążą się z wydarzeniem zmartwychwstania. Dopiero na tym tle trzeba widzieć „tekst najbliższy” świadectwa o Zmartwychwstaniu. Są nim najpierw krótkie formuły wiary, a następnie relacje o pustym grobie i ukazywaniu się Zmartwychwstałego. Wszystkie te części przekazu powstały pierwotnie niezależnie od siebie nawzajem i dopiero później zostały na różne sposoby ze sobą powiązane. Teraz zajmiemy się tym właśnie najbliższym tekstem świadectwa o Zmartwychwstaniu — najpierw krótkimi formułami wiary, a następnie opowiadaniami paschalnymi.

 

Odcinek 1: Krótkie formuły wiary

 

Pierwotnym miejscem tych formuł jest liturgia wspólnot prachrześcijańskich. To tam pojawiło się słowo o „Bogu, który wskrzesił Jezusa z martwych” (Rz 10,9, por. też Rz 4,24). Zauważmy trzy istotne elementy takiej formuły: po pierwsze jej charakter teologiczny — to Bóg działa, po drugie, że przedmiotem działania jest człowiek Jezus, po trzecie, że owocem tego działania jest „wskrzeszenie z martwych”. Wyrażenie „wskrzeszenie z martwych” pojawia się w ostanim okresie rozwoju teologii Starego Testamentu — chodzi o obudzenie umarłych, które oznacza przemienienie ciał. Nowe ciało po zmartwychwstaniu jest według Pawła „ciałem duchowym” — to znaczy ciałem człowieka istniejącego w rzeczywistości Bożej, a nie tylko jednostkowym ciałem zmarłego, przywróconym do dawnego życia.

Podobnie należy odczytywać formuły o wywyższeniu Jezusa (por. np. Flp 2,9). Oba wyrażenia — „wskrzeszenie” i „wywyższenie” — pojawiają się mniej więcej w tym samym czasie i wielokrotnie traktowane są wymiennie. Formuła o wywyższeniu ukazuje eschatologiczne i chrystologiczne znaczenie formuły o wskrzeszeniu. Nie chodzi zatem jedynie o sam fakt wskrzeszenia Jezusa, ale o wypełnienie się Jego życia, o ukazanie prawdy o tym życiu: że należy ono całkowicie do Boga i że ma udział w Jego chwale. Stosunkowo prędko formuła o wskrzeszeniu przechodzi w formułę o zmartwychwstaniu. Podobnie formuła o wywyższeniu przechodzi w formułę o „staniu”, „zasiadaniu” lub „zasiadaniu po prawicy Boga” — por. np. Rz 8,34: „Chrystus Jezus, który za nas poniósł śmierć, co więcej zmartwychwstał, siedzi po prawicy Boga i przyczynia się za nami”.

Najdawniesze świadectwo Zmartwychwstania znajdujemy w 1 Kor 15,3–8. Według zgodnej opinii egzegetów przemawia tu najstarsza tradycja, którą można nazwać przedpawłową prapostacią ewangelii. „Przypominam wam bracia Ewangelię, którą wam głosiłem, którąście przyjęli i w której też trwacie. (…) Przekazałem wam na początku to, co przejąłem; że Chrystus umarł — zgodnie z Pismem — za nasze grzechy, że został pogrzebany, że zmartwychwstał trzeciego dnia zgodnie z Pismem: i że ukazał się Kefasowi, a potem Dwunastu, później zjawił się więcej niż pięciuset braciom równocześnie; (…) Potem ukazał się Jakubowi, później wszystkim apostołom. W końcu (…) i mnie (…).” Stoimy tu wobec trzech podmiotów: Chrystusa, o którym mowa; Pawła, który przyjmuje i przekazuje ewangelię; wreszcie braci, którzy ją przyjęli, trwają w niej i przez nią będą zbawieni. Zwróćmy uwagę, że w ten sposób zostaje zarysowana pierwotna sytuacja narodzin i przekazu orędzia o Zmartwychwstaniu. Punktem wyjścia jest to, co stało się z Mesjaszem Jezusem, ale teraz, kiedy On już nie jest wśród nas obecny bezpośrednio i widzialnie, Jego tajemnica jest przedmiotem świadectwa, przekazu i wiary prowadzącej do zbawienia.

Rdzeń przekazu stanowią cztery stwierdzenia o historii Jezusa jako Chrystusa (Mesjasza) objaśnione teologicznie: po pierwsze, że „umarł zgodnie z Pismem, za nasze grzechy”, po drugie, że „został pogrzebany”, po trzecie, że „zmartwychwstał trzeciego dnia zgodnie z Pismem”, po czwarte, że „ukazał się Kefasowi, Dwunastu, pięciuset braciom, Jakubowi, wszystkim apostołom” i samemu Pawłowi. Wyrażenie „umarł za nasze grzechy” ujawnia istniejące bardzo wcześnie rozumienie zbawczego charakteru śmierci Jezusa. Musi to mieć związek z Jego własnym rozumieniem tej śmierci jeszcze zanim nadeszła (o czym mówiliśmy już poprzednio). Ważne jest też właściwe odczytanie tego, co oznacza zwrot „trzeciego dnia zmartwychwstał zgodnie z Pismem”. Słowo o „trzecim dniu” ma bowiem raczej sens teologiczny niż chronologiczny. Taka figura narracyjna powraca wielokrotnie w Starym Testamencie: po dwu dniach ludzkiego nieszczęścia i klęski nadchodzi dzień trzeci — dzień Bożego działania i zbawienia (por. np. Oz 6,2). W naszym tekście Jezus jest jednak nie tylko przedmiotem, ale także podmiotem tego działania: moc boska działa nie tylko dla Niego, ale także w Nim samym — to On zmartwychwstał. Wytłumaczenia wymaga wreszcie słowo „ukazał się” (gr. ofthe). Istnieją trzy możliwości tłumaczenia tego słowa: „był widziany”, „dał się widzieć = ukazał się”, „Bóg uczynił go widzialnym”. W odniesieniu do naszego tekstu w zasadzie wchodzą w grę tylko te dwie ostatnie możliwości. Istnieje natomiast wiele prób określania charakteru tego widzenia (od widzenia czysto fizycznego, przez wizję fizyczno–duchową po zjawisko „obudzenia się nowej świadomości” — „przeżyłem objawienie” — w sensie przełomu, olśnienia, zrozumienia). Być może wszystkie te możliwości zachodzą w tym wypadku razem. Pewną pomocą w wyjaśnianiu charakteru widzenia Jezusa zmartwychwstałego może być to, co wiemy o wizji Pawła pod Damaszkiem. Paweł sam zalicza się do tych, którzy widzieli Jezusa, musi zatem być przekonany, że jego widzenie było w istocie tym samym, co zdarzyło się też „Kefasowi a potem Dwunastu” i innym. Paweł z pewnością zrozumiał, że chodzi o spotkanie z człowiekiem Jezusem (którego on prześladuje). Jezus nie ukazał mu się jednak jako osoba ziemska. Widzenie przyszło z nieba — towarzyszył mu blask światła. Widzeniu Chrystusa towarzyszyło także słyszenie słów posłania. Na tej podstawie możemy interpretować opisywane tu i na innych miejscach Nowego Testamentu widzenia jako zjawiska zewnętrzne i/lub przeżycia wewnętrzne towarzyszące nawróceniu do Jezusa jako Ukrzyżowanego Zmartwychwstałego. Nie chodzi zatem jedynie o sam fakt widzenia, ale jeszcze bardziej o jego konsekwencje. Przekaz o widzeniu należy też traktować jako potwierdzenie szczególnego autorytetu (we wspólnocie kościelnej) tych, którym dane było widzieć.

 

Odcinek 2: Pusty grób

 

Pusty grób stoi w centrum uwagi przekazu o Zmartwychwstaniu jako znak. Trudność stanowią niezgodności relacji poszczególnych ewangelistów o pustym grobie. Jednakże badając te relacje można stwierdzić, że zawierają one pewien wspólny rdzeń historyczny. Nie ma też żadnej wskazówki ani tym bardziej dowodu, że grób nie był pusty. Zrozumienie i interpretacja historycznego wydarzenia, o którym mowa — grób jest pusty! — zależy jednak od stosunku do Jezusa. Ci, którzy wierzą, są gotowi widzieć w pustym grobie znak Zmartwychwstania. Inni tłumaczą rzecz całą przyczynami naturalnymi lub podejrzewają oszustwo.

Łatwo zauważyć pewne elementy wspólne wszystkim relacjom: kobiety idą do grobu, dowiadują się, że Ukrzyżowany Zmartwychwstał — „nie ma go tu”, i otrzymują zadanie zwrócenia się do uczniów (Piotra). Specyficzne akcenty wynikają z okoliczności i celu powstania poszczególnych ewangelii. Szczególne znaczenie ma powtarzające się we wszystkich czterech relacjach stwierdzenie, że pierwszymi, które widziały pusty grób Jezusa, były właśnie kobiety. Trudność, którą musi budzić taki przekaz — kobiety nie mogły wówczas składać wiarygodnego, urzędowego świadectwa — stanowi argument za jego historyczną autentycznością. Gdyby przekaz ten był wytworem literackiej fantazji, zapewne nie zawierałby takiego utrudnienia.

 

Tekst wyglądał na niespodziewanie urwany. Byłem ciekaw dalszego ciągu, ale Karl na razie się nie odzywał.

Tego dnia po południu byłem umówiony z męską częścią Klubu pana Brączka. Sam Brączek już wrócił i także nasz zapracowany August obiecał, że przyjdzie. Nie zamierzaliśmy zajmować się niczym szczególnym. Chcieliśmy najzwyczajniej odpocząć, siąść gdzieś i spokojnie porozmawiać. Wyszło inaczej niż myśleliśmy. Stało się tak za sprawą Anny. Kiedy zbieraliśmy się zgodnie z umową na Małym Rynku nagle zawołała na nas z okna. Okazało się, że tu właśnie mieszka. Zaprosiła nas do siebie i nie wypadało odmówić. Zamiast kawalerskiej sesji przy piwie mieliśmy zatem proszoną herbatę. W żadnym razie jednak tego nie żałuję.

Anna wydawała nam się tego popołudnia bardziej niż kiedy indziej poważna i zamyślona. Po herbacie powiedziała nagle z miną jeszcze poważniejszą: „Nie gniewajcie się, ale chciałabym wam coś przeczytać. To może niezbyt dobrze pasuje do takiego pogodnego sobotniego popołudnia, ale sobota to nie jest tylko dzień odpoczynku. Sobota to jest także dzień milczenia i bólu.” Widziałem ich zdziwione spojrzenia. „Czy coś się stało?” — zapytał z niepokojem Ryszard. „Ach, nie.” — odpowiedziała — „Przynajmniej nic z rzeczy, o których pewnie myślisz. Tylko, że znalazłam to przemówienie, o którym wam pisałam, i zrobiło na mnie tak wielkie wrażenie, że chciałabym się nim z wami podzielić.” „No to słuchamy.” — powiada Damer — „Styczeń 1964, tak?” „Tak.” — powiedziała Anna i zaczęła czytanie, a jej głos stał się tak samo czuły i błagalny, jak ten, który kiedyś wypowiadał te słowa.

 

„Starajmy się uświadomić sobie obecnie w szczerym bólu wszystkie nasze grzechy,” — mówił ów głos — „uświadomić sobie grzechy naszych ojców i całej minionej historii. Stańmy się zarazem świadomi grzechów naszej epoki, grzechów tego świata, wśród którego żyjemy. I aby nasza boleść nie była ani tchórzliwa, ani zuchwała, lecz pokorna, aby nie była zrozpaczona, lecz pełna ufności, aby nie była bierna, lecz aktywna w modlitwie — niechaj się połączy z boleścią Jezusa Chrystusa, naszego Pana, cierpliwego aż do śmierci i posłusznego aż po krzyż. A przedstawiając sobie Jego poruszające wspomnienie błagajmy o Jego miłosierdzie, które nas zbawia.

Tutaj, gdzie Ty, Panie Jezu, jako niewinny byłeś oskarżony, jako sprawiedliwy sądzony, jako święty skazany, gdzie Ty, Synu Człowieczy, byłeś torturowany, krzyżowany i zabijany, gdzie Ty, Synu Boży, byłeś obrzucany bluźnierstwami, szyderstwami, obelgami, gdzie Ty, światłość, zaznałeś ciemności, gdzie Ty, Król, zostałeś wzniesiony na krzyżu, gdzie Ty, Życie, poniosłeś śmierć i gdzie Ty, umarły, powstałeś do życia, tu wspominamy Ciebie, Panie Jezu; tu adorujemy Ciebie, Panie Jezu; tu wzywamy Ciebie, Panie Jezu.

Teraz zastanówmy się.

Tutaj, o Panie Jezu, Męka Twoja stała się ofiarą przewidzianą, podjętą, zamierzoną; stała się poświęceniem: Ty byłeś ofiarą, Ty byłeś kapłanem. Tutaj śmierć Twoja stała się wyrazem, stała się miarą ludzkiego grzechu, stała się całopaleniem, stała się okupem złożonym sprawiedliwości Bożej, stała się dowodem najwyższej miłości, tutaj walczyły ze sobą życie i śmierć, tutaj Ty odniosłeś zwycięstwo, o Chryste, umarły za nas i zmartwychwstały dla nas.

Święty BożeHagios ho Theos…”

To nie było już to samo miejsce i ta sama chwila. To nie było już to miłe i skromne staromiejskie mieszkanie. To było tamto miejsce, ciemne i ciasne. To była chwila zaskoczenia, lęku, żalu, niepewności i zarazem nadziei. Dziwne, ale musiałem pomyśleć o moim wczorajszym przeżyciu w metrze i o tych wszystkich ludziach, z którymi tam byłem. To mogła być odpowiedź na mój niepokój. To była odpowiedź, chociaż niepokój nie zniknął.

„Oto my, o Panie Jezu, przybyliśmy tutaj, jak przestępcy wracają na miejsce swego występku, przybyliśmy tutaj, jak ten, co szedł za Tobą, lecz który także Cię zdradził; wierni i niewierni — byliśmy jednym i drugim tyle razy; przybyliśmy, aby wyznać tajemniczy związek między naszym grzechem i Twoim cierpieniem: naszym dziełem i Twoim dziełem; przybyliśmy, by uderzyć się w piersi, prosić Cię o wybaczenie i błagać miłosierdzia Twego; przybyliśmy, ponieważ wiemy, że Ty możesz, że Ty chcesz nam wybaczyć; ponieważ Tyś za nas dokonał przebłagania, ponieważ Ty jesteś naszym odkupieniem, naszą nadzieją, Baranku Boży, który gładzisz grzechy świata, przepuść nam, Panie.”

 

Siedzieliśmy bez ruchu. Damer wstał pierwszy i podszedł do okna. „Tego wieczora spadnie pierwszy śnieg.” — powiedział — „Zawsze bardzo czekam na pierwszy śnieg. Kiedy pada śnieg jest taka uroczysta i przejmująca cisza, że człowiek jest na chwilę ogłuszony i zamiast tego, co zwykle, słyszy coś, czego zwykle nie słyszy. I robi się wtedy tak jasno i czysto, że w świecie przykrytym śniegiem widać, czego kiedy indziej nie widać.” Teraz poruszył się Ryszard. „Muszę wam coś opowiedzieć.” — powiedział — „Dotąd nie mogłem się na to zdobyć, chociaż raz już próbowałem — pamięta pan?” — to było do mnie. Oczywiście pamiętałem. „Słuchamy.” — powiedział Damer stojąc nadal przy oknie, za którym rzeczywiście zawirowały pierwsze płatki śniegu. „To było dwa tygodnie temu,” — zaczął Ryszard — „dzień przedtem, kiedy Karl przysłał nam swój referat o cudach. Miałem wolny wieczór i postanowiłem spędzić go nad «Dziewięcioma bramami» Langera. Usiadłem wygodnie i otwarłem książkę, ale musiałem znowu wstać, bo coś działo się w kuchni. Ja mieszkam sam, a nagle miałem wrażenie, że ktoś tam jest. W pierwszej chwili pomyślałem zresztą, że to lodówka — taki stłumiony, niski, trochę falujący dźwięk. Wszedłem do kuchni. Oczywiście nikogo. Otwarłem i zamknąłem lodówkę. Nic. Wszystko w porządku. Wróciłem do pokoju i wyjrzałem przez okno. Zwyczajny widok. Sąsiad mył samochód, trochę dalej bawiły się dzieci. Cały czas miałem jednak niepokojące uczucie, że ktoś stoi za mną. Odwróciłem się, żeby wrócić do czytania. Wtedy ich zobaczyłem…”

 

 

ROZDZIAŁ XII,

w którym Ryszard Leserc opowiada o codziennym wniebowstępowaniu pewnego rabina. Zaraz potem znowu zostajemy sprowadzeni na ziemię — wskutek zamieszania powstałego w Sieci. Okazuje się jednak, że oba te wydarzenia mogą nam pomóc zrozumieć rzeczy naprawdę ważne.

 

 

 

na początek strony
© 1996–2000 Mateusz