Jestem żonaty, chodziłem na Oazę – byłem animatorem i lektorem. Jakiś czas temu odkryłem w sobie pomysł i pragnienie ewangelizacji innych ludzi. Dumnie to brzmi ale chciałem po prostu aby ludzie nawracali się do Boga, chciałem ich zainteresować – Bogiem...

Mam wiele pomysłów – np. roznoszenie ulotek pod drzwi mieszkań – ale w Wielki Piątek zdałem sobie sprawę że nie wiem co dalej – mogę ludzi zmobilizować czy zainteresować Bogiem – ale co z nimi dalej? Jest wśród nas katolików tyle przeciętności i zła, ludzie nie żyją Jezusem. Zachęcam nowych ludzi aby przyszli do kościoła, parafii, na mszę ale... nie mam im nic więcej do zaproponowania. Poza tym to jest to, co oni już znają i od czego większość uciekła w ateizm. Przecież prawie wszyscy młodzi ludzie którzy teraz mówią że nie wierzą w Boga wychowali się w rodzinach katolickich... Mój zapał został zachwiany...

Tomasz

 

List Pański skojarzył mi się z przypowieścią Adama Mickiewicza o dwóch ludziach, którzy otrzymali woreczek prochu do wysadzenia muru. Jeden rozsypał proch po murze, podpalił, błysnęło i niczego nie zdziałał. Drugi zaś przypatrzył się uważnie, gdzie jego działanie ma szanse powodzenia, tam wywiercił otwór, wsadził cały proch, mocno ubił, podpalił lont – i w murze zrobił się wyłom.

Moje rady na Pański problem są następujące:

1) Panu Bogu trzeba bardzo dziękować za pragnienie głoszenia Ewangelii i prosić Go, żeby to pragnienie nigdy Panu nie minęło,

2) Z żoną o tym czasem rozmawiać, wsłuchiwać się uważnie zarówno w jej rady jak odradzania. I za żadną cenę nie dopuścić do tego, żeby jakiekolwiek zaangażowania religijne stały się dla Pana formą ucieczki od żony i od rodziny.

3) Wielką wagę przykładać do modlitwy oraz do pogłębiania znajomości wiary, w tym również do nabierania umiejętności rozmowy na tematy wiary, odpowiadania na zarzuty, itp. To jest jakby „wiercenie otworu”, ażeby „proch pragnienia ewangelizacji” okazał się kiedyś skuteczny.

4) Być wrażliwym na sygnały nadawane przez ludzi, że gotowi są do rozmowy na tematy wiary – ktoś (w pracy, na spotkaniu towarzyskim, w pociągu, itp.) zwierza się na przykład z problemów w rodzinie, albo krytykuje Kościół, albo formułuje jakieś swoje wątpliwości religijne, albo przechwala się nieliczeniem się z takim lub innym Bożym przykazaniem. Wtedy pierwszą rzeczą jest uważnie i z życzliwością dla tego człowieka słuchać, nie śpieszyć się z pouczeniem, swoje świadectwo wiary dawać w sposób jasny i bez wywyższania się, nie próbować od razu wyjaśnić wszystkiego, czasem zaproponować coś do przeczytania (byleby nie od razu całą książkę i byleby naprawdę to było coś dobrego), nie bać się wspomnieć o ważności modlitwy, sakramentów i w ogóle zawierzenia Bogu.

5) Szczególną uwagę zwracałbym na tych znajomych, którzy często nadają swoje antykościelne lub antyreligijne melodyjki-obsesyjki. Nie trzeba od razu wchodzić z nimi w dyskusję. Wtedy jest większa szansa, że Pańska reakcja – krótka i nienapastliwa – będzie lepiej obmyślana i trafi w sedno. Niekiedy warto po prostu powiedzieć takiemu człowiekowi, że ja jestem katolikiem i tego rodzaju wypowiedzi odbieram jako agresję i sprawiają mi one przykrość – zarazem nadając sygnał, że ja naprawdę ciebie szanuję i chciałbym żeby nasze relacje były dobre.

6) Nigdy nie wiadomo, co sama Boża Opatrzność obmyśli dla nas w zakresie naszych wezwań ewangelizacyjnych. Proszę jednak pamiętać, że Bóg, który Was Oboje związał, na pewno nie będzie Pana wzywał do niczego, co szkodziłoby dobru Waszej Rodziny.

Proszę się za mnie przynajmniej jeden raz pomodlić.

o. Jacek Salij OP

 

LISTY

Witam Tomaszu, poruszyłeś problem, który mnie dotyczy od paru lat. I ja w momencie odkrycia Miłości i Miłosierdzia Boga zapragnęłam z wdzięczności Jemu, Panu naszemu, krzyczeć do ludzi o Jego miłości. Pragnąc dawać innym to co najlepsze, wiarę w Boga... Jednocześnie pragnęłam wspólnoty wiary, grona ludzi dla których wiara jest naturalnym życiem, nie od święta. Modliłam się jakiś czas właśnie o taką wspólnotę i proszę, Pan mi ją pokazał. A z nią możliwość ewangelizowania. Niestety, moje warunki nie pozwoliły mi na wyjazd misyjny, czy wejście w wspólnotę chrześcijańską na stałe (opuszczenie domu). Stąd ciągły niepokój.

Co mogę zrobić, jak ukazać mimo moich mniej niż skromnych środków (wcale nie chodzi o materialne) piękno, prawdę i miłość Boga? Duże obciążenie czasowo-psychiczne, praca i opieka nad chorymi domownikami nie pozwala mi rzucić się na głębiny wiary, wyruszyć daleko by głosić Boga.

Ale pomyślałam, że może ukazanie dobra Boga poprzez pomoc innym jakoś otworzy im oczy na Boga? W końcu to poprzez naszą – chrześcijan – obojętność na los innych stajemy się w ich oczach niegodni by mówić o Bogu. Bo Bóg jest Miłością. Wobec tego ewangelizuję, jeśli moje jakiekolwiek wysiłki tak można nazwać, na swój sposób. A w ogóle czy można to nazwać ewangelizacja? Zapraszałam przez jakiś czas parę dzieci do domu i robiłam to co się robi w rodzinie – modlitwa przed i po jedzeniu, pacierz, msza św. lektura czasopism religijnych dla dzieci, pomoc osobie niepełnosprawnej w pobycie na rekolekcjach i mszy św., pomoc sąsiadce w pielęgnowaniu krzyża przy drodze, czasami napisze cos na temat wiary do czasopisma religijnego. Ale to takie małości. Pociąga mnie wielka akcja TRĄBIENIA O BOGU!!!

Znam osobę świecką, która na młodzieżowe franciszkańskie spotkania modlitewne przywozi coraz więcej młodych (teraz już pełne autokary), a inna wozi innych na spotkania modlitewne prywatnym autem, często organizuje pielgrzymki nie tylko dla młodych ale szczególnie dla tych zapomnianych przez najbliższych, starszych, samotnych. Z tego wynika, że jest możliwe świadczyć życiem o Bogu nie tylko w swojej rodzinie ale wychodząc poza własne gniazdko.

Z pozdrowieniami – Irka

PS. A tak na koniec czy ja nie jestem jak ten pierwszy człowiek przytoczony na początku komentarza o. Jacka, który nie potrafił umiejętnie umieścić prochu? Może zamiast podjąć wielką akcję, rozmieniam się na drobne?

 

Nawiązując do listu Tomasza o wielkiej chęci ewangelizowania, chcę podjąć bolesny dla mnie temat ukrywania swojej wiary. W komentarzu o. Jacek „przykazuje”, może proponuje raczej, rozmowy na temat wiary i reagowanie na złośliwe czy nieprawdziwe komentarze dotyczące Kościoła. Do tej pory nie uświadamiałam sobie, że moje milczenie przy takich właśnie rozmowach spowodowane jest jakimś utopijnym obrazem siebie jako nieciekawego chrześcijanina. Inaczej słucha się księdza, siostry, matki mającej chore dziecko czy żony alkoholika a inaczej osoby bez życiowego powołania czy życiowych tragedii i problemów.

Moja osoba to szara rzeczywistość bez olbrzymich wzlotów i upadków. Nieświadomie po prostu milczałam, mając na uwadze, że każde moje słowo jako osoby wierzącej będzie odebrane jako niewłaściwe, wręcz grzebiące jeszcze bardziej wiarę. Powód? Nie należę do wyjątkowo inteligentnych rozmówców – rozmawiać o wierze potrafię na poziomie emocji, czyli czym jest wiara dla mnie, a to nikogo spośród znajomych w pracy nie obchodzi. To w końcu prywatna sprawa. Natomiast mimo, że w jakimś stopniu wiem na czym polega wiara chrześcijanina, moja wiedza jest marniutka, nie potrafię od razu cytować przykłady Pisma św., jakiś doktryn teologicznych...

Teraz dopiero dotarło do mnie, że tak jak dokształcam się w dziedzinie zawodowej POWINNAM dokształcać się intelektualnie a nie tylko duchowo w dziedzinie swojej wiary. Czy musze się przemóc i zacząć coś mówić o swojej wierze? Nie jest to łatwe dla mnie... Wolę ogłosić zbiórkę np. dla siostry franciszkanki na Ukrainie... a rozmowa mnie po prostu zatyka.

Sara

 

Panie Tomaszu, poruszył mnie Pana list. Wydaje mi się, że rozumiem o co Panu chodzi. O pierwszych chrześcijanach mawiano „patrzcie jak oni się kochają”. Czy o współczesnych chrześcijanach ktoś niewierzący mógłby powiedzieć to samo? Nie o pojedynczych osobach, ale ot – o członkach statystycznej parafii? Tak boleśnie często brak nam najważniejszego: zgodności codziennego życia z wyznawaną wiarą i rzeczywistej wspólnoty, która nie kończyłaby się na uczestnictwie w tej samej mszy niedzielnej. A przecież świadectwo życia jest mocniejsze od świadectwa słów i tylko ono daje słowom nośność.

Pozdrawiam serdecznie – Ewa

 

Poruszył mnie list Tomasza, który pisze o tym, jak wielu katolików żyje byle jak i jest zgorszeniem dla niewierzących. To racja, a dodatkowo mam wrażenie, że choć wielu z nas zdaje sobie sprawę z tego stanu rzeczy, nikt nie chce NIC zrobić, aby to zmienić, nawet tacy, którzy uważają się za bardzo wierzących i zaangażowanych w życie Kościoła. Mój mąż niedługo po ślubie wstąpił do grupy tzw. wolnych chrześcijan. Są agresywnie nastawieni do Kościoła katolickiego i znajdują wiele przykładów. Wszyscy księża to dziwkarze i łajdacy itp. Nasza córka usiłowała popełnić samobójstwo, jedną (choć nie jedyną) z przyczyn była niestabilna sytuacja rodzinna. Mój mąż nie czuje się winien, a nawet to nie dało podstaw do zaciągnięcia go do psychologa. Podobno trzeba czekać na powtórną taką próbę. Moja rodzina trzyma się na słowie honoru, moje próby rozmowy z mężem nic nie dają, a nawet obracają się przeciwko mnie. Szukam pomocy, lecz wielu moich znajomych albo nie rozumie problemu, albo nie umie pomóc – „moi katolicy” mają mnie w d... Gdzie w tym wszystkim jest miłosierdzie Boże? Czasem mam wrażenie, że Pan Bóg stoi z boku i śmieje się ze mnie. Przecież On jest silniejszy ode mnie, i tak zrobi, co zechce, więc po co Go prosić? Tyle już próbowałam...

 

Drogi panie Tomku!!!

Pisze Pan, że Pana zapał ewangelizacyjny został zachwiany gdyż „prawie wszyscy młodzi ludzie którzy teraz mówią że nie wierzą w Boga wychowali się w rodzinach katolickich”. Jednocześnie pisze Pan o tym, że był Pan członkiem Oazy a nawet animatorem. Czyżby zapomniał Pan już o diagnozie tego problemu jaki postawił twórca Oazy sługa boży ksiądz Franciszek Blachnicki (chociażby w książce „Sympatycy czy chrześcijanie?” http://strony.wp.pl/wp/dobre_ksiazki/blachnicki.htm). Uważa on, że powodem takich postaw jest brak katechumenatu ludzi ochrzczonych i że to właśnie rodzina powinna tę rolę spełniać. Nie pisze Pan nic o dzieciach, ale jeśli je Pan ma to przede wszystkim do nich powinien Pan kierować swoje świadectwo życia Ewangelią. Poza tym może by warto wrócić do Ruchu Światło-Życie, tylko tym razem do jego gałęzi rodzinnej – „Domowego Kościoła”. Wtedy w naszym działaniu towarzyszą nam też inni.

Wielu łask Chrystusa Zmartwychwstałego dla Pana i redakcji Mateusza.

Staszek Kucharzyk

 

Panie Tomaszu:)

Bardzo dziękuję za Pana list. Jest on dla mnie poruszający o tyle, że w wielu miejscach mogę sie utożsamić z tym, co Pan przeżywał – oaza, animatorowanie, rekolekcje – ale też mi ciągle było mało. A najważniejsze to pragnienie ewangelizacji – takiej po prostu i takiej na wielkie okazje. Zdaje sobie sprawę, że to pragnienie jest większe ode mnie i po wielokroć mnie przerasta, ale jest. I do tego ufam, ze Pan Bóg nie dał mi go bez nadziei wypełnienia, gdyż dzisiaj je wypełnia we sposób bardzo obfity we wspólnocie Szkoły Nowej Ewangelizacji, do której skierował moje kroki. Jest to wspaniałe miejsce dla tych, którzy dostają od Boga takie pragnienia i daje bardzo konkretne narzędzia do ewangelizacji ludzi dzisiaj.

Szkół Nowej Ewangelizacji programu „Redemptoriss missio” jest dzisiaj w całej Polsce ok.20 i ciągle powstają nowe. Więcej na temat można dowiedzieć się ze strony internetowej www.rmissio.pl. Jako główne narzędzie pracy SNE przyjęło Kursy ewangelizacyjne, które nie tylko ewangelizują, ale uczą jak to robić coraz lepiej i skutecznie, we wspólnocie, formuje ewangelizatorów i formatorów ewangelizatorów. Podstawową formacja jest Kurs Filip, na którym można przeżyć ponowną ewangelizację i zapoznać się z metodą pracy SNE. W kolejnych Kursach można pogłębiać swoją relację z Bogiem i uczyć się jak o nim mówić. Kursem, który przygotowuje do ewangelizacji jest Kurs Paweł.

SNE są w Polsce od połowy lat 90-tych, stąd są może jeszcze dość mało znane w Kościele, ale działalność niektórych Szkól jest już na pewno znana w całej Polsce, jak choćby inicjatywa „Przystanku Jezus” która już kolejny rok jest podejmowana przez środowisko SNE św. Tymoteusza w Gubinie oraz szereg innych inicjatyw podejmowanych przez różne szkoły na terenie Polski. Centralną szkołą na Polskę jest SNE św. Pawła w Kielcach, odsyłam na strony internetowe, gdzie są też podane aktualnie organizowane Kursy w całej Polsce oraz program pastoralny SNE „Redemptoriss Mssio”. 

Działalność SNE jest głęboko związana z Kościołem katolickim a przez niektórych Biskupów została zaakceptowana jako programem pastoralnym dla diecezji. Środowiska SNE tworzą normalni katolicy, wierzący Jezusowi – ludzie świeccy i duchowni, rodziny i młodzież – jednym słowem jest dla wszystkich z pragnieniem ewangelizacji, podobnie jak wiele wspólnot czy ruchów w Kościele.

Szkoły SNE działają w całym świecie, inicjatywa powstała w Meksyku, a wiążą się z nią nazwiska takie jak o. Emiliano Tardiff czy Prad Flores. Moglabym jeszcze pisać dużo, bo jestem zafascynowana taką formą pracy w Kościele i też serdecznie polecam ją tym, którym Pan Bóg daje pragnienie głoszenia Słowa – a jest to zadanie całego Kościoła.

Mam na imię Dorota i jestem z SNE św. Teresy z Wrocławia. Zapraszam na Kursy, do współpracy i do ewangelizacji – ciągle w tym względzie brakuje rąk do pracy, a nasza Ojczyzna bardzo jej potrzebuje. Odsyłam na strony internetowe, a zainteresowanych konkretami zapraszam do korespondencji.

Pozdrawiam serdecznie – z Panem Bogiem!: Dorota