www.mateusz.pl/mt/jp

JACEK POZNAŃSKI SJ

Krzyż, Raj i grzech?

 

 

Krzyż najczęściej postrzegamy jako znak cierpienia, narzędzie śmierci. Takie są nasze pierwsze i często jedyne skojarzenia, gdy słyszymy: „Weź swój krzyż na ramiona”. Myślimy wtedy: mam zaakceptować moje bóle, trudności, kłopoty... Rzadko pomyślimy sobie, że „Weź swój krzyż na ramiona”, znaczy: „Przyjmij to, co chcę ci dać. Przyjmij za darmo”. Trudniej zrozumieć krzyż jako znak zbawienia. Zresztą, co miałoby znaczyć słowo „zbawienie”?

Na czym polega tajemnica zbawienia? By to trochę zrozumieć pomocny jest bardzo stary hymn chrześcijański, zawarty w liście do Filipian (2, 6-11). Czytamy go w Niedzielę Palmową, na otwarcie Wielkiego Tygodnia, by ukazać ducha, w którym warto przeżywać ten czas. Zaczyna się on tak: „Chrystus Jezus istniejąc w postaci Bożej, nie skorzystał ze sposobności, aby na równi być z Bogiem, lecz ogołocił samego siebie, przyjąwszy postać sługi”. Innymi słowy, i dokładniej: Chrystus był Bogiem, ale nie chciał zagarnąć dla siebie prawa, by być traktowanym na równi z Bogiem. I tutaj chrześcijańska wyobraźnia od razu nasuwa istotny obraz – wraca do początku, do raju. Przypomnijmy sobie jak szatan, czyli oskarżyciel, kusi Adama i Ewę: „Wtedy rzekł wąż do niewiasty: «Na pewno nie umrzecie! Ale wie Bóg, że gdy spożyjecie owoc z tego drzewa, otworzą się wam oczy i tak jak Bóg będziecie znali dobro i zło” (Rz 3, 4-5). Największa i pierwsza pokusa, ta, do której można sprowadzić wszystkie inne, jakie człowiek doświadcza, to pokusa do tego, by stać się jak Bóg. Szatan wiedział, że Bóg chce dać ludziom właśnie takie miejsce obok siebie: od początku On chciał, byśmy stali się jak bogowie (jedna ze spekulacji teologicznych mówi, że właśnie dlatego część aniołów zbuntowała się przeciw Bogu). A szatan mówi im: „nie musicie czekać, aż Bóg wam to da. Sami sobie możecie to wziąć”. I wzięli.

Jezus Chrystus w sobie przezwycięża tę pokusę. Odtwarza w sobie tę sytuację z raju, by pokazać człowiekowi, że jest możliwe inne zachowanie, inna decyzja. A nawet idzie jeszcze dalej, będąc Bogiem, nie chce sam z tego korzystać, nie chce zagarnąć dla siebie korzyści płynących z Boskiej mocy. Dlaczego? Bo w Jezusie jest zaufanie, że tego wszystkiego, co przysługuje Bóstwu nie musi sobie zagarniać, ale że tym wszystkim Bóg chce Go obdarować, z czystej łaski, za darmo. I tutaj pojawia się właśnie kolejna sprawa: grzech to w istocie brak zaufania do Boga. Grzech polega na tym, że mówimy Bogu: „nie będę Ci ufał, nie chcę Ci zaufać, sam sobie wezmę, sam sobie poradzę”. I staramy się sobie radzić. Bardzo szybko okazuje się, że gdy nie ufamy Bogu, musimy sięgnąć po kłamstwo, kradzież, morderstwo, itd., aby zdobyć to, co Bóg chce nam dać. Zły duch, diabeł, czyli z greckiego ten, który dzieli, kusi nas zazwyczaj tym, co Bóg chce nam dać. I mówi nam: „ty sam możesz to zdobyć. Nie potrzebujesz Boga, nie potrzebujesz mu ufać. Sam sobie to zagrab, zagarnij, porwij”.

Tymczasem Jezus bardzo radykalnie, bo aż po krzyż pokazuje, że można zaufać Bogu. Bóg naprawdę chce nam dać to, czego pragnienie w nas zaszczepił. W szczególności chce nam dać poczucie pełni życia, poczucie, że nie zmarnowaliśmy życia, że przeżyliśmy je w sposób całkowity, chce nam dać poczucie szacunku do siebie samego, poczucie własnej wartości, chce by zrealizował się w nas potencjał do miłości, relacji i szczęścia. Zmartwychwstanie oznacza to wszystko i jeszcze więcej. Tymczasem jesteśmy wciąż, tak jak w raju, kuszeni do tego, by to wszystko sobie zagrabić: samemu doświadczać mocnych wrażeń, zdobyć sobie szacunek, poczucie wartości, miłość i szczęście. Podmywane jest w nas zaufanie, że to właśnie chce nam dać Bóg. I to za darmo, jako czystą łaskę.

I tu kolejna sprawa. Właśnie dlatego, że Bóg chce nas tym obdarzyć nie można wchodzić w relację z Bogiem w sposób merkantylny: ja ci dam to, a T mi dasz to. Ja pójdę na mszę świętą, a Ty spraw to czy tamto. Wspomniany hymn mówi też i o tym: nie handluj z Bogiem. Jezus nie musiał sobie zasługiwać na to wszystko, co otrzymał od Boga, bo przecież był Bogiem. Ale uniżył samego siebie i stał się posłusznym, czyli dokładniej mówiąc: słuchającym. Jezus uczynił siebie dyspozycyjnym na przyjęcie darmowego daru. I pokazał: to jest jedyne, czego Bóg od człowieka oczekuje.

Jezus przeżył swoje życie w pokorze i zawierzeniu, nawet wtedy, gdy przyszło cierpienie, nienawiść ludzi i śmierć. Musiał przez to przebrnąć, bo ludzie wciąż odmawiają zaufania Bogu i sami chcą sobie ustawiać sprawy. A to się odbija na wszystkich wokoło. Żyjemy w czasach po grzechu. Ale ten grzech jest przezwyciężony, już w swojej genezie, w raju. Dzięki historii Jezusa wiemy, że w Jezusie możemy go przezwyciężać i wiemy, jak to robić. W końcu wiemy też, że Bóg wciąż chce nam za darmo dać to, czego pragnienie w nas wlał. Nie musimy odgrywać sceny z raju. Możemy odegrać scenę z krzyża, ale rozumianego jak symbol całkowitego zaufania i otwartości na dar. I warto, bardzo warto, w tym duchu przeżyć Paschalne Triduum i na to szczególnie zwrócić swoje kontemplujące serce.

Dlatego „wziąć na ramiona krzyż swój” to raczej znaczy, zaufać Bogu tak, jak Jezus, i tak jak On być otwartym na to, co Bóg chce nam dać. A chce nam dać to, czego pragnienia w nas już są. Tak zbawia Bóg.

Jacek Poznański SJ

 

 

 

© 1996–2012 www.mateusz.pl/mt/jp