Medal Świętego Jerzego
Lepmy figurki z gliny

Paweł Misior

 

 

Bywa poetą. Do napisania wiersza potrzebuje chandry i trochę wolnego czasu. Dawniej starczało i chandry, i czasu.

Debiutował w "Tygodniku Powszechnym" w roku 1977. Najwięcej wierszy pisał w wojsku (którego nie cierpiał), w seminarium (które nazbyt przypominało mu wojsko) i w czasie stanu wojennego (przeciwko któremu się buntował). A teraz?

-- Wierszy już praktycznie nie pisuję. Chandra mnie czasem męczy, ale brakuje mi czasu i sił -- wyznaje.

Jest za to skrybą. Pisze prośby -- o pieniądze. Pisze podziękowania -- za pieniądze. Śle pozdrowienia, życzenia imieninowe i świąteczne do przyjaciół, a także życzenia "dyplomatyczne", które przydadzą się w dalszym gromadzeniu -- pieniędzy. Po tych kurtuazyjnych życzeniach wysyła przecież apele -- o pieniądze.

Stanisław Handzlik, kiedyś przywódca strajku w Hucie im. Lenina, dziś przewodniczący Rady Miasta Krakowa: -- Ksiądz Tadeusz Zaleski to jest proszący ksiądz. Prosi zarówno pisemnie, jak i ustnie. Gdy się go spotka, to już po chwili grzecznościowej rozmowy wyłania się problem pieniędzy. Oczywiście, nikt mu tego nie ma za złe. Ksiądz Tadeusz zawsze prosi dla potrzebujących, dla tych swoich muminków.

I.

Seamus Heaney napisał, że człowieka kształtują przede wszystkim jego korzenie i jego lektury. Według tej zasady ksiądz Zaleski powinien był zostać historykiem-antykomunistą.

Urodził się w 1956 roku. Wychował się w Krakowie, na "Manhattanie". Tak nazywano mieszkania w kamienicy przy ulicy Bitwy pod Lenino (po 1989 r. ulica Zyblikiewicza). Matka: Teresa z domu Isakowicz, polonistka z ormiańską krwią w żyłach; brat jej pradziadka, Izaak Mikołaj Isakowicz, był pod koniec XIX w. ormiańskim arcybiskupem Lwowa. Ojciec: Jan, urodzony w Monasterzyskach koło Buczacza, wygnany z rodzinnej ziemi, przeciwnik komunizmu, językoznawca, docent w Wyższej Szkole Pedagogicznej.

Po ormiańskich dziadkach nabył czarne jak sadza włosy (biorą go za Araba, Żyda lub "ruska" z Kaukazu). Dzieciństwo miał pogodne. Matka księdza opowiada jak pewnego razu mały Tadzio przeszedł przez oszklone drzwi. Albo jak siedział na zewnętrznym parapecie okna, na czwartym piętrze. I jak opiekował się "aśkodanami", czyli młodszymi siostrami-bliźniaczkami Joanną i Danutą.

Dorastał. W domu słuchało się Radia Wolna Europa. Ojciec wspominał "kresy" i podtykał lektury o rodzinnej ziemi. Wykładał też synowi prawdziwą, jak zawsze podkreślał, historię Polski.

Mama wspomina: -- Tadzik znajdował się pod wielkim wpływem taty.

Był zapalonym miłośnikiem historii. Tato chciał go posłać na studia historyczne UJ. Tadeusz, recytujący na wyrywki poczet hetmanów polskich XVI i XVII wieku, rozważał ten wybór. Do czasu.

Mówi: -- Znajdowałem się pod wielkim wpływem ruchu oazowego księdza Blachnickiego. A także pod urokiem mojej ciotki, siostry zakonnej Miriam, która pracowała w Laskach. W trzeciej klasie liceum zacząłem rozmyślać o seminarium.

Ojciec najpierw trzasnął drzwiami po ostrej rozmowie, lecz wkrótce zaakceptował decyzję Tadzika. Gdy umierał, w 1981 r., syn udzielał mu komunii i namaszczenia; Jan Zaleski zaprosił całą rodzinę na tę ostatnią, synowską posługę. Był dumny.

W końcu Tadeusz niewiele odbiegł przecież od ojcowskich planów: został i antykomunistą, i pasjonatem historii. Tyle, że także księdzem.

II.

Uparty był zawsze. Historię jego buntów trzeba by zacząć banalnie: już od najmłodszych lat... Potem przyszedł czas dorosłych kontestacji. W 1975 roku zabrali go z seminarium do wojska, do jednostki w Brzegu Opolskim. Tkwił tam najdłużej z wszystkich kleryków: 2 lata i 56 dni. Te dodatkowe 56 dni odsiedział wcześniej w areszcie, m.in. za... oglądanie własnych paznokci w trakcie obowiązkowego seansu dziennika telewizyjnego.

Mama: -- Baliśmy się o niego. Kiedyś pojechałam do niego i jeden oficer powiedział mi: "Jeżeli syn się nie uspokoi, to nie wyjdzie od nas żywy".

Ksiądz Tadeusz: -- W Brzegu Opolskim dokonała się prawdziwa selekcja. To był sprawdzian dla mojego powołania.

Z wojska wrócił zbuntowany na wszystkich frontach. Chciał walczyć z ustrojem -- a także z porządkami w seminarium. Wybrany na przedstawiciela kleryków, chciał zakładać samorząd. Za to został usunięty na rok z seminarium i zesłany do parafi w Chrzanowie.

Wspomina: -- Zrozumiałem, że w Kościele nie ma demokracji. Dziś myślę, że tak musi być. Pewnie dlatego Kościół przetrwał dwa tysiące lat.

Swój bunt skanalizował w polityce. Już pod koniec lat 70., będąc równocześnie klerykiem, współredagował podziemne pismo "Krzyż Nowohucki". Kolportował też bibułę, działał w Studenckim Komitecie Solidarności. W roku 1980 przyłączył się do "Solidarności". Wspomagał jej działaczy w stanie wojennym.

Wyświęcony na księdza w roku 1983, przemycał w kazaniach treści politycznie. Ciągle zaangażowany, zawsze blisko księdza Edwarda Jancarza i jego mistrzejowickiego Duszpasterstwa Ludzi Pracy. Ukrywał bibułę, sprzęt, a nawet ludzi.

Stanisław Handzlik: -- Poznaliśmy się gdzieś na początku lat 80. Ksiądz Tadeusz łatwo nawiązywał kontakty. Zawsze bojowy, ale też pełen ciepła.

W krakowskiej Kurii zamierzano wykorzystać jego ormiańskie korzenie i wysłać na studia drugiego rytu -- ormiańskiego -- do Rzymu. Jakie były powody tego pomysłu?

Ksiądz Tadeusz: -- Nie ma co ukrywać: stałem się dla przełożonych trochę "trefny". Szukano raczej kompromisowych rozwiązań, a ja niezbyt się wtedy nadawałem do kompromisów. Decyzję przyjąłem z niechęcią.

Jednak nie wyjechał do Rzymu: trzykrotnie odmówiono mu wydania paszportu. Więc dalej wspierał podziemie. No i doigrał się. W Wielką Sobotę 1985 roku zamaskowani ubecy dopadli go w piwnicy Zaleskich na Zyblikiewicza. Ogłuszyli, torturowali, a na piersi wypalili papierosami znak "V". Wreszcie nieprzytomnego podpalili. Zdaje się, że miał zginąć. Ale cudem ocknął się i doczołgał pod drzwi mieszkania mamy.

Mama: -- Wyglądał strasznie, cały poparzony, zmaltretowany.

Było to wówczas głośne wydarzenie. Podziemie grzmiało. Rzecznik rządu Jerzy Urban szydził, że chory na padaczkę ksiądz przewrócił się i poparzył świeczką.

Ksiądz Tadeusz: -- Ciągali mnie do prokuratury. Nerwy straciłem na tym pozorowanym śledztwie.

Zaopiekowała się nim Kuria: "schowano" go przy klasztorze sióstr Miłosierdzia Bożego. Miał "przeczekać". Znaleźli go i tam: 4 grudnia 1985 r., około północy, do jego pokoju wdarli się ubecy, przebrani w fartuchy pracowników pogotowia ratunkowego. Zakneblowali go, związali, znowu torturowali. Nieoczekiwanie spłoszeni, uciekli. Skrępowany Tadeusz długo czołgał się pod bramę śpiących zakonnic, jeszcze dłużej się dobijał. Przemarzł.

Ale męczennikiem nie został. To dobrze, bo dzięki temu mógł zapisać się w historii wsi Radwanowice, gdzie założył schronisko dla niepełnosprawnych i Fundację im. Brata Alberta.

III.

Dusza księdza Tadeusza ma dwie komnaty. W tej drugiej nie ma ani działacza, ani buntownika. Mieszka tam pulchny i sympatyczny brodacz. Słuchacz Cohena i Grechuty (żartuje, że gdyby potrafił lepiej śpiewać, to wystąpiłby w telewizyjnej "Szansie na sukces"). Czytelnik poezji księdza Twardowskiego i Ewy Lipskiej, zadumany nad widokiem ze wzgórza w Radwanowicach, skąd w jesienny dzień widać żółknącą na okolicznych wzgórzach ścianę liści.

W tej drugiej połowie duszy księdza Tadeusza narodził się pomysł pomocy upośledzonym umysłowo. Oglądał Laski, słyszał o Jeanie Vanier, francuskim założycielu ruchu "Wiara i Światło", widział w Warszawie wspólnoty muminków (czyli ludzi upośledzonych umysłowo).

Zaczął jeszcze w seminarium. W roku 1981, razem z matką upośledzonego Krzysia, założyli krakowską wspólnotę "Wiary i Światła". Msze odbywały się w rodzinnym mieszkaniu Zaleskich. Muminków przybywało. Ksiądz Tadeusz przyciągał też paszczaki, czyli wolontariuszy, opiekunów upośledzonych.

Marta Siewiera-Pięciak: -- Byłam paszczakiem. Tadeusz ma dar gromadzenia ludzi wokół siebie. Coś wymyśla, a potem przekazuje komuś pałeczkę, a sam rozgląda się za nowymi zadaniami. Zawsze widzi szerzej, ma spojrzenie jak minister.

Jakoś wtedy pojawił się problem: co będzie z upośledzonymi dzieciakami, gdy umrą ich rodzice? Ksiądz Zaleski znalazł odpowiedź: trzeba znaleźć dla nich dom. Poznał bratnią duszę: Stanisława Pruszyńskiego, krewnego pisarza Ksawerego. Pruszyński podpowiedział, że zna właścicielkę dworu pod Krakowem, która chce zapisać majątek na jakiś zbożny cel.

Pojechali i przekonali właścicielkę dworu. Pokonali liczną konkurencję do majątku: Stary Teatr, prywatnego biznesmena, ekologów i buddystów.

W 1987 roku powstaje Fundacja im. Brata Alberta, której Zofia Tetelowska przekazuje dwór, zabudowania gospodarcze i ziemię. We dworze lokuje się schronisko dla niepełnosprawnych.

IV.

Kiedy został budowniczym, zaczął korzystać ze znajomości opozycyjnych.

Stanisław Handzlik: -- Dałem księdzu Tadeuszowi kontakt z pewnym związkowcem z Norwegii, a on zamienił ten kontakt na okazały dom.

"Dom Norweski" w Radwanowicach wybudowano za pieniądze parafian z norweskiego Askvoll. Potem przyszła kolej na "Dom Śląski", wzniesiony za pieniądze Banku Śląskiego. Zaś warsztaty powstały za fundusze Banku Przemysłowo-Handlowego.

Dziś w schronisku mieszka 50 osób. To niepełnosprawni, zwykle z porażeniem mózgowym albo z zespołem Downa. Żyją w pięciu dziesięcioosobowych wspólnotach. Dziewczęta to "Migotki" i "Duszminki". Chłopcy: "Aleksiaki", "Dżordżoni" i "Milusińscy". Domy są czyste, a pokoje przytulne. Nie ma tu zapachu szpitala, jak w wielu ośrodkach państwowych. Wszyscy pracują. ("Często praca ich trzyma przy życiu" -- twierdzi ksiądz.) Na warsztatach malują, tkają, lepią dzbanki i figurki z gliny. Te wyroby sprzedaje się na aukcjach. Najlepiej "idą" prace Krzyśka, zwanego "Nikiforem", który ma prawdziwy talent.

Każdy muminek pełni jakąś dodatkową funkcję. Artek roznosi gazety. Jasio i Krzysiek są kościelnymi. Józek myje samochody; wymusza na gościach schroniska zezwolenie na umycie wozu ("Oj, lubie myć, lubie..."). Rysiek, zwany "Prezesem" mający najdłuższy staż we wspólnocie, ciągnie za sznury dzwonu. Przez wzgląd na jego zamiłowanie do dzwonienia zrezygnowano z instalowania elektrycznej sygnaturki.

Ksiądz Tadeusz (Papa Smerf): -- U nas musi być jak w wiosce smerfów. Każdy smerf musi coś fajnego robić.

We wsi muminki są lubiane. Sołectwo i fundacja razem ciągnęły wodę i kanalizację. Wspólnie budowano drogę i kaplicę, do której całe Radwanowice chodzą teraz na Msze. Ministrant-muminek nikomu nie przeszkadza.

Ksiądz Tadeusz (dyplomata): -- Nie wolno ludziom wmawiać, że są głupi, nie wolno ich prowokować. Gdy do mieszkańców podejść z szacunkiem, to wiele zrozumieją. Radwanowice przeżyły w wojnę pacyfikację. Dużo tu było sierot.

Utrzymanie schroniska to wysiłek finansowy. Pomaga miasto Kraków, pomaga gmina Zabierzów, pomagają prywatni sponsorzy. Ale i tak pieniędzy ciągle brakuje. Ksiądz więc nieustannie doprasza się, przekonuje.

Ksiądz Tadeusz (kwestarz): -- Teraz jest zły czas dla kwestowania. Wszyscy pomagają powodzianom i dla nas brakuje funduszy. Może chociaż urzędnicy państwowi poprawią się, bo w ostatnich latach dotkliwie odczułem powrót starych, komunistycznych kadr.

Ksiądz Tadeusz (ćwierć-Ormianin): -- To chyba moje ormiańskie korzenie pomagają. Ormianie mają przecież smykałkę do interesów.

Procentują dawne przyjaźnie. W latach 80. poznał przecież Wałęsę, Mazowieckiego, Olszewskiego i czołówkę opozycji krakowskiej.

Marta Siewiera-Pięciak: -- Ksiądz Tadeusz lubił mawiać, że najgorsze to nie mieć żadnych znajomości.

Ksiądz Tadeusz (przyjaciel do wzięcia): -- Faktycznie wykorzystuję różne układy. Muszę. Najtrwalsze są przyjaźnie z czasów "Solidarności". Dlatego obracam się zwykle w kręgu ludzi, którzy wyszli z solidarnościowego "worka". Dzisiejsze przyjaźnie są bardziej interesowne, trudniejsze.

Fundacja im. Brata Alberta ma obecnie kilkanaście filii w Polsce.

Ksiądz Tadeusz (prezes-wizjoner): -- Chcemy tu, w Radwanowicach, wybudować dom dla chorych leżących. Niektórzy podopieczni starzeją się, chorują, potrzebują wózków. Musimy budować. Teraz kwestujemy w tej sprawie.

Marta Siewiera-Pięciak: -- W kazaniach ksiądz mówił często o potrzebie budowania wspólnego domu: cegiełka do cegiełki. Udało mu się. Wybudował wiele prawdziwych domów. I jeszcze wiele wybuduje.

V.

W tamtym, bogatym w wydarzenia roku 1985 ksiądz Zaleski stał się "człowiekiem uważającym": starał się chodzić zawsze w towarzystwie, zrezygnował z samotnych, wieczornych eskapad. Od Małopolskiego Komitetu Praworządności otrzymał w prezencie owczarka niemieckiego, którego nazwał Grand. Dziś w Radwanowicach jest już następca: Grand Drugi.

Wilka ciągnęło do lasu. Wiosną 1988 ksiądz Tadeusz trafił więc na strajk do Huty im. Lenina. Kiedy do Huty weszła milicja i zaczęła się pacyfikacja, wyskoczył z pokoju na pierwszym piętrze, gdzie spał, a następnie wdrapał się na suwnicę (hutniczy dźwig). Zszedł dopiero po długich pertraktacjach z zomowcami.

Stanisław Handzlik: -- Był zawsze bardzo odważny. Żaden opowiadacz, tylko człowiek czynu. Wspaniały pocieszyciel strajkujących robotników.

Doczekał wolności. Martwił się podziałami w "Solidarności". Starał się stanąć politycznie gdzieś pośrodku, ale i tak mówiono o nim: "udecki ksiądz".

Dziś jest lepiej. Tylko musi uważać na polityków, którzy chcą nim zagrać w wyborach, jak kartą.

Ksiądz Tadeusz (joker): -- Jeden polityk z PSL obiecał mi załatwić dotację pod warunkiem, że zgodzę się, aby on wystąpił w artykule w "Zielonym Sztandarze" jako dobroczyńca Radwanowic. Oczywiście nie zgodziłem się.

VI.

Tutaj, na wzgórzu w Radwanowicach -- skąd na południu widać Babią Górę i Kraków, a na północy lasy dawnej "Kongresówki" -- przed rokiem 1914 przebiegała granica zaborów. Tu kończyła się Galicja, a dworek Zofii Tetelowskiej był pierwotnie austriacką strażnicą celną. Dziś też jest tutaj "strażnica": Radwanowice wyciskają od gości "myto", czyli obietnicę pomocy.

Ksiądz Tadeusz: -- Wytłumaczyłem sobie, że kwestowanie jest również pracą duszpasterską. Ale czasami mam dosyć tego wiecznego dopraszania się. Wielu mnie spławia. Wielu denerwuje moja koloratka. Bywam tak zmęczony, że ulgę przynosi jakiś krótki wyjazd. Śmiali się ze mnie, że pojechałem z konwojami do Bośni i do Czeczenii. A ja się cieszyłem, że mam wolną chwilę, że oderwałem się od tego nieustannego kwestowania.

Nie lubi kombatanctwa. Nie lubi też pytań "Dlaczego ksiądz to robi?" i reklamy. Choć stara się reklamować: popularność jego osoby otworzy różne drzwi, gdy przyjdzie prosić o pieniądze.

Zmienił się. Nie jest już księdzem-buntownikiem. Dziękuje kardynałowi Franciszkowi Macharskiemu za opiekę i wsparcie. Jest bardziej ułożony, wyważony w sądach. Stał się dyplomatą.

Ostatni tomik poezji wydał w 1994 roku. Jeden z wierszy kończy się słowami:

W imię przyjaźni co ponoć ginie
pomódl się za Judymem
lepiąc figurki z gliny.

 

 

 


początek strony
(c) 1996-1997 Mateusz