www.mateusz.pl/mt/jp

JACEK POZNAŃSKI SJ

Zaproszenie do refleksji nad czytaniami

XIV niedziela zwykła

 

Wprowadzenie: Każdy czytany w niedziele fragment z Pisma św. może być pomocą do osobistej modlitwy (ok. 15 min) w ciągu czterech dni tygodnia. Zaczynamy znakiem krzyża i przeczytaniem danego czytania. Kończymy rozmową z Bogiem o tym, co mi ten tekst mówi oraz modlitwą Ojcze nasz.


(Ez 2,2-5): „Posyłam cię do nich, abyś im powiedział: «Tak mówi Pan Bóg». A oni czy usłuchają, czy nie, są bowiem ludem opornym, przecież będą wiedzieli, że prorok jest wśród nich” Często nie chcemy się angażować w głoszenie wiary ponieważ sobie mówimy: i tak to wiele nie zmieni. Może nieraz już próbowaliśmy mówić o wierze, doświadczenie jednak wydaje się wskazywać nam, iż chyba nic to nie dało. Ale być może zbyt często to świadczenie o wierze ograniczało się do rozkazów: „idź do Kościoła”, „módl się”, „weźcie ślub kościelny jak przystało”… Takie słowa zdecydowanie nie mogą wystarczyć, tym bardziej, gdy wypowiada się je w złości, z agresją i pośród kłótni. Przede wszystkim jesteśmy posłani by świadczyć własnym życiem, życiem ciągłego nawrócenia i przemiany, życiem, w którym wciąż stajemy się lepszymi ludźmi, którzy mądrze kochają innych, mądrze szukają dobra innych, i owszem, wskazują drogę, także słowami, ale wcześniej wysłuchawszy ludzi, z pokorą przyjmując, co mają do powiedzenia, i z miłością mówiąc o zamyśle Boga wobec człowieka.

(Ps 123): „Zmiłuj się nad nami, zmiłuj się, Panie, bo mamy już dosyć pogardy.
Ponad miarę nasza dusza jest nasycona szyderstwem zarozumialców i pogardą pysznych.” Nie jest łatwo zachować szacunek do siebie, obronić własną godność w środowisku, które ciągle, czasami bardzo subtelnie, upokarza, poniża, lekceważy, chce wykazać moją mniejszą wartość. Warto być świadomym, że takie zachowanie jest wskaźnikiem tego, jak bardzo ludzie są tak naprawdę poranieni, jak bardzo sami nie wierzą w siebie i potrzebują ciągle kosztem innych budować swoją tożsamość i wartość. Pycha, pogarda, zarozumiałość, szyderstwo rodzą się w sercu, które nie umie sobie poradzić z życiem i chwyta się agresji by zasłonić swoją bezradność, swoją nieudolność, by zdobywać przemocą, tego czego nie umie zdobyć miłowaniem i dobrocią. My sami czasami niewiele możemy zrobić, i pozostaje jedynie wołać za nich i za siebie „Panie, zmiłuj się nad nami”. Nad nami, bo przecież w jakiejś mierze nikt nie jest wolny od bezradności i nieautentyczności i ciągle zasłaniamy się jakimiś formami agresji. Wszyscy potrzebujemy miłosierdzia Bożego.

(2 Kor 12,7-10): „Dlatego mam upodobanie w moich słabościach, w obelgach, w niedostatkach, w prześladowaniach, w uciskach z powodu Chrystusa. Albowiem ilekroć niedomagam, tylekroć jestem mocny.” Słabości niejako instynktownie się ukrywa, nie mówi się o swoich niedostatkach, niedomaganiach, często też wypiera się sytuacje, w których ktoś nas odrzucił albo ośmieszył. Są to obszary naszej bezradności, latami nic nie daje się zrobić. Ale są to też miejsca, które mogą się stać źródłami prawdziwej komunii i szczególnie głębokiej więzi z Bogiem i z innymi ludźmi. Czy dwoje silnych ludzi może wiązać miłość? Czy mogą być prawdziwymi przyjaciółmi? Wobec siły można mieć tylko szacunek i podziw. Prawdziwa miłość i przyjaźń powstają – i chyba to dobrze czujemy, a nawet tego pragniemy – gdy druga osoba zobaczy moje słabości, moje niedostatki, niedomagania i mimo to mnie przyjmie. Przyjęliśmy Chrystusa nie dlatego, że był bohaterem, mocarzem niszczącym wrogie zastępy żołnierzy, ale właśnie dlatego, że umarł, i to haniebnie, w wielkiej słabości i upokorzeniu, na drzewie krzyża. To patrząc na słabego człowieka na krzyżu, rozpala się nasza miłość do Niego i chcemy z Nim dzielić naszą słabość. Tak stajemy się mocni do tworzenia głębokich więzi.

(Mk 6,1-6): „A Jezus mówił im: „Tylko w swojej ojczyźnie, wśród swoich krewnych i w swoim domu może być prorok tak lekceważony”. I nie mógł tam zdziałać żadnego cudu, jedynie na kilku chorych położył ręce i uzdrowił ich.” Być może wiarę, sakramenty, modlitwę, żyjących obok chrześcijan, a w końcu Kościół odczuwamy już bardzo obojętnie, już niczego się po nich nie spodziewamy. Po prostu spowszednieli nam, nie są w stanie obudzić naszej wiary, umocnić naszej nadziei, rozpalić miłość. Szukamy wtedy rzeczy niezwyczajnych, jakiś osób, które stwarzają wokół siebie aurę niezwykłości, pewnej tajemniczości, czy to będzie wróżka, astrolog, bioenergoterapeuta, czy ktoś inny z podobnego kręgu itd. Oni zaczynają w nas wzbudzać zaufanie, pewien rodzaj zawierzenia. Na ile jednak są w stanie odpowiedzieć rzeczywiście na fundamentalne sprawy naszego życia? Może uda im się w tym, albo w innym momencie jakoś nam pomóc, ale nie są w stanie dać nam nadziei, która by niosła całe nasze życie, miłości, która by nas rzeczywiście otwierała na wszystko. Obudzenie nadziei, pogłębienie miłości może się wydarzyć tylko w jakimś wielkim kontekście, w kontekście zwyczajności, kiedy cierpliwie staramy się przebić przez to, co powszednie do głębi. Próbując inaczej ryzykujemy, że staniemy się motylami przeskakującymi z kwiatka na kwiatek – nigdy nie nasyceni.

Jacek Poznański SJ, Dublin
www.jezuici.pl/dublin

 

 

 

© 1996–2009 www.mateusz.pl/mt/jp