Ludzie
"Louis Armstrong"
W dzielnicy murzyńskiej Nowego Orleanu w starym baraku mieszka Murzynka z synkiem. Ojciec, Murzyn olbrzymiego wzrostu, w dzień pracuje w fabryce terpentyny, nocami awanturuje się w okolicznych knajpach, wreszcie odchodzi z domu. Matka ciężko pracuje po domach. Chłopiec lubi patrzeć na pijackie gęby Murzynów, a gdy zaczyna się bójka, chowa się pod stół i oczy błyskają mu z ciekawości - kto mocniejszy. Kiedy mama chce wyciągnąć chłopca spod stołu, Louis błaga: mamo, jeszcze trochę, muszę zobaczyć, kto zwycięży.

Jednak najciekawsze dla chłopca są uliczne orkiestry. Murzyni mają muzyczną fantazję i niesamowite wyczucie rytmu. Wystarczy więc trąbka, klarnet, bębenek, temat pieśni niewolników czy wojskowego marsza, a już leci klekot, czyli jazz. Na każdym pogrzebie Murzyna trąbki łkają, tamtamy wstrząsają rytmem odwieczną modlitwę: "Pewnego dnia przyjdę do Twego domu, mój Boże! Powrót z pogrzebu jest już w rytmach radosnych i coraz szybszych, bo wszyscy spieszą do beczułki piwa przy domu zmarłego.

Najlepszym z trębaczy w Nowym Orleanie jest Joe Oliver, który często ociera pot z czoła, a wtedy trąbkę może potrzymać Louis. Miał 12 lat a był już gałganiarzem, węglarzem, gazeciarzem, śmietnikową hieną.

W noworoczną noc wszyscy w Nowym Orleanie śpiewają, grają, tańczą, zbierają pieniądze, ale znakiem dorosłości jest mieć pistolet i strzelać na wiwat. Znalazłem w kufrze kaliber 38. Załadowałem, strzeliłem kilka razy. Dosięgła mnie ręka białego policjanta... Niech mi pan tylko nie odbiera rewolweru, niech mi pan daruje, już nie będę strzelał... Odwiózł mnie do przytułku dla opuszczonych dzieci... Przez cztery dni nic nie jadłem. Tęskniłem za mamą... Przyszedł ojciec Devis i zapytał: Chcesz grać na trąbce? Dostałem trąbkę. Grałem pobudkę i na dobranoc - "Domu, miły mój domu". Dzieciaki zasypiały ze łzami w oczach.

Gdy Louis miał 17 lat otrzymał od Joe Olivera na własność trąbkę i angaż do lokalu na każdy wieczór, za 15 centów. Pieniądze oddaje mamie. Pod koniec miesiąca dostaje już dolara i 25 centów, za co kupuje siostrze pierwsze futerko. Zmarła matka. Dobry Joe Oliver wyjeżdża do Chicago i chce Louisa wziąć ze sobą, ale ten nie chce. "Stamtąd się wraca tylko w bydlęcych wagonach". Zaangażował się na wycieczkowy statek w górę i w dół Missisipi. Grał z nim biały człowiek z Teksasu. "Ty jesteś brudny Negr, a ja przeklęty biały, ale dusze mamy obaj jednakowe! Zagrajmy to".

Jednak Oliver z Chicago "nalegał i uległem". Na afiszach było już nazwisko: LOUIS ARMSTRONG - najwspanialsza trąbka świata. "Stać mnie było na cztery koncerty na dobę, a jeszcze te solówki i bisy. Pomogła mi bardzo pianistka Lil Hardin. Potrafiłem już zagrać na trąbce więcej niż 300 tonów, ale nie znałem nut. Nauczyła mnie wiele. Zakochałem się i ożeniłem. Byłem już bogaty, ale ona była wykształcona. Rozwiodłem się potem jeszcze dwa razy. Pod tym względem jestem wielkim grzesznikiem".

Przychodzą oferty z całego świata. Płyty Louisa rozchodzą się w milionowych nakładach. Występuje w Europie, przyjmuje go papież Pius XII, królowie, głowy państw, wielkie organizacje i koncerny. Bogaty już trębacz nie miał głowy do interesów. Posyłał pieniądze do Nowego Orleanu, rozdawał sierocińcom, pijakom i kto chciał otrzymywał. W 1970 r. majątek Armstronga wynosił 5 mln. dolarów.

"Gdy miałem 70 lat, nie miałem już siły grać całych koncertów. Ratowałem się śpiewem. Bolał mnie przy każdym graniu odcisk na górnej wardze. Gdy ból już stawał się płaczem, zaczynałem chrapliwym głosem, i szorstkim jak papier ścierny, śpiewać: "Hello, Dolly". Wtedy wszędzie tak samo - w Oslo, w Paryżu, w Budapeszcie czy w Orleanie zrywał się krzyk: Yeeeaaah!!!... Bawcie się, ja odpocznę!"

A oto fragment wywiadu Armstronga dla "Il Giorno" (1960 r.)

Wypowiedź tę zanotował Carlo Mazarella: "Wiesz, Carlo, od dawna chciałem Ci to powiedzieć, bo dawno Cię obserwuję. Dzisiaj też. Nie głoszę Ci kazania... Mówisz, że kochasz jazz, poświęciłeś mu wiele lat swojego życia. Twój dom jest pełen moich płyt i starej muzyki Nowego Orleanu. Ty nigdy nie zrozumiesz jazzu, bo Ty nie wierzysz w Boga!

A czym są spirituals, blues i cała reszta, jeśli nie naszym hymnem, naszym uwielbieniem dla Boga? Myślisz, że Murzyni wytrzymaliby na plantacjach bez Boga, bez wiary, bez nadziei w Nim? Wszyscy popełnilibyśmy samobójstwo. To tym jest jazz".

Już za życia Louisa ten gatunek muzyki rozwinął się, udoskonalił, zeuropeizował. Stary Armstrong mówił dalej do swego rozmówcy: "Jedną rzecz, zauważ, która różni stary jazz od nowego. Jest to idea śmierci. Na pogrzebach gramy stary jazz, bo jest w nim akceptacja życia i śmierci. W jazzie, który uprawiają młodzi, jest bunt przeciwko śmierci. Ludzie miotają się, wiją, jakby chcieli wymknąć się śmierci. To jest lęk przed śmiercią, trwoga przed śmiercią".

Lekarze ostrzegali - mistrzu, trzeba zwolnić! Mistrz szedł w żywioł, który go porywał i unosił, i wyrzucał na brzeg. "Zabierzcie mi wszystko. Zostawcie mi tylko żonę i trąbkę"...

W 1970 roku mistrz przeszedł pierwszy zawał. Podleczono go, wrócił do domu i znów do trąbki. "Gdy nie usłyszycie już dźwięków mojej trąbki, to znaczy ... przygotowuję się do "przejścia za Jordan"... Odchudzam się, abyście niosąc Satchmo (przydomek Louisa), nie zmęczyli się zbytnio. Ale poważnie... Proszę Was, na pogrzebie zagrajcie mi kawałeczek jazzu, np. "New Orlean Function"...

Ludzie, zostawcie mi trochę spokoju. Już nie mam dla Was czasu. Muszę się przygotować, bo poznałem największego specjalistę od trąbki, Archanioła Gabryela. Wykonam z Nim w duecie- "When It's Thime Sleepy Down South".

Pogrzeb odbył się w małej kapliczce dzielnicy, w której mieszkał. Uroczystość tę transmitowało 16 krajów Europy. Peggy Lee śpiewała "Our Father" - "Ojcze Nasz". Zaś niewidomy śpiewak, Al. Hibber, śpiewał - "Nikt nie zna trosk, które przeżyłem". Dzieciaki murzyńskie niosły transparent - "Wszyscy Cię kochali Louis!". Pastor zakończył mowę słowami: "Zrób miejsce, Gabryelu, Louis przychodzi!".

Panie Louis, nie umiem jazzu, ale jeśli Ty swoim graniem wyznawałeś wiarę w Boga, to ja Cię nie dogonię, bo ja tak nie umiem, jak Ty, wierzyć. Jeśli grasz z Gabryelem w duecie, to Ty jesteś Wielki KTOŚ!

Ks. Tymoteusz "Niedziela" 31/97


początek strony
© 1996-1997 Mateusz