www.mateusz.pl/mt/js

TAM GDZIE POWSTAWAŁA APOKALIPSA ŚW. JANA, CZĘŚĆ XIV

Dyskretny urok cywilizacji

 

 

Z Patmos powracamy z powrotem na szlak siedmiu chrześcijańskich gmin, do których św. Jan, pogrążony w kontemplacji niebiańskich wizji w grocie na Patmos, napisał prorockie listy. Przemierzymy je po kolei, zwracając teraz szczególną uwagę na rzucające się w oczy zbieżności pomiędzy treścią owych listów i realiami – zarówno materialnymi jak i duchowymi – w jakich żyli chrześcijanie, adresaci owych listów, na przełomie Igo i IIgo wieku ne.

Miasta na podobieństwo Kościoła

Wielu badaczy zastanawia się nad tym, dlaczego właśnie te, a nie inne miasta zostały wyróżnione wyborem Chrystusa przemawiającego w widzeniu do Jana. Różnią się między sobą ogromnie i to zarówno wielkością, znaczeniem, jak i sytuacją, jaką przeżywają poszczególne gminy. Wydaje się niekiedy, że łączy je wszystkie mocno rozwinięty kult rzymskich cesarzy, ale ta cecha nie odróżnia je w niczym od innych równie ważnych i znaczących miast Azji mniejszej w Apokalipsie zupełnie pominiętych – takich jak Milet, Magnezja, Hierapolis czy też Kolosy, do których św. Paweł skierował jeden z listów.

Dopiero odbycie całej wędrówki po apokaliptycznym szlaku uświadamia nam, że wybór ten przypuszczalnie miasta te zawdzięczają nie podobieństwom, ale... różnicom. Są bowiem bardzo różne od siebie: jedne leżą nad morzem a inne w głębi lądu, jedne są położone na równinach, a inne na stromych wzgórzach, jedne są wielkie, inne zaś małe, w jednych duchowa kondycja odbiorców jest znakomita, a w innych wręcz tragiczna. Tak jakby stanowiły one jakiś „archetyp” (czyli uniwersalny model) Kościoła wszystkich czasów, obecnego w wielu tak różnych miejscach na ziemi, czasem licznego, czasem zaś zredukowanego do małej trzódki – i żyjącego przekazem Ewangelii, jak to w życiu bywa, „bardzo różnie”.

Liczba siedem (hebr. szeva’) też ma tu swoje znaczenie. Wiemy już, że w języku biblijnym oznacza ona pełnię czy też komplet i to od niej właśnie wywodzi się też słowo sov’a, to znaczy pełnia, sytość. Ale nie tylko to. Dla Hebrajczyka bowiem rdzeń szawa’, od którego wywodzi się słowo „siedem”, jest także podstawową formą czasownika przysięgać. Dlatego właśnie złożenie przysięgi łączy się często w Starym Testamencie ze złożeniem siedmiokrotnej ofiary, tak właśnie jak zdarzyło się to w przypadku Abrahama i Abimeleka, gdy już uzgodnili między sobą prawo własności do studni:

Abraham dał Abimelekowi owce i woły, i tak obaj zawarli przymierze. Abraham wydzielił nadto z trzody siedem jagniąt. Abimelek zapytał Abrahama: «Co znaczy tych siedem jagniąt, które oddzieliłeś?» Odpowiedział Abraham: «Tych siedem jagniąt przyjmiesz ode mnie, żebym mógł mieć dowód, że to ja wykopałem ową studnię». Dlatego nazwano tę miejscowość Beer-Szeba [hebr. studnia przysięgi], że tam obaj złożyli przysięgę. (Rdz 21, 27-31)

Miast apokaliptycznych jest także siedem, bo na przykładzie każdego z nich Jezus Zmartwychwstały wyjaśnia adresatom Objawienia czym w swej istocie jest Nowe Przymierze (które nie tyle jest „testamentem”, co wzajemnym zobowiązaniem potwierdzonym uroczystą przysięgą), które Bóg zawarł z ludzkością przez Ofiarę Chrystusa oraz to, jakie powinności i obietnice się z nim wiążą. Jest to cenna lekcja także i dla nas, którzy jakże często łudzimy się, że jesteśmy „autentycznymi” czy też „dojrzałymi” chrześcijanami nie zdając sobie najczęściej sprawy z tego, co to właściwie oznacza i do czego powinno prowadzić.

Gdybym był bogaczem…

Naszą wędrówkę po siedmiu miastach rozpoczynamy od Efezu, który już zdołaliśmy uprzednio co nieco poznać. Wiemy, że w czasach św. Jana było to trzecie miasto imperium rzymskiego (po Rzymie i Aleksandrii), z ludnością dochodzącą w okresie największej świetności do trzystu tysięcy. Siedziba rzymskiej prowincji, wielki port i słynna świątynia Artemidy okrzyknięta niemal jednogłośnie „cudem świata” – to wszystko musiało przyciągać niezliczone tłumy petentów, kupców i pielgrzymów. Nie pomijając przy tym uczonych, którzy tu mogli przez około 130 lat szperać do woli w ogromnym księgozbiorze biblioteki Celsusa, zanim nie zniszczyło jej trzęsienie ziemi i barbarzyńscy Goci.

Niż zatem dziwnego, że od strony materialnej mieszkańcom Efezu powodziło się wprost znakomicie. Wodę do miasta doprowadzały aż trzy akwedukty, a lepsze dzielnice miasta były obdarzone znakomitą kanalizacją, jak najbardziej porównywalną z kanalizacją wielkich europejskich stolic XIXgo wieku. Wystarczy się o tym przekonać wchodząc do położonego na zboczu wzgórza osiedla miejscowych bogaczy, obecnie przekształconego w dodatkowe muzeum; pokryte blachą wątpliwej urody wyglądem przypomina wielki hangar. Wszystko to nie tylko po to, aby ochronić odsłonięte ruiny eleganckich willi przed zimowymi wiatrami i deszczami, ale przede wszystkim po to, aby zainkasować od turystów, już co nieco zrujnowanych drogim wstępem do strefy archeologicznej, kolejne paręnaście lirów. A jednak wejść tam warto i to nie tylko dla odsłoniętych fresków zdobiących ściany luksusowych siedzib, czy też dla możliwości zobaczenia dzielnicy „z lotu ptaka” z zawieszonego fantazyjnie ponad nią pomostu. Być może na bywalcach Pompei, gdzie odnaleziono znacznie więcej podobnych budowli jeszcze wspanialej zdobionych, nie zrobi to wszystko większego wrażenia. A jednak trudno nie wpaść w zadumę nad widokiem marmurowej łazienki z wanną i sedesem, na którym to dumny z nabytku właściciel… podpisał się. Tak, to dopiero robi wrażenie. Nie zapominajmy, że jeszcze w renesansowej Florencji w czasach Michała Anioła wylewanie zawartości nocników bezpośrednio z okien do rynsztoków uchodziło za normę!

Także pod względem urbanistycznym skorzystano w Efezie z najlepszych wzorców epoki. Imponująca jest wiodąca od bramy północnej do bramy południowej Via sacra (święta droga), wzdłuż której można było podziwiać wspaniałe świątynie, fontanny, eleganckie sklepy i inne budynki użyteczności publicznej. Ścisłe centrum miasta stanowiła nie tylko wspaniała biblioteka Celsusa, ale także ogromne hale targowe i potężny amfiteatr zdolny do pomieszczenia około 25ciu tysięcy widzów. Nieco z boku w części zachodniej położony był port i przylegająca doń dzielnica najuboższych mieszkańców grodu, tam właśnie, gdzie w czasach chrześcijańskich powstała bazylika Theotokos-Bogurodzicy. Na wschodzie, na wzgórzu Pejon, wznosiła się broniąca miasto forteca, zaś całą dzielnicę południową zajmowały budynki administracyjne i buleterion, gdzie zbierała się rada miasta.

Niestety dziś nie zachowała się już oryginalna siatka ulic krzyżujących się pod kątem prostym. Aby ją zobaczyć można jednak udać się do ruin Priene, około 30tu kilometrów na południe od Efezu. Tam właśnie zachował się znakomicie racjonalny i ogromnie użyteczny dla mieszkańców układ ulic, placów i kamienic zainspirowany przez wielkiego starożytnego urbanistę rodem z Miletu, Hippodamesa, żyjącego w Vtym wieku pne.

Trzygodzinny tumult w amfiteatrze

Mieszkańcom Efezu z przełomu Igo i IIgo wieku ne mogło się zatem wydawać, że żyją w niemal idealnym miejscu na ziemi i że zawdzięczać to muszą jakimś potężnym siłom duchowym roztaczającym opiekę nad ich miastem. Przeciwstawianie się im, nieskładanie im należnych hołdów i ofiar musiało zatem uchodzić albo za szaleństwo albo też za podlegające surowej karze przestępstwo. Jakie bowiem inne nowe bóstwo mogłoby im dać cokolwiek więcej ponad to, co już mieli? I kto mógłby ich lepiej obronić przed zazdrosnymi wrogami niż rzymscy cesarze, których kult był dla Efezjan nie tyle przykrą powinnością, ale wręcz przywilejem, które niewiele miast wtedy otrzymywało? A jeśliby oni nawet nie mogli pomóc w drobnych sprawach prywatnych, to zawsze można się było uciec do wróżów, zaklinaczy i rozlicznych misteryjnych bractw. Oferta w tym względzie była zaiste ogromna…

A jednak tacy szaleńcy się wtedy właśnie znaleźli i to oni właśnie zakłócili efeskiej „klasie średniej” błogi spokój dorabiania się i korzystania z rozkoszy życia. Wszak czytamy w Dziejach Apostolskich odnośnie ewangelizacji Efezu, iż:

[Paweł] rozprawiał codziennie w szkole Tyrannosa. Trwało to dwa lata, tak że wszyscy mieszkańcy Azji, Żydzi i Grecy, usłyszeli słowo Pańskie. […]Przychodziło też wielu wierzących, wyznając i ujawniając swoje uczynki. I wielu też z tych, co uprawiali magię, poznosiło księgi i paliło je wobec wszystkich. Wartość ich obliczono na pięćdziesiąt tysięcy denarów w srebrze. (Dz 19,9b-10.18-19)

Możemy jedynie zadziwić się, jak to się wszystko mogło stać. Owszem, duży wpływ na nawrócenia miały zapewne spektakularne cuda czynione przez Pawła (por. Dz 19,11-17). Owszem, podejrzewamy, że Chrystus mógł się szczególnie podobać ubogim i niewolnikom, gdyż nowa religia głosiła, jak na owe czasy, rewolucyjne hasła egalitarne. Niemniej to tylko zamożną „klasę średnią” stać było wtedy na nabywanie arcydrogich książek traktujących o magii, a sam fakt publicznego niszczenia ich wymownie świadczył o tym, że ludzie ci przestali ufać tradycyjnym bóstwom i czarom, szukając odtąd oparcia w zupełnie Kim Innym.

I chyba właśnie owe niespodziewane nawrócenia „normalnych obywateli” przyczyniły się do spontanicznego wybuchu tumultu skierowanego przeciw pierwszym efeskim chrześcijanom. Wzniecił go złotnik Demetriusz zwracając się do swych kolegów po fachu w takich oto słowach:

Mężowie, wiecie, że nasz dobrobyt płynie z tego rzemiosła. Widzicie też i słyszycie, że nie tylko w Efezie, ale prawie w całej Azji ten Paweł przekonał i uwiódł wielką liczbę ludzi gadaniem, że ci, którzy są ręką uczynieni, nie są bogami. Grozi niebezpieczeństwo, że nie tylko rzemiosło nasze upadnie, ale i świątynia wielkiej bogini Artemidy będzie za nic miana, a ona sama, której cześć oddaje cała Azja i świat cały, zostanie odarta z majestatu. (Dz 19,25b-27)

Teraz wielu nazywa tego rodzaju zachowanie obroną miejsc pracy, albo też walką o zachowanie prawa do godziwego życia. No bo w imię czego taki oderwany od realiów życiowych intelektualista jak Paweł, posługując się sprytną argumentacją, wywraca wszystko do góry nogami i wysyła tylu ludzi na zieloną trawkę? Jeśli ludzie nagle zmieniają swoje potrzeby, wiadomo, że ten, kto je dotąd zaspokajał na tym traci, a zyskuje ktoś inny, ten, kto je potrafi zaspokoić. Czy nie o to w końcu chrześcijanom chodzi?

Mowa Demetriusza trafiła na podatny grunt. Oburzeni rzemieślnicy zajęli cały amfiteatr i przez trzy godziny wykrzykiwali swe oburzenie. Nie powinno nas to dziwić: wszak dziś także widzi się podobne „branżowe” wiece o bardzo podobnym przebiegu. Co ciekawe, Paweł chciał do nich przemówić osobiście, aby wytłumaczyć im swoje nauki. Być może upatrywał w tym wydarzeniu jakąś szczególną szansę na to, aby o Chrystusie dowiedziało się teraz nie kilkadziesiąt osób na raz, jak w szkole Tyrannosa, ale aż kilkadziesiąt tysięcy osób. Ale uczniowie oraz życzliwi azjarchowie (członkowie rady odpowiedzialnej za organizację służb publicznych w Efezie – skądinąd poganie!) mu to w ostatniej chwili wyperswadowali. I co ciekawe, Paweł się temu poddał. Widocznie musiał zdać sobie sprawę z tego, że rozsierdzony tłum działający pod wpływem negatywnych emocji nie jest w stanie przyjąć jakichkolwiek wyjaśnień i argumentów, które momentami brzmiałyby z pewnością jak polemika z tradycyjną homerycką religijnością. Natomiast po mistrzowsku uczynił to rzymski urzędnik odwołując się do obowiązującego porządku prawnego i powszechnego strachu przed naruszeniem go. Dziś, gdy stajemy pośrodku sceny efeskiego amfiteatru, zdajemy sobie dopiero sprawę z tego, jak wielkiej odwagi wymagało stanięcie oko w oko z wyjącym powyżej ogromnym tłumem targanym niepohamowanym gniewem.

Odstąpiłeś od twej pierwotnej miłości (Ap 2,4)

Nie jest łatwo wejść w odczucia chrześcijan, do których św. Jan skierował przesłanie Chrystusa (por. Ap 2,1-7). Wydaje się, iż zmagali się wewnętrznie z na wskroś sprzecznymi emocjami. Zamieszkiwali wielką metropolię i z tej racji zapewne widzieli i słyszeli osobiście wielu Apostołów, uczniów i innych wysłanników. Musieli być zaszczyceni faktem, że w ich mieście działał tak długo św. Paweł, zaś na czele ich gminy stanął Umiłowany Uczeń Jezusa. Z drugiej zaś strony rozkwitająca kultura pogańska musiała ich onieśmielać i stanowić swego rodzaju wyzwanie, aby wykazać wyższość chrystusowych nauk ponad doktryny wszystkich słynnych autorów i filozofów, o których dyskutowano w krużgankach efeskich bibliotek, szkół i term.

Byli zatem wytrwali, cierpliwie przekonywali, sprzeciwiali się każdemu, kto usiłował pogodzić chrześcijański sposób życia z pogańskim, tak jak czynili to nikolaici. Przypuszczalnie byli w swych ewangelizacyjnych przedsięwzięciach całkiem skuteczni, bo z całych sił pragnęli Jezusa „wylansować” na tutejszym rynku religijnym i filozoficznym. Kto wie, czy słysząc w amfiteatrze ogromny tłum wołający przez trzy godziny „Wielka Artemida Efezjan!” nie przychodziła im do głowy myśl, że w przyszłości, dzięki nim właśnie, podobny tłum będzie wznosił wielogodzinne okrzyki „Jezus jest Panem!” – albo coś w tym stylu – i byłoby to po prostu wspaniałe…

Jezus nie podziela jednak takiej „strategii duszpastesrskiej”. W krótkim przesłaniu chwali wprawdzie Efezjan za wytrwałość i poprawność doktrynalną, lecz równocześnie zarzuca im brak miłości, która jest przecież istotą Dobrej Nowiny. Oni kiedyś przystali do Niego dlatego, że uwierzyli miłości jaką Bóg na ku nim (por. 1J 4,16), a nie dlatego, że ktoś ich do tego przekonał w dyskusji lub też przyciągnął do Kościoła za pomocą starannie przygotowanej akcji marketingowo-reklamowej. Jezus zdaje się mówić wyraźnie: «Oliwą waszej menory, która płonie przed Moim obliczem, jest wasza miłość do Mnie i do braci. Jeśli zabraknie wam tej miłości, to w pewnej chwili świecznik zgaśnie, a wy sami staniecie się podobni do głupich panien z przypowieści (por. Mt 25,1-13). To miłość jest prawdziwym życiem, i to ona wprowadza was z powrotem do utraconego ogrodu Eden. Wielu Efezjanom wydaje się, że żyją sobie niczym w raju, tymczasem tylko wy jesteście ich w stanie do niego wprowadzić. A przyciągniecie ich do siebie jedynie jako wspólnota miłujących się braci.»

Zatrzymajmy się raz jeszcze, najlepiej na szczycie efeskiego amfiteatru, skąd widać doskonale całe mozolnie odkopane miasto, ongiś tak wspaniałe, i zastanówmy się, dlaczego nasze działania ewangelizacyjne przynoszą tak znikome efekty. Nie na darmo Jezus powiedział: Starajcie się raczej o Jego królestwo, a te rzeczy [jedzenie i ubranie] będą wam dodane (Łk 12,31). Gdy bowiem jest miłość, naczelna zasada Bożego królowania (por. Ps 89,15), kwitnie także i materialna cywilizacja. A gdy jej nie ma, to nawet najwspanialsze miasto, nawet najlepiej zorganizowany kościół, nieuchronnie zamienia się w muzealną ruinę. Paweł dodaje jeszcze: choćbym miał wszelką [możliwą] wiarę, tak iżbym góry przenosił, a miłości bym nie miał, byłbym niczym. Wiara bowiem, która nie działa przez miłość (por. Gal 5,6) jest równie nieprzydatna jak zwietrzała sól (por. Mt 5,13).

Jacek Święcki

 

 

 

 

© 1996–2013 www.mateusz.pl