Ludzie
"Ksiądz Kazimierz Orzechowski"
Reportaż ten powstał w Redakcji Reportaży Programu I Polskiego Radia S.A. drukowany był przez Gazetę Wyborczą.

Irena Piłatowska

BO TY JESTEŚ ZE MNĄ

Ksiądz Kazimierz Orzechowski: -Do seminarium nie chciano mnie przyjąć. Bano się, że skoro jestem aktorem, to pewnie za dwa miesiące wylecę i będzie z tego tylko skandal. Na szczęście prymas Wyszyński się zgodził. Mam taki ulubiony psalm. XXIII Dawidowy:

Bóg jest moim pasterzem: nie brak mi niczego;

(...) Chociaż bym chodził ciemną doliną,

zła się nie ulęknę, bo Ty jesteś ze mną.

Ksiądz Kazimierz Orzechowski pokazuje srebrny pierścień, który czasem nosi na palcu.

- I na nim są po hebrajsku pierwsze słowa tego psalmu.

Gallów powinowaty

- W mojej rodzinie był Iwo Gall, to wielka postać związana z Redutą Osterwy. A ja jestem Gallów powinowaty. To było zaraz po wojnie. Ile ja wtedy miałem lat? Szesnaście. Poszedłem do Iwa w Krakowie, na Warszawską, i zaraziłem się teatrem. Chciałem w nim zostać. W "Studium o Hamlecie" Wyspiański mówi o aktorach: "To nie są błazny, chociaż błaznów miano, oklaskiem darząc, w oczy im rzucano, lecz ludzie, których na to powołano, by biorąc na się maskę i udanie, głosili prawdy wiecznej przykazanie. Na co stać kogo - tajemnic tych sięga. Wieczna w tym groza, siła i potęga." - I to jest Reduta, to jest Iwo Gall. I my - pochodzący w jakiś sposób z Reduty, czy gallowcy - tym żyjemy.

Magdalena XX wieku - Edith Piaf

- Nigdy nie wolno wpadać w rozpacz, zniechęcenie. Zawsze spes contra spem, czyli miej nadzieję wbrew wszelkiej nadziei. Sursum corda - w górę serca. Zawsze jest nadzieja, Piaf to nieustannie podkreślała. Wspominam ją, bo to jest moja miłość. Mam nawet jej zdjęcie. Ona mówiła, że kiedy wszystko już się wali, zawsze jest jakaś szczelina, przez którą szczęście wślizgnie się jeszcze raz. Edith Piaf - ta nadzieja.

- Kiedyś widziałem z nią wywiad w telewizji. Ostatni, którego udzieliła przed śmiercią. Ta rozmowa mną zawładnęła. Na zakończenie dziennikarz zapytał: "Czy pani nie zwątpiła w Boga po tylu nieszczęściach, które na panią zesłał?". A ona złożyła ręce, podniosła oczy i powiedziała: "Bóg nieszczęść nie zsyła. Przecież to jest Miłość. Ale jeżeli pan to wszystko nazwał nieszczęściem, co Bóg na mnie zesłał, to powiem panu, że to jest moje największe bogactwo, jakie Bóg mi dał. I tylko to zabiorę ze sobą do nieba".

Takie rzeczy mogą powiedzieć wielcy mistycy. A to mówi Edith Piaf - ta osławiona Magdalena XX wieku. Więc jak jej nie pokochać?! I właśnie w sobie też znalazłem to ukochanie do nadziei. Może zostanie taki ślad mojej miłości do niej.

U boku Niny Andrycz

- To - ksiądz Orzechowski pokazuje zdjęcie ze swojego albumu - z "Opowieści zimowej" Szekspira w reżyserii Iwo Galla, jedna z moich pierwszych sztuk. Grałem wtedy księcia Floryzela. Był rok 1946.

- A to - pokazuje następną fotografię - ja jako paź królowej w "Marii Stuart" razem z Niną Andrycz, królową. Wiele lat występowałem w tej roli, właściwie do końca pracy w teatrze, u boku Niny, cudownej, mojej wielkiej przyjaźni. W piątym akcie tej sztuki ona mówiła: - Paziu, dziecko moje - a ja umierałem przy niej. Bardzo lubiłem tę rolę.

A to jest też paź - w "Don Carlosie".

Reporterka: - Patrzę na te zdjęcia i widzę superprzystojnego, młodego mężczyznę, w którym na pewno musiały się kochać kobiety.

- Tak, byłem bardzo kochany. Miałem też swoje miłości. Wielkie, piękne, szlachetne.

- A to zdjęcie ze święceń.

Ksiądz Orzechowski pokazuje kolejną fotografię: - Tu Kraków, 1968 rok, moja msza prymicyjna. Jest kardynał Wojtyła, moja ukochana matka i aktorzy.

Reporterka przypatruje się fotografii: - Tak, to już ksiądz. Dla tego księdza dziewczyny musiały tracić głowę. Taki mężczyzna jako ksiądz to jednak pewien rodzaj okrucieństwa.

- Ależ nie, Pan Bóg też potrzebuje ładnych ludzi. Z ambony we mnie leci jakiś palec.

Reporterka: - Czy nie miał ksiądz wtedy, przecież bardzo młody mężczyzna, takich dylematów: z jednej strony serce ciągnie do kapłaństwa, a z drugiej - jest życie, które wiele obiecywało. I kariera aktorska, i miłości, i spełnienia. Takie właśnie, między kobietą a mężczyzną.

Ksiądz - Długo, bo ponad 15 lat, byłem aktorem. To był akurat czas, gdy miałem cztery role: w "Marii Stuart" Słowackiego piękną rolę pazia, w "Don Carlosie" Schillera też byłem paziem, w próbach już się zaczynała "Kandyda" Shawa, miałem grać Marchbanksa, i jeszcze jedna, oczekiwana rola Fortunia w "Świeczniku" Musseta. Nadszedł 21 czerwca 1959 roku. O piątej po południu przyszedłem do warszawskiego kościoła Sióstr Wizytek. Na ambonie jakiś ksiądz mówił o jakimś świętym. Nie wiedziałem jeszcze wtedy, że ten święty złożył koronę swego życia, żeby pójść za Chrystusem. Nagle patrzę, jak z ambony we mnie leci jakiś palec. Jakaś ręka strzela prosto we mnie: "I ty też!". Ja to "ty też tak zrobisz" wziąłem dosłownie, do siebie. Dalej słucham kazania w oszołomieniu i wzrok mój idzie na lewą stronę. Tam jest ołtarz z obrazem świętego Alojzego Gonzagi - to o nim ksiądz mówił. Ale jakby adresował to do mnie. To był może taki zewnętrzny impuls, ale dla mnie - było wielkie wstrząśnięcie. Pomyślałem sobie: odejdę ze sceny. Pójdę za Chrystusem, tak jak w Ewangelii. I wiesz, to wtedy stało się od razu. Już wiedziałem, że tak będzie. Prymas się zgodził. Do seminarium jednak nie chciano mnie przyjąć. Bano się, że skoro jestem aktorem, to pewnie za dwa miesiące wylecę i będzie z tego tylko skandal. Na szczęście prymas Wyszyński się zgodził. Wysłał mnie do Seminarium Duchownego w Gnieźnie. Powiedział mi: "Przyjrzyj się temu, zobacz. Nie będzie ci odpowiadać, to wycofasz się, ale nie będzie tyle hałasu, jak tu, pod bokiem". I dlatego dwa lata byłem w Gnieźnie, potem cztery lata w Metropolitalnym Seminarium w Warszawie i wreszcie 9 czerwca 1968 roku - święcenia kapłańskie.

Ksiądz: -Żadnego problemu ani z powołaniem, ani z jego pewnością, ani z jakimiś trudnościami. To jest tylko sprawa łaski. Nie ma innego wyjaśnienia. Jest rzeczą nienaturalną, nieludzką, bo niemożliwą po ludzku, oderwać eros, seks, miłość, wysublimować, każde z osobna uczynić bogatsze, rozdzielone już teraz na wiele osób. Po ludzku to się nie da. Tu musi wkroczyć jakiś cud. Takich księży i zakonnic jest mnóstwo. Rezygnują z macierzyństwa, z ojcostwa, z miłości, bo dotknęło ich coś, co ich przeobraziło, wzmocniło. My to nazywamy łaską. To jest coś wyjątkowego. Może dlatego łatwiej to wszystko znieść.

W moim przypadku były to także modlitwy matki. Ona tak bardzo chciała, żeby dziecko, które się narodzi, mogło być poświęcone Bogu i Pan w swojej chwili po nie sięgnął.

Zawsze w głównej roli

- Moi koledzy kiedyś powiedzieli: "Ten to sobie życie ślicznie ułożył. On ma lepiej niż my na scenie, bo: ma kościół - dekoracja jak do najpiękniejszych oper; kostium - cudowne jakieś ornaty; muzyka, chóry, śpiewy i tłum ludzi. A na dodatek stoi na ambonie pół godziny i mówi. Wszyscy muszą go słuchać".

Reporterka: - Zawsze główna rola.

- No, tak... A czy żal mi było teatru? Czułem, że dalej z nim będę związany, bo chciałem być księdzem dla teatru, dla moich kolegów, przyjaciół. Teraz kocham teatr w inny sposób. Rok po święceniach kardynał Wyszyński uczynił mnie duszpasterzem aktorów. A od dziesięciu lat jestem kapelanem w Domu Aktora w Skolimowie. Wspólne msze, choroby, pogrzeby i cierpienia. Spowiedzi u mnie. Gdy byłem po operacji nowotworu i jeszcze dwa lata ciężko chorowałem, leżałem w łóżku, aktorzy przychodzili do mnie. I pewien kolega, aktor, ofiarował mi dwie książki z wydrukowaną dedykacją za spowiedź, która odbyła się w moim pokoju w czasie tej choroby. I właśnie ów pan, ten który wyrządził mi największą krzywdę w życiu, mnie i mojej matce, kiedyś przyszedł i pyta: "Czy mnie wyspowiadasz?". A ja wtedy odpowiedziałem: "Zostałem kapłanem tylko dla jednej osoby - dla ciebie". Warto więc było tę sutannę ubrać i święcenia przyjąć.

"Stracona noc" i "Panny z Wilka" Ksiądz Orzechowski przewraca kolejną kartkę albumu: - Zdjęcie z filmu Lenartowicza "Spotkania". To były trzy nowele. Ja grałem w jednej z nich, w "Straconej nocy". Nakręciliśmy wtedy pierwszy film po wojnie według noweli Jarosława Iwaszkiewicza. Zagrałem tam główną rolę - Janka, u boku Wieńczysława Glińskiego, Emila Karewicza i Ewy Modelskiej. Od tego momentu minęły lata. Ja już jestem księdzem. Pewnego dnia przychodzi do mnie żona Iwaszkiewicza i mówi: "Kaziu, mąż cię prosi. Przyjdź go wyspowiadać, jest w szpitalu, umiera". Przychodzę do niego i mówię mu: "Jakie to dziwne. Gdy byłem aktorem, zagrałem w pana pierwszym filmie, a teraz jako ksiądz również gram, ale już - w ostatnim. Dostałem rolę księdza w "Pannach z Wilka".

I opowiadam, jaka przygoda łączy się z tym filmem Wajdy.

Podstęp

- Będąc kapelanem w Skolimowie zawsze czekałem, zupełnie jak Gloria Swanson z "Bulwaru Zachodzącego Słońca", na jakiś cudowny telefon z wytwórni. Marzyłem, że kiedyś mnie tam zaproszą. Aż tu któregoś dnia słyszę: "Kaziu! Film dzwoni do ciebie". Jezus Maria! Lecę szybko. Ktoś w słuchawce mówi: "Proszę księdza, mamy taką prośbę... Właściwie to pan Wajda o to prosi. Robimy właśnie "Panny z Wilka" Iwaszkiewicza w świetnej obsadzie. Czy ksiądz nie mógłby nam pomóc przy filmie?". Myślę sobie: Matko Boska, 40 lat czekam na ten moment, więc mówię: "Naturalnie, tylko zdobędę zezwolenie (wtedy jeszcze prymasa Wyszyńskiego). I tak się stało, z jego błogosławieństwem szykuję się do filmu. I czekam. Wreszcie jest telefon: "Prosimy, żeby ksiądz był łaskaw... przywieźć kropidło i do kropidła to srebrne naczynie z wodą święconą". Boże, to taka ma być moja rola! To ma być mój powrót do filmu... Ale nic, biorę tę kropielnicę, kropidło i jadę. Zimno było. Ekipa kręci scenę na cmentarzu, a pan Andrzej mówi: "Kaziu, rzeczywiście jest nam potrzebna woda święcona i kropidło, ale to był tylko podstęp. Chodzi o ciebie. Zagraj księdza w scenie pogrzebu". Tak też się stało. No i wróciłem do Skolimowa.

Klamrą zamknięta część życia

- Po paru dniach telefon, znów z filmu. Pan Andrzej mówi mi, że dopisał jeszcze jedną scenę i ja będę w niej grał. Tekst przyślą mi pocztą. Jakiż ja byłem szczęśliwy. Znów zagram księdza, i to u Iwaszkiewicza. Nauczyłem się tekstu, była tego cała stronica. A rolę obmyśliłem tak: lecę przez korytarz, spojrzę w okno, potem spojrzę na portret, później zauważę Olbrychskiego, schylę się przed nim, obejmę, powiem: nie płacz itd. Wszystko sobie w głowie ładnie poukładałem. Przychodzę na plan, to było w Res Sacra Miser na Krakowskim Przedmieściu, a Wajda mówi: Poczekaj, właśnie kończymy scenę ze Stępniakówną. Patrzę, a tu Stępniakówna w roli zakonnicy biegnie przez korytarz i robi to, co ja wymyśliłem. Myślę sobie: Matko Boska, zabrali mi całą rolę! Znowu nic z tego. Ale się pocieszam, bo każą mi czekać. Więc pomyślałem, że widocznie Wajda ma jakiś wizjonerski pomysł i ta scena będzie dwa razy: najpierw zakonnica, potem ksiądz, czyli ja.

Było już południe, kiedy skończyli kręcić.

- Pan Andrzej pyta: - No co, umiesz tekst?

- Tak, nauczyłem się.

- Powtórz.

- Więc zaczynam, on przerywa: - Co ty mówisz?

- To, com dostał.

- Nie ten tekst, pomylili się. Zupełnie co innego ci przysłali. Tyś wiersz miał dostać.

- Jaki wiersz? - pytam.

- W nocy Iwaszkiewicz napisał wiersz do filmu, żebyś go powiedział w tej scenie.

- Zbladłem, byłem przerażony. On mówi: "Kaziu, masz pół godziny na nauczenie się tekstu".

Struchlałem. To była stronica maszynopisu. I to wiersz. Jak go opracować, wbić w łeb?! Wtedy Daniel Olbrychski cudownie się zachował. Łapie mnie za rękę i mówi: "Byłeś aktorem i będziesz w tej chwili. Nauczysz się, dasz radę. Idź do ogrodu, w pół godziny się nauczysz". Jak mnie tak kopnął, pobiegłem się uczyć. I wiesz, że ja go powiedziałem. Calusieńki na pamięć. A jak wyszedłem na ulicę, nie umiałem powtórzyć tego tekstu. Do dziś go nie pamiętam. I ja to wszystko panu Jarosławowi opowiadam przy łóżku w szpitalu. Tak jakbym klamrą zamykał jakąś część życia, swoją i jego.

Greta Garbo tego nie miała

- Wyobraź sobie, nakręciłem film. Nazywa się "Doświadczanie miłości".

Reporterka: - Cudowny tytuł.

- I to jest, wstyd powiedzieć, film o mnie. Za życia doczekać się filmu o sobie... Greta Garbo tego nie miała! Film zaczyna się w więzieniu, gdzie jestem kapelanem. Tam są chorzy, narkomani, umierający. Już pięć lat chodzę na Kłobucką, na najtrudniejszy oddział S1. Kocham tych moich chłopaków. Jestem nimi tak przejęty, że łzy mi lecą, kiedy myślę, jak oni potrafią być wdzięczni. A to nie ma za co być wdzięcznym.

Niespodzianka

- Jak oni potrafią kochać. Opowiem ci taką historię. To się zdarzyło przed laty, kiedy przyszedłem tam po raz pierwszy. Wchodzę do sali i widzę obskurne pomieszczenie. Brudne stoły, połamane krzesła, coś straszliwego. I tu mam mieć pierwszą mszę świętą. Głupia myśl do mnie przyszła: Panie Boże, przecież do tego są ołtarze, piękne świątynie, a tu tak ohydnie. I nagle słyszę w sobie: Jaki ja muszę być strasznie głupi, że to ma być przeszkodą, żeby tu nie odprawić mszy św. Przecież ci ludzie noszą w sobie dwa wyroki, jeden to kara, jaką tu odbywają, a drugi - śmierć w sobie. Pan Jezus w gorszych warunkach miał swoją mszę w Wielki Piątek. I to mnie tak uspokoiło, że ślicznie odprawiłem tę mszę. Przychodzę za tydzień. Kierowniczka mówi: "Zrobili księdzu niespodziankę".

Wchodzę do sali i oczom nie wierzę. Ściany bielutkie, pozawieszali obrazy, które sami namalowali - zobacz, tam w korytarzu pełno mam takich prezentów. - I było pięknie.

Dopomóc komuś w jego szukaniu

Jest taki chłopina, cieszy się, bo wychodzi z więzienia. Ja mu gratuluję. Zawsze w soboty tam chodzę. Przychodzę w następną sobotę. Patrzę, a on siedzi. A przecież już się z nim pożegnałem.

- Co się stało? - pytam.

- Proszę księdza, postanowiłem zostać jeszcze tydzień, bo chciałem jeszcze raz zobaczyć się z księdzem.

Wtedy, przed wyjazdem do Ziemi Świętej, był ze mną na Kłobuckiej asystent reżysera Zbyszka Dzięgiela i podpatrzył, jak ja się zachowałem. (Zaraz to wyjaśnię.) I kiedy Zbyszek zaczął pracować nad "Doświadczaniem miłości", pyta mnie, jak zacząć ten film. Niby dlaczego o jakimś tam księdzu, staruszku ze Skolimowa, mamy robić film w Ziemi Świętej i ludzie mają to oglądać. To musi być coś, co zaciekawi. I on mówi, że jego asystent zauważył pewne moje zachowanie. To chyba będzie dobry początek filmu. A było tak. Jestem w celi, sam na sam z więźniem. Mówię do niego: Zrób mi krzyżyk na czole.

- Ja mam zrobić krzyżyk? - zdziwił się. - Przecież jestem w więzieniu. To ksiądz jest od robienia krzyżyków.

- Masz mi zrobić krzyżyk na czole! - upieram się. - W ten sposób zabiorę twoje grzechy, cierpienie. Jadę do Ziemi Świętej, rozumiesz? I gdzie łbem trzasnę o święte miejsca progi, to z twoim znakiem krzyżyka na moim czole. To jest tak, jak byś ty był ze mną.

- Ja to zrobiłem spontanicznie, a Zbyszek Dzięgiel to wykorzystał, żeby tak zacząć "Doświadczanie miłości".

- I tak to z nimi wędrowałem przez Ziemię Świętą. Z cierpieniem, z grzechem moim i ich własnym.

Od Kościoła po łbie dostanę, może od ludzi za jakieś zgorszenie. Ksiądz spowiadający się. Oczywiście, zmierzam do dobrego zakończenia, gdzie łaska zwycięża. To wszystko jest prawdą. Chciałbym, żeby ten film dopomógł komuś w jego szukaniu modlitwy, wiary. I to jest idea tego filmu. Czyli mnie samego, mego powołania, moich przekonań. Nadzieja. Jakieś piekło się przechodzi, żeby z jego dna jeszcze móc zawołać: Jezu, ufam Tobie. Zbaw mnie. Tylko słuchać

- Ja teraz uciekam od ludzi. Boję się...

Reporterka: - Czego?

- Nie wiem, co to jest. Odpowiedzialność coraz większa. Ta świadomość niesprostania temu, czego ode mnie by chcieli. Ale myślę, że jednej rzeczy się nauczyłem, która może jest najtrafniejsza. Słuchać, tylko słuchać. Myślę sobie, że największy dar, jaki człowiek może dać drugiemu człowiekowi, to jest "stracić" dla niego czas. To jest największy dar, jaki możesz dać z życia. Dla jednej osoby, dla Samarytanki, Jezus zostawił wszystko i siedział przy studni w Samarii, dla niej jednej. Ja muszę tak samo.

Reporterka: - Czy to zatrzymanie przy innym człowieku, wysłuchanie go, nie jest jednocześnie jedną z najpiękniejszych modlitw do Boga?

- To w ogóle jest modlitwa. Masz znakomite wyczucie teologiczne, madame. Bo "gdzie dwóch jest zgromadzonych w imię moje, tam jestem Ja" - mówi Jezus. A my cały czas, nie używając imienia: "Bóg", o Nim mówimy. O miłości, o miłosierdziu, o grzechu, o przebaczeniu, o cierpieniu. On jest obecny. Tak, to jest modlitwa.


początek strony
© 1996-1997 Mateusz