Pytania o chrześcijaństwo
R O Z D Z I A Ł   X V I
Droga mistyki

 

Wśród możliwych sond zapuszczanych w tajemnicę religijną, jedną z najbardziej pożytecznych jest na pewno sonda w glebę mistyki. Wspominaliśmy już o niej, uzyskując świadectwo Elémire'a Zolli. Mistyka jest istotnie "bezpośrednim doświadczeniem Bóstwa", osiągnięciem Tajemnicy na drodze intuicji, pomijając nieprzeźroczysty filtr "zamkniętego rozumu". Konsultowanie się kogoś, kto zna i praktykuje drogi mistyki, jest więc uprzywilejowanym sposobem badania prawdy religijnej.

Warto zatem było wspiąć się na jedno z najpiękniejszych i sławnych wzgórz, aby posłuchać don Divo Barsottiego, jednego z "najwznioślejszych" duchów (a więc odosobnionych i dyskretnych) naszych czasów. Barsotti jest badaczem mistyki i równocześnie sam jest "mistykiem": innym ważnym świadkiem, który może pomóc rzucić dodatkowe światło na przedmiot naszej ankiety.

 
Divo Barsotti

Miejsce, mimo wszystkich zniszczeń, należy jeszcze do najbardziej zachwycających miejsc świata: ogrody, renesansowe wille, które widziały "konwersatoria" odrodzeniowych humanistów; Capponcina D'Annunzia; domy angielskich poetów romantycznych i amerykańskich krytyków sztuki; grób Tommaseo. Wzgórze Settignano, które panuje nad Florencją.

Pośród oliwek i cyprysów, jadąc uliczkami przeciskającymi się między murami, taksówka pokonuje ciemny tunel Gamberai, ze słynnym ogrodem w stylu włoskim i dojeżdża do willi. Ona także ma swoją historię jako rezydencja -- entre deux guerres -- nie wiem jakiej księżnej z Europy wschodniej. Coś z tych dalekich miejsc pozostało na tabliczce koło bramki ("Casa San Sergio"), w napisach i w płaskorzeźbie poświęconych patronowi Rosji, Sergiuszowi z Radoneża, założycielowi klasztoru Trójcy Świętej w Sergijewym Posadzie, świętemu u prawosławnych jak i katolików.

Divo Barsotti tutaj mieszka, tutaj układa swoje spokojne i dobroczynne pomysły, trzymając nici owej nieznanej "Wspólnoty dzieci Bożych" ("Comunità dei figli di Dio"), która gromadzi tysiąc osób wszystkich stanów, na różnych poziomach zaangażowania religijnego. Są ci z pierwszego poziomu, żyjący w małżeństwie; ci z drugiego, którzy żyją w świecie, ale składają śluby; inni z trzeciego i tak dalej, aż do grupki sióstr i zakonników, którzy wybrali życie modlitwy i całkowitego poświęcenia się Wspólnocie. Ci żyją tutaj, w Settignano: na kontemplacji, dwie siostrzyczki pochodzące z Brianzy, które spotykam (mają miniklasztor w domku na krańcach wioski), dołączają do niej przepisywanie, powielanie, wysyłanie medytacji i ćwiczeń duchowych podyktowanych przez Ojca założyciela.

Jest nim właśnie don Divo, kapłan diecezji San Miniato di Pisa, "jeden z najbardziej wzniosłych duchów naszych czasów", według świadectwa Carla Bo. Człowiek studiów, milczenia, modlitwy: mistyk, kapłan, którego laik Geno Pampaloni chciałby mieć u swojego łoża śmierci, ale nie jest przez to ofiarą pewnego rodzaju alienacji religijnej, ponieważ jego obecność dyskretna ale wytrwała stoi za niektórymi z tych, którzy tworzyli historię Włoch tych dziesięcioleci. Często zatrzymuje się tutaj don Giuseppe Dossetti; przybywał tutaj na górę Giorgio La Pira; czuł się tutaj jak w domu Mario Gozzini, niegdyś filar florenckiego laikatu katolickiego, a obecnie senator, jako niezależny z lewicy, w ugrupowaniach komunistycznych. Chociaż don Barsotti zgadza się na kierownictwo duchowe jedynie tych, którzy trzymają się z daleka od polityki. Dla niego zaangażowanie chrześcijanina w świecie jest bardzo dalekie od jałowych kłótni partyjnych.

Jedynie Paweł VI był zdolny wyciągnąć go stąd, prosząc go o wygłoszenie rekolekcji. Był rok 1971, w pełni panował chaos kontestacji, Barsotti (zobaczymy to) nie był i nie jest na pewno pobłażliwy dla tych ustępstw, które zdawały się wciągać także niejednego z hierarchii. Przemawiał z ewangelicznym męstwem, na końcu papież i jego współpracownicy dziękowali mu wzruszeni, ofiarowali mu dary. Często się zdarza, że ten, kto głosił rekolekcje papieżowi, zostaje mianowany biskupem i potem nawet kardynałem. Nie stało się tak z Barsottim, którego ktoś naprawdę ważny chciał mieć na arcybiskupim tronie Florencji, a który tymczasem -- ku swojej uldze, oczywiście -- jest jeszcze tutaj, aby się modlić, studiować, głosić kazania, pisać książki (około czterdziestu, wiele z nich zostało przetłumaczonych na główne języki).

Powróćmy do Pawła VI, który prosił go, aby spełnił rolę pośrednika między Watykanem i florenckimi kontestatorami (były to czasy, które wydają się bardzo dawne, Isolotta i innych podobnych ognisk), ale Barsotti był stanowczy. Odmówił ("powinni poczuć ciężar samotności, jaką wybrali przez swoje nieposłuszeństwo"), z tą samą otwartością biblijnego proroka, z jaką napiętnował chrześcijańskich demokratów -- Andreottiego, Leone'a, Anselmiego -- których podpisy widnieją pod prawem liberalizującym aborcję: "Jestem starym księdzem, który jeszcze wierzy w sąd Boży. A to już się okazało i się okaże z tymi, którzy wybierają rację stanu". Nie należy go przez to uważać za ideologa skłonnego, by zostać jakimś rodzimym Lefebvrem, za integrystę: jako dobry mistyk, ten ksiądz trzyma się raczej na uboczu od chrześcijaństwa integrystycznego.

Słuchałem go, jak mówił na te tematy, w których -- według opinii jego "Figli di Dio" oraz wielu innych -- jest mistrzem, ze względu na wiedzę i na zrównoważenie. Pod koniec dnia spędzonego razem, wśród szumu ulewnego deszczu i pobytu w kaplicy dla śpiewania godzin kanonicznych Wspólnoty, kartkując notatnik zdałem sobie sprawę, że zebrałem szereg krótkich informacji (do podzielenia się nimi lub nie, ale zawsze przemyślanymi i zamierzonymi), które szkoda byłoby rozcieńczać; przedstawiam je tutaj, pod nagłówkami (kursywą), które służą do ich wyodrębnienia. Zresztą, jak ktoś zauważył, fragment i paradoks są rodzajem literackim osobowości dramatycznych; a więc także mistyków, zaangażowanych w dramat zmagania się z boskością.

Papież Jan: "Wiele razy pisałem, że uważam go za jednego z największych świętych tego wieku. Dodając jednak, że pośród oznak jego świętości są także naiwność, wiara, że wszyscy inni w Kościele są tacy jak on: ludźmi pobożności, miłości, wierności. A tymczasem, po zwołaniu Soboru, znalazł się wobec teologów, nawet biskupów, ożywionych urazą, wolą odwetu wobec Rzymu, owładniętych gonitwą za nowinkami za wszelką cenę. On sam zorientował się w tym, do tego stopnia, że tym, którzy obok jego łoża modlili się o odzyskanie przez niego zdrowia, powiedział: [Nie, nie módlcie się o to. Lepiej, żebym umarł, lepiej, żeby ktoś inny ujął tę sytuację w ręce]".

Sobór Watykański II: "Newman, anglikanin nawrócony na katolicyzm, w którym został kardynałem, historyk soborów, często powtarzał, że każdy sobór jest zawsze poważnym niebezpieczeństwem dla wiary. Stanowi on instrument, którym trzeba manewrować z wielką roztropnością i stanowczością, powinien być zwoływany po należytym namyśle i wyłącznie dla ważnych spraw. Od pierwszej sesji Soboru Watykańskiego II było widać, dokąd sprawy zmierzały, wobec odrzucenia, lekceważącego i a priori, nawet bez rozpoczęcia dyskusji, wszystkich schematów przygotowanych przez Kurię. Poza tym biskupi powiedzieli natychmiast, że nie zamierzają nikogo potępiać, co jednak oznaczało zrezygnowanie przez nich z ich posługi nauczycieli wiary, depozytariuszy Objawienia. Ich obowiązkiem jest przedstawianie autentycznej wiary i strzeżenie wiernych przed odstępstwami. Biskupi nie powinni zastępować teologów, którzy mają inne zadanie i mogą więc studiować hipotezy, poddawać je pod dyskusję, wydawać oceny: episkopat ma obowiązek mówić nam wyraźnie, w co musimy wierzyć i co powinniśmy odrzucać. Tylko niewielu papieży -- i dlatego wcale nie najlepszych -- było zawodowymi teologami; nie był nim papież Jan, który natomiast był mistykiem, człowiekiem posłusznym Duchowi Świętemu. Ponieważ biskupi nie postawili na pierwszym miejscu swojego zadania (chociaż tak głównego i istotnego) zatwierdzania lub potępiania, dokumenty Soboru Watykańskiego II mają język bardziej teologiczny niż doktrynalny. Wręcz (na przykład na niektórych stronicach Gaudium et spes) brzmi to jak ton socjologa lub gazetowego felietonisty. Poza tym, w dokumentach stoją obok siebie trzy lub cztery różne teologie: na przykład pierwszy dokument, o liturgii, ma w podłożu wizję misteryjną; ostatni, o relacjach między Kościołem i światem, jest naznaczony pewnym teilhardyzmem, pewną optymistyczną postępowością. Czekamy jeszcze na geniusza teologii, który potrafiłby dokonać syntezy między tymi różnicami (które, zrozummy to, polegają bardziej na akcentowaniu niż na doktrynie). A więc Sobór Watykański II był błędem? Nie, na pewno: Kościołowi groziło, że stanie się gettem, potrzebne mu było skonfrontowanie się z kulturą świata; w ten sposób jednak zostały położone podstawy pod niebezpieczeństwo zeświecczenia (mondanizzazione), od którego na szczęście Duch Święty go uchronił. Ten sam Duch Święty, który -- naturalnie -- zapobiegł temu, żeby do dokumentów nie przeniknął błąd; ale jeżeli w Soborze Watykańskim II wszystko jest słuszne, nie jest powiedziane, że wszystko jest stosowne".

Jan Paweł II: "Jeżeli dzisiaj w Kościele dokonuje się odrabianie strat, stopniowe ale pewne, zawdzięcza się je także temu wielkiemu darowi Ducha Świętego dla Kościoła, jakim był wybór papieża Polaka. On zrozumiał bardziej niż wszyscy inni, że rolą Piotra jest przede wszystkim to, co mu powierzył Jezus Zmartwychwstały: "Utwierdzaj braci w wierze". Ponieważ to, powtarzam, powinni robić episkopat i papiestwo w Kościele. Jan Paweł II jest także dobrym teologiem, ale nie ten jego aspekt jest dla nas najcenniejszy: tym, co ma znaczenie, jest jego codzienne wzywanie do czystości wiary, do ścisłej karności. On wykazał odwagę w tym, w czym inni się ociągali, pozwalając, aby modni teologowie podawali wszystko w wątpliwość, poczynając od Bóstwa Chrystusa, sprowadzając Jezusa do statusu proroka i przekształcając w ten sposób wiarę w Boga Trójjedynego w filantropijny teizm. Jednak dla innego aspektu uważam za opatrznościowy wybór papieża Słowianina. Kultura, jaką on reprezentuje, pozostawała na marginesie Kościoła łacińskiego, który oddychał tylko jednym płucem Zachodu, podczas gdy płuco Wschodu było w zaniku. Mamy, i to jest przykre, tylko jednego doktora Kościoła z obszaru germańskiego, św. Piotra Kanizjusza; ale nie mamy dotąd żadnego, i to jest bardzo przykre, z obszaru słowiańskiego. Jest to problem, który odczuwam jako centralny: nie przypadkiem ten nasz dom na Settignano został oddany pod patronat Rosjanina św. Sergiusza, nie przypadkiem poświęciłem wiele studiów teologii wschodniej. Integrując lepiej tę duchowość w ciele Kościoła, my łacinnicy będziemy mogli rozwijać to, co już jest, ale często zagrożone pozostawaniem w zalążku: upodobanie do kontemplacji, żywe poczucie eschatologii, chrześcijaństwo mniej racjonalistyczne. Obiecującym początkiem jest fakt, że papież Wojtyła postawił świętych Cyryla i Metodego obok świętego Benedykta jako współpatronów Europy".

Teologowie: "Są dzisiaj teologowie, którzy uważają za możliwe przezwyciężenie dogmatów; angażują się w "ponowne odczytywanie", które w rzeczywistości pozbawia je treści. Niezbędne jest otwieranie się na wartości innych kultur, odmiennych od łacińskiej, ale to nie oznacza [pluralizmu teologicznego] jak to rozumie wielu: Chrystus jest tym, kto zbiera wszystko, co jest dobrego i pozytywnego wszędzie, ale to wciela, to przekształca, czyni to niepowtarzalnie swoim, w tym swoim ciele, jakim jest Kościół. Na końcu procesu [otwarcia] nie ma podziału, nawet nie ma pluralizmu: jest jedność. Widzę następnie zbytni pośpiech u wielu: to, co nakazał Sobór Trydencki, realizowało się przez dziesięciolecia, nawet przez wieki refleksji i pracy. Sobór Watykański II mówił o wszystkim: czy można było wyobrażać sobie zrozumienie i zrobienie tego [wszystkiego] w ciągu bardzo niewielu lat? Istnieje także pragnienie rozpoczęcia od nowa, jak gdyby Sobór należało widzieć jako rozłam: jednak życie, począwszy od życia tej żywej istoty, jaką jest Kościół, zawsze zakłada w sobie ciągłość. Wiara następnie jest zagrożona przez nastraszonych teologów: jest to kompleks niższości łacinników przed tym, co zostało napisane po niemiecku, jest to kompleks niższości kultury chrześcijańskiej wobec kultury laickiej, dlatego przyjmuje się na serio każdą niedorzeczność, która pochodzi od niewiary lub agnostycyzmu, bez zwalczania jej w imię prawdy, jakby należało. Lęk także przed niepopularnością, z powodu którego niektórzy przystosowują Ewangelię do oczekiwań ludzi, zapominając, że sam Jezus chciał odebrać złudzenia swojemu narodowi. Czystość seksualna, pokuta, życie wieczne: tematy, których już się unika w głoszeniu kazań, z obawy, aby nie okazać się niezbyt [sympatycznym]. Ale co w ten sposób zrobimy z chrześcijaństwa? Miłość chrześcijańska nie jest filantropią: ta stawia na pierwszym miejscu człowieka, tamta pierwsza również człowieka, ale z miłości do Boga. A to zmienia wszystko".

Liturgia: "Ta, która trwała do Soboru Watykańskiego II była piękna, ale niekiedy jak gdyby martwa, tak że lud chrześcijański dla swojego życia wiary musiał uciekać się do prywatnych praktyk pobożnych. Ale odnosi się wrażenie, że reforma doprowadziła do czegoś jeszcze mniej żywotnego niż to, co było przedtem. Może dlatego, że została wypracowana przy biurku, między uczonymi; a życia nie tworzy się studiami i prawami. Należało być bardziej uważnym, aby nie zniszczyć nic z tego, co było wartościowe. W ten sposób upadły różne formy kultu, rodzaje pobożności, a równocześnie [nowa] liturgia nie została zestrojona z ludźmi; Biblia powinna była pozostać, ale ponieważ zabrakło poważnego pogłębionego wtajemniczenia biblijnego, lud katolicki stał się jak gdyby [bezbronny]".

Maryja: "Ktoś chciał Ją umieścić w kącie, wprowadzić milczenie wokół niej, nawet [odczytać na nowo] (naturalnie w znaczeniu pomniejszającym) prawdy, które się do niej odnoszą. Zapominano o wielkim prawie chrześcijaństwa, zawsze potwierdzanym przez historię: kto uderza w Maryję, niszczy Jezusa. Największą tajemnicą wcielenia może nie jest fakt, że Bóg stał się człowiekiem; jest nią to, że stał się człowiekiem czyniąc się synem kobiety, która dzięki temu może rzeczywiście nazywać się [Matką Bożą]. W ten sposób między Bogiem a człowiekiem powstaje radykalnie nowa, sensacyjna relacja. Także jeśli chodzi o Maryję dochodzi na Soborze do sporu, często z powodu kompleksu niższości wobec egzegezy biblijnej racjonalistycznego pokroju, jak w [liberalnym] protestantyzmie. W ten sposób odrzucono schemat specjalnego dokumentu maryjnego i zdecydowano się raczej na poświęcenie Najświętszej Maryi Pannie końcowego rozdziału Konstytucji o Kościele: jednak także tutaj Duch Święty czuwał i to, co wydawało się redukcją (a według niektórych, powinno nią być) okazało się szczęśliwym i owocnym wyborem. Potwierdziła się w ten sposób prawda, według której to, co się mówi o Maryi, można mówić o Kościele, i odwrotnie. Maryja i Kościół: obydwoje sponsae Verbi, oblubienice Słowa Wcielonego. Mówił mi pewien soborowy ekspert: [Po zatwierdzeniu dokumentu, my, którzy nad nim pracowaliśmy, odkryliśmy ze zdumieniem, że pewne zdania przekraczały to, co chcieliśmy powiedzieć, że przybrały one nowy wydźwięk]. Oto jest właśnie ta asystencja Ducha Świętego, której nie zabrakło Soborowi, mniej niż kiedykolwiek właśnie wtedy, gdy Sobór dyskutował na decydujący temat o Matce Bożej".

Modlitwa: "Młodzi są jej spragnieni, odkrywają ją ponownie jako potrzebę życiową. Wielu jednak zwraca się do koncepcji i technik, które pochodzą ze Wschodu i które nie dają się pogodzić, mimo pewnych pozorów, z autentyczną modlitwą chrześcijańską. Jest ona zawsze doświadczeniem dramatycznym, ponieważ jest stosunkiem osób do Boga Trójjedynego, do Boga Osób. Tymczasem współczesna myśl zachodnia i wiele religijności wschodnich proponują człowieka jako kres ostateczny, jako Boga dla siebie samego. Wiele modlitw, które pochodzą ze Wschodu, pozwala człowiekowi opanować siebie samego, ale bez przekroczenia siebie: niejako usiłowanie [bycia jak bogowie]. To ostatnie jest doświadczeniem, do którego dąży hinduizm. Islam natomiast, akcentując silnie i jednostronnie jedność Boga, jego transcendencję, jego absolutną wolność bez styczności z człowiekiem, zabrania temu ostatniemu wejść w relację z Nim. W gruncie rzeczy odkrywa się, że autentyczna relacja człowiek-Bóg w modlitwie jest możliwa tylko wtedy, gdy Bóg jest Trójcą, gdy więc istnieje relacja już w nim samym, w jego wnętrzu".

Oto więc niektóre fragmenty, jakie znalazłem studiując notatnik i które postarałem się przepisać nie sprzeniewierzając się myśli tego starego, surowego i zarazem serdecznego księdza, z pojawiającym się często na jego twarzy uśmiechem, który rozświetla oczy łagodnym światłem. Mówiliśmy o jego Wspólnocie, którą pragnie nazywać "Wspólnotą dzieci Bożych" nie z pychy, lecz przeciwnie, z pokory: należenie do niej nie jest niczym innym jak uznawaniem się za członków Kościoła.

-- Co robicie w tej Wspólnocie? -- zapytałem trochę naiwnie. Odpowiedź don Barsottiego była dokładna i szybka:

-- Głównym zadaniem jest osobiste uświęcenie: stąd, i tylko stąd może wypływać zaangażowanie w apostolacie lub w pracy społecznej. W perspektywie chrześcijańskiej nie tworzy się wspólnoty dla jakiegoś celu dobrego, ale zewnętrznego: przede wszystkim współdziała się razem w staraniu o uszlachetnianie, z większą skutecznością, samych siebie. "Dzieła" przychodzą potem, w sposób nieuchronny i naturalny. Jeżeli drzewo jest dobre, z pewnością wyda dobre owoce. Ale biada, jeżeli się zapomni (jak to się dzisiaj często zdarza) dać to pierwszeństwo drzewu, to znaczy nam. Pierwsze więc miejsce dla cnót boskich (wiara, nadzieja, miłość), dla kontemplacji, dla modlitwy. I to można, to powinno się czynić w każdej sytuacji społecznej, małżonkowie i bezżenni, zakonnicy i pracujący zawodowo, gospodynie domowe i robotnicy.

-- A jaka jest księdza rola, Ojcze?

-- Najbardziej dyskretna, jak to tylko możliwe, kierownictwo duchowe staranne i ciągłe, ale które nie blokuje życia Wspólnoty klerykalną autokracją.

Spogląda na mnie uśmiechając się ponownie:

-- Czy pan, jako świecki, nie jest przekonany, że wszyscy świeccy powinni być trochę antyklerykałami? Musicie bronić waszej autonomii, tak jak my musimy spełniać naszą rolę. W Kościele każdy ma swoje miejsce: dom Boga Ewangelii jest tak bogaty, ponieważ jest w nim bardzo wiele miejsc, wszystkie są różne i wszystkie są sobie wzajemnie potrzebne, jedno drugiemu.

 

 

P O P R Z E D N I N A S T Ę P N Y
Pisarz i Pismo Święte W poszukiwaniu utraconej jedności

początek strony
(c) 1996-1998 Mateusz